Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 10 października 2011

W „zakrystii kultury”


Jesienne wieczory w „Starej Piekarni”, to idealny sposób na oderwanie się choć na moment od szarej, powszedniej rzeczywistości. Wystarczy przekroczyć próg, by znaleźć się w świecie ułudy i fantazji. Takie wrażenie czyni gustowny wystrój wnętrza restauracji, intymne światła, subtelne elementy dekoracji, woń świeżo zaparzonej kawy i domowych wypieków. A może to istotnie tchnienie dawnej piekarni, które przeniknęło ściany budynku i nadal promieniuje zapachem pieczonego ciasta? Nie będę się z nikim spierał na temat moich subiektywnych wrażeń. Dla mnie to miejsce jest ciepłym i wonnym wspomnieniem dawnych lat. Tu do piekarni byłem zapraszany na domowe uroczystości zaprzyjaźnionej rodziny, na niedzielne obiady lub wieczorną kawę z puszystymi słodkościami. A działo się to w czasach, w których do rzadkości należało delektowanie się kawą po turecku, nie mówiąc o deserach własnej kuchni.  Dziś po wielu latach stara piekarnia pełni nową rolę, ale ewenementem jest to, że jako restauracja nie ogranicza się do gastronomii. Staje się, jak już parę razy pisałem, głuszycką świątynią kultury. Może trochę przesadziłem z tą świątynią, ale zakrystią, by zachować sakralną terminologię. Świątynią jest już w całej okazałości miejscowe Centrum Kultury, o czym możemy przekonać się na miejskiej stronie internetowej, redagowanej przez osobę wyraźnie uduchowioną.
Skąd się wzięły te wzniosłe porównania ? A być może stąd, że ostatni czwartkowy wieczór w „Starej Piekarni” miał charakter zupełnie mistyczny, magiczny, ponadzmysłowy. Sprawcą tego był wyjątkowy artysta, malarz, podróżnik, fotograf, twórca obrazów energetycznych i fluidalnych, fenomenolog, Mikołaj Butkiewicz z Dzierżoniowa. Uprawia malarstwo współczesne i sztukę konceptualną, organizuje plenery malarskie i fotograficzne w Polsce i za granicą. Ostatnio, jak mówił, cieszy się rosnącym zainteresowaniem w słonecznej Turcji i na Cyprze.
W „Starej Piekarni” zachwycił licznie zgromadzonych gości przede wszystkim znakomitą kolekcją obrazków „Żyd na szczęście” To cała gama medalionów dostojnych, zamyślonych Żydów, takich jakie można było znaleźć na ścianach pożydowskich kamienic. Jednak najbardziej charakterystycznym nurtem w sztuce Mikołaja Butkiewicza, (obok malarstwa i fotografii,   zajmuje się także rzeźbą) jest ukazywanie energii i ekspresji tkwiącej w akcie tworzenia, pokazanie niezidentyfikowanych, niematerialnych fluidów towarzyszących artyście i przeobrażających się w abstrakcyjne formy w dziele artysty.
Mikołaj Butkiewicz zainteresował panie niezwykłą szansą na odzyskanie energii witalnej skutkiem pozyskania kamienia energetycznego. Posiada on taką siłę sprawczą (chodzi oczywiście o kamień), że potrafi powstrzymać proces starzenia się, a nawet odmłodzić jego posiadaczkę o cirke 10 lat. Trudno się dziwić, że natychmiast, zanim jeszcze kamienie energetyczne były w stanie emitować swą energię, zgłosiły się po nie zdeterminowane panie, z których aż osiem otrzymało do ręki kamień z zastrzeżeniem, że jego oddziaływanie jest możliwe do spełnienia pod warunkiem niezachwianej wiary w jego cudowną moc Kamień należy przechowywać najlepiej w doniczce kwiatowej i czerpać po cichu jego energię, obejmując doniczkę ramionami i przytulając do piersi.
 Nasz znakomity gość nie ograniczył się tylko i wyłącznie do rozdawnictwa kamieni energetycznych. Kolejną mistyczną dostarczycielką energetycznych fluidów okazała się młoda, tajemnicza w swej pogodnej powadze na twarzy jak Mona Liza boskiego Leonarda,  odważna dziewczyna, która zgodziła się, by na jej ramionach i odkrytej części tułowia, nasz dzierżoniowski Leonardo wykonał zupełnie impulsywną, nieokiełznaną, malarską improwizację. Każdy kto po tym akcie twórczym odważył się podać jej rękę, zyskiwał taki indeks impulsów energetycznych, że mógł bez żadnych obiekcji skorzystać ze wszystkich specyfików oferowanych przez miłe i uśmiechnięte kelnerki restauracji, będąc pewny że powróci do domu jak młody Bóg.
Pytam moich wspaniałych Czytelników, czy ktoś ma jeszcze wątpliwości co do tego, że „Starą Piekarnię” w Głuszycy nazwałem „zakrystią kultury”. Przecież dzieją się w niej rzeczy zaiste metafizyczne.

Fot. Kasi Szynter z Sanatorium w Jedlinie-Zdroju

3 komentarze:

  1. Panie Stanisławie, szkoda, że to Pan, osoba opiniotwórcza w sposób dość niewybredny jak na taką oto osobę obraża innych, dokładnie wiedząc w kogo Pan celuje, szkoda. Spodziewałam się więcej po Panu, sprawiał Pan takie wrażenie, szkoda, że tylko wrażenie. Pozostaje mi zacytować... "Ideał sięgnął bruku"

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli ktoś drobny, aluzyjny żart traktuje od razu jako obrazę majestatu, to rzeczywiście można odsądzać mnie od czci i wiary. Są też inne sposoby reagowania na dowcipne notki blogowe, po prostu wyciągnąć z nich wnioski, albo dać sobie spokój z czytaniem "brukowych" tekstów. Najgorzej jeśli "z igły robi się widły". Przykro mi, że nieznana mi "Tymotkę" aż tak rozczarowałem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam Energetycznie i Fluidalnie.Myślę,że Tytuł jest wspaniały i odpowiedni.Ale są czasami ludzie,którzy zawsze marudzą.Panie Stanisławie -wielkie dzieki -Pozdrawiam z Zakrystii Mikołaj Butkiewicz-Malarz obrazów energetycznych malujacy w zakrystii i poza Nią http://artysta-malarz.pl

    OdpowiedzUsuń