Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 30 marca 2016

Patriotycznie i lirycznie




Zupełnie przypadkowo trafił mi w ręce wiersz, który napisałem swego czasu, a łatwo się domyślić, że było to w okresie przemian „posierpniowych” po sukcesie ruchu solidarnościowego w wyborach 1991 roku. Wiersz był nawet drukowany w gazecie:


„Patriotyzm od słowa patria się wywodzi,
Kraków powstał od Kraka, miasto Łódź od łodzi,
Społeczność jest istotą słowa socjalizm,
jaki sens w sobie mieści „znak czasów”  -  pluralizm?

To słowo jak talizman, jak nowe zaklęcie,
brzmi obco, ale swojsko, raz świecko, raz święcie.
To słowo, to nadzieja, to wiary spełnienie,
to czcicieli wolności  -  samoobjawienie.

Plural w języku martwym znaczy liczba mnoga,
Pluralizm w polskiej glebie po prostu  -   swoboda,
swoboda zaś dla Polski, czym dla oka rzęsa,
Pluralizm w polskim sercu oznacza  -  Wałęsa.

Dlaczego tok skojarzeń taki się rysuje?
Skąd ten mariaż łacińsko-polski się kreuje?
By tworzyć nowe  -  słów ojczystych często brak jest modnych,
sięgamy więc do skarbca sąsiadów zza Odry.

Źródeł słów jest bez liku, są wciąż pulsujące,
z nich jak żuraw czerpiemy treści gorejące,
lecz z tego rzecz tajemna dla wszystkich wynika,
że Człowiek synonimem stał się dla słownika.

Mówimy dziś Wałęsa, a w domyśle słowa:
wolność, prawda, ojczyzna  -  piękna polska mowa.
Gdy do tego dodamy pluralizmu treści:
Wałęsa Polskę z marzeń całą w sobie mieści !”


To było tak niedawno, zaledwie dwadzieścia parę lat temu. Ten wiersz brzmi jak wyznanie wiary. Lech Wałęsa był wtedy naszym najwyższym autorytetem. Cieszył się uznaniem całego świata. Wkrótce potem został prezydentem.

W Polsce zmienił się ustrój, mamy demokrację w całej swej istocie  -  doskonałości i ułomności. Mamy dawną Rzeczpospolitą szlachecką  -  żadną władzy, widzącą tylko własne interesy, podzieloną, skłóconą. Autorytet tego, który stał na czele patriotycznego ruchu Polaków został zdeptany. Jedno się tylko nie zmieniło. Wciąż czekamy na spełnienie nadziei o Polsce marzeń, Polsce zgody narodowej, tak jak to było w czasach „Solidarności”. Czy Polacy mogą się jednoczyć tylko wtedy, kiedy stajemy do walki? Przykład najświeższy  -  Komitet Obrony Demokracji, największy ruch wolnościowy w Polsce od czasów „Solidarności”. Czy konieczny jest ponowny zryw wolnościowy Polaków, by idea państwa prawa, państwa opartego na poszanowaniu konstytucji i społeczeństwa obywatelskiego mogła znów powrócić tak jak to się stało po roku 1989 ?

Oto jest pytanie. Niestety, coraz mocniej zaprzątające serca i umysły milionów Polaków. A przecież moglibyśmy żyć w spokoju, a bawiąc się w pisanie wierszy podejmować zupełnie inne, bliskie sercu tematy liryczne.




Odgrzebałem gdzieś tam w dawnych szpargałach kilka takich drobnych prób lirycznych. Myślę, że warto je wydobyć z niebytu. Wciąż jeszcze w naszych domach dominuje świąteczny nastrój, lepiej nie zaprzątać głowy moich Czytelników poważnymi refleksjami, których mamy i tak w nadmiarze na co dzień.

A więc poczytajmy coś lżejszego:

*
Wciąż rozmyślam
uparcie i skrycie,
patrzę w okno
i smutek mam w oku…
Przecież mnie kochasz nad życie?

Tak mówiłaś… tamtego roku…


*
Kocham, prawda,
czuję w sercu ogień,
lecz niepokój wkradł się od niedawna,
bo nie mogę cię oglądać co dzień,
bo oddalasz się jak mglista gwiazda.

Tylko jedno mnie z lekka pociesza,
że posyłasz mi SMS-a


*
Mrugasz do mnie figlarnie rzęsami,
widzę świat do góry nogami,
zanim ostatecznie oszaleję,
czy potrafisz dać mi nadzieję?

*
Królowo moja
w tęczowej koronie
pragnę ofiarować Ci państwo
jedyne, które mam na własność,
siebie

Bądź jego wszechwładną władczynią,
a ono pod Twoją egidą
uczyni Cię boginią

Bądź balsamem na rany,
źródłem w natchnieniu,
wytchnieniem w skwarze dnia,
ucieczką w czeluściach nocy.

A ja  -  Twoje królestwo
stanę się blaskiem Twej aureoli
i w maleńkim tabernakulum serca
zamieszkasz uwielbiona,
a żaden naród
nigdy
nie czcił tak
swojej królowej.

*
Jedno wiem
i innych objawień
nie potrzeba
oczom i uszom
uczyniwszy na wieki wybór,
w każdej chwili wybierać muszę…


 Dziś próbuję dokonać wyboru,  co lepsze , czy wiersze patriotycznie, czy lirycznie?  Okazuje się, że potrzebne są jedne i drugie. Przynajmniej w tej mierze mogę,  póki co,  czuć się wolny.

poniedziałek, 28 marca 2016

Świąteczne kontemplacje

tak mile widziany gołąbek pokoju


Przez kilka dni nie mówiło się o niczym innym więcej jak o świętach. Nawet polityka zeszła na plan dalszy, a przemawiającego po raz pierwszy od lat ludzkim głosem Prezesa nikt o zdrowych zmysłach nie potraktował poważnie. Nawet jego najbliższe chorągiewki (prezydent i premier) nie potrafiły się ustrzec w życzeniach świątecznych do narodu złośliwej nuty pogardy dla ludzi myślących inaczej niż oni sami.

Święta stały się więc znakomitą odskocznią od niezbyt różowej rzeczywistości dnia powszedniego. Ale święta wielkanocne, to najwyżej tydzień przygotowań, robienia porządków, zakupów, uczestnictwa w obrzędach kościelnych i na koniec dwa dni prawdziwego świętowania. W naszej tradycji staropolskiej sprowadza się ono głównie do przyjemności korzystania z obfitego stołu. Dobrze,  że w tym roku nie zawiodła nas pogoda, a ożywcze ciepło promieniującego na niebie słońca spowodowało, iż wyruszyliśmy całymi rodzinami na spacery.

No i stało się to co zwykle następuje   święta, święta i po świętach.

Dobrze, że jak to napisała w najlepszym swoim wierszu nasza noblistka Wisława Szymborska – „nic dwa razy się nie zdarza”. Oznacza to, że za rok kolejne święta wielkanocne już będą inne. Żyjmy nadzieją, że po PiS-owskiej „dobrej zmianie” zaaplikowanej nam przez żądnych  nieograniczonej władzy polityków  pozostanie już tylko niemiłe wspomnienie.

A ja na osłodę przypominam wiersz Szymborskiej w całej swej prostocie, by w ten sposób przenieść się razem z moimi Czytelnikami od upolitycznionego świata zakłamania i obłudy, w krainę nieskazitelnej poezji:


Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.

Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.

Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?

Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.

Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.


Gdybyż po świętach zaiste miał miejsce cud i stało się to do czego zachęca w wierszu Wisława Szymborska: „spróbujemy szukać zgody”, gdyby i prezes PiS-u, i wiecznie uśmiechnięty prezydenciunio, i przyboczna prezesa, premier rządu, o której dowcipnie napisał jeden z komentatorów na facebooku, że pasuje jak ulał do dawno napisanej przez Sztaundyrgera fraszki : „Aby równowaga nie była zwichnięta, łamiąc konstytucję – spuszczała oczęta !”, gdyby więc cała „trójca święta” wyciągnęła rękę do zgody, uznając za ważne wyroki Trybunału Konstytucyjnego, być może byłby to dobry krok do kompromisu.

Oczywiście mam pełną świadomość, że to co piękne i wartościowe w poezji nie dociera do polityków. Oni żyją w innym świecie. Dla nich ideą jest władza, najlepiej dyktatorska. Gotowi są na największe bezeceństwa, by ją zdobyć, a potem utrzymać. Dobro ogółu społeczeństwa, dobro narodu i państwa, to tylko szumne hasła do tego, by ludziom zamknąć gęby.
To do nich pisał  JulianTuwim w okresie międzywojennym w wierszu „Dziesięciolecie” z tomiku „Rzecz czarnoleska”, o dziwo jakże znów dziś aktualnym:


„Było wam panowie, witrażowo i seledynowo,
Było „jakoś dziwnie” w „osmętach” i „tęsknicach”,
Jak pięścią między oczy uderzyło Słowo
I poszli starzy zrzędzić po kawiarniach i ulicach…

Jeszcze by dziś ze słówek pitrasili swojskie
Malowanki, kilimki i freblowskie wzorki,
Kwiląc „wiązaną mową”, że to „takie polskie”
I kwitłyby rodzime poetyckie Tworki.

Trzaskiem strof pękających walić w tych matołów
I gradem strzał skrzydlatych prażyć w ich kilimy!
A na strzałach osadzać świszczące wesoło
Ostrza słów rozpalonych, pałające rymy !

Tak się przyszłość buduje – muskularną mową.
Tak się życie pcha naprzód – śpiewną robocizną.
Młodości, daj nam skrzydła! Boże, ześlij słowo!
W pęd sławy, w dzieje swoje, porwij nas ojczyzno!


Powinniśmy powtarzać znów słowa głośnej tuż po wojnie inwokacji z „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima:


„Chmury nad nami rozpal w łunę,
Uderz nam w serca złotym dzwonem,
Otwórz nam Polskę, jak piorunem
Otwierasz niebo zachmurzone.
Daj nam uprzątnąć dom ojczysty
Tak z naszych zgliszcz i ruin świętych
Jak z grzechów naszych, win przeklętych:
Niech będzie biedny, ale czysty
Nasz dom z cmentarza podźwignięty.

Ziemi gdy z martwych się obudzi
I brzask wolności ją ozłoci,
Daj rządy mądrych, dobrych ludzi,
Mocnych w mądrości i dobroci…”


Oj, łza się w oku kręci na sama myśl o tym, że oto stał się cud i mamy w kraju prezydenta, którego nie musimy się wstydzić,  cieszącego się powszechnym szacunkiem i uznaniem, że jest to człowiek niezależny od układów politycznych, stateczny, roztropny, wykształcony, mający za sobą osiągnięcia w pracy naukowej, zawodowej i społecznej, że premierem rządu jest osoba z autorytetem, doświadczona i niezależna, imponująca wiedzą i  wykształceniem,  potrafiąca czarować nie tylko uśmiechem i broszką, ale  praktyczną znajomością gospodarki i ekonomii zarówno w kraju jak i za granicą, że mamy w rządzie najlepszych fachowców w danej dziedzinie, ludzi z dorobkiem naukowym i praktycznym, z osiągnięciami powszechnie uznanymi, słowem takich, o jakich pisał Tuwim w cytowanej inwokacji – ludzi mądrych i dobrych.

Wydawałoby się to tak oczywiste, że nie warte, aby o tym pisać. Okazuje się, że w nieomal czterdziestomilionowym kraju nad Wisłą, jak dotąd nie udało się utworzyć rządu mądrych i dobrych ludzi, mamy za to obfitość ludzi pazernych na władzę, dla których polityka, to jedyna szansa na dorobienie się majątku i zaspokojenia ambicji bycia kimś.To smutna konstatacja, niestety – prawdziwa.

Dlatego proponuję wraz z Tuwimem przenosić się jak najczęściej w świat poezji :

„A kto marzenie ukochał i sen,
Niechaj je w śpiewną splata słów perlistość,
To nic że z szczytów i przepastnych den
Dźwiga się potwór: Wielka Rzeczywistość!

Nie stracił czaru romantyczny smęt
Róż i słowików, rusałek i goplan,
Lecz coraz szybciej warczy życia pęd:
Tam, gdzie jest księżyc, jest i aeroplan !”

Ponieważ jest już prawie po świętach zapraszam w podniebny lot do pełnej ładu i czaru poetyckiej krainy fantazji, dalekiej od naszej ponurej rzeczywistości – obowiązkowo – aeroplanem !

niedziela, 27 marca 2016

Coś dla ducha




Niestety, czas jest nieubłagany, pędzi do przodu. Przecież to dopiero koniec marca, a już Wielkanoc, a z nią nierozerwalnie związana Wiosna, krzepiąca ożywczą energią pora roku. Wyglądam rano przez okno, a tu szaro i smutno, ani śladu po śniegu, a na świeżą zieleń wciąż jeszcze za wcześnie. Na szczęście jest Niedziela Wielkanocna, która od zawsze nastraja melancholijnie. Myślę, że warto w takim dniu poszukać coś dla pokrzepienia ducha. A więc sięgam do tomiku poezji. Przypominam co napisał w tytułowym wierszu „Poezja i prawda” poeta międzywojenny, Mieczysław Jastrun:

Poezja, aby była sobą,
Musi dialog toczyć z prawdą.
A może jedną jest osobą,
Piękną i nieco starodawną?
Nie jest dla tych, co myśleć nie chcą
(Dla nich gotowe słońca dnieją),
I nie poddaje się pochlebcom,
I nie wybacza kaznodziejom.

To bardzo mądra strofa, dobrze świadcząca o idealistycznym widzeniu celu twórczości poetyckiej. A oto co na ten sam temat napisał w stylu epickiej gawędy Mickiewiczowskiej nasz wybitny poeta współczesny, laureat nagrody Nobla, Czesław Miłosz w poemacie p.t. „Toast”:

W służbie polskiej poezji żyć postanowiłem
Choćby przyszło mi zostać nieznaczącym pyłem
Na tej górze, skąd idą nieśmiertelne błyski,
Trudniej, myślę ją zdobyć, niż paszport brytyjski.
A poezja jest prawdą. I kto ją obedrze
Z prawdy, niech jej kupuje trumnę kutą w srebrze…

Niechaj ciebie nie zmylą częstochowskie rymy:
Od nas także zależy, co w dziełach widzimy,
Zauważ mój rysunek. Umiem jedną kreską
Stworzyć kraj, miasto, potop czy panią Wiśniewską,
Bo z odkryć moich mistrzów wyciągnąłem wnioski,
Tylko do tego służy mi rym częstochowski,
Jak o poranku w górach, kiedy mgła się przetrze
I na radosne, jasne wyglądasz powietrze.
Tak wchodzisz w nowy wiersz mój, może nie ognisty,
Ale ostry, dobitny, krystalicznie czysty.
I będę go używać, chociaż oleodruk
W godność społecznej sztuki znów dzisiaj się oblókł (…)

A jeszcze w innym poemacie „Traktat poetycki” Czesław Miłosz napisał:

Mowa rodzinna niechaj będzie prosta,
Ażeby każdy, kto usłyszy słowo,
Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,
Tak jak się widzi w letniej błyskawicy(…)

Właśnie, o to chodzi, by pisać prostym, zrozumiałym językiem, by wiersz, słowo pisane było jasne, czytelne, ale także piękne. To co się dzieje w naszej literaturze przekracza często wszelkie normy ideowe, logiczne i estetyczne. Młodopolskie hasło „sztuka dla sztuki” wciąż jeszcze święci triumfy w egzaltowanym świecie twórców, którzy zapominają, że pisanie ma tylko wtedy sens, gdy znajduje uznanie wielu odbiorców, a nie tylko wybranych elit.

I to właśnie taką poezją, bądź też prozą artystyczną, prostą i zrozumiałą, staram się zainteresować i zachęcić do jej poznania Czytelników mojego blogu.

A teraz na koniec klasyczny przykład wiersza, który chce się czytać i podziwiać:

Czemu zanadto w jednej osobie?
Tej a nie innej? I co ja tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce ? Z twarzą nie liściem ?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto lat temu
siedzę i patrzę w ciemny kąt
-  tak jak z wzniesionym nagle łbem
patrzy warczące zwane psem?

Te wydawałoby się nadzwyczaj proste, a jakże głębokie, egzystencjalne pytanie zadawała sobie nie kto inny, tylko nasza Noblistka, Wisława Szymborska, w wierszu p.t. „Zdziwienie”.

Ja też od czasu do czasu spoglądam na mój blog i zadaję sobie pytanie – Czemu? Ale dziś jest refleksyjna niedziela, więc filozoficzne zapytania są całkiem na miejscu.

Jeśli uda mi się oderwać choć parę osób od świątecznego stołu i zachęcić do  refleksji, to myślę, że warto było tych parę strof przytoczyć, bo przecież w święta potrzebujemy też coś dla ducha.

czwartek, 24 marca 2016

Polski Paganini

szczawieński deptak w Parku Zdrojowym

Napisałem w ostatnim poście o inspirującym konkursie ogłoszonym przez Stowarzyszenie Miłośników Szczawna-Zdroju pod hasłem „Romantyczne historie szczawieńskie. Szczawieńskie legendy”.
Być może uda mi się przekonać, zwłaszcza młodych adeptów sztuki pisarskiej do tego, żeby  spróbować swoich sił i stanąć w szranki konkursowe. W tym konkursie nie liczy się  tylko palma pierwszeństwa, w nim triumfatorem jest każdy uczestnik, bo przecież każdy z nich poświęcić musi sporo czasu i pracy umysłowej, by dotrzeć do odpowiednich materiałów, zagłębić się w temacie i na koniec poruszyć swoją wyobraźnię i wyczarować opowieść opartą na faktach, ale też wzbogaconą o pierwiastki własnej imaginacji.


Dziś w moim poście piszę o Henryku Wieniawskim. Dla mieszkańców Szczawna-Zdroju, a także Wałbrzycha stał się on nieomal symbolem znaczącego polskiego udziału w światowej renomie tego uzdrowiska. Ja odsłaniam tylko najważniejsze fakty z jego pobytu w Bad Salzbrunn, ale każdy z nich może poruszyć naszą wyobraźnię i pozwolić na namalowanie swojej własnej wizji tego wszystkiego co mogło się dziać i co może być ważne i intrygujące dla dzisiejszego Czytelnika.


Tak jak Kudowa-Zdrój szczyci się związkami personalnymi z wielkim Stanisławem Moniuszką, a Duszniki-Zdrój z Fryderykiem Chopinem, tak samo Szczawno-Zdrój ma swój tytuł do chwały dzięki temu, że leczył się w tym zdroju i koncertował inny znakomity Polak, światowej sławy wirtuoz i kompozytor.
Moją opowieść zatytułowałem – „Polski Paganini”. A dlaczego?  Oto odpowiedź na to pytanie.

W  centrum szczawieńskiego uzdrowiska na fasadzie budynku sąsiadującego z dawnym Kursalem, czyli domem kuracjusza, a dziś kawiarnią „Biała Sala”, znajdujemy tablicę pamiątkową następującej treści:

„W tym domu w 1857 roku mieszkał jako kuracjusz Henryk Wieniawski, znakomity skrzypek, wirtuoz i kompozytor polski. Dolnośląskie Towarzystwo Muzyczne, Oddział w Wałbrzychu.

Imieniem wybitnego muzyka nazwany został Teatr Zdrojowy, teatr słynący w kraju z bogato zdobionej sali widowiskowej, jednej z najpiękniejszych w Polsce. W Paku Zdrojowym możemy oglądać pamiątkowy obelisk z popiersiem Henryka Wieniawskiego.

Kim był Henryk Wieniawski i co wiemy o jego związkach z podwałbrzyskim zdrojem,  w którym na jego pamiątkę co roku organizowana jest kilkudniowa impreza muzyczna - Dni Henryka Wieniawskiego?


Urodził się 10 lipca 1835 r. w Lublinie, zmarł  dość młodo, bo w 1880 r. w Moskwie, przeżywszy zaledwie 45 lat. Pochowany został  w Warszawie.  Ten wybitny polski skrzypek i kompozytor był synem lekarza - chirurga, człowieka o szerokich zainteresowaniach humanistycznych oraz matki -  pianistki, córki warszawskiego lekarza i siostry wybitnego pianisty Edwarda Wolffa. W ósmym roku życia (w 1843 roku) został przyjęty do Konserwatorium Paryskiego. Klasę prof. Josepha Massarta ukończył z najwyższą nagrodą, jako 11-letni chłopiec, najmłodszy w historii uczelni. Wkrótce rozpoczął - trwającą przez całe, niestety zbyt krótkie życie - tournee artystyczne po świecie, jako wirtuoz, porównywany z Paganinim. Koncertował nieomal we wszystkich krajach Europy (w niektórych wielokrotnie) oraz w USA. W polskich miastach ponad 130 razy. Z bratem - pianistą i sam, bądź z innymi najznakomitszymi artystami, m.in. z Antonem Rubinsteinem. Był świetnym kameralistą (tj. muzykiem grającym w małym zespole instrumentalnym).
Czas upływał mu na podróżach  -  dyliżansem i wagonami pierwszych kolei żelaznych oraz na przygotowaniach do koncertów, występach, komponowaniu, a także rozrywce w ekskluzywnych kasynach gry i salonach towarzyskich. Od lat najmłodszych nie cieszył się dobrym zdrowiem; stąd częste pobyty w uzdrowiskach. Jako 25-letni młodzieniec był nadwornym skrzypkiem cara w Petersburgu w latach 1860 - 72) , a nieco później profesorem Konserwatorium w Brukseli (1874 - 76). Żonaty z Angielką Izabellą Hampton dochował się sześcioro potomstwa. Tylko najmłodsza córka Henrietta (ur. dwa lata przed śmiercią artysty w 1878 r.) dożyła sędziwego wieku (zmarła w 1962 r.).

H. Wieniawski łączył intensywną działalność estradową z pracą twórczą, rozpoczętą już w dzieciństwie. Komponował  dzieła o charakterze popisowym i lirycznym (w dużym stopniu z myślą o sobie, jako wykonawcy), niejednokrotnie nawiązując do tradycji narodowej i ludowej (polonezy, mazurki, kujawiaki). Pisał, popularne w XIX w. fantazje na tematy operowe (np. „Fausta” Gounoda). Jest autorem etiud i dwóch wirtuozowskich koncertów skrzypcowych z orkiestrą, wykonywanych do dzisiaj przez najsłynniejszych solistów. Najpopularniejsze jego utwory są wciąż na nowo wznawiane w czołowych wytwórniach płytowych.

Skoro już wiemy kim był Wieniawski spróbujmy teraz skoncentrować się na jego związkach z uzdrowiskiem Szczawno-Zdrój.

Jeszcze przed powstaniem listopadowym po utworzeniu na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku marionetkowego Królestwa Polskiego, którego królem był car rosyjski, ówczesny Bad Salzbrunn stał się Mekką dla potrzebujących kuracji zniewolonych Polaków. Wojażowano do jego wód całymi rodzinami. Przebywała tu m. in.  generałowa Dąbrowska z Winnogóry, żona znanego z naszego hymnu narodowego  Henryka Dąbrowkiego, słynnego twórcy Legionów Polskich we Włoszech. Towarzyszyła jej hrabina Mielżyńska z Miłosławca, a także pułkownikowa Ponińska z pobliskiej Wrześni. Wymienione trzy panie zajmowały pokoje „Pod Złotym Lwem” i „Złotym Słońcem”, a bawił je gawędami na spacerach znajomy proboszcz z Żerkowa, Bentkowski – bo jak widać całe towarzystwo to geograficzni sąsiedzi nieomal z jednej wielkopolskiej gminy.

Obok spotkań poobiednich przy herbatce modne było uczestnictwo w koncertach, albo w parku zdrojowym przy muszli koncertowej, albo w sali koncertowej  Kursalu. Już od wczesnych godzin rannych orkiestra zdrojowa bawiła gości muzyką Mozarta, Glucka, Webera. Wśród polskich kuracjuszy dominowały mazurki i polonezy na specjalnych koncertach organizowanych w celach dobroczynnych, cieszących się powodzeniem wśród kuracjuszy ze wszystkich stron Europy. W kąpieliskach wałbrzyskich XIX wieku pojawiali się zawodowi muzycy, skrzypkowie, pianiści i śpiewacy, także Polacy. Nie brakowało w Szczawnie kuracjuszy z dawnych ziem polskich również po upadku powstania listopadowego, a szczególnie w latach 50-tych XIX wieku.

Wśród wielu innych trafił do Szczawna młody, opromieniony sławą skrzypek – wirtuoz, Henryk Wieniawski. Celem pobytu była kuracja, bo od dzieciństwa cierpiał na astmę i reumatyzm, mogły więc mu pomóc wody mineralne, serwatki szczawieńskie, specjalistyczne kąpiele. Szczawno stanowiło tylko  przystanek w rozległym tournee artystycznym po Europie, w którym na czołowych miejscach znajdowały się stolice Francji, Niemiec, Polski i Rosji, także inne miasta tych i  innych krajów.

4 sierpnia 1855 roku zameldował się na okres półtora miesiąca w reprezentacyjnym Kursalu. Tuż po przyjeździe wzbudził entuzjazm publiczności na koncercie, który odbił się echem nie tylko na Dolnym Śląsku, ale nawet w prasie warszawskiej. Pisano o nim, ze jest demonem gry, „królem skrzypków”, geniuszem muzycznym, polskim Paganinim.  Oczywiście, nie skończyło się na jednym występie. O bilety na jego koncerty staczano prawdziwe boje, a tłumy wiwatowały pod oknami jego pokoju hotelowego podobnie jak wtedy, kiedy słynny tenor, Jan Kiepura przyjechał do Warszawy po odzyskaniu niepodległości przez Polskę.
Po raz drugi zawitał Wieniawski do Szczawna w roku 1857 po triumfalnym tourne w Holandii, gdzie dał 45 koncertów. Spotykały go tam odznaczenia i inne zaszczyty, m. in. zaproszenie na dwór królewski, sprzedawano litografie z jego portretem, rysunki, miedzioryty, popiersia. Wiosną tego roku koncertował we Lwowie, jak zwykle ze swoim bratem, pianistą Józefem. Potem przyszła kolej na Kraków, Królewiec, Poznań i wreszcie  -  Szczawno-Zdrój. Tym razem zadomowił się tutaj na dwa miesiące, a w liście gości odnotowano:
„Kuracjusz nr 1016, 8 lipca, pan Henryk Wieniawski, nadworny solista, kawaler wielu orderów, Lublin, Kursal, 1 osoba.”

Hotel zdrojowy „Kursal” z małą salą koncertową na parterze i pokojami gościnnymi na piętrze, zbudowany przez ówczesnych właścicieli uzdrowiska, Hochbergów z Książa, miał duży taras od strony promenady, tonący w kwiatach, a w pobliżu ukryty w zieleni pawilonik dla orkiestry. W tym samym czasie zamieszkał tu Ludwik Niemojewski, literat, etnograf i współpracownik „Gazety Warszawskiej”, w której zamieścił  „Listy wędrowca z Salzbrunn”:

Wielu pisało o Wieniawskim, sława artysty obiegła Europę, a dzienniki nieomal wszystkich krajów wyprzedzały się w oddawaniu hołdu tak znakomitemu talentowi…
„Co się tyczy własnych jego utworów, pisał Niemojewski, takich jak: Mazury, Souvenir de Poznań czy Kujawiak  - są pełne życia, owej swojskości, którą nie nauka, praca, talent, ale tylko matka ziemia nasza dać może…”

Niemojewski sławił geniusz Wieniawskiego pod niebiosa, sam osobiście wstrząśnięty bez reszty jego koncertami. Pierwszy recital Wieniawskiego w Szczawnie tym razem zgromadził 220 osób, co stanowiło blisko 20% przyjezdnych kuracjuszy. Z poznańskich słuchaczy koncertu warto wymienić rodzinę słynnego Hipolita Cegielskiego, filologa, pisarza i przemysłowca, krakowskie środowisko reprezentował biskup Ludwik Łętowski, historyk i dramaturg, autor tragedii „Samuel Zborowski”, a warszawskie obok Niemojewskiego, rodzina hrabiny Walewskiej, goszcząca również  w hotelu kuracyjnym.

Koncerty Wieniawskiego stały się  prawdziwą atrakcją lata 1857 roku, a Polacy byli na nich tak licznie zgromadzeni, że  -  jak czytamy w krakowskim „Czasie”: piastowskie czasy tej dzielnicy Śląska powrócić się zdały”.
Piastowskie czasy powrócić się zdały ponownie po roku 1945, w czasach PRL-u i III Rzeczpospolitej. Był taki okres w Wałbrzychu, kiedy szczawieńskie Dni Wieniawskiego spotykały się z należytym zrozumieniem, pomocą finansową i promocją ze strony władz miejskich Wałbrzycha i władz wojewódzkich. Główny organizator Dni Wieniawskiego, Wałbrzyski Oddział Dolnośląskiego Towarzystwa Muzycznego cieszył się dużym autorytetem i poparciem. Programy koncertowe i imprezy towarzyszące temu wydarzeniu były ogromnie ważne w życiu kulturalnym regionu wałbrzyskiego, znajdowały zainteresowanie i przyciągały uczestników z całej Polski. Dni Wieniawskiego w Szczawnie stają się coraz wyraźniej imprezą lokalną, znajdują aprobatę i wsparcie głównie ze strony władz miejskich Szczawna-Zdroju. Należy żyć nadzieją, że dobre czasy dawnego Bad Salzbrunn,  z licznymi koncertami i wszędzie rozbrzmiewającą muzyką skrzypcową na stałe powrócą do tego pulsującego coraz żywiej uzdrowiska.

A mogą się do tego przyczynić interesujące prace konkursowe, zwłaszcza że zagłębiając się mocniej w historię pobytu Henryka Wieniawskiego w Szczawnie-Zdroju można odszukać także romantyczne wątki, o których wiemy bardzo niewiele.

wtorek, 22 marca 2016

Mój rodzinny dom

rzut oka na nasze miasto - Głuszycę

Swego czasu otrzymałem w komentarzu do jednego z postów mojego blogu sympatyczny wiersz. Jego autorką jest Urszula Poprawa, z domu Jerczyńska, jak się można domyślić była Głuszyczanka, która jak wielu innych młodych ludzi wyfrunęła w daleki świat. Zaskoczyło mnie to, że nie tylko pamięta, ale wiele wie o swoim rodzinnym domu. Pomyślałem sobie, że warto ten wiersz opublikować w głuszyckiej gazecie jako zachętę  do czynienia takich prób. To bardzo pożyteczne zajęcie – pisanie wierszem o swojej ziemi rodzinnej. 

Niestety, w „Kurierze Głuszyckim” zabrakło miejsca na wydrukowanie wiersza. Został odłożony do szuflady. Czynię to więc dzisiaj w moim blogu, a dlaczego?  O tym za chwilę. Najpierw proponuje poznanie wiersza Urszuli: 
                                                                                                                          
Choć dzisiaj w Głuszycy już dawno mnie nie ma,
I los gdzieś mnie rzucił daleko, w nieznane,
To lat tam spędzonych zapomnieć się nie da,
Wspominam radosne dzieciństwo - kochane.

Powracam na łono tej ziemi w marzeniach.
Powracam na łono tej ziemi w realu.
By znaleźć dzieciństwo w kamykach, korzeniach,
Strumykach, pagórkach i kapliczkach paru.

Gomólnik jak dawniej wyglądu nie zmienia.
Rogowiec turystów jak zawsze zachęca.
I rude są pola, bo ruda jest ziemia.
Bystrzyca niezmiennie przez miasto zakręca.

Czy coś się zmieniło, a owszem, dość dużo.
Fabryki upadły i nie ma tam pracy.
Koleje niewielu podróżnym dziś służą.
Za pracą daleko wybyli rodacy.

I miejmy nadzieję, że wszystko się zmieni.
Powrócą wygnani i dziatwy przybędzie.
By było jak dawniej wśród lasów zieleni,
Głuszyca ożyła , dobrobyt był wszędzie.

Już wioski przyległe wyglądem się szczycą.
Przepiękne domeczki są w Grzmiącej, Sierpnicy.
Możemy się chwalić uroczą Łomnicą.
I tego brakuje nam w samej Głuszycy..

Ja wciąż mam nadzieję, że wiele się zmieni,
Że długi oddadzą i pracy przybędzie,
Że mądrzy włodarze, zarządcy tej ziemi,
Potrafią kierować, mieć dobro na względzie.

No właśnie, mamy w wierszu nie tylko nutę nostalgii, ale też dobrą znajomość realiów naszego miasta, a co najważniejsze – nadzieję że wszystko się zmieni na korzyść, że Głuszyca powróci do takiej świetności jak wtedy, kiedy tętniły tu życiem potężne fabryki włókiennicze, a ludzie żyli dostatniej.

Powracam do pytania, dlaczego piszę teraz właśnie o tym?

Jest ku temu szczególny powód. Otóż znalazłem w mediach informację, że znane od lat ze swej aktywności Towarzystwo Miłośników Szczawna-Zdroju ogłosiło, moim zdaniem niezwykle inspirujący konkurs, pod nazwą „Romantyczne historie szczawieńskie. Szczawieńskie legendy”.

Jeśli nie znajdujemy szczególnych powodów, by zainteresować się przeszłością miasteczka położonego u stóp Chełmca i parę kroków od książańskiej rezydencji słynnej niemieckiej rodziny Hochbergów i przechodzimy do porządku zadawalając się, że Szczawno-Zdrój z roku na rok pięknieje, że się rozbudowuje i jest coraz bardziej atrakcyjne dla kuracjuszy i przyjezdnych, to znaczy że ograbiamy się z przesłanek, by jeszcze bardziej być dumnym i odnosić się z szacunkiem do jego historii.  To że przez całe wieki Szczawno- Zdrój było kurortem niemieckim, nie oznacza, że  mamy się tym nie interesować. Okazuje się, że  położony dość blisko granic porozbiorowej Polski śląski Bad Salzbrunn cieszył się sławą jednego z lepszych uzdrowisk w Rzeszy Niemieckiej i przyciągał Polaków ze wszystkich trzech zaborów i co najciekawsze – pozostawili oni tu trwałe ślady, zapisując się złotymi zgłoskami w jego historii.
 
Szczano-Zdrój  - widok ogólny


W ostatnim numerze wałbrzyskiego tygodnika DB 2010 czytam pełne ekspresji słowa zachęty do skorzystania z okazji, jaką jest ogłoszony konkurs. Cytuję:

„Wśród kuracjuszy nie brakowało także wybitnych postaci świata kultury. W Szczawnie dwukrotnie przebywał na kuracji Henryk Wieniawski, wybitny polski kompozytor i skrzypek. Jego pobyt tutaj to nie tylko leczenie, ale też koncertowanie i uczestnictwo w życiu kurortu. Warto sięgnąć do prasowych doniesień z tego okresu i stworzyć romantyczną opowieść o pobycie Wieniawskiego w Szczawnie.

Leczył się w Salzbrunn Karol May – autor poczytnych powieści  o szlachetnym wodzu Indian Winneteou, a ponieważ jego kuracja odniosła pożądany skutek odwdzięczył się kurortowi utrwalając nasze miasto w pięknym wierszu…

Wspomniane dziedzictwo jest jak budowany od stuleci gmach, by został po nim ślad w ludzkiej pamięci. Bogactwo tej ziemi jest przecież i naszym bogactwem, a dbałość o ten skarb jest miarą naszej kultury – podkreśla Iwona Czech, główny organizator konkursu, o szczegółach którego możemy się dowiedzieć na stronie internetowej Stowarzyszenia i miasta Szczawno- Zdrój lub pod nr. tel. 732 594 690.

Miałem okazję napisać wiele o frapującej przeszłości Szczawna-Zdroju, bo ten wówczas niemiecki kurort ściągał do siebie, jak już wspomniałem nie tylko niemieckich notabli, lecz także wielu wybitnych Polaków .O kilku interesujacych, romantycznych historiach majacych miejsce w szczawieńskim kurorcie i na zamku Książ opowiedzialem w książce "Wałbrzyskie powaby".

 
część Głuszycy w perspektywie

Ale i o Głuszycy udało mi się napisać już trzy książki i wcale nie znaczy, że to już wszystko, co można wyłowić z jej przeszłości, zwłaszcza tej powojennej. Pojawiły się  interesujące wspomnienia z pierwszych lat powojennych w wydawnictwach broszurowych naszego gimnazjum. Warto byłoby pomyśleć o podobnym jak w Szczawnie-Zdroju konkursie na najciekawsze wspomnienia z lat, kiedy Głuszyca promieniowała na całą Polskę wielkością i różnorodnością produkcji włókienniczej, wielką rolę odgrywały miejscowe fabryki, w uroczym parku gromadził się codziennie kwiat młodzieży w szkole włókienniczej, a w mieście kwitło życie społeczne i kulturalne. Wiem, że są tacy mieszkańcy, którzy mają spisane takie  wspomnienia i nie bardzo wiedzą, co z nimi zrobić. Uzbierało by się też trochę wierszy o Głuszycy. Plony konkursu można by zgromadzić w specjalnej książce. Myślę, że nie muszę uzasadniać jak bardzo są potrzebne dla nas wszystkich osobiste reminiscencje jej mieszkańców o naszym domu rodzinnym.

Jestem pewien, że pomysł ten zainteresuje nasze Stowarzyszenie Przyjaciół Głuszycy i że zyska on pełne poparcie władz miejskich. Ku chwale Głuszycy!