Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 29 maja 2013

Niedziela w Wałbrzyskim








 Komentarz WRC z Nowej Rudy do mojego postu „Powoli, ale do przodu” zasługuje na uwagę. Jest dla mnie wyrazem uznania i potwierdzeniem, że zachęta do odwiedzenia różnych zakątków bliskiej mi ziemi wałbrzyskiej nie jest na wyrost. Cieszę się, że moje fascynacje znalazły aprobatę u, jak się okazuje z licznych komentarzy, zaangażowanego turysty i przyrodnika, aktywnego uczestnika życia społeczno-kulturalnego swojej „małej ojczyzny” – „hrabstwa kłodzkiego”. Ale oddaję mu głos:

„Zachęcony poprzednim Pańskim postem i piękną pogodą, wyruszyłem w niedzielę na rekonesans do Krainy Tajemnic i Przygody - i nie tylko przez Głuszycę do Łomnicy.
W łowisku "Złota Woda" śniadanie - smażony pstrąg i przegląd „artefaktów" w dwóch chatach. No i widoki zapierające dech w piersiach, przepiękne góry wokół, jak okiem sięgnąć. Dalej przez Grzmiącą do Sokołowska. Głębokie doliny, strome zbocza Gór Kamiennych (Sudeckie Tatry) i wszędzie niezwykła majowa zieleń,  kwiaty w ogrodach pensjonatów - raj. A do tego na błękitnym niebie wirujące, kolorowe paralotnie. Dodam, że pierwsze narty w Sudetach Środkowych i Wschodnich pojawiły się właśnie w Sokołowsku, przywiózł je norweski kuracjusz
.
I tak dotarłem do Mieroszowa. W Łącznej zwiedziłem ZOO i przez Wałbrzych, Niedźwiedzicę dotarłem do Zagórza Śl. Z wysokości Niedźwiedzicy widoki niesamowite na Góry Sowie. I wszędzie zapraszają obiekty agroturystyki.

Z Zagórza Śl. do Sierpnicy, ale po drodze mała przekąska w "Młynie” w Olszyńcu. W Sierpnicy agroturystyka zaprasza na każdym kroku.

A "hotelik" Pani Magdy Indrian, to piękny, duży obiekt - umówiłem się na konie, bo czas naglił. Jeszcze zajrzałem do "Osówki" (nie miałem kurtki) i nad stawy w Głuszycy, gdzie dawno temu łowiłem raki. W Walimiu zapaliłem znicz na zbiorowych mogiłach tysięcy pomordowanych w "Riese" i kurs na najpiękniejszą przełęcz w G.Sowich – Przełęcz .Walimską  (Sieben-Kurfursten).

W latach 60-tych XIX w, schronisko na przeł. posiadało dużą stajnię dla koni. Ale po co?
W tamtych czasach do Wałbrzycha nie docierała jeszcze kolej - tylko do Świebodzic. Węgiel z wałbrzyskich kopalń był dowożony do Świebodzic wozami ciągnionymi przez konie .Zaprzęgami konnymi wożono węgiel z Wałbrzycha przez  Przeł. Walimską do Dzierżoniowa, Pieszyc i Bielawy. Konie po przebyciu "drogi głodu" (Hungerstrase - obecnie ulica Janusza Kuliga, rajdowcy!) były zmęczone i wymieniano je na przełęczy na "świeże". "Droga głodu" nie była wówczas jeszcze pokryta kostką.

Do Hrabstwa Kł. dotarłem o godz.19-tej po przejechaniu 235 km.

Zgadzam się z Panem, że wszystko idzie "powoli, ale do przodu". Pozdrawiam: WRC.”

WRC dodał jeszcze w kolejnym wpisie, że w Głuszycy obejrzał też galerię w jadłodajni „Finezja”.
Jestem pełen podziwu dla WRC, wiernego Czytelnika mojego blogu i anonimowego komentatora.  Trudno byłoby wymyślić ciekawszą trasę niedzielnej eskapady. A ponadto z uznaniem odczytuję Jego komentarze pełne interesujących i ważnych uzupełnień i rozwinięć tego co napisałem. To ogromna satysfakcja mieć takiego „znajomego”, choć żałuję, że po drodze nie zawadził o moja „hacjendę”. Adres jest mu znany, bo przysyła mi od czasu do czasu zdjęcia ze swojego uroczego ogrodu i pięknej ziemi noworudzkiej. Może więc następnym razem, np. po to by zobaczyć kaczkę w kamieniołomach, zatrzyma się na ul. Warskiego, by obejrzeć mój ogródek przydomowy.  Zapraszam.

wtorek, 28 maja 2013

Spacerkiem po II Rzeczpospolitej





Pocztą mailową otrzymałem jeszcze jedną wiadomość, która zaskoczyła mnie nie mniej niż „złota kaczka” Jej nadawcą jest mój dobry znajomy, znany słuchaczom wałbrzyskiego radia „złote przeboje” znakomity gawędziarz, współorganizator głośnych widowisk plenerowych w Pałacu Jedlinka, współautor książki „W kręgu tajemnic Riese”  -   Łukasz Kazek.

W przysłanym mi mailu czytam:

Jest rok 1928. To już dziesięć lat, jak Polska odzyskała niepodległość.
Ten rok obfitował w wiele wydarzeń: w marcu powstało przedsiębiorstwo państwowe Polska Poczta, Telegraf i Telefon, a w grudniu Polskie Linie Lotnicze LOT.
W tym roku również rozporządzeniem prezydenta RP zmieniono odcień czerwieni na polskiej fladze z karmazynu na cynober
.
Halina Konopacka na igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie zdobyła pierwszy dla Polski złoty medal, a we wrześniu ruszył pierwszy wyścig Tour de Pologne.
W styczniu powstała Liga Ochrony Przyrody, w marcu oficjalnie otworzono Warszawski Ogród Zoologiczny a w kwietniu.

Przypominam jest rok 1928, 10 lat niepodległości Polski z trudem odzyskanej po 123-ech latach niewoli zaborczej
...
W kwietniu tego roku Kazimierz Paluch wyruszył w niesamowitą pieszą wyprawę po Polsce..

Przez 526 dni Kazimierz Paluch przebył ponad 6,5 tysiąca kilometrów. Poznawał Polskę, jej krajobraz, ludzi, miasta i wsie, w każdą porę roku, w każdą pogodę. Przebytą drogę dokumentował w pamiętnikach, w których zbierał wpisy, pieczątki, wszelkie potwierdzenia jego pobytu z urzędów, parafii, fabryk, szkół czy od prywatnych osób. Dzięki nim możemy zrekonstruować przebieg wyprawy, jej charakter, wyobrazić sobie sytuacje i zdarzenia jej towarzyszące. Wpisy są też świetnym portretem społeczeństwa
II Rzeczypospolitej tego czasu.


Do świata, którego już nie ma na prawdziwą podróż w czasie zapraszają Muzeum Historii Polski i Zespół-Pałacowo Hotelowy Jedlinka
.
Pałac Jedlinka jest pierwszym dolnośląskim partnerem Muzeum Historii Polski z Warszawy.

Wystawa „W 526 dni dookoła Polski. Jak Kazimierz Paluch przemierzył kraj w X rocznicę odzyskania niepodległości” przygotowana przez Muzeum Historii Polski w Warszawie jest prezentowana w sali balowej Pałacu Jedlinka w Jedlinie-Zdrój już od 22 maja do 13 października 2013 roku

Przypomnę Państwu  -  II Rzeczpospolita. Ach, łza się w oku kręci !
.Liczyła sobie 388,634 km2, 5529 km. granic, 32 miliony.107 tysięcy mieszkańców. Graniczyliśmy z kilkoma krajami (z Niemcami 1912 km), z ZSRR (1412), z Czechosłowacją (984), z Litwą (507), z Rumunią i Łotwą.
W granicach Polski znalazła się Litwa Środkowa z Wilnem i Grodnem, a także duży okręg lwowski.
Tam notowaliśmy przewagę ludności polskiej. Na rozległych obszarach Polski wschodniej z Kowalem, Pińskiem, Równem, Łuckiem, a więc w obszarze dorzecza Prypeci, a także w części południowo-wschodniej z Drohobyczem, Stryjem, Stanisławowem, Kołomyją aż do Kamieńca Podolskiego  -  tam przeważali Ukraińcy i Białorusini.
Byliśmy państwem wielonarodowościowym.
Ludność pochodzenia polskiego stanowiła w nim tylko 60%. Najwięcej było Ukraińców – 10,1% i Żydów  -  8,6 % To w liczbach bezwzględnych wynosi ponad 3 mln. Ukraińców i niespełna 3 mln. Żydów, a były jeszcze takie narodowości jak Białorusini, Litwini, Niemcy, Rumuni, Rosjanie. Była też Polska krajem wieloreligijnym.
Piesza wędrówka Kazimierza Palucha po ówczesnej Polsce musiała dostarczyć wrażeń niesamowitych. Przebogaty plon tej eskapady wywołuje nie tylko zainteresowanie, ale i emocje. Z jednej strony żal tej urozmaiconej, kresowej Polski z rubieżami wschodnimi, a z drugiej świadomość, że w takiej sytuacji nie byłoby nas tutaj, w Wałbrzychu, Wrocławiu, Opolu, w części Górnego i na całym Dolnym Śląsku.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko gorąco Państwa zachęcić do osobistej konfrontacji w Pałacu w Jedlince pamiętników pieszego podróżnika po ówczesnej Rzeczpospolitej – Kazimierza Palucha.

niedziela, 26 maja 2013

Złota kaczka - karolinka



"złota kaczka" Violi







to cudo w  zbliżeniu
Ta kaczka spadła mi jak z nieba. Właśnie nie wiedziałem co robić. Nie dość że niedziela, więc grzebanie się na grządce wykluczone, to jeszcze do tego zimno i przenikliwy syberyjski wiatr. Oto jest właśnie nasza polska Wiosna. Słońce błysnęło na moment z samego rana i zaraz schowało się za czarną chmurę. Spacerek z pieskiem był krótki. „Tomcio” podwinął ogon i lekkim szpurtem zawrócił do domu. Nie ma wyjścia. Trzeba przysiąść do komputera. Jak się okazuje, to jest wcale niezły sposób na świąteczne przedpołudnie. Zwłaszcza, gdy w poczcie mailowej odezwała się Violetta. To znak, ze wróciła do zdrowia. W jej mailu czytam:
Byliśmy z Markiem na naszym pięknym kamieniołomie i zrobiłam zdjęcie bardzo ciekawej kaczki. Okazało się, że jej nazwa, to karolinka i należy do mandarynek. Kaczka, która występuje w stanie wolnym w Ameryce Północnej, a w Europie była tylko w ogrodach zoologicznych. Pierwsze karolinki pojawiły się w Niemczech jako "uciekinierki" z takich ogrodów. Dotarły też do Polski i jak widać nawet na nasz kamieniołom. Ciekawostką jest jeszcze, że gniazda budują na drzewach w dziuplach i to na wysokości 15-20 metrów. To tyle...na razie. Pozdrawiam- Viola.

Nie dość, że mam zapowiedź ponownej aktywności fotoamatorskiej rekonwalescentki Violi, to jeszcze do tego odbieram pocztą mailową fotki tak czarującej kaczuszki, że można się zakochać od pierwszego wejrzenia. To prawdziwe cudo. Skąd ono się tu wzięło? W naszej Głuszycy? Chyba zadziałała nazwa miejscowości, od głuszy. Nie mam wyjścia. Biorę nogi za pas. Muszę to osobiście zobaczyć. Akurat niezły niedzielny spacer.
Fotki zamieszczam w moim blogu. Jestem pewien, że nie będę ostatnim, który skorzysta z tej okazji  zobaczyć ”karolinkę”, „złotą kaczkę” w kąpieli na naszym głuszyckim akwenie, w czeluściach dawnego kamieniołomu. Uwierzcie, że to nie jest kaczka dziennikarska !

Unisław Śląski - wieś przejezdna





nasze lasy


Co to znaczy być na trasie przejezdnej wiedzą mieszkańcy wielu wsi w Polsce. Dawniej budowano domy jak najbliżej przy drodze, bo ułatwiało to kontakt ze światem. Dziś najlepiej byłoby zaszyć się na odludziu, daleko od arterii komunikacyjnej. Pojawienie się na drogach dużych samochodów ciężarowych dolało oliwy do ognia. Tam gdzie ruch samochodów jest duży codzienne życie staje się uciążliwe i przygnębiające. Tak też jest w pięknie położonej wsi podwałbrzyskiej  -  w Unisławiu Śląskim.

Największa wieś w Górach Kamiennych stała się ofiarą motoryzacji kraju z chwilą uruchomienia przejścia granicznego w Golińsku koło Mieroszowa. Z roku na rok ruch samochodów przez wieś stawał się intensywniejszy, a właściciele domów przy drodze przestali otwierać okna. Wprawdzie kilka lat temu po otwarciu granicy z Czechami zmalała nieco ilość przejeżdżających przez wieś transporterów i samochodów osobowych, ale ruch jest nadal dostatecznie duży, by paraliżować normalne życie mieszkańców. Mogą oni pocieszać się tym, że jest w kraju wiele miejscowości odczuwających skutki ruchu przygranicznego jeszcze mocniej niż w Unisławiu Śląskim.
A szkoda, bo jest to wieś, która mogłaby z powodzeniem budować swą przyszłość jako wieś letniskowa, ośrodek rekreacyjno-wypoczynkowy zarówno dla wielkiego Wałbrzycha jak też osób z innych części kraju poszukujących piękna przyrody, spokoju i ciszy.
Unisław Śląski leży przecież w rozległej, pięknej krajobrazowo kotlinie pomiędzy Pasmem Lesistej, a Górami Kamiennymi, wzdłuż górnego biegu rzeki Ścinawki, na wysokości 550-600 m. n.p.m. Wieś rozciąga się na przestrzeni 2,5 km. przy drodze głównej z Wałbrzycha do Mieroszowa. Otoczona jest z obu stron zalesionymi zboczami gór, z których największe wrażenie robi Stożek Wielki, jeden z wyższych szczytów  w Górach Suchych, a po drugiej stronie masyw Lesistej, miejsce dogodne dla rozwoju bazy rekreacyjno-sportowej. Najbliższe otoczenie wsi stanowią użytki rolne, łąki i pastwiska oraz lasy mieszane, świerkowo-bukowe, modrzewiowe i dębowe. Przy kościele parafialnym rośnie największa w regionie lipa, pomnik przyrody wysokości 40 m., a liczący sobie ok. 400 lat.
Unisław Śląski jest dobrze zagospodarowaną wsią rolniczo-przemysłową. Z rolnictwa utrzymuje się ok. 25% ludności zawodowo czynnej. Na terenie wsi znajdują się drobne zakłady rzemieślnicze i usługowe. Część ludzi dojeżdża do pracy w Wałbrzychu lub Mieroszowie. Przez Unisław przebiega linia kolejowa z Kuźnic Świdnickich do Mieroszowa i czeskiego Mezimėsti. Po drodze jest tunel kolejowy pod Lesistą, długości 260 m. zbudowany w latach 1873-77. Obecnie ruch kolejowy jest efemeryczny i dotyczy głównie pociągów towarowych.
Początki Unisławia Śląskiego nie są znane. Można sądzić, że osada istniała w XIV wieku, skoro zachował się dokument świadczący o tym, że w 1368 roku księżna Agnieszka, żona zmarłego księcia świdnickiego Bolka Małego, powołała na marszałka dworu von Czettritza z Unisławia. Niewątpliwie miał on w Unisławiu znaczną posiadłość, która uległa zniszczeniu w czasie wojen husyckich w 1426 roku. W sto lat później nabył całą okolicę hrabia von Hochberg z Książa. Mieszkańcy w większości przejęli protestantyzm. Żywszy rozwój wsi miał miejsce dopiero w XVIII wieku. Wzniesiono nowy kościół z plebanią i szkołą ewangelicką.. W dużej już wsi, jak czytam w „Słowniku Geografii Turystycznej Sudetów”, mieszkało 31 kmieci, 30 zagrodników, 67 chałupników trudniących się głównie rzemiosłem.
Największy rozkwit przeżył Unisław w I połowie XIX wieku w związku z rozwojem tkactwa chałupniczego na całej ziemi wałbrzyskiej. W 1825 r. liczył 134 domy, 2 kościoły (katolicki i ewangelicki), plebanię, szkołę, folwark, szpital-przytułek, 4 młyny wodne, 4 bielniki i 4 folusze. Czynne były 103 krosna płóciennicze. Świadczy to wymownie o dużym znaczeniu wsi. Z upływem czasu Unisław wzbogacił się o 2 browary, 2 gorzelnie, 5 młynów wodnych, 2 młyny do mielenia kory dębowej, 4 tartaki, a więc stał się dobrym zapleczem dla rozwijającego się Wałbrzycha i Mieroszowa.
Jednak warunki życia były ciężkie ze względu na położenie górskie i ucisk ze strony właścicieli z zamku Książ, a zwłaszcza kontrybucje wojenne w I wojnie światowej. Trochę lżej żyło się w okresie międzywojennym i Unisław powrócił do dawnej świetności, choć nigdy nie został letniskiem, ani też nie odgrywał większej roli w turystyce. To samo możemy powiedzieć o czasach powojennych w PRL-u. Unisław Śląski zachował pierwotny stan zaludnienia. Dopiero pod koniec PRL-u i po przemianach ustrojowych dał się zaobserwować ruch w rozbudowie wsi, przybyło budynków mieszkalnych i gospodarczych, co sprawiło, że przekształcił się w typowe osiedle na obrzeżach aglomeracji wałbrzyskiej.
We wsi możemy odnaleźć stare budynki drewniane i murowane, a do zabytków architektury należy kościół Wniebowzięcia NMP z XIV wieku, przebudowany pod koniec XIX wieku, a następnie remontowany już  po wojnie w 1965 i 1974-76. Przy kościele jest cmentarz z zabytkową lipą, całość otacza mur kamienny z bramą. Drugi kościół ewangelicki uległ zniszczeniu, na uwagę zasługuje znajdujący się obok okazały budynek pastorówki i szkoły ewangelickiej, obecnie dom mieszkalny.
Przez Unisław prowadzą szlaki turystyczne: zielony z Dzikowca przez Kowalową i żółty z Lesistej Wielkiej przez Stożek  - obydwa  do Sokołowska, a także niebieski z Wałbrzycha na Bukowiec.
Najczęściej przejeżdżamy przez Unisław Śląski samochodem osobowym do Czech lub Mieroszowa. Warto zatrzymać się choć na chwilę i przespacerować na pobliskie wzgórza, skąd z licznych miejsc widokowych możemy podziwiać piękne krajobrazy górskie i coraz to bardziej nowoczesne osiedle mieszkaniowe wciąż jeszcze o charakterze podmiejskim.

środa, 22 maja 2013

Zielono mi







„O zieleni można nieskończenie.

Powielając dźwiękiem jej znaczenie,
Można kunsztem udatnych powieleń
Tworzyć światu coraz nowszą zieleń.
Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba
Wiedzieć jaka wydała go gleba,
Jak zalęgło się, rosło, pęczniało,
Nie  -  jak dźwięczy, ale jak dźwięczało,
Nie  -  jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem
Dojrzewało, zanim się imieniem,
Czyli nazwą, wyrazem rozpękło,
W dziejach wzrostu słowa  -  jego piękno”…

Tak sobie myślę przywołując strofę z wiersza Tuwima „Zieleń”, zaprzęgnięty któryś kolejny dzień do wiosennych prac w ogródku. Spóźniona tegoroczna wiosna nie pozwala, by robotę rozłożyć w czasie. Trzeba się śpieszyć tak samo, jak czyni to przyroda, która z impetem nadrabia stracone dnie. I zrobiło się w mgnieniu oka zielono, ale także kwieciście, kolorowo. Najpierw zakwitła czereśnia, potem jabłonie i bzy. Teraz jest już barwnie na skalniaku, na grządkach kwiatowych i krzewach, a przebijające się przez chmury wiosenne słońce ozłaca ogród klejnotami promieni.
Co ja mogę, że nie chce mi się w tym momencie siadać przy ekranie monitora i klawiaturze, choć nie powiem, żeby to było dla mnie nieprzyjemne. Lubię nanosić na bieluchną przestrzeń ekranu plony swoich przemyśleń. Teraz też czynię to z przejęciem, zwłaszcza że nie czyniłem tego od kilku dni.
A kopanie grządek, rozdrabnianie, grabienie, sianie i sadzenie warzyw i kwiatów, koszenie trawników i wszystkie inne zajęcia na łonie natury mają swoją niezaprzeczalną wartość. Człowiek znajduje czas do spokojnych, niczym nie zakłócanych rozmyślań. Nie ma tu prasy, radia, telewizji, komputera, książek. Jest świeże powietrze, ciepło, cisza i wspaniała wokół przyroda. Jest zieleń w swych „udatnych powieleniach” i odcieniach. Jest naturalna egzemplifikacja tego co mieści się w najważniejszym pytaniu człowieka o sens życia. Skąd to się wszystko bierze, że z maleńkiego nasionka wyrastają duże, dorodne rośliny, że korzonkami drzew i krzewów przenikają soki glebowe w górę aż do korony, zapełniając gałęzie gąszczem liści i kwiatów, a nieco później owocami? Jaka to siła powoduje i skąd się ona bierze? Jak to się dzieje, że ten proces powtarza się jak islamska mantra co rok, nieprzerwanie, od zarania dziejów?
Oj, rodzi się tych pytań wiele, wiele więcej, w czasie podlewania grządek i trzeba wreszcie spokojnie je sobie zadać bez mentorskich zadufanych epistoł uczonych Pisma Świętego lub laickich etyków. I najlepiej jeśli odpowiedź na nie odnajdziemy w swoim wnętrzu, w swojej duszy.
I ja już, już miałem tę odpowiedź jaśniejącą jak słońce, już miała ona zaświtać w mym umyśle, gdy nagle usłyszałem krzyk żony: przerwij to kopanie, patrz przywieźli drzewo do kominka !
No jasne, przez parę dni znów nie będzie pisania, bo trzeba się wziąć za rąbanie. Ferie wiosenne w moim blogu mogą się przedłużyć. Ale najgorsze jest to, że dalej wiem, że nic nie wiem !

wtorek, 14 maja 2013

Powoli, ale do przodu




Jest zielone światełko w tunelu, który nazywa się bazą turystyczną. Powoli, ale idziemy do przodu. Widać to w Głuszycy, która w czasach PRL-u szczyciła się wysokim poziomem przemysłowym. Przemysł okazał się przestarzały i nie wytrzymał konkurencji z zagranicą, wielkie fabryki bawełniane i wełniane poupadały i dziś po wielu z nich nie ma śladu. Musimy stawiać na turystykę, rekreację i wypoczynek, korzystając z tych atutów, które niesie ze sobą korzystne położenie górskie, piękne krajobrazy, bujna przyroda i różnego rodzaju atrakcje turystyczne. Widać to coraz wyraźniej, jeśli jeszcze nie w samym mieście, to w otaczających je wsiach, gdzie rozwija się z powodzeniem agroturystyka.
Mam przed sobą maleńki folderek zatytułowany: Głuszyca. Kraina Tajemnic i Przygody. Baza noclegowa. Wiem z własnego doświadczenia, że jeszcze 15 lat temu nie wiele można byłoby w takim folderze pokazać. A dziś oglądam dziewięć nowych obiektów wypoczynkowych z pokojami noclegowymi, stawami rybnymi, bajecznymi ogrodami, placami zabaw itp. Są to gospodarstwa agroturystyczne uruchomione w ostatnich latach. Wcześniej powstałe gospodarstwa i łowiska pstrągów, takie jak w Łomnicy, Rybnicy Małej, czy Sierpnicy mają swoich klientów i już nie potrzebują się reklamować. Gdyby to wszystko policzyć i posegregować okazałoby się, że nie jest źle. Możemy już bez obawy zapraszać do naszej gminy gości ze wszystkich stron. Znajdziemy bez trudu przytulny kąt w każdej z otaczających Głuszycę wsi. W Sierpnicy są miejsca noclegowe na kilkadziesiąt osób. Mamy tu też gastronomię, o czym przez całe dziesiątki lat można było tylko pomarzyć. Właśnie otwarty został nowo zbudowany Grill Bar „Bacówka”, który z powodzeniem może ugościć przyjezdnych lub pieszych turystów zwiedzających „Osówkę”. Ale to nie wszystko. Jeszcze parę miesięcy i otworzą się w Sierpnicy kolejne pokoje noclegowe w będącym już na ukończeniu nowym hoteliku Magdy Indrian. Będzie on otwarty dla amatorów jazdy konnej. Dla nich jest już gotowy mini-hipodrom, a do dyspozycji jest sześć koników rasy fryzyjskiej z dyplomowaną woltyżerką.


 Są takie dni, jak w tegoroczny majowy weekend, kiedy kolejka samochodów do podziemnego miasta sięga kilku kilometrów. Restauracja na Osówce pęka w szwach. Wtedy dopiero okazuje się jak potrzebne są dodatkowe punkty gastronomiczne w jej otoczeniu. Pojawił się nowy punkt gastronomiczny z pokojami gościnnymi także w Łomnicy z obiecującą nazwą „U Hiszpana”, a w samej Głuszycy w jej centrum bar bistro o nazwie „Ostoja”. To symptomy tych właśnie korzystnych zmian w bazie turystycznej gminy Głuszyca. Akcentuję tu słowo gminy. Niestety, w centrum miasta brakuje miejsc noclegowych. Nie ma tu hotelu i porządnej restauracji. To rzecz dość specyficzna. Okazuje się, że znacznie szybciej rozwijają się okoliczne wsie i obrzeża miasta niż miasto. Ale jak wspomniałem na wstępie  -  powoli lecz idziemy do przodu. Mam nie tylko nadzieję, ale przekonanie, ze jeszcze trochę i będę mógł opowiadać o kolejnych znamionach postępu w rozwoju turystycznej bazy także w centrum miasta Głuszycy.

niedziela, 12 maja 2013

Czarnym szlakiem


grupa młodzieżowa na trasie czarnego szlaku martyrologii






Wiele lat temu pojawił się na mapach turystycznych Gór Sowich wyznaczony wcześniej i dobrze oznakowany Czarny Szlak Martyrologii. Celem było upamiętnienie pomordowanych więźniów filii obozu Gross-Rosen zatrudnionych przy budowie kompleksu „Riese”, czyli „Olbrzym”  w Górach Sowich, znanej już obecnie coraz bardziej niemieckiej, podziemnej inwestycji militarnej. Wiadomo, że przy tej budowie prowadzonej z niezwykłym rozmachem z osobistego rozkazu i pod nadzorem Adolfa Hitlera, wykorzystano w latach 1944 - 1945 kilkadziesiąt tysięcy więźniów z niedaleko położonego w Rogoźnicy pod Strzegomiem obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Zdecydowana większość z nich umarła z wyczerpania, głodu i chorób. Nie udało się jak dotąd odkryć masowych mogił więźniów, ukrytych gdzieś w leśnych usypiskach. Na czarnym szlaku mamy jednak symboliczne cmentarze w Kolcach i Walimiu, na których pochowanych została garstka nieznanych z imienia i nazwiska straceńców. Tam uczestnicy pieszych rajdów turystycznych czarnym szlakiem martyrologii oddają cześć pomordowanym.
Czarny Szlak Martyrologii wiedzie najbardziej charakterystyczną trasą, związaną z „Riese” nie obejmuje on wszystkich obiektów wchodzących w skład projektu, ale przejście go daje dobre wyobrażenie o gigantycznym rozmiarze prac prowadzonych w Górach Sowich. Na szlaku znajdują się jeszcze liczne ślady tej inwestycji, w tym zagospodarowane turystycznie podziemne sztolnie i pozostałości obiektów naziemnych.
Szlak zaczyna się na stacji kolejowej w Głuszycy Górnej. Docierały tu transporty więźniów z całej Europy do pracy przy budowie kompleksów Riese. Dalej czarny szlak biegnie wzdłuż linii kolejowej Wałbrzych – Kłodzko i dochodzi do wsi Kolce. Tu można się zatrzymać na cmentarzu żydowskim, miejscu pamięci ofiar faszyzmu. Kolejny etap stanowi „podziemne miasto” pod Osówką, budzące grozę podziemne sztolni i hale, a w dalszej kolejności budowle naziemne, tzw. Kasyno Hitlera i „Siłownia”. Stąd czarny szlak prowadzi do Walimia. Po drodze możemy obejrzeć najwcześniej udostępnione do zwiedzania podziemne sztolnie pod górą Ostrą w Rzeczce, a następnie największy kompleks podziemny pod Włodarzem. Na dużych łodziach poznajemy część sztolni w związku z tym, że są one wypełnione wodą. W dalszej kolejności czarny szlak wiedzie do Jugowic Górnych. Tu na poboczach Działu Jawornickiego znajdują się kolejne sztolnie kompleksu Jugowice. To najbardziej tajemnicze miejsce. W jednym z korytarzy przy wejściu zamontowano dwie pary ciężkich metalowych drzwi. Być może jest to jedna z gotowych sztolni w Riese. Nikt jeszcze nie zdołał odkryć jej tajemnicy, bo kilka metrów za wrotami oberwane skały blokują dostęp. W Jugowicach są jeszcze kolejne zasypane wejścia do sztolni. Przechodzimy dalej pod wiaduktem kolejowym nieczynnej linii Świdnica - Jedlina i nasza wędrówka kończy się na stacji kolejowej w Jugowicach dokąd dojeżdżały transporty więźniów do pracy w obozach AL Rise.


I Zlot Szlakiem Martyrologii,  miejscu zbiórki - CK w Głuszycy

Czarnym Szlakiem Martyrologii od dziesiątków lat z początkiem maja organizowane były przez Walim we współpracy z wałbrzyskim PTTK, Komendą Hufca ZHP piesze rajdy turystyczne. Stały się one piękną i ważną wychowawczo tradycją, zwłaszcza że w rajdach uczestniczyła głównie młodzież Brały w nich udział dziesiątki osób najczęściej dobrze wspominających to wydarzenie. Dwa lata temu nastąpiła przerwa i wydawało się, że to już koniec . Ale znaleźli się pasjonaci tym razem w Głuszycy, a  inicjatywę i patronat nad imprezą przejęła głuszycka Osówka. W sobotę 11 maja miał miejsce I Zlot Szlakiem Martyrologii. Do mety pod Osówką prowadziły dwie trasy typowo turystyczne z Głuszycy pod opieką przewodników turystycznych i współorganizatorów – Mariusza Wojciechowskiego i Ireneusza Leczykiewicza.. Zakład Turystyczny „Osówka” na czele z dyrektorem, Zdzisławem Łazanowskim przygotował zlot profesjonalnie, zapewniając dobrą informację i promocję za pomocą Internetu, plakatów i zaproszeń. Udało się zgromadzić na starcie ponad 60-ciu uczestników – zapalonych turystów i młodzież z głuszyckich szkół, a także z domu dziecka w Jedlinie-Zdroju. Niestety, z zaproszenia nie skorzystał wałbrzyski PTTK, ani też Komenda Hufca ZHP. Szkoda, bo organizatorzy liczyli, że uda się Zlot Martyrologii spopularyzować w Wałbrzychu.
W Głuszycy na cmentarzu ofiar faszyzmu w Kolcach miała miejsce podniosła uroczystość. Wzięła w niej udział burmistrz miasta, Alicja Ogorzelec, uczestniczyła także wicedyrektor Wałbrzyskiego Muzeum Gross-Rosen, dr Dorota Sula, autorka licznych opracowań naukowych o „Riese”. Zapalono znicze i wysłuchano okolicznościowych przemówień. Deszczowa pogoda nie przeszkodziła wyruszyć na trasy, a na koniec zamiast ogniska uczestnicy zgromadzili się w salce restauracyjnej „Osówki”, gdzie czekał na nich gorący posiłek. Dyrektor Łazanowski osobiście obdarował uczestników pamiątkowym pakietem folderów promujących atrakcje turystyczne Głuszycy i regionu wałbrzyskiego.
Byłem na zakończeniu imprezy, rozmawiałem z młodymi uczestnikami, widziałem zadowolenie na twarzach mimo tego, że przez cały czas towarzyszył im na trasie siąpiący, majowy deszczyk. Wielu z nich miało okazję pierwszy raz uczestniczyć w takiej eskapadzie, a to co zobaczyli przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
To cenna tradycja - majowa piesza wycieczka czarnym szlakiem, jednym z najatrakcyjniejszych szlaków w Górach Sowich, wycieczka która istotnie uczy i wychowuje. Co trzeba zrobić, by zachęcić do współpracy wałbrzyskie środowiska turystyczne i młodzieżowe?

Fot. aktualne ze strony internetowej Facebooku

sobota, 11 maja 2013

Ludwikowice Kłodzkie - przedsionek Nowej Rudy



po tym wiadukcie możemy przejechać szynobusem kolejowym


Mieli bujną wyobraźnię ci, co zaraz po wojnie nazwali były niemiecki Ludwigsdorf – Ludwikowicami Kłodzkimi. Bliżej im do Wałbrzycha, a najbliżej do Nowej Rudy, której mogłyby z powodzeniem być dzielnicą. Ale Kłodzkie, to brzmi dumnie i zachęcająco dla turystów, od których jednak mimo tej nazwy nigdy w Ludwikowicach się nie przelewało. Jeśli już, to właśnie z powodu tajemniczych śladów poniemieckiej inwestycji militarnej w Górach Sowich, znanej pod kryptonimem „Riese”, czyli „Olbrzym”, której ważną częścią były podziemne sztolnie Gontowej i Włodyki.
Ludwikowice nie stały się miastem przed wojną, ani po wojnie, choć w internetowej Wikipedii występują i jako duża wieś, i jako miasto. Istotnie są dużą, uprzemysłowioną wsią w gminie Nowa Ruda i obecnie wraz z nią w powiecie kłodzkim. Przynależą do Ludwikowic sąsiadujące z nią przysiółki – Borek, Dałków, Drzagi, Grzymków, Miłków i Sowina.
Wieś Ludwikowice ciągnie się na długości ponad 3 kilometrów wzdłuż rzeki Włodzicy, w głębokiej dolinie pomiędzy Wzgórzami Włodzickimi od południowego-zachodu i Wzgórzami Wyrębińskimi od północnego-wschodu. Od południowego-wschodu łączy się bezpośrednio z Drogosławiem, dzielnicą Nowej Rudy. Prowadzi tędy ruchliwa szosa nr 38 z Wałbrzycha do Nowej Rudy i Kłodzka. Jest to wieś rolniczo-przemysłowa, choć zarówno jedno jak i drugie mocno podupadło po przemianach lat 90-tych. Z pracy na roli utrzymuje się ok. 8% ludności, a najważniejszy we wsi przemysł włókienniczy zbankrutował, podobnie jak w Nowej Rudzie (zakłady jedwabnicze „Nowar”). Ratunek dla wsi stanowi coraz lepiej rozwijające się prywatne rzemiosło, handel i usługi. Wieś posiada dobrze rozwiniętą sieć handlowo-usługową, co pretenduje ją do miana miasteczka. Jest w niej poczta, dwie szkoły, przedszkole, ośrodek zdrowia, apteka, biblioteka, ośrodek kultury, restauracja. Jest siedzibą domu zakonnego Sióstr Franciszkanek Szpitalnych. Jest też stacja kolejowa na linii z Wałbrzycha do Kłodzka, jednej z najatrakcyjniejszych w Polsce linii kolejowych. Właśnie przez Ludwikowice ciągnie się fantastyczny widokowo fragment linii kolejowej, którą kursuje teraz atrakcyjny szynobus. Dla wielu podróżnych możliwość dotarcia do celu, a dla turystów wyjątkowa gratka, bo pociąg przejeżdża wysokimi wiaduktami ponad dachami budynków, odsłaniając całe piękno tego odcinka Sudetów i Gór Sowich.
Ludwikowice są starą wsią, chociaż jej początki nie są znane. Wiadomo, że wieś powstała najpóźniej w pierwszej połowie XIV wieku, stanowiąc wówczas własność von Wustehubów, właścicieli Nowej Rudy i całej okolicy. Później wieś przechodziła z rąk do rąk kolejnych właścicieli, padając łupem najeźdzców w czasie toczących się wojen religijnych (husyckich i wojny 30-letniej). Żywszy rozwój nastąpił dopiero w XVIII wieku, gdy część wsi stała się własnością barona von Larischa, a druga część barona von Stillfrieda, a kołem zamachowym rozwoju było tkactwo chałupnicze, a także otwierane w okolicy Nowej Rudy kopalnie węgla kamiennego. W I połowie XIX wieku wieś uległa dalszym podziałom własnościowym, aby trafić wreszcie w ręce barona von Seher – Thossa, właściciela pałacu w Jedlince, założyciela tamtejszego zdroju, nazwanego później od imienia jego żony – Bad Charllotenbrunn. W Miłkowie obok Ludwikowic powstała wówczas kopalnia „Wenceslaus”, która wchłonęła mniejsze kopalnie i pola wydobywcze w okolicy, stając się ważnym miejscem pracy. W samej wsi w miejsce warsztatów chałupniczych powstały niewielkie tkalnie mechaniczne. Przy kopalni zbudowano dużą elektrownię, a wieś rozwijała się także skutkiem przeprowadzenia w 1880 roku linii kolejowej łączącej Nową Rudę z Wałbrzychem.
W okresie międzywojennym obok kopalni „Wenceslaus” pojawiły się inne zakłady przemysłowe, ale wspomniana już powyżej  tragiczna  katastrofa górnicza z 1930 roku, w której zginęło aż 151 osób, pociągnęła za sobą głęboki kryzys. Wprawdzie kopalnię reaktywowano w 1933 roku i funkcjonowała jeszcze aż do wojny w 1939 roku, ale już ze znacznie mniejszym zatrudnieniem i wydobyciem.
W latach II wojny światowej w Ludwikowicach Śląskich założono w 1943 roku przy ul. Wiejskiej duży obóz pracy dla ponad 600 polskich Żydów. Zatrudniono ich w urządzonej na terenie nieczynnej kopalni fabryce amunicji, a następnie przy drążeniu podziemnych sztolni pod Włodyka i Gontową.. W rok później powstał drugi obóz filialny Gross-Rosen, a liczba więźniów eksploatowanych w  inwestycji wojennej w Miłkowie wynosiła 1500 osób. Teren tej inwestycji był ściśle tajny i wydaje się, że takim pozostał do dziś, bowiem zakres i przeznaczenie zbudowanych obiektów i sztolni nie zostały nigdy gruntownie przebadane. Nic dziwnego, że krążą w mediach niesprawdzone opowieści o ukrytych w nich skarbach. Pozostałe ślady w postaci dróg w lasach, bunkrów, wartowni, wlotów do sztolni i innych niezidentyfikowanych obiektów, budzą zrozumiałe zainteresowanie turystów i poszukiwaczy skarbów, co czyni z Ludwikowic Kłodzkich nazwaną przeze mnie  „terra incognita”  -  ziemię tajemną, niezbadaną.
Warto wybrać się do Ludwikowic Kłodzkich i spenetrować w obszarze Miłkowa zbocza Włodyki, a nieco dalej częściowo już odkryte podziemne sztolnie w Sokolcu pod Gontową. To co uda się odszukać i zobaczyć przekroczy najśmielsze oczekiwania, może faktycznie wywołać zdumienie. Dla mnie osobiście podyktowane dodatkowo tym, że przez całe dziesięciolecia powojenne nie poczyniono nic, aby je gruntownie zabezpieczyć,  zbadać  i zagospodarować jako niebywałą atrakcje turystyczną.

środa, 8 maja 2013

Ludwikowice Kłodzkie - terra incognita

betonowy bunkier - jedna z wielu, zagadek  Ludwikowic

Tajemnicza"Muchołapka"

Niezawodny WRC z Nowej Rudy wzbogacił mój ostatni post niezwykle intrygującym komentarzem:
„Otóż wczoraj wreszcie, pomimo nie sprzyjającej pogody zdecydowałem się na wyprawę w okolice owiane legendami i mitami. A mianowicie do tajemniczej konstrukcji o niewiadomym przeznaczeniu jakim jest słynna "Muchołapka". Teren wokół "Muchołapki" został wreszcie doprowadzony do porządku dzięki chłopakom z grup eksploracyjnych, ale "zbiornik" na wodę ze skraplającej się pary jest zasypany, a tam ukryta jest cała tajemnica przeznaczenia "Muchołapki". Doskonale pamiętam jak to wyglądało. Podobną konstrukcję -ale mniejszą - pamiętam z Gór Wałbrzyskich (lata 60-te) na Górze Barbarka. Były tam też zamurowane sztolnie (Ernesteine Stollen)”.

Dla wielu moich Czytelników i „Muchołapka”,  i Miłków, i zaszyty w lasach na zboczach Włodyki (612 m. npm.) i Gontowej (717 m. npm.) kompleks tajemniczych bunkrów, podziemnych sztolni i naziemnych zabudowań z czasów przedwojennych i burzliwych lat II wojny światowej, a więc to wszystko, co działo się wówczas w gminie Ludwikowice Kłodzkie, to zupełna terra incognita.
Tego się nie da opowiedzieć, temu trzeba poświęcić trochę czasu, by moc na własnych nogach pobuszować po okolicy. Odkrywając kolejne „niespodzianki” betonowych obiektów podziemnych, magazynów, odkrytych włazów do sztolni, kominów wentylacyjnych, studzienek i wreszcie  ceglanych resztek budowli naziemnych, a jest ich bez liku, możemy odnieść wrażenie, że znajdujemy się w abstrakcyjnym świecie fantasmagorii. To tak jakbyśmy odsłaniali starożytne zabytki legendarnej Niniwy lub Babilonu. Co to wszystko ma znaczyć, jakiemu celowi miało służyć? Co to był za projekt architektoniczny z wykorzystaniem naziemnych urządzeń infrastruktury i podziemnych sztolni i hal . Kto był jego autorem?
To są zagadki sztuki militarnej objęte tajemnicą wojskową, na które już chyba nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Wszelkie powojenne próby penetracji podziemnych labiryntów nie przyniosły pożądanych skutków, dostęp do większości z nich blokują niemieckie zabezpieczenia. Pozostawione „ślepemu losowi” obiekty ogólnodostępne nie pozwalają na jasne i nie budzące wątpliwości stwierdzenie ich faktycznego przeznaczenia. Nie stały się one punktem zainteresowania odpowiednich służb władzy ludowej zaraz po wojnie. W miarę upływu lat uległy dewastacji. Po fabryce amunicji pozostały tylko ruiny. Betonowe budynki z maskowaniem na dachach wytrzymały najlepiej trudy przemian, po innych zostały resztki murów. Ciekawym miejscem jest wzgórze magazynów, gdzie ukryte są betonowe bunkry najprawdopodobniej wyrobów gotowych. Można tam dotrzeć w miarę przejezdną betonówką, chociaż liczy ona sobie ponad 70 lat.  Na szczycie „autostrada” się kończy w lesie, przy ruinach wartowni. Interesującym się tym kompleksem badaczom i  poszukiwaczom pozostaje tylko snucie hipotez o podziemnych laboratoriach, których celem mogła być produkcja, np. „latających talerzy”. Są świadkowie, którzy obserwowali pod koniec wojny ukazujące się na niebie latające szklane kopuły otoczone poziomym pierścieniem. Kule, opisane powyżej wzbogacone w kamery, mogą być jednym z wielu wynalazków hitlerowców, które wykraczały poza ich epokę (obok rakiet V2 wyposażonych w pierwowzór komputera).
Jednym z projektów wykorzystania wynalazków mógł być "Chronos". Jego głównym elementem miał być napęd oparty na dwóch wirujących w przeciwne strony dyskach wypełnionych rtęcią. Same już dyski, obracając się z olbrzymią prędkością, tworzyły wtórne pole grawitacyjne. Rtęć prawdopodobnie jeszcze zwiększała ten efekt. Napęd ten nazwano "Glocke" - "dzwon".
Prawdopodobnie próby zakończyły się sukcesem, gdyż znaleziono w niemieckich źródłach fragmenty mówiące o pojazdach latających "Vril" i "Haunebu", które miały nadzwyczajne osiągi. "Haunebu-2" miał poruszać się z prędkością 6000 km/h, a jego napęd oparty był na wirujących dyskach - prawdopodobnie chodzi o "Glocke".
Pojazdy "Vril" i "Haunebu" wyglądem i sposobem poruszania przypominają opisy ludzi, którzy widzieli UFO. Oba pojazdy miały kształt spodka, podczas lotu emitowały poświatę o intensywnych barwach. Większość teorii na temat mechanizmu UFO mówi o sztucznej grawitacji - takiej jak w projktach hitlerowców.
Nie wiadomo dokładnie, co stało się z efektami projektu "Chronos" po wojnie. Jedna z teorii mówi o przeniesieniu wszystkiego do bazy w Argentynie (nie ma na to jednoznacznych dowodów). Inną teorią jest ewakuacja wszystkiego do tajnych baz na Antarktydzie.
Być może temu wszystkiemu właśnie miała służyć tajemnicza „Muchołapka” wraz z naziemną elektrownią i fabryką amunicji. Wszystko w pobliżu znanej przed wojną kopalni węgla kamiennego „Wacław”.



ruiny elektrowni


obiekt kopalni "Wacław"
 W okresie międzywojennym, jak czytam na stronie internetowej,  w okolicy działało kilka zakładów oraz kopalnia "Wenceslaus" ("Wacław"), w której 9 lipca 1930 r. doszło do wielkiej tragedii. Wybuch gazu zabił wtedy 151 górników. Na trzy lata wstrzymano eksploatację węgla. Po wznowieniu prac okazało się jednak, że zagrożenie dla pracowników jest zbyt duże, kopalnia pracowała tylko do 1939 r. W 1942 r. założono na terenie wsi obóz dla polskich Żydów. 600 przebywających w nim więźniów pracowało w fabryce amunicji urządzonej na terenie nieczynnej kopalni. W tym samym czasie Niemcy rozpoczęli w ramach projektu "Riese" tajną inwestycję militarną.. Jeńcy pracowali na terenie kopalni i przy drążeniu podziemnych sztolni w głębi okolicznych gór. Miejsca związane z tamtymi wydarzeniami do dziś są regularnie przeszukiwane, niestety nie udało się ich zbadać do końca, bądź też odnaleźć materialnych dowodów, wskazujących na przeznaczenie tej inwestycji. Najlepiej są poznane i zagospodarowane pod względem turystycznym  sztolnie na Gontowej i Włodyce. Do kanonu tajemnic przeszła słynna "Muchołapka", żelbetowa konstrukcja chłodnicza na terenie kopalni, którą niektórzy utożsamiają z czymś w rodzaju lądowiska dla tzw. niemieckich UFO. Poświęcono jej wiele miejsca w książkach dla poszukiwaczy skarbów.  
Ludwikowice Kłodzkie mają jeszcze jedną, równie ponurą historię. Zaraz po wojnie, do 1956 r., we wsi działał obóz Wojskowego Korpusu Górniczego, do którego przymusowo wcielani byli poborowi z rodzin podejrzanych politycznie, uznanych za wrogie reżimowi. Na ten temat niewiele się mówi i pisze, tak jakby stanowił kolejną tajemnicę wojskową. Teren dawnej kopalni znajduje się przy drodze do Jugowa, niecałe 2 km od Ludwikowic Kłodzkich.
Same Ludwikowice, to jedna z najładniej położonych w przełęczy górskiej dawnych wsi łańcuchowych. Był taki czas, gdy pretendowała do uzyskania praw miejskich. Ale to już historia, do poznania której zapraszam w kolejnym poście.