Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Na Nowy Rok 2016



Wam zaś najmilsi w sercach niech gości
ciepło czułości i wzajemności,
a blask iskrzących z choinek świeczek,
niech Was raduje jak małe dzieci,
niech Wam przyświeca w Nowym Roku,
by światłych celów nie zgubić w mroku,
o przyjaciołach zawsze pamiętać –
po to są właśnie grudniowe święta !

Było, minęło. Już po świętach, depcze nam po piętach Nowy Rok, nie wolno trwonić czasu na rozrywkę, bo niewiele go pozostało.
W moim blogu zrobię tylko drobniutki poświąteczny remanent przemyśleń i  refleksji w chwilach wolnych spędzonych poza świątecznym stołem, a ponieważ tegoroczne święta były dłuższe niż zwykle, to i czasu na medytacje nie brakowało. Pogoda okazała się łaskawa, zwłaszcza do południa. Był więc czas na spacery z pieskami i był czas na reminiscencje w ciszy własnego pokoju. Były też momenty bezpośredniego kontaktu z książką najcenniejszą dla mnie w te święta. To „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, pisarki, która okazała się moim metafizycznym gościem świątecznym. Dzięki niej mogłem odbywać podróże w bezkresne przestrzenie wschodniej Rzeczposplitej Obojga Narodów u jej schyłku i przeżywać niezwykłe fascynacje opowieściami o ludziach i zdarzeniach jakże często do złudzenia podobnych do naszej dzisiejszej rzeczywistości, jakby czas stanął w miejscu i mimo upływu wieków w człowieku  niewiele się zmieniło.

Ze względu na doniosłość uświęconych staropolską tradycją Świąt Bożego Narodzenia dałem sobie spokój z telewizją, radiem i innymi mediami, by w ten sposób próbować się uchronić przed „słowem bożym” naszych najwyższych dostojników świeckich i duchownych nawołujących do pojednania i zgody Polaków, których właśnie teraz tuż przed świętami Bożego Narodzenia skłócili do reszty, depcząc Trybunał Konstytucyjny,  Konstytucję i zapisane w niej  zasady praworządności.

Naszym krajem po zwycięstwie wyborczym PiS-u zawładnął super-prawicowy organ władzy, podczas gdy zdecydowana większość Polaków jest w gruncie rzeczy lewicowa, czego dowody możemy znaleźć na każdym kroku. Jesteśmy za świeckością państwa, za wolnością słowa, za równością i sprawiedliwością, za prawdziwą demokracją, a nie hegemonią jednej partii w organach władzy, wynikającą z fatalnej ordynacji wyborczej. Tymczasem już z pierwszych poczynań PiS-u okazuje się, że grozi nam znany z PRL-u monopartyjny system sprawowania władzy, a do tego przedwojenny klerykalizm w najbardziej krańcowej postaci.

„Bóg mieszka w Warszawie” pisze Krzysztof Varga w felietonie „Dużego Formatu” GW relacjonując swe wrażenia z belgijskiej komedii biblijnej „Zupełnie Nowy Testament”. W tym quasi moralitecie filmowy Bóg mieszka w Brukseli z bezwolną żoną („Matką Boską”) zajmującą się haftowaniem i sprzątaniem oraz rezolutną córką, o imieniu Ea, nieznaną z ewangelii siostrą Jezusa. Ów Bóg przesiaduje w ogromnym pokoju wypełnionym kartotekami przed komputerem, na którym ustala swoje nieliczne boskie prawa, zwykle unieszczęśliwiające ludzi. Pewnego dnia Córka Boża, nie mogąc znieść wredności Ojca, dobiera się do komputera i ujawnia wszystkim ludziom daty ich śmierci. Ten krok wydawałoby się okrutny okazuje się humanitarny, bo pozwala ludziom zupełnie inaczej ułożyć sobie życie znając swój kres, ale także uwolnić się od Boga.

A oto jak komentuje ten film Krzysztof Varga:

„Nieodmiennie  nurtowało mnie przez cały czas pytanie, czy gdyby takowa komedia w Polsce powstała, i w Polsce nie w Belgii się rozegrała, to mielibyśmy protesty polityków katolickich, krucjaty różańcowe, egzorcyzmy pod kinami, zgłoszenia do prokuratury w sprawie obrazy uczuć religijnych…
Ale mnie się akurat zdaje, że Bóg mieszka w Warszawie, wiele znaków na to wskazuje. Naturalnie, że Bóg poprzez swą doskonałość wszędzie może mieszkać jednocześnie, ale podejrzewam że w Warszawie mieszka on szczególnie intensywnie, i tutaj wyzłośliwia się  na Polakach z wielkim ukontentowaniem, nasamprzód  oczywiście co jakiś czas odbierając im rozum. Kiedy tylko Polacy zaczną myśleć i działać racjonalnie, Bóg natychmiast im w głowach miesza, tak że robią się bezmyślni i irracjonalni. Gdy Polakom uda się coś konstruktywnego zbudować, Bóg natychmiast interweniuje, tak że Polacy to, co zbudowali z wielką pasją zaczynają demontować…
Jeśli w istocie Bóg w Warszawie mieszka, na co wszystkie poszlaki wskazują, wiarę i nadzieję mieć należy, iż ma on córkę, która Polaków jednak finalnie zbawi”.

I podzielając nadzieje autora felietonu tym właśnie optymistycznym akcentem podsumuję deliberacje nad naszym polskim losem, zwłaszcza że przed nami nowy rok, a z nim niepokój o to, co nas czeka w nowym roku.

Aby podtrzymać na duchu ludzi wątpiących lub niewierzących w możliwość cudu nad Wisłą pozwolę sobie na  jeszcze jedną dygresję.

Wpadł mi w oko grzbiet książki „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jarosława Haška. Nabyłem ją  bezpośrednio po którymś tam pobycie w Pradze. A książkę chciałem koniecznie mieć, gdyż miałem w Pradze okazję skorzystać z dobrodziejstw  gospody „Histinec u Kalicha”, niedaleko centrum „Na Bojišti 12-14”. To wesoły lokal, do którego gościnnie zaprasza manekin Szwejka przy wejściowej bramie. Złoty płyn chmielowy leje się tam strumieniami, a do tego smakowite dania mięsne, kotlety, gulasze, golonki, no i niezastąpiona niczym czeska gotowana kapusta o specyficznym słodkawo-kwaśnym smaku, a w ogóle obfity wybór wszystkiego czego dusza zapragnie, a kieszeń wytrzyma. No i oczywiście, czeska, nastrojowa muzyka sącząca się z głośników w równym tempie z kuflowym napojem. Być w Pradze, a nie być „u Kalicha”, to znaczy nigdy nie poczuć, nie doświadczyć i nie pojąć, skąd się brał ustawiczny, niewyczerpany, rozbrajający optymizm dobrego wojaka Szwejka. On się brał z prostego założenia, nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być jeszcze gorzej. Cieszmy się dniem dzisiejszym, nie myślmy o jutrze, tego nigdy nie da się przewidzieć, co będzie. Nie odkładaj na jutro tego dobrego,  co możesz przeżyć dziś. To najprostsze z prostych maksymy życiowe, a ile w nich głębokiej  mądrości.

Nowy Rok bieży... i jak co roku wzbudza nowe nadzieje. Co by nie powiedzieć, to w tym przypadku nie możemy się obronić przed zarzutem łatwowierności. Nie pozwalają nam zresztą spadające na nas jak krople srebrzystego dżdżu z nieba pełne serdeczności i spontaniczności optymistyczne życzenia noworoczne. Szczęśliwego Nowego Roku słychać ze wszech stron. Dochodzą do tego wierszowane laurki: W Nowym Roku, niech się świat rozściela wokół ! Do siego roku, byś szybował w nim jak sokół ! Ten rok niech Ci będzie skrzydlatym łabędziem co pływa po stawie i mieszka w Warszawie ! Krocz spokojnie w Nowym Roku do sukcesu, krok po kroku !

Cieszymy się więc Nowym Rokiem, obiecujemy sobie powitać go z należytym szacunkiem, a nawet entuzjazmem, zgodnie z powszechnie przyjętą tradycją, oczywiście w Noc Sylwestrową. Już od wielu dni spędza nam ona sen z oczu. Po pierwsze, gdzie, po drugie z kim, po trzecie w jakiej kreacji. Co innego - bal sylwestrowy, co innego – prywatka, a jeszcze co innego - sylwester domowy.
Nie mówię o jeszcze innych pomysłach na Sylwestra. Pomysłowość Rodaków w tym względzie jest nieograniczona. O nich dowiemy się z naszych środków przekazu. Media czyhają na wszelkiego rodzaju ekstrawagancje.

A po Sylwestrze będzie tak, jak w poniższym epigramacie:

Wracamy z Sylwestra, na ulicach dnieje,
w uszach gra orkiestra, cały świat się śmieje !
W domu czeka łóżko i wygodne spanie,
tak się kończy duszko to nocne hasanie.

Nowy rok zagościł, a w głowie coś pęka,
z nadmiaru radości, opadła nam szczęka …

Niestety, takie są nieuchronne prawa egzystencjalne, za każdą przyjemność trzeba ponosić konsekwencje. Im więcej szampana i balowania w noc sylwestrową, tym ciężej dojść do siebie pierwszego dnia Nowego Roku.
Ale nawet pełna świadomość skutków sylwestrowego biesiadowania nie powstrzyma nas, by w dobrym nastroju z lampką szampana powitać Nowy Rok i złożyć sobie szczególnie serdecznie życzenia noworoczne.

Czynię to również z należną atencją wobec Czytelników mojego blogu, czując już na czole aurę zbliżającej się Nocy Sylwestrowej i niezwykłej godziny zerowej z 31 grudnia 2015 na  1 stycznia 2016. Więc dołączam poniższe życzenia jak przystało wierszem:
Lekkości, uroku w Nowym Roku!
Niech się dobrze dzieje, bo nam dowcip zaśniedzieje,
bez zabawy zwiędnie dusza, zmieniasz się w kaktusa.
Niech więc uśmiech nas ogarnia jak morska latarnia.
Los nas wprawdzie nie rozczula, wciąż „zgaduj zgadula”,
choć nie wiemy co przed nami, żyjmy marzeniami!

Wszystkiego miłego w Nowym Roku !


niedziela, 20 grudnia 2015

Czas na życzenia !



Święta przed nami, czas życzeń przed nami,
przed wysokimi stanąłem schodami…

Rozpoczynam już dzisiaj w przedświąteczną niedzielę ten post świąteczny nieco banalnie od mojej  układanki wierszowanej o Wigilii. Chcę wywołać w ten sposób właściwy nastrój do złożenia życzeń. A może mi się uda.

Wigilia, to rzecz święta…


Wydawałoby się nic wielkiego,
zwykły zryw tradycyjny co roku,
ludzie lubią świętować,
nie można tak każdego dnia,
choć zdarzają się improwizacje
ale tego wieczoru
nic nie zastąpi,
nawet gdybyśmy sięgnęli szczytów uniesienia,
nie da się w żadnej euforii
osiągnąć nagle tego nad czym pracowały pokolenia.

Wydawałoby się  -  zwykła choinka,
pachnąca żywicą, strojna gąszczem tysięcy zielonych igieł,
a to co na niej zawisło,
to czysta poezja
w formie wizualnej,
wielka, bo nad nią nie trzeba się skupiać,
szukać sensu w tym co napiszą poeci,
choinka jest poezją samą w sobie, nawet ta nie ustrojona,
proszę to zdanie podkreślić wężykiem,

A przecież choinka, to nie wszystko,
to dopiero preludium,
nie, nie myślę tu o pękatych paczuszkach,
które umieszczają Aniołowie pod choinką,
to jest zwykła proza,
myślę o tym unisono, które następuje,
gdy na świeżutkiej bieli obrusa
pachnącej wciąż bukietem Vanish
pojawi się płonąca świeczka, a wokół niej  -
to co miastowi parweniusze
nazywają zastawą stołową,
ktoś doda do tego jeszcze – srebrne sztućce
i od razu robi się gorąco na sercu…

Na Wigilijnym stole,
na bieluchnym obrusie
pięknie ułożone w strojną harmonijkę
uśmiechają się do nas  opłatki,
takie sobie śmieszne kartoniki,
okazuje się, że  jadalne…

Gdyby wieczór Wigilijny
na tym się zaczynał i kończył -
dzielimy się opłatkiem i idziemy do domu,
wiadomo,  poszlibyśmy z butami do nieba,
ale my jesteśmy próżni,
więc zwyczajnie zaczyna się wieczerza,
ma swoją wdzięczną nazwę  - Wigilijna !

To przecież normalne.
człowiek jak sobie dobrze podje,
staje się religijnym,
a nasza tradycja nie pozwala
zamknąć się na jednym daniu,
jeśli jest ich dwanaście
znajdujemy się blisko nieba,
tak jak dwunastu Apostołów…

Jesteśmy całkiem w porządku,
spożywamy postne dania,
tylko na masełku, oleju,
broń Boże wieprzowiny,
jak najwięcej kapusty, grochu,
oczywiście, koniecznie karpia,
a do tego
kompot z suszonych śliwek,
a kto by  coś takiego zaserwował normalnie
w powszedni dzień do obiadu?

To się zdarza tylko raz  w roku
w Wigilię

Pytam się dlaczego?
Odpowiedź jest prosta:

Wigilja, to rzecz święta !


Co tu wymyślić, by życzenia świąteczne składane za pośrednictwem mojego blogu nie były zwyczajne, tuzinkowe. W jaki sposób przekonać adresatów, że płyną one z głębi serca i mieszczą w sobie to, co wydaje się nadawcy życzeń najlepsze. Myślę nad tym, myślę i myślę, i nic nadzwyczajnego nie udało mi się wymyślić.

Nie zrezygnuję jedank z utartych formułek: szczęścia, zdrowia, pomyślności, radosnych, wesołych, rozmodlonych, rozkolędowanych, pełnych czułości i miłości, Świąt Bożego Narodzenia, a przy tym od razu najszczęśliwszego Nowego Roku, bo po prostu tak trzeba.

Moje życzenia to zarazem żarliwa nadzieja, że w ten wieczór wigilijny, kiedy dzieją się istne cuda, zwierzęta mówią ludzkim głosem, a rzewne melodie kolęd rozpływają się jak ambrozja pod dachami domostw, że  wtedy właśnie zmięknie serce każdego Polaka i przynajmniej tego wieczoru wszystkie żale, pretensje, złorzeczenia ustąpią miejsca miłości, współczuciu i zrozumieniu.

Może Gwiazdor okaże się tak wspaniałomyślny i podrzuci pod choinkę to, co w dzisiejszej rzeczywistości okazuje się prawdziwym Eldorado - poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Nie powinno zabraknąć gwiazdkowej niespodzianki. Wiadomo, że półki z wszelkiego rodzaju zabawkami i słodyczami zostały już od św. Mikołaja poważnie nadwyrężone. Na szczęście gros moich Czytelników mieści się w kategorii młodzieży dojrzałej. Dla takiej grupy obdarowywanych coś odpowiadającego ich stanowi umysłów i serc zapewne się znajdzie.

A wtedy wraz z wszystkimi współbiesiadnikami przy świątecznym stole z ochotą zanucimy:

„Już się ono spełniło, co się po nocach śniło,
wesoło śpiewajcie, chwałę Panu dajcie,
hej kolęda, kolęda !

Wszystkim moim wspaniałym Czytelnikom, bliskim i dalszym , przyjaciołom, sąsiadom, znajomym, członkom Rodziny i współmieszkańcom naszej urzekającej ziemi wałbrzyskiej, tradycyjnie życzę – Wesołych Świąt !


czwartek, 17 grudnia 2015

Świat idealny, a swiat realny




Od dawien dawna marzyłem o świecie w którym nie ma wojen, ludzie są dla siebie braćmi, starają się wzajemnie wspierać, udzielać  pomocy gdy trzeba i jako istoty, które różnią się tym od zwierząt, że posiadają rozum, starają się spełniać bez wyjątku uniwersalne przykazania boskie:  miłuj drugiego jak siebie samego, nie czyń drugiemu co tobie nie miłe. Codziennie ludzie pobożni szepcą w najważniejszej modlitwie „Ojcze nasz” słowa:  i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy . Powiem tak, gdybyśmy spełnili te najważniejsze przykazania wymienione  powyżej, nie byłoby win i potrzeby ich odpuszczania. 

W naszym na wskroś katolickim kraju wydawałoby się, że te fundamentalne zasady wiary są dla nas jak chleb powszedni, to my właśnie powinniśmy promieniować ich przestrzeganiem, dawać przykład dla innych narodów
.
Mogę powiedzieć, że jestem w czepku urodzony. Nie miałem nigdy karabinu w ręce, nawet na lekcjach przysposobienia obronnego w liceum pedagogicznym uchodziłem za wywrotowca, kiedy nie godziłem się strzelać do tarczy. Tłumaczyłem się, że ja chcę być nauczycielem i uczyć dzieci, że człowiek nie ma prawa strzelać do drugiego człowieka, a wojna to wymysł szatański, by zniszczyć godność człowieka. Służby wojskowej udało mi się uniknąć z powodu gruźlicy płuc, dzięki temu nie miałem na sobie nigdy w życiu munduru z czego jestem dumny.

Później dowiedziałem się, że są tacy jak ja odmieńcy, nazywają się pacyfiści. To tacy sami idealiści jak ci co wierzą, że świat można zmienić, a człowieka ucywilizować
.
Dziś u schyłku żywota już nie jestem pacyfistą, bo wiem ze świat  jaki sobie wtedy wymarzyłem to utopia. Nigdy nie było, nie ma i nie będzie świata idealnego, bo nie ma ludzi idealnych. Żyjemy w świecie realnym, a w nim jak się okazuje jest wciąż miejsce dla takich indywiduów jak  Hitler, Stalin, Putin, jak terroryści islamscy i wielu innych zbrodniarzy, o których dowiadujemy się z historii.

W „Księdze Jakubowej” Olga Tokarczuk wyłoniła na światło dzienne magiczny świat wielonarodowościowej, wieloetnicznej, wielokulturowej Rzeczpospolitej w przededniu rozbiorów. O świecie tym niewiele wiemy, a o wielu zjawiskach i osobach w ogóle nie słyszeliśmy. To wtedy właśnie ksiądz Benedykt Chmielowski próbuje opisać cały świat w swojej ogromnej księdze, a w domu Eliszy Szora pobożni Żydzi czekają na nadejście Mesjasza. I pojawia się na Podolu młody, przystojny, charyzmatyczny Żyd – Jakub Lejbowicz Frank, dla jednych heretyk, dla innych wybawca, a rebelia którą wywołał mogła odmienić bieg historii i zmienić kształt tej części świata.

Pokusiłem się na pompatyczny wstęp, ale to skutek mojego głębokiego poruszenia znakomitym wywiadem z Olgą Tokarczuk we wrocławskim tygodniku GW. Nosi on tytuł: „Tokarczuk – to ja jestem patriotką”.

Już od dawna powieści Olgi Tokarczuk robiły na mnie duże wrażenie. Podziwiałem jej talent pisarski, mądrość życiową i niepospolitą erudycję. Jej ostatnie dzieło „Księgi Jakubowe”, tworzone przez siedem lat traktowane jest przeze mnie nieomal jak Biblia. Nie oznacza to, że przyjmuję je jak drogowskaz wiary, ale dlatego, że czytam tę księgę już parę tygodni, z przerwami i powrotami do wcześniejszych fragmentów, bo tej księgi jak Biblii nie da się przeczytać od razu. A poza tym jest to wolumen dość pokaźny, bo liczy sobie  906 stron, aż 7 ksiąg, 31 części, a  każda po kilkanaście rozdziałów. To książka bardzo trudna w odbiorze nawet dla historyka, ale zarazem uderzająca bogactwem szczegółów, których nie odnajdziemy w dotychczasowej historiografii. Ale o książce tej napiszę innym razem, bo jest to osobny, fascynujący temat.

Dziś chcę przytoczyć dwa fragmenty wywiadu, które wydają mi się szczególnie ważne, świadczące o celności spostrzeżeń i wniosków wybitnej pisarki, która w dodatku w ostatnich latach przemierzyła kawał świata i potrafi spojrzeć na to, co się dzieje w kraju z szerszej perspektywy.

Na pytanie prowadzącej wywiad dziennikarki Magdy Piekarskiej, a czym jest dla pani europejskość? Olga Tokarczyk odpowiada:


- To idee demokracji, praw człowieka, emancypacji kobiet, laickiego państwa, opieki nad słabszymi, dużej roli kultury, tolerancji i otwartości wobec innych. Może to idealistyczna wizja, ale te wartości mocno tkwią w naszym życiu, choć czasem ich nie zauważamy, tak oczywiste się wydają.

Także idea państwa praworządnego, które chroni swoich obywateli. Wystarczy na chwilę opuścić granice Europy, żeby przekonać się, że żyjemy w wyjątkowym miejscu, którego warto bronić.

A dalej Olga Tokarczuk dzieli się osobistymi refleksjami:


- Ostatnio wracam z takich długich podróży z dobrym nastawieniem. I już na lotnisku cieszę się, że jestem w domu. Widzę, jaki fajny jest nasz kraj. Przy Guadalajarze Warszawa wydaje się najpiękniejszym miastem na świecie. Polska bardzo się zmieniła, żyje się tutaj coraz lepiej i naprawdę warto czasem wyjechać tak daleko, żeby się o tym przekonać. Potencjał, żeby się tu wspaniale żyło, mieszkało i tworzyło, jest ogromny. Ja w każdym razie nie zamierzam tego odpuścić i nie dam sobie nic odebrać.

- Chcę dla swojego kraju wszystkiego, co najlepsze, i to ja jestem patriotką. A także ludzie, którzy protestują przeciwko paleniu kukły Żyda. Bo przecież to, co się stało na wrocławskim Rynku, jest zaprzeczeniem patriotyzmu, ośmieszaniem naszego kraju, działaniem na szkodę państwa i jego obywateli, szczuciem przeciwko sobie i kompletną głupotą. Patriotyzm trzeba odzyskać, bo został nam ukradziony.


Ale jak ?
 pyta dziennikarka


- Może na początek trzeba jasno powiedzieć, kim jest patriota.


Kim?

- To ktoś, kto chce, żeby jego kraj był bezpieczny, co według mnie znaczy - w Unii Europejskiej. Kto ma szacunek dla współobywateli, jest z nimi solidarny i odpowiedzialny, leży mu na sercu dobro wspólne. Kto szanuje swoją kulturę, chce, żeby się rozwijała, żeby była otwarta i wolna. Jest przeciwko cenzurze. Chce państwa, którego współobywatele nie będą piętnowani i wykluczani. Nie ma kompleksów, ma poczucie silnej kultury, której nie jest w stanie zagrozić uchodźca. Czuje się bezpieczny, więc jest w stanie przyjąć z otwartymi rękami kogoś, kto jest od niego słabszy.

Jest pani w bojowym nastroju?


- Jestem człowiekiem łagodnym i nastawionym pacyfistycznie. To, co się ostatnio w Polsce wydarzyło, traktuję jako rodzaj dreszczy, jak nazwała to Agnieszka Holland. Jako symptom niebezpiecznej choroby, z której jeszcze możemy się wyleczyć.


Ma pani na nią lekarstwo?


- Mam wrażenie, że w momentach zagrożenia kultura nagle odzyskuje istotną rolę. Bo w spokojnych czasach staje się rozrywką, przyjemnością. Teraz stawia się wobec niej inne oczekiwania. Trochę jak w czasach komuny. I zastanawiam się, co mogę zrobić. Chyba przede wszystkim pisać.

Pozwoliłem sobie przytoczyć te fragmenty wywiadu, bo wiem, że nie wszyscy mogli do niego dotrzeć, a jak się okazuje słowa Olgi Tokarczuk powinny być ewangelią głoszoną  w kościołach, w mediach, w szkołach i na każdym kroku, bo czas jest ku temu, a zjawisko takie jak Jarosław Kaczyński budzi nie mniejszy niepokój niż Jakub Frank w osiemnastowiecznej Rzeczpospolitej.



środa, 16 grudnia 2015

Stół który łączy

Idą święta


Nie, nie był to okrągły stół, ale prawie że. Był raczej w kształcie podkowy i przypominał  słynne obiady czwartkowe  króla Stanisława Poniatowskiego. Ale celem tego stołu było coś innego niż promocja rozwoju kulturalnego i objęcie mecenatem twórców. No i działo się to nie w czwartek, a we wtorek 15 grudnia, a więc z pewnym wyprzedzeniem tradycyjnej wieczerzy wigilijnej. Salę widowiskową  głuszyckiego Centrum Kultury zapełnili przy świątecznym stole pełni werwy i młodzieńczego entuzjazmu studenci Uniwersytetu III Wieku. Był  obecny burmistrz miasta, Roman Głód oraz lekarz Bartłomiej Solarz, twórca tutejszej nowoczesnej przychodni zdrowia,  główny prelegent tego spotkania szkoleniowego, ale mającego także charakter świąteczny.


To bardzo znamienne, co się dzieje obecnie w wielu miejscowościach naszego regionu podsudeckiego. Ożywili się seniorzy, starsi mieszkańcy miast i wsi, a impulsem stała się niezwykle ciekawa i inspirująca idea uniwersytecka, znana w wielu krajach na świecie, a także w Polsce. Dotąd Uniwersytety te funkcjonowały zazwyczaj w dużych miastach, n.p. w Wałbrzychu. Teraz ruszyły do małych miasteczek i na wieś.  Okazuje się, że mogą w miniaturowych środowiskach święcić triumfy, bo ludzie tutaj się znają,  maja bliskie sobie zainteresowania i potrzeby, łatwiej im się integrować,  tworzyć zgrane kolektywy, a o to przecież chodzi. Coraz częściej słyszymy o prężnie działających Uniwersytetach III Wieku w gminie Nowa Ruda,  w Starych Bogaczowicach, a także właśnie w Głuszycy. Nie tak dawno miała miejsce uroczysta sesja uniwersytecka, w czasie której podpisana była  umowa o objęciu patronatem głuszyckiego uniwersytetu przez Wyższą Szkołę Zarządzania i Przedsiębiorczości w Wałbrzychu. Oznacza to, że została otwarta furtka do łatwiejszego korzystania z wiedzy i doświadczenia wykładowców tej uczelni.


Muszę przyznać, że w najśmielszych snach nie mogłem sobie wyobrazić, że coś tak sympatycznego może się zdarzyć u nas w Głuszycy. Dotąd było to miasto podzielone i podobnie jak radni minionej kadencji skłócone do reszty. Od roku dzieje się w mieście wiele dobrego, a to spotkanie wigilijno- szkoleniowe było tego wymownym dowodem. 

Już na samym początku uroczysty nastrój zapanował na sali ustrojonej zresztą choinkami, bo powitał zebranych chór dziecięcy ze Szkoły Podstawowej nr 3 z wiązanką kolęd i serdecznymi życzeniami świątecznymi.  Po wysłuchaniu interesującej prelekcji doktora Solarza na temat profilaktyki zdrowotnej i leczenia cukrzycy, pan burmistrz złożył wszystkim świąteczne życzenia, a następnie miała miejsce wieczerza wigilijna z barszczykiem, pierożkami z kapustą i rybą (wiktuały sporządzone po sąsiedzku w jadłodajni „Finezja”), było także  tradycyjne dzielenie się opłatkiem i dużo , dużo uśmiechów i serdeczności.

To już kolejna, bardzo udana sesja głuszyckiego Uniwersytetu III Wieku. Panu Jerzemu Janusowi, prezesowi, a także wszystkim członkom Zarządu Uniwersytetu należą się słowa wdzięczności i uznania. To dobrze, że mamy w mieście taki stół, który potrafi zjednać i połączyć nas we wspólnym działaniu na rzecz lepszej przyszłości naszej gminy. To wigilijne spotkanie w Centrum Kultury w Głuszycy wskazuje, że jesteśmy na dobrej drodze.

wtorek, 15 grudnia 2015

Świąteczne delicje



Oj tak, tak, wiele osób myśli o tym, czym można by zaskoczyć gości wigilijnych, co postawić na stole jako rzecz niezwykłą, specjał, delikates. A jest w czym wybierać, bo nasze supermarkety proponują w kolorowych magazynach takie wymyślne delicje, o jakich nam się nie śniło. Wiadomo, menu wigilijnej wieczerzy uświęcone jest staropolską tradycją i musi w nim być barszczyk z uszkami, pierożki z kapustą i karp smażony panierowany, a dalej to już wszystko zależy od pomysłowości i talentów kulinarnych gospodyń domowych. Jest jeszcze sporo czasu by dokonać wyboru i osiągnąć przepisowe dwanaście dań.

A ja sobie myślę, że warto w ten wieczór wigilijny znaleźć moment ciszy, by posilić także duszę. Dobrze byłoby, gdyby to była delicja godna tego niezwykłego wieczoru.
I tak się dobrze stało, że pamięta o mnie pełna zapału i inwencji  twórczej, była Głuszyczanka, Romana Wieczaszek z Brzegu nad Odrą. 

Ale zanim napiszę o niej, to muszę dwa słowa wtrącić o samym Brzegu nad Odrą, mieście mojej młodości, w którym przez trzy lata zdobywałem w liceum pedagogicznym szlify nauczycielskie. Dziś po latach każda wzmianka o tym mieście wywołuje w mojej duszy uczucie nostalgii, równej tej Mickiewiczowskiej ze wstępu „Pana Tadeusza”. „Ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, kto cię stracił”. Niestety, straciłem piękne, historyczne miasto, z atrakcyjnym amfiteatrem w parku miejskim, z zamkiem piastowskim nad Odrą i budzącym podziw kościołem Św. Krzyża tuż przy murach zamkowych. Dobrze, że poznałem Romanę, która mi od paru lat co rusz przypomina miasto moich lat chłopięcych.

I właśnie Romana wysłała do mnie maila następującej treści:

Stanisławie, dziele się z Toba wrażeniami. Zajrzałam przed chwilą do
notesu, w którym robię zapiski, leży na nocnej szafce. Mam  w nim dużo
tekstów,  pierwszych, nieoszlifowanych, pisanych o brzasku, gdy coś mnie
budzi. Później, gdy zaczynam przepisywać do komp., zamykam oczy i
przypominam sobie OBRAZ , podążam za nim i kreślę słowa, skreślam itd.
 Ten wiersz, który Ci wysyłam, nie wiem, kiedy i jak powstał. Czy nadal
lunatykuję, jak to było w dzieciństwie w Głuszycy? Pierwszy wiersz, w którym
całkowicie się identyfikuję z osobą mówiącą. Wyraża mnie. Jest moim całym
życiem. Nic pod względem językowym nie musze  w nim zmieniać. Niesamowite!
Nie pamiętam, kiedy go napisałam. Notes ten, nowy, mam od pól roku...


I będąc tak w szumie szklanych marzeń
z troską o życie słowa
rozglądam się z trwoga wokół
Szumią we mnie:
ptaki wolne
miłość młodzieńcza niedotknięta
smutne serce małego dziecka

Z poszumu gdzieś głęboko skrytego
jawi się miasteczko z rynkiem
co życiem słynie
Mijam ludzi, którzy nie umieją żyć chwilą
w zachwycie omamieni kolorem
plączą się i krzyczą

Z boku czekasz Ty
bez słów uśmiechem prowadzisz wśród szumu
Zamilkły krakowskie gołębie
nad ostrymi drutami
które przerażone jak ja
czyhają na pragnienia

Mijamy JĄ razem
samotną zaplataną w burze dni i nocy
ale wdziera się niepokojem w nadzieję
na początek Miłosierdzia Bożego
Jestem blada
wczoraj nie mogłam unieść Krzyża
Jak ciężkie jest wieko
które zatrzaskuje się z piskiem!

A ty uśmiechem idziesz przede mną
więc jak dziecko podążam za echem

Gdy stajemy naprzeciw
otrzymuję od Ciebie drukiem pachnącą książkę
z moim własnym imieniem dzieciństwa

Biegnę więc w zieleń lasu
w zieleń – wieczną
Jestem Twoim dzieckiem…

Tak, właśnie tak, to jest cała Romana „w szumie szklanych marzeń”, w „trosce o życie słowa”, z książką „pachnącą drukiem”, a w niej jej cudowne wiersze, w moim przekonaniu lustrzane odbicie uroków położonej w górach Głuszycy i tętniącego życiem kulturalnym Brzegu nad Odrą.
Ale miałem pisać o świątecznych delicjach, zaproponować coś na bożonarodzeniowy wieczór, by w nastrojowej ciszy podnieść się na duchu i odetchnąć z ulgą w blasku poezji. I oto jest ten świąteczny specjał, oczywiście pióra Romany:

Święta w niebie

Przy stole niebiańskim
kolorowo
wokół zapach spod pokrywki
jak zwykle mak i migdały

Mój smutek staje bezradny
wobec barw i zapachów
więc zmienia się od progu
w chwilowy niedostatek
Kiedyś w domu były progi-granice
za którymi było tylko dobrze…

Siedzimy przy stole
a wokół niebo
Smutek staje się przezroczysty
załamuje światło gwiazd
i znika

Czytam wiersz
mama uważnie słucha
tato krząta się w fartuchu
przy kaflowej kuchni
robi zaczyn do wszystkiego
z kruszonką - na moje życie

Kruszonka się rozsypuje
jak białe kwiaty czereśni
nagle  przez okno wpadają
anioły
a ja gubię  się w czasie

Znów nie zdążyłam…

I tak sobie siedzimy
w zapachu drożdżowego ciasta
i pasty do podłogi z żółtego pudełka
Czuję na głowie ciepłe dłonie
gotowe na wszystko

Choć nieco smutno i tkliwie, to jednak cudownie jest przy niebiańskim stole wigilijnym w gronie rodzinnym. Cóż kruszonka ma to do siebie, że się rozsypuje z czasem, ale dobre Anioły czuwają. I dzięki temu Romana nie ustaje w biegu, wypełnia wciąż swój notatnik perełkami słów, a od czasu do czasu próbuje się z nami podzielić zapachem świątecznego, drożdżowego ciasta. To na święta jest bardzo wskazane.
I właśnie w imieniu tych moich Czytelników, którzy znajdą w święta chwilę wytchnienia by się tymi wierszami uduchowić – dziękuję Ci Romano.

P.S. O Ramanie Więczaszek pisałem juz wiele razy w moim blogu. Zainteresowanych Jej osobą i twórczością odsyłam na adres: www. klubliterackibrzeg.pl