Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 31 lipca 2016

Kwatera Adolfa Hitlera w Górach Sowich - prawda czy mit? Cz. II

jedna z hal podziemnych pod Osówką


Bardzo sobie cenię zwięzłe, lapidarne wprowadzenie Artura Szałkowskiego do bogato ilustrowanego współczesnymi zdjęciami artykułu „Turystyka śladami wojny. Poniemieckie, tajne budowle z czasów II wojny światowej przyciągają do Wałbrzycha zwiedzających z całego świata” w dodatku „Panorama” – „Gazety Wrocławskiej, Słowa Polskiego” z 14. 08. 2007 r. Dziennikarz nie daje się ponieść fantazji, nie czyha na tanią sensację i nie próbuje epatować Czytelników mirażami o kwaterze Hitlera w masywie Włodarza. Oto co napisał we wstępie tego artykułu:

„Riese” (Olbrzym) – to kryptonim największego projektu górniczo-budowlanego III Rzeszy. Realizowano go w latach 1943-1945 na terenie Gór Sowich oraz na zamku Książ i w jego podziemiach. Wobec nasilających się alianckich nalotów bombowych, władze hitlerowskich Niemiec zdecydowały o ulokowaniu części przemysłu zbrojeniowego w bezpiecznym rejonie Sudetów. W tym samym okresie podjęto również decyzję o przekształceniu zamku Książ w jedną z kwater Adolfa Hitlera…
Według danych z września 1944 roku budowa pochłonęła ponad 150 mln. marek. Do wykonania podziemnych konstrukcji użyto 257 tys. m3 betonu zbrojonego stalą. Wykonano 213 tys. m3 tuneli, 53 km. dróg z sześcioma mostami i 100 km. rurociągów. Na sam projekt Riese zużyto więcej betonu niż w całym 1944 roku przyznano ludności cywilnej na budowę schronów. Prace zostały wykonane tylko w części. Przed wkroczeniem Armii Czerwonej wiele podziemnych konstrukcji zostało zniszczonych. Niemcy zdążyli wysadzić w powietrze większość wykutych w skale tuneli. Liczbę więźniów pracujących przy projekcie Riese ocenia się na około 30 tysięcy. Większość zginęła w efekcie przemęczenia, niedożywienia, chorób.”

Te wszystkie dane liczbowe przytoczone przez A. Szałkowskiego świadczą o ogromnych rozmiarach i niezwykłych kosztach inwestycji. Nawet na prosty, chłopski rozum trudno się zgodzić, że chodziło tu o kwaterę znanego z megalomanii wodza III Rzeszy, tak samo jak o rzekome schrony dla dowództwa różnych rodzajów wojsk. To musiał być cel znacznie poważniejszy, uzasadniający tak niewyobrażalne ilości materiałów budowlanych i pieniędzy, zaangażowanie licznych firm budowlanych, projektantów, inżynierów, wojskowych, nie mówiąc o ofiarach ludzkich.

Wspomniany w poprzednim odcinku Józef Piszczek z Wrocławia zgromadził relacje kilku więźniów zatrudnionych przy budowie kompleksu „Riese”:

Józef Kaczmarczyk był w obozie w Jaworniku, pracował w firmie H. Butler, napisał tak: „jak się dowiedziałem od niemieckich robotników to te komory w tych górach były przeznaczone na podziemne industria dla budowy samolotów”.

Potwierdza to Hieronim Grębowicz: „byłem  w Walimiu w latach 1943-44. Ja pracowałem w okolicy Góry Słonecznej przy inżynierze, który prowadził pomiary głównego tunelu w stronę Głuszycy oraz innych tuneli w pobliżu. Inżynier opowiadał, że to będą fabryki zbrojeniowe”.

Ludwik Kawa w rozmowie z prokuratorem w obecności płk. Adama Jarowa z WOSW w Wałbrzychu w dniu 2. 11. 1987 powiedział: „Obowiązywała zasada, że każdy robotnik pracował przy jednej sztolni i nie był wykorzystywany w innych. Chodziło o tajemnice jaką otoczone były te roboty. Wszyscy jednak mówili, że chodzi tu o budowę fabryki cudownej broni (Die Wunderwaffe), czyli V1 i V2.”

Kazimierz Fedorowicz zeznał w Prokuraturze Powiatowej w Wałbrzychu 22. 03. 1972, że autochton nazwiskiem Gamzy opowiadał przed śmiercią, iż w górze o nazwie obecnej Włodarz został wybudowany pod ziemią zbiornik na paliwo i oleje, które miały obsługiwać podziemne fabryki. Natomiast Paweł Szmyra mówił, że sam malował wnętrze tego zbiornika”.

Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu w piśmie z 13. 03. 1968 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości twierdziła, że władze III Rzeszy budowały podziemną fabrykę broni rakietowej V1 i V2. Oto cytat z tego dokumentu:

„W Walimiu (Wüste-Waltersdorf) w latach 1943-45 władze III Rzeszy budowały podziemne fabryki broni rakietowej V1 i V2. Główny kompleks pomieszczeń od strony Głuszycy był w końcowych dniach II wojny światowej prawie na ukończeniu. W rejonie tego głównego kompleksu wybudowano 8 podziemnych wejść otaczających wieńcem główny kompleks, a od tych wejść prowadziły korytarze do wykutych w skałach pomieszczeń, z których niektóre zostały już wykończone, obetonowane, zaopatrzone w oświetlenie elektryczne i do tych pomieszczeń zaczęto sprowadzać maszyny i urządzenia do produkcji broni rakietowej.”

Józef Piszczek przytacza też fragmenty artykułów Mariana Surmy w „Dzienniku Zachodnim”:

11. 06. 1948: „Głuszyca jest znana szeroko z tego, że Niemcy rozpoczęli tam budowę gigantycznej fabryki podziemnej… podziurawiono wszystkie okoliczne wzgórza, w Modrzewiach, Kolcach, Sierpnicy, a także w Jugowicach, gdzie znajduje się drugi kompleks fabryk podziemnych”,

10. 04. 1950: „ …co to za fabryka miała być? Może fabryka amunicji, może fabryka części samolotowych, może wytwórnia części do rakiet V1 i V2, a może broni atomowej…”

W „Panoramie” z 4. 09. 1955 roku Marian Surma kontynuuje swoje rozważania: „Wzgórze 810 kryje w sobie niedokończone pomieszczenia dla jakichś wielkich zakładów produkcyjnych, zasilanych własną podziemną elektrownią. Teraz już wiemy: wnętrze wzgórza 810 przeznaczono na jeden z wielkich zakładów zbrojeniowych specjalnego typu. Kto wie, czy nie na coś związanego z bronią rakietową.”

Wzgórze 810 to zapewne Włodarz, bo ma dokładnie 811 m. wysokości. To samo można by powiedzieć o przeznaczeniu wnętrz Osówki o 100 m. niższej, ale w rozmiarze podziemnych korytarzy i sztolni niewiele ustępującej Włodarzowi. Osówka ma tę przewagę nad Włodarzem, że zachowały się na zewnątrz góry tajemnicze budowle, tak zwane Kasyno Hitlera i Siłownia, których przeznaczenie stanowi do dziś przedmiot dociekań i sporów. Tak samo jak powodem licznych kontrowersji jest faktyczny cel całej tej potężnej inwestycji militarnej III Rzeszy w Górach Sowich, objętej tajemnicą wojskową, ukrytą w przepastnych szafach archiwum wojennego w Niemczech, chronioną jeszcze przez co najmniej 30 lat klauzulą tajności.

Trudno powiedzieć dlaczego przyjęto a priori, że Kwatera Hitlera nosi w sobie większą moc sensacyjności, aniżeli podziemne, wykute w skale fabryki broni, która miała wstrząsnąć światem. Temu złudzeniu nie ulegli odkrywcy tajemniczych sztolni podejmujący się trudu ich zagospodarowania dla celów turystycznych. W Walimiu od samego początku pojawiła się oficjalna nazwa obiektu – Fabryki Broni; w Głuszycy, na Osówce – Tajemnicze Podziemne Miasto; tylko prywatny dzierżawca podziemi pod Włodarzem zdecydował się wabić turystów przydrożnymi tablicami z napisem: Włodarz. Kwatera Hitlera. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Gorzej jeśli takie autorytarne sądy pojawiają się w związanej z tajemnicą „Riese”coraz bogatszej literaturze.

Zanim nastąpi odtajnienie niemieckich archiwów warto zachować wstrzemięźliwość w ferowaniu jednoznacznych opinii. Dotyczy to zwłaszcza wydawnictw naukowych, ale również popularno-naukowych, publikacji prasowych, a także tego, co przekazują turystom przewodnicy w czasie zwiedzania atrakcji turystycznych w Walimiu, Głuszycy, na zamku Książ.

Pan Józef Piszczek podjął tę walkę z wiatrakami niczym Don Kichot z La Manchy, od wielu lat usiłuje się przebić ze swoimi argumentami dowodzącymi, że kwatera Hitlera w Górach Sowich, to tylko mit, a nam w odniesieniu do niezbyt odległych wydarzeń historycznych potrzebna jest prawda.

O tych, którzy różnymi drogami usiłowali dociec tej prawdy – w kolejnym odcinku.

sobota, 30 lipca 2016

Kwatera Adolfa Hitlera w Górach Sowich - prawda czy mit? Cz. I



jeden z wybetonowanych korytarzy na Osówce w Głuszycy



To brzmi niezwykle fascynująco  -  Ostatnia Kwatera Hitlera w Górach Sowich na Dolnym Śląsku. Ma posmak sensacji. Od razu wywołuje zaciekawienie, chęć bliższego poznania. Gdzie to konkretnie jest? Dlaczego o tak ważnym  odkryciu jest głośno  dopiero kilkadziesiąt lat po wojnie?

Hitler miał liczne kwatery rozsiane po całej Rzeszy, a także na Ukrainie. Nie tylko w Niemczech i w Polsce, ale i w całej Europie. Wiemy sporo o takiej kwaterze na Mazurach  koło Kętrzyna. Wszyscy już oswoiliśmy się z widokiem betonowego bunkra prowadzącego do kętrzyńskich podziemi, zwanych Wilczym Szańcem. Wiemy też, że tam właśnie miał miejsce 20 lipca 1944 r. ostatni nieudany zamach na wodza III Rzeszy w wykonaniu szefa sztabu Armii Rezerwowej, płk. Clausa Schenka von Stauffenberga. Hitlera uratowała dębowa noga dużego stołu, która zamortyzowała siłę ładunku wybuchowego umieszczonego w walizce podłożonej pod stołem przez zamachowca.

W tej kwaterze spędził Adolf Hitler z przerwami 880 dni podczas II wojny światowej. To jest więcej niż dwa lata. Czuł się tam dobrze i bezpiecznie. Po co potrzebna mu była kolejna podziemna Kwatera, budowana zresztą od podstaw i to w miejscu nie tak wyludnionym jak Gierłoża?

Potrzeby i ambicje Adolfa Hitlera  na Dolnym Śląsku mógł z powodzeniem zaspokoić monumentalny zamek Książ pod Wałbrzychem wraz z potężnymi schronami w podziemiach zamkowych. Niezwykle trudna i kosztowna budowa „Riese”, czyli „Olbrzyma” w masywie Włodarza polegająca na drążeniu podziemnych korytarzy promieniście z różnych stron, zmierzających do wspólnego centrum w środku górotworu, to przedsięwzięcie przerastające potrzeby zwykłego podziemnego schronu dla sztabu wojskowego wodza III Rzeszy. Dlatego logicznym wydaje się, że faktycznym celem tej inwestycji mogło być coś innego.

Tymczasem tę gigantyczną, militarną inwestycję już od samego początku utożsamiano z budową kolejnej kwatery Hitlera. Takie przeznaczenie tej budowy sugerował Zygmunt Mosingiewicz w swoich artykułach w1947 roku we wrocławskim „Słowie Polskim”, a później wielu innych dziennikarzy, badaczy i autorów książek.

Mieszkający we Wrocławiu emerytowany pułkownik Józef Piszczek od lat stara się sprowadzić dyskusję dotyczącą prawdziwego celu budowy na właściwe tory. Denerwują go autorytatywne opinie naukowców, autorów książek, a także przewodników wycieczek turystycznych o „ostatniej kwaterze Hitlera w Górach Sowich”. To właśnie Józef Piszczek nazwał te opinie legendą, twierdząc że nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością. I przedkłada przekonywujące, logiczne przesłanki, które dowodzą zupełnie innego przeznaczeniu obiektów. Warto się przyjrzeć bliżej jego argumentom, aby być bardziej ostrożnym w formułowaniu sądów.

Na początek trzeba powrócić do osoby inż. Antoniego Dalmusa towarzyszącego Zygmuntowi Mosingiewiczowi w jego wyprawach w Góry Sowie .Oto co pisze Józef Piszczek na ten temat:

„O Dalmusie napisano już dużo, ale nie ustalono kim on faktycznie był i co robił w czasie wojny, np. inż. Mazur w sprawozdaniu z 28. 05. 1947 r. napisał, że przesłuchiwał Austriaka o nazwisku Dalmus. Inspektor penetracyjny Przedsiębiorstwa Poszukiwań Terenowych we Wrocławiu, Marian Biatasik w sprawozdaniu z 31.03. 1948 r. też potwierdza, że Dalmus był Austriakiem, a inny inspektor tego samego przedsiębiorstwa, Feliks Pluciński w sprawozdaniu z 27.11. 1948 r. napisał, że Dalmus był Niemcem.

Również funkcja służbowa (stanowisko pracy) i zakres wykonywanej przez niego pracy w Górach Sowich były opisywane niejednoznacznie. Mosingiewicz pisał, że Dalmus był projektodawcą, a w innym miejscu napisał, że był on jednym z współtwórców tego podziemnego miasta. Inż. Mazur napisał, że Dalmus był kierownikiem budowy obiektu w Głuszycy, przewidzianego na kwaterę Hitlera. Sprawozdanie władz wojskowych z 10. 11. 1954 r. ma takie zakończenie: „Powyższe dane opracowałem na podstawie wywiadu miejscowych władz terenowych oraz inż. Dalmusa Antoniego, który pracował przy budowie w.w. obiektów jako jeden z inżynierów budowy i po wyzwoleniu pozostał w Polsce (nie umie mówić po polsku).”

Dalmus urodził się w Wiedniu i ukończył dwie wyższe uczelnie. Dlatego trudno zrozumieć dlaczego ten wykształcony Niemiec pozostał po wojnie w Polsce, a także dlaczego Dalmus „poszedł pracować dla resortu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego”, a funkcjonariusze SB darzyli go tak wielkim zaufaniem.
Ciekawa jest również sprawa, dlaczego dziennikarze „w ciemno” powtarzali opowiadania Dalmusa bez najmniejszej wątpliwości, chociaż na zdrowy rozum było widać, że opowiada bzdury…

Pierwsze informacje o kwaterze Hitlera w Górach Sowich ukazały się w r. 1947. Dalmus opowiadał i pokazywał obiekty w górach, a dziennikarze i urzędnicy państwowi bezkrytycznie z tego korzystali. Był on jedynym źródłem informacji, bardzo wiarygodnym, bo był „budowniczym” tych obiektów, mógł więc mówić i pokazywać to co chciał.”
Warto dodać, że tajemnicą pozostają dalsze losy inż. Dalmusa, gdzieś się rozpłynął pod koniec lat 50-tych, kiedy już spełnił swoje zadanie.

W dalszej części listu, który otrzymałem od Józefa Piszczka, przytacza on szczegóły jak rozwijała się w prasie i publicystyce „złota myśl” wywodząca się od inż. Dalmusa o wyłącznym przeznaczeniu inwestycji jako kwatery Hitlera. Tę tezę przejął Leon Kucharzewski, który w marcu i kwietniu 1951 roku  w Słowie Polskim” konfabulował jeszcze dalej, pisząc o budowanej z pośpiechem w Górach Sowich nie tylko „jaskini Hitlera”, ale o pomieszczeniach dla wszystkich rodzajów wojsk Wehrmachtu. Warto przytoczyć za J. Piszczkiem kilka frapujących cytatów z artykułów Kucharzewskiego:
- „ogromne, podziemne miasto, przeznaczono na siedzibę głównej kwatery wojsk hitlerowskich i na kryjówkę największych zbrodniarzy świata”,
- „natknęliśmy się najpierw na kwaterę głównodowodzącego flotą”,
- „do podziemnej siedziby Göringa prowadzi pięć wejść w Jugowicach. Göring budował miasteczko większe od osiedla Hitlera. Trzecia co do wielkości jest kwatera Gebelsa..”
- „Keitel wybrał dla siebie miejscowość Ludwikowice, gdzie miała powstać główna kwatera piechoty i … kawalerii”,
- „Głowna kwatera Hitlera… prowadzą do niej dwa wejścia: jedno z Walimia, drugie z Kolc”,
- „Kwatera Hitlera składa się z trzech obiektów: jednego na powierzchni ziemi i dwóch pod ziemią. Oddziały te wyglądają jak trzy miasteczka stojące jedno nad drugim. Miała je wszystkie łączyć winda”.

Trudno się dziwić fantazjom dziennikarza, skoro i jego wyraźnie zaskoczył ogrom i rozmach tej inwestycji, daleko  wykraczającej poza potrzeby samego sztabu generalnego wodza III Rzeszy.

A potem - kwatera Hitlera w Górach Sowich - zakorzeniła się na stałe w publikacjach zarówno popularnonaukowych jak i naukowych. Potwierdzeniem tej tezy były cytaty z dostępnych wypowiedzi dygnitarzy z otoczenia Hitlera na czele z Albertem Speerem, ministrem do spraw uzbrojenia i amunicji III Rzeszy. Wszyscy oni zgodnym chórem utrzymywali, że była to kolejna FHQ ( Führerhauptquartier), czyli Główna Kwatera Führera.

Tymczasem wiele na to wskazuje, że był to tylko kamuflaż. Chodziło o utajnienie faktycznego celu budowy, aby się nie powtórzyła historia z Penemünde, gdzie angielskie Lancastery 17 i 18 sierpnia 1943 r. zbombardowały doszczętnie także przecież utajnioną fabrykę nowoczesnych rakiet V1 i V2, rozwiewając na zawsze mit o niemieckiej Wunderwaffe. Inż. Dalmus mógł mieć poruczone specjalne zadanie zmylenia tropu, zwłaszcza że w momencie wycofania się Niemców z terenu Gór Sowich istniała nadzieja na szybki powrót i dalszą kontynuację inwestycji, od której mógł zależeć sukces militarny Niemiec w tej wojnie.

Sprawa inż. Anthona Dalmusa (niektórzy publicyści podają to nazwisko z literą „o” - Dolmusa) jest tylko jednym z argumentów stawiających pod znakiem zapytania faktyczny cel i przeznaczenie budowy podziemnego miasta w masywie Włodarza. O innych przesłankach opowiem w następnym odcinku. 

piątek, 29 lipca 2016

Nasz pozłacany patriotyzm


Trzymam właśnie w ręku rzecz, którą w każdej innej sytuacji, rzuciłbym do  śmietnika, pochłonięty bez reszty  tym, co się znalazło w jej wnętrzu. Tak stałoby się niechybnie, gdybym nie zawiesił przypadkiem oka na łukowatym czerwonym, bliskim memu sercu  napisie na owalnym pojemniku: Z miłości do Dolnego Śląska.  I jak tu się nie wzruszyć i nie rozczulić. Nieco niżej napis : Złocista Barwa, u dołu przejmujące hasło:  Szlachetna Jakość. A jeszcze obok: Chmielowy Aromat. Produkt Regionalny.

Słowo „złoto”  stało się dla mnie synonimem bezcennego bogactwa, które potrafi spaść na nas jak biblijna manna z nieba nawet wtedy, gdy nikomu by to nie przyszło do głowy. Domyślacie się Państwo, że mam na uwadze „złoty pociąg”. To co się stało u nas w Wałbrzychu, to rzecz wyjątkowa.

 Słyszeliśmy wszyscy o znanej na całym świecie pasji poszukiwawczej tego cennego kruszcu, zwanej „gorączką złota”. Setki tysięcy marzycieli przemierzyło tysiące kilometrów w Afryce, Ameryce, Azji w nadziei na łut szczęścia. Ale ich wędrówki z narażeniem życia, miesiące i lata niewygody i wyrzeczeń, mozolne grzebanie się w piasku lub skalnych wyrobiskach przynosiły sukces tylko wtedy, gdy udało im się natrafić przypadkiem na przysłowiową żyłę złota. Trzeba się było w czepku urodzić. To tak samo jak wygrać miliona w totolotka.

W naszej wałbrzyskiej sytuacji wystarczył medialny news o tym że wiemy, gdzie jest zasypany w podziemnym tunelu złoty pociąg. W mgnieniu oka wiadomość  ta zelektryzowała wszystkie światowe media. A co się dalej działo, to przeszło najśmielsze oczekiwania. 60-ty kilometr linii kolejowej z Wrocławia do Wałbrzycha wszedł do historii światowej. W Wałbrzychu zaroiło się od przyjezdnych dziennikarzy, a zwłaszcza turystów z całego świata. Na dobrą sprawę nam nie jest potrzebny już „złoty pociąg”. Zanim zostanie odkryty i wydobyty jakikolwiek ładunek ukrytego pociągu, to co udało się osiągnąć dla rozwoju ruchu turystycznego Wałbrzycha, dla promocji Książa i całej ziemi wałbrzyskiej – to jest cenniejsze niż złoto, do którego zresztą już wyciągają ręce potencjonalni byli właściciele.

Ale nie o tym chcę dziś pisać, zwłaszcza że jest to już temat oklepany. Wracam do  niezwykłego okazu, który mam w ręce.

Przede wszystkim uderza w oczy patriotyczna nazwa: Piast, dużymi czarnymi literami w samym środku, na złotym tle. A pod nią w białym kolorze: Mocne.

Odwracam  miłą w dotyku puszkę  poziomo i czytam: Piwo Mocne to kwintesencja siły i charakteru Dolnego Śląska, Jego wyjątkowo głęboki i szlachetny smak doceniają najbardziej wytrawni koneserzy regionu. „Piast” z miłości do Dolnego Śląska !

Nie zdążyłem nawet umoczyć gęby w tym głęboko patriotycznym napoju, bo pomyślałem sobie, czego my nie robimy dla miłości ojczyzny. Jesteśmy gotowi zrobić wszystko. Poszukiwacze skarbów, panowie XY też odkryli i wskazali miejsce ukrycia złotego pociągu z miłości do Dolnego Śląska.

Ma się dobrze Dolny Śląsk, że jest tak kochany.

Czego my jeszcze chcemy? Zarzuca nam się brak patriotyzmu. A przecież gdzie się  nie obrócić – wszędzie znajdujemy genetyczne wręcz przykłady patriotyzmu. Politycy i radni na całym Dolnym Śląsku dają z siebie wszystko dla dobra swej ziemi dolnośląskiej. Z miłości do Dolnego Śląska podejmują ryzyko odpowiedzialności dyrektorzy różnych instytucji, banków, zakładów pracy, prezesi i zarządzający, słowem cała kadra kierownicza – sól tej ziemi. Dla Dolnego Śląska ociekają potem piłkarze Śląska. Posłuchajmy przed meczem i potem na stadionie „Śląska” naszych kochanych, rodzimych kiboli. Oni pękają wręcz od patriotycznych  zawołań. Domyślam się skąd  wypływa ta patriotyczna siła. Ona bez wątpienia jest  pochodną patriotycznego wskazania z puszki piwnej „Piasta”. I wszystko co czynią to właśnie:  Z miłości do Dolnego Śląska !

I to jest dla mnie najbardziej przekonujący argument. Piwo „Piast” jest najskuteczniejszym wychowawcą licznych pokoleń patriotycznej młodzieży.


To właśnie z „Piasta” patriotyzm wyrasta ! I basta!

czwartek, 28 lipca 2016

Laurka dla Papieża


Zdecydowałem się przypomnieć mój wiersz pisany  po pozytywnych wieściach płynących ze stolicy Piotrowej o poczynaniach nowego papieża. Ułożyły mi się spontanicznie strofy białego jak sutanna papieska wiersza, który dedykuję naszym hierarchom z okazji wizyty Papieża Franciszka w Polsce.


Śpiew motyli

tu w pałacu jest moje królestwo
a przez okno się ściele dal sina
dobrze jest patrzeć z góry
mieć świat u stóp niepodległy
a jednak przecież zawisły
niezdolny ulecieć w przestworza
dobrze jest być motylem

zawieszony w strzelistej framudze
rozpościeram skrzydełka motyle
było nie było polecę
bo czuję tak mocne jak nigdy
fizyczne przyciąganie ziemi
wiem, ona chce mnie przygarnąć,
przyroda umiera bez motyli

to nic, że tu jest mój azyl
siedzę sobie jak władca na tronie
pełzające po ziemi robaczki
zadzierają do góry głowy,
by się kornie mogły pokłonić
nie potrafią oderwać oczu
od mozaiki motylich kolorów

nie, nie mogę już dłużej czekać
czuję -  nadeszła pora
prosto z Rzymu od motyla Franciszka
dość bujania w obłokach pychy
zadufania w swej omnipotencji
gdy na dole zagubione kwiaty
oczekują, by je zapylić

wiem że mogę
motylem jestem !


Pomarzyłem sobie w wyjątkowej aurze Światowych Dni Młodzieży o idei zbliżenia nominatów duchownych do prostego człowieka, choć wiem, że marzenia o hierarchach, którzy  będą zdolni zbliżyć się do ludu, zacząć mówić ich językiem, potraktować jak  równorzędnych partnerów, to tak samo, jak śpiew motyla. Ale Papież Franciszek stanowi wyjątek. Przekonały mnie do niego słowa, które są dla mnie najlepszą ewangelią:

„Nie jest konieczna wiara w Boga, żeby być dobrym człowiekiem. W pewnym sensie tradycyjne pojęcie Boga jest dziś przestarzałe. Można być człowiekiem uduchowionym, nie będąc religijnym. Nie jest konieczne pójście do kościoła po to, żeby dać pieniądze na tacę.

Dla wielu ludzi Bóg jest wszędzie wokół nich. W Przyrodzie.

Wielu najwspanialszych ludzi nie wierzy w Boga, niektóre zaś z najgorszych czynów ludzkości były wykonywane w Jego imieniu…”


Trudno uwierzyć, że te słowa tak oczywiste i mądre wypowiedział sam Papież. Okazuje się, że wśród wierzących w Boga są wspaniali duchowni, którzy mają odwagę powiedzieć prawdę.

środa, 27 lipca 2016

Kryptonim Rudiger - fascynująca zagadka Wałbrzycha


Wałbrzych jakiego już nie ma


Moja opowieść o związanej z Głuszycą tajemniczej postaci Antona Dalmusa spotkała się z rekordowym odbiorem. Licznik komputera zanotował w ciągu jednej doby grubo ponad tysiąc Czytelników. Dowodzi to, że historie wojenne związane z kompleksem „Riese” nadal budzą zainteresowanie i że warto do nich powracać.

Prawdziwą kopalnią nieodgadnionych i wciąż jeszcze super tajemniczych wydarzeń związanych z wojenną przeszłością – jest Wałbrzych. Nie ma w tym żadnej przesady, jeśli mówimy o Wałbrzychu jako mieście magicznym, a nawet jak to określiła miss Nowego Yorku, Davina Reevesdemonicznym. To może właśnie m.in. z tego powodu urodziwa Amerykanka zdecydowała się zamieszkać na wsi pod Wałbrzychem i grać w wałbrzyskim teatrze dramatycznym. Dość ponurą aurą niesamowitości emanuje książka o Wałbrzychu „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, obok wielkiej Olgi Tokarczuk, kolejnej  Wałbrzyszanki, zdobywczyni nagrody Nike.

O zdumiewających osobliwościach wojennych Wałbrzycha napisał znakomitą książkę wciąż jeszcze niedoceniony Jerzy Rostkowski. Nosi ona tytuł „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju” i powinna być u Wałbrzyszan na honorowym miejscu w każdym domu, a jej autor honorowym obywatelem miasta.

Ta książka jest tak zdumiewająca, że aż nieprawdopodobna, chociaż autor czyni wszystko co się da, by uwierzytelnić swoje dociekania i przekonać Czytelnika do ich słuszności.
Przypomnę jedną z rewelacji książkowych Jerzego Rostkowskiego, tak moim skromnym zdaniem ważnej, że jej potwierdzenie mogłoby stanowić dowód, iż Wałbrzych mógł się stać jednym z najważniejszych miast Rzeszy, a ziemia wałbrzyska – centrum militarno-zbrojeniowym Niemiec Hitlerowskich.

Żyłem od dawna nadzieją, że stanie się coś niezwykłego, że wreszcie ktoś się otrząśnie z letargu i niemocy. że jakimś cudem uda się odsłonić prawdę o tym, co się działo w czasie wojny w Wałbrzychu, a oczom wielu malkontentów i niedowiarków ukaże się wreszcie miasto niezwykłe, o nieograniczonych możliwościach, miasto które mogło odegrać w historii Niemiec Hitlerowskich rolę niewyobrażalną. Zabrakło być może kilku lub kilkunastu miesięcy, by przygotowywany od dawna i niebywale zintensyfikowany pod koniec wojny plan uruchomienia „cudownej broni” będącej w stanie powstrzymać ofensywę aliantów, stał się faktem realnym i tragicznym dla Europy i świata. I to mogło stać się właśnie tu, w Wałbrzychu, w naszym, dla większości mieszkańców biednym, ponurym, zaniedbanym, byle jakim mieście. To nie jest tytuł do chwały, zarówno dla byłych niemieckich włodarzy miasta, jak i dla współczesnych samorządowców, że w ich mieście mógł się „urodzić” produkt masowej zagłady ludzkości, którego makabryczne skutki odczuli najboleśniej mieszkańcy Hiroszimy i Nagasaki. Ale nie chodzi tu o chlubę, lecz ukazanie tego, co się naprawdę działo w kopalnianych szybach, co było realne i prawdziwe, a zostało zasłonięte tajemnicą wojskową po to, by zatrzeć ślady, a zarazem ukryć dowody, świadczące namacalnie o zbrodniczych zamiarach przywódców III Rzeszy Niemieckiej. Chodzi też o to, żeby przeciąć wreszcie krąg domysłów, plotek i fantasmagorii o podziemiach wałbrzyskich, które obracają się jak szkiełka w kalejdoskopie i bawią tylko wyobraźnię nie przynosząc ze sobą żadnego efektu.

Czytelnicy pomyślą, że  zaczynam mamić ich wyobraźnię potokiem frazesów nie mających pokrycia w rzeczywistości. Bo co się nagle takiego stało, co ruszyło z posad bryłę miasta, co zachwiało jego zewnętrzną lub wewnętrzną równowagą?  Nie było żadnego tsunami, ani trzęsienia ziemi, ani huraganu. Właściwie w Wałbrzychu nic się nie dzieje szczególnego. Galeria „Victoria” funkcjonuje tak samo, jak w dniu otwarcia, Wałbrzyskie Muzeum Przemysłu i Techniki zmienia swój image w kierunku pałacu kultury i wypoczynku, Lisia Sztolnia pozostaje nadal kanałem odpływowym, zaś Góra Parkowa  miejscem wagarów uczniów Zespołu Szkół nr 2 (i nie tylko) – jak za dawnych, dobrych czasów PRL-u. Co się więc takiego zdarzyło?

Zdarzyła się rzecz, która jest w stanie poruszyć najbardziej niewzruszony fundament wiedzy o próbach nuklearnych III Rzeszy. A sprawą tą interesują się historycy i pasjonaci na całym świecie. Dziś możemy powiedzieć, że wiemy już na ten temat o niebo więcej niż dotąd. Mamy potwierdzenie, gdzie m. in. znajdowały się laboratoria doświadczalne broni jądrowej i gdzie miało się znajdować centrum przemysłu zbrojeniowego Niemiec Hitlerowskich. Otóż właśnie, gdzie?
Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama. Oczywiście w Wałbrzychu. To właśnie Wałbrzych stał się miejscem lokalizacji gigantycznego planu przeniesienia do podziemi przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy znanego pod  kryptonimem Rüdiger, cytuję:

Ta nazwa elektryzuje w południowo-zachodniej Polsce każdego kto choćby się tylko otarł o tematy związane z eksploracją i rozwiązywaniem tajemnic drugowojennej historii tego regionu. Rüdiger to na Dolnym Śląsku tajemnica tak wielka i nieomal równie sławna jak piramidy egipskie”.

Zacytowałem dwa pierwsze zdania z 15-tego rozdziału książki Jerzego Rostkowskiego „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju”, wydanej w 2011 roku przez Dom Wydawniczy Rebis w Poznaniu.

Ta książka dla naszego środowiska wałbrzyskiego, to rewelacja. Nie znam równie ciekawej, dobrze napisanej i frapującej książki związanej z najnowszą historią Wałbrzycha i okolic. Ponadto książka w sposób przekonywujący, oparty na dużej wiedzy, logicznych wnioskach i wieloletnich poszukiwaniach daje odpowiedź na szereg zagadek związanych z rolą i znaczeniem Wałbrzycha w hitlerowskich planach wojennych dotyczących produkcji najnowocześniejszej broni nuklearnej.
Wprawdzie można mieć zastrzeżenia co do tego, czy nazwa Rüdiger jest na Dolnym Śląsku tak sławna jak piramidy egipskie, ale są ku temu przesłanki, aby tak się niebawem stało. Wszystko zależeć będzie od tego, jak lokalne władze miejskie i powiatowe potraktują niezwykle ważne i wstrząsające odkrycia autora książki i czy potrafią wyciągnąć wnioski, z wyjątkowej szansy na promocję miasta i przyciągnięcie do Wałbrzycha setek tysięcy turystów z kraju i zagranicy. Potrzebne są do tego odważne decyzje i skuteczne działania z wykorzystaniem znajomości tematu i zaangażowania samego autora książki i bliskich mu  pasjonatów-eksploratorów.
Nigdy dotąd nie było takiej szansy, bo wszelkie domysły i podejrzenia miały charakter hipotetyczny. Dzięki badaniom autora książki stają się one nieomal dowodami. Wystarczy tylko potwierdzić je empirycznie, odsłaniając przynajmniej część ukrytych pokopalnianych sztolni i podziemnych korytarzy, zgodnie ze wskazówkami Jerzego Rostkowskiego.
Przyjrzyjmy się najpierw autorowi książki.

Jerzy Rostkowski z Warszawy nie jest historykiem, lecz jednym z najlepszych polskich eksploratorów. Ulubionym miejscem Rostkowskiego jest Dolny Śląsk. Opublikował wiele książek sławiących krajobrazy i architekturę tego regionu. Jego sentyment do Dolnego Śląska wiąże się z nagromadzeniem ukrytych w  podziemiach tajemnic, jak w żadnym innym regionie Polski. Jak pisze Tadeusz A. Kisielewski w przedmowie książki: „Żaden z polskich historyków deklarujących swoje zainteresowanie badaniem hitlerowskich zbrodni wojennych nie tylko nie może się wykazać podobnym osiągnięciem, ale choćby inicjatywą przybliżającą do niego.”
W książce znajdziemy potwierdzenie znajomości przez Jerzego Rostkowskiego wielu innych dziedzin nauki poza historią i geografią,  n.p. górnictwo głębinowe, geofizyka, topografia, minerstwo, bronioznawstwo, technologia materiałów wybuchowych. Materiał do książki był gromadzony przez lata, a poprzedziły go częste wizje lokalne i kontakty z wielu tutejszymi poszukiwaczami, znawcami przedmiotu, pasjonatami, no i na koniec osobiste penetracje rozlicznych miejsc w Wałbrzychu i okolicach.

Przejdę teraz do meritum. Co takiego nadzwyczajnego znajdujemy w książce o Wałbrzychu Jerzego Rostkowskiego, wyznaczającego nowy etap poznawczy wojennej historii miasta i jego najbliższych okolic?
Zacznijmy od wyjaśnienia, co się mieści w tajnej nazwie Rüdiger.
Jerzy Rostkowski przytacza w swej książce informację otrzymaną od wałbrzyskiego eksploratora, pasjonata wojennych tajemnic III Rzeszy, Tomasza Jurka:

„Rüdiger… położony w odległych podziemnych wyrobiskach pokopalnianych, miał się stać podziemnym laboratorium jądrowym. Do obiektu, który był samowystarczalny, wyposażony we wszystkie agregaty prądotwórcze, ogrzewanie olejowe, własne ujęcie wody, doprowadzono pod ziemią kilkanaście kilometrów sieci energetycznej dużej mocy z elektrowni Wałbrzych. Obiekt również posiadał podziemną kolej łączącą go z Wałbrzychem. Poszczególne pomieszczenia oddzielały stalowe śluzy, otwierane za pomocą specjalnych kodowanych przepustek. Rüdiger posiadał bezpośrednią łączność telewizyjną z wszystkimi instytucjami III Rzeszy oraz Führerhauptquartieren (FHQ), realizowaną poprzez centralę w podziemiach Fürstenstein…”

Powstają więc teraz kolejne pytania. Czy rzeczywiście ten gigantyczny projekt został przez Niemców zrealizowany, a jeśli tak, to gdzie się znajduje w Wałbrzychu, gdzie jest to tajemne miejsce, czy zostało odkryte?
W dwóch rozdziałach książki (15 i 16) Jerzego Rostkowskiego znajdziemy mnóstwo szczegółów ilustrujących niezwykle żmudne i uciążliwe dochodzenie do sedna sprawy. Finał dociekań teoretyczno-doświadczalnych autora książki jest zaskakujący. Dlaczego tak zaskakujący? Bo dotyczy nie tego, co znajduje się na powierzchni, ale tego co pod ziemią. W Wałbrzychu mamy do czynienia nie z jedną fabryką zbrojeniową w wyrobiskach kopalnianych, lecz z całym podziemnym kompleksem fabryk połączonych podziemnym systemem komunikacyjnym. Najważniejszą rolę w tym systemie odgrywała właśnie Lisia Sztolnia, łącząca centrum kompleksu z rozsianymi po wszystkich szybach kopalnianych Wałbrzycha tajnymi fabrykami. Pod miastem mamy na określonym poziomie 410 m. zdumiewający labirynt podziemnych sztolni i hal fabrycznych nie mający nic wspólnego z wydobyciem węgla. Wybiegają one daleko poza administracyjne granice miasta, m. in. do Książa. I jeszcze rzecz najważniejsza – Centrum tego podziemnego miasta znajduje się, co wydawać by się mogło najmniej prawdopodobne, też w środku Wałbrzycha – właśnie pod Parkową Górą i Harcówką, miejscem spacerów dorosłych i zabaw dzieci i młodzieży. Tu mogą znajdować się do dziś nietknięte ludzką ręką ślady laboratorium zbrojeniowego, które udało się w ostatniej chwili zablokować i zamaskować, ale na pewno nie zniszczyć, bo przecież wciąż tliła się w świadomości Niemców iskra nadziei, że Adolf Hitler odwróci losy wojny, a nawet jeśli nie, to i tak będzie można tu jeszcze powrócić. Drugie takie ważne miejsce doświadczalne związane z produkcją najnowocześniejszej broni znajduje się pod ziemią na samym początku Sobięcina, tam gdzie dziś króluje Galeria Victoria, a skąd dość blisko podziemnymi chodnikami zarówno do centrum jak i do szybów dawnej kopalni Victoria.

To co powiedziałem wyżej, to zaledwie skrót, zwięzła komasacja obszernych dociekań autora, udokumentowanych interesującymi rozmowami z wałbrzyskimi inżynierami górnictwa i świadkami różnych zdarzeń powojennych, wskazujących na istnienie „drugiego, podziemnego Wałbrzycha”, o którym do dziś niewiele wiedzieliśmy. Takie książki jak  „Podziemia III Rzeszy” Jerzego Rostkowskiego rzucają wiązkę światła na mroczne tajemnice niemieckiej Wunderwaffen (cudownej broni) w Wałbrzychu. To fascynująca historia, tak samo jak fascynująca jest książka, najważniejsza jak sądzę, w całej twórczości Jerzego Rostkowskiego, być może najważniejsza także dla Wałbrzycha.


poniedziałek, 25 lipca 2016

Pokemon i HDR, z czym to się je





Od wczesnego rana w poniedziałkowym dniu po świętowaniu niedzielnym mam szum w głowie i czuję niepokój, a serce bije mi jak dzwon.
Postanowiłem od wczoraj nie zajmować się polityką, bo ordynarne targowisko próżności i pospolitego chamstwa jakim jest sala Sejmu Rzeczpospolitej, przestało mnie bawić. Przyjąłem więc z największą ulgą, że będzie miała miejsce wakacyjna przerwa w tym, co z niewiadomych względów określane jest nadal w mediach jako obrady Sejmu.

Tyle się przecież dzieje w dzisiejszym świecie wirtualnym, czas pójść za nowoczesnością do przodu, a nie tkwić w parszywej przestrzeni PiS-owskiej „dobrej zmiany”, która na samą myśl powoduje odruch wymiotny.

No i stało się. Jestem na standardowych stronach internetowych Onet, Interia, wirtualna polska, gazeta pl. i wyławiam jak nadmorski rybak najprzedniejsze okazy medialnych newsów, które nie mają nic wspólnego z polityką, a ukazują w sposób jak najbardziej pragmatyczny, że istnieje i funkcjonuje z rozmachem realny świat cyberprzestrzeni i nowoczesnej techniki, a młodzi ludzie czują się w tym świecie jak ryba w wodzie, a to co się dzieje na Wiejskiej jest dla nich przeżytkiem przemijającej, właśnie wsiowej, chamskiej rzeczywistości.

A oto najprzedniejsze dowody istnienia świata „wirtualnej przestrzeni”, który zawładnął młodymi.

Przypominają się prorocze słowa poety, Adama Asnyka:

„trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe,
a nie w uwiędłych laurów liść, z uporem stroić głowę…”

Przechodzę jednak do rzeczy:

Pokemon GO jest dostępny dla posiadaczy smartfonów z Androidem oraz iOS na pokładzie. Z ostatnich informacji udostępnionych przez Apple wynika, że gra zanotowała najwyższą liczbę pobrań w pierwszym tygodniu od premiery i to w całej historii sklepu. Dotychczas żadnej innej aplikacji i grze w App Store nie udało się wzbudzić tak ogromnego zainteresowania. O ile samo Apple nie udostępniło dokładnej liczby pobrań, z danych firmy Sensor Tower specjalizującej się w analityce aplikacji mobilnych wynika, że Pokemon GO na iOS w pierwszym tygodniu od premiery pobrano ponad 7 mln razy. Dla porównania Angry Birds 2 zanotowało w takim czasie 2,2 mln pobrań, a Crush Jelly Saga - 1,8 mln. Łączna liczba pobrań gry z App Store i Google Play według Sensor Tower przekroczyła już poziom 40 mln. Użytkownicy w Stanach Zjednoczonych spędzają więcej czasu przy Pokemon GO, niż na Faceboku lub WhatsAppie.

Według Laury Martin, głównego analityka Needham & Co, to właśnie Apple może zarobić najwięcej na sukcesie Pokemon Go. Najdalej za dwa lata przychody koncernu z gry dostępnej w App Store mogą osiągnąć poziom 3 mld dolarów. Jak to możliwe, skoro Pokemon GO jest dostępny bezpłatnie? W grze przewidziano możliwość dokupowania dodatkowych opcji za wirtualną walutę o nazwie PokeCoins.

Paczkę PokeCoins można oczywiście nabyć przez AppStore. Podstawowy zestaw 100 jednostek waluty kosztuje tylko 99 centów. Najdroższy pakiet za 99,99 dolarów zawiera aż 14,5 tysiąca monet. Jedna trzecia wszystkich wydatków użytkowników związanych z grą zostaje w Apple. Według szacunków Needham & Co odsetek użytkowników płacących za dodatkowe opcje w Pokemon GO jest 10-krotnie wyższy niż w przypadku innej kultowej gry mobilnej Candy Crush Ta w latach 2013-2014 wygenerowała 1 mld dolarów przychodu z tytułu mikropłatności.

Pozostawiam do spokojnej analizy moich Czytelników grę komputerową Pokemon GO, bo  oto pojawiła się nowa jakość.

Technologia High Dynamic Range (ang. szeroki zakres dynamiki) pozwala wyświetlić obraz o dużej rozpiętości tonalnej – ukazujący detale zarówno w bardzo jasnych jak i ciemnych obszarach. Mówiąc prościej, HDR pozwala telewizorowi wygenerować obraz o jeszcze jaśniejszej bieli i jeszcze ciemniejszej czerni – bez „spłaszczania” obrazu, tak jak ma to miejsce w przypadku standardowego zakresu dynamiki (SDR).

Obecnie, dwa najpopularniejsze standardy HDR to HDR10 oraz HDR Dolby Vision. W obydwu przypadkach nasz telewizor otrzymuje pakiet metadanych, który pozwala mu wyświetlić obraz jak najbliższy oryginalnej wizji reżysera. Wśród tych danych znajdują się m.in. informacje na temat ustawień jasności sprzętu, na którym kręcono dany film. Różnica polega na tym, że o ile HDR 10 narzuca jedną wartość jasności reżyserskiej dla całego filmu, o tyle Dolby Vision przypisuje te dane poszczególnym scenom i klatkom filmów, dzięki czemu obraz ma być bardziej dynamiczny.

Rozochocony wizją oglądania filmów i seriali „oczami reżysera”, włączyłem telewizor i zacząłem się rozglądać za treściami, które obsługują standard Dolby Vision lub choćby HDR 10. Na stronie internetowej Dolby przeczytałem, że najlepszym źródłem filmów i seriali wspierających ten standard będzie serwis Netflix.
Odpaliłem więc rzecznego Netfliksa i... mocno się rozczarowałem. Po pierwsze, treści wspierające HDR10/Dolby Vision nie zostały tu w żaden sposób wyróżnione, przez co informacji o nich musiałem szukać w Google. Po drugie, jest ich dramatycznie mało. Kilka seriali, kilka produkcji własnych Netfliksa, parę hollywoodzkich hitów. I tu lista się kończy. Filmy wspierające Dolby Vision można również znaleźć w serwisach Vudu oraz Amazon, ale i w tym wypadku mówimy dosłownie o kilku pozycjach. Poczułem się więc trochę jak dziecko liżące cukierka przez papierek.

Obejrzałem więc to, co obejrzeć mogłem (m.in. znakomitego "Daredevila"), a następnie - po wyłączeniu Netfliksa - powróciłem do szarej rzeczywistości telewizji kablowej, w której nie ma miejsca dla HDR, Dolby Vision i  4K, a rarytasem są kanały HD.

Nie zrozummy się źle, HDR10/Dolby Vision to technologie, których w żadnym wypadku nie określiłbym mianem marketingowego wabika. Powiem więcej, odnoszę wrażenie, że o ile w ostatnim czasie producenci telewizorów ścigali się na parametry i wartości mniej istotne z punktu widzenia samego użytkownika, o tyle HDR jest tu powiewem świeżości. Standardem, który sprawia, że magia kina wreszcie może zawitać do naszych domów.

Sęk w tym, że każda - nawet najbardziej rewolucyjna technologia - pozostaje wydmuszką, jeśli nie mamy okazji jej wykorzystać w praktyce. Pozostaje liczyć, że producenci i nadawcy zaczną nadrabiać zaległości, a HDR wkrótce stanie się obowiązującym standardem. To może jednak trochę potrwać. Szczególnie jeśli spojrzymy na to, jak wolno postępuje adaptacja rozdzielczości 4K.

To jeszcze nie wszystko, czym chcę zainteresować odnoszących się z nadzieją do nowoczesności moich Czytelników. Oto informacja, która może nastroić nas optymistycznie i wzmocnić poczucie bezpieczeństwa przed zagrożeniami terroryzmu, które mają miejsce w świcie multi-kulti, ale mogą się nieopatrznie przenieść także na terytorium od Odry, Wisły do Bugu:

Premier Beata Szydło podjęła właśnie decyzję  o wprowadzeniu ogólnego stopnia alarmowego ALFA oraz stopnia alarmowego BRAVO-CRP dla cyberprzestrzeni. Decyzja ta ma oczywiście bezpośredni związek ze zbliżającymi się Światowymi Dniami Młodzieży.

O ile stopień ALFA oznacza „ogólne ostrzeżenie” związane z ewentualną możliwością ataków terrorystycznych, o tyle mający wyższą rangę alert BRAVO, który od 21 lipca do 1 sierpnia, będzie obowiązywał w wirtualnej przestrzeni, oznacza zwiększone ryzyko cyberataku wymierzonego w państwowe systemy teleinformatyczne.

Co decyzja Beaty Szydło oznacza dla internautów? Niewiele. Zdecydowanie bardziej zaniepokojeni mogą być natomiast administratorzy systemów kluczowych dla funkcjonowania państwa. Są oni teraz zobowiązani do przeglądu procedur bezpieczeństwa oraz pozostawania w szeroko pojętej gotowości do działania. Dla wielu osób można to oznaczać powrót z urlopu lub wydłużone godziny pracy.

I tu pojawia się problem. W odniesieniu do stopni alarmowych CRP brakuje dziś jasnych i klarownych procedur, które funkcjonują w tzw. „realu”.  Wielu administratorów nie tylko nie wie, jak zareagować na wprowadzony właśnie alert  BRAVO-CRP, ale nie wie nawet, że ów alert ich dotyczy”. Brakuje procedur oraz organów, które zweryfikowałyby czy administratorzy kluczowych systemów teleinformatycznych rzeczywiście zareagowali na ten alert”. Choć zamysł stojący za wprowadzeniem systemu alertów dla cyberprzestrzeni jest słuszny, to jednak bez odpowiednich procedur i edukacji w tym zakresie, wydaje się być sztuką dla sztuki.


No i właśnie. Powróciłem z cyberprzestrzeni na ziemię, czyli do naszej szarej, wciąż archaicznej rzeczywistości. Potrzebna jest edukacja dla nowoczesności i to jak najszybciej, od dzieci i młodzieży poczynają do dorosłych. Ale nie ma na to czasu i przestrzeni. Przecież nas stać na to, by od nowa robić reformę systemu edukacji i tracić kolejne lata i pieniądze na zabawę, która nic nie zmieni. Ale to już jest osobny temat.