Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 30 czerwca 2018

Łaska pańska na pstrym koniu jeździ

ławka porozumienia i zgody w Krzyżowej


Na początek opowiem o nietuzinkowym, zasługującym na najwyższy szacunek człowieku, którego niestety już nie ma wśród żyjących, a który spaliłaby się ze wstydu patrząc na to, co się dzieje w tej chwili w jego kraju ojczystym.

Był uosobieniem sztuki, był jej alter ego. Był też natchnieniem niezliczonych mas Polaków, którzy zjednoczeni pod sztandarem „Solidarności” znaleźli w tym ruchu swoje ideały. Jego muzyka i Jego śpiewanie były jak balsam na skołotane serce, przynosiły ulgę, ale też niezapomniane wzruszenie i najszczersze łzy. Tak samo jak Jacek Kaczmarski, ukochany przez ówczesne młode pokolenie Polaków, odszedł od nas  -  Przemysław Gintrowski.

Pieśniarz i kompozytor, współtwórca "Murów", nieformalnego hymnu Solidarności - zmarł w 2012 r. w wieku 61 lat.

„Każdy człowiek, gdy przychodzi na świat, ma w sobie potrzebę pewnej estetyki, czegoś, co nie jest li tylko biologią naszego życia. Jedni tę potrzebę rozwijają, a drudzy wręcz przeciwnie - zabijają. Bez sztuki żyć się nie da. Jestem o tym głęboko przekonany” – powiedział w niepublikowanej dotąd rozmowie z Tomaszem Barańskim z PAP w 2003 roku.
W tej rozmowie Przemysław Gintrowski czuł rozczarowanie do tego, co się w Polsce dzieje:
„Myślałem, że Polska jest krajem ludzi mądrzejszych. Dziś potrzeba nam solidnej klasy politycznej. Nie stanowią jej na pewno ci pseudopolitycy, którzy uprawiają prywatę kosztem Polski. 50 lat komunizmu zabiło też w nas etos pracy. Jako społeczeństwo nie potrafimy pracować”.
Był Gintrowski tytanem pracy, tak go wspominają ci wszyscy, którzy mieli zaszczyt z nim się zetknąć i poznać bliżej. Dawał z siebie wszystko w czasie koncertów. To nie było zwykle śpiewanie, to było wykładanie duszy i wyrywanie z serca wszystkich najgłębszych uczuć.
Jego twórczym ideałem był Zbigniew Herbert, najwybitniejszy nasz poeta współczesny. Do jego tekstu dorabiał muzykę i śpiewał na koncertach.
O Przemysławie Gintrowskim możemy dowiedzieć się więcej w internetowej Wikipedii . Jest nas już coraz mniej żyjących, którzy nie zapomnieli patriotycznej atmosfery i  wzruszenia w czasie jego koncertów.
Chcę teraz przypomnieć jeszcze jedno nazwisko idola  czasów „Solidarności”, człowieka związanego z naszą ziemią wałbrzyską, a ściślej z Głuszycą. Nazywa się Natan Tenenbaum.
O Natanie miałem okazję pisać już wiele razy. Ostatnio z powodu jego śmierci. Ale dobre wspomnienia o Natanie to jest nasz głuszycki obowiązek. Dlatego pozwalam sobie po raz któryś wypunktować kilka szczegółów jego życiorysu:

Natan Tenenbaum -  satyryk, poeta, z wykształcenia archeolog śródziemnomorski. Dzieciństwo i młodość spędził w Głuszycy. W latach sześćdziesiatych zasłynął  jako autor tekstów warszawskiego STS-u i „Hybryd”. Publikował utwory w „Szpilkach”. Kilka tekstów związanych z „wydarzeniami marcowymi” ukazało się anonimowo w paryskiej „Kulturze”. Od 1969 roku przebywał na emigracji w Szwecji, gdzie m.in. prowadził w Sztokholmie polski kabarecik literacki „Krakowskie Przedmieście”. W czasach „Solidarności” jego wiersz „Modlitwa. O wschodzie słońca”, z muzyką Przemysława Gintrowskiego cieszył się dużą popularnością. Był śpiewany przez samego Przemysława, a także Jacka Kaczmarskiego i Jacka Wójcickiego w krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”. Poza występami w Szwecji autor wielokrotnie występował w Polsce, szczególnie po roku 1988,  m. in. w kabarecie Jana Pietrzaka „Egida”, w gdańskim klubie „Żaczek” i w krakowskiej „Piwnicy”. Znane są dwa tomiki jego wierszy; „Chochoł i róża” z 1992 oraz „Imię Twoje Rzeczy Pospolitość” z 1997 roku.

Natan Tenenbaum był gościem  Centrum Kultury w Głuszycy w 2002 roku. Miałem okazję z nim rozmawiać, darował mi swój tomik wierszy „Imię Twoje Rzeczy Pospolitość” z autografem. To jedno z moich najcenniejszych trofeów, z którego przytoczę głęboko refleksyjny i liryczny wiersz naszego głuszyckiego barda, Natana Tenenbauma, z tomiku p.t. „Chochoły i róża” z 1992 roku:

 „Listopad”
Suita jesienna na temacie z Ernesta Brylla

Żonie, w dalekiej podróży

Jest czasem w listopadzie, miła, taka chwila
Kiedy się dzień jesienny łamie i przesila
Kiedy słońce wybucha nagłym, krótkim spazmem
Nim zapadnie w kulisy stalowo-żelazne
I tylko na obrzeżu ciemnej, chmurnej ściany
Goreje żar nieziemski, dziwny, poszarpany
Zda się – w swojski krajobraz zmienia obcy teren
Jak pod ręką owego Tylmana z Gameren
Który, choć z ziemi obcej, obcej uczeń szkoły
Stawiał Polsce pałace, zamki i kościoły
I dzisiaj, gdy chcę uciec od kłótni i sporów
myśląc o kraju – widzę Łańcut i Nieborów

...Stare dęby jesiennym pożarem się złocą
Znów kolejną dekadę kurant mi wydzwania
Wracają do mnie ciągle te same pytania
Powracają pytania ze zdwojoną mocą

Pytam siebie – bo kogóż – gdy dzień gaśnie w blaskach -
Czemu smutny Pan Jezus na świętych obrazkach?
Polskość – czy to choroba, przekleństwo, czy łaska?
Dlaczegoż się nie lubią dawni przyjaciele
Czy wolności za mało ludziom , czy za wiele?
Kto nam znów myśli mąci i słowa koślawi?
Czemu krzyżyk na piersi, a w piersi nienawiść ?
Czy kadzidło człowieka do Boga przybliża?
Czy starczy w Polsce Żydów, by rozpiąć na krzyżach?
Jak mam nazwać tę otchłań – niżej dna rozpaczy?
Czy w godzinie ostatniej, człek Bogu przebaczy?
Kiedy przyjdzie ta chwila? … I co będzie później?
Dlaczego – zamiast wierzyć wątpię ? Czemu bluźnię?

...Jest, miła, w listopadzie czasem taka chwila
Gdy wiatr liście jesienne rozrzuca w badylach
Wiatr zamorski, zaduszny wiatr z Polski mnie dopadł
Gdy za oknem november, a w sercu listopad

No właśnie. Wokół nas na co dzień wciąż toczy się walka – o władzę, o sławę, o pieniądze. Gdzie się nie obejrzeć wszędzie ocean nienawiści, zazdrości, pazerności. Nie umiemy się cieszyć tym co mamy. Nie możemy pogodzić się z tym, że inni maja lepiej. Szukamy wrogów, by mieć na kim wieszać kołki i manifestować swoje fobie. Zapominamy zupełnie o tym, że życie jest krótkie, że często gwałtownie przerwane, że wszystkich nas czeka ten sam los. Dopiero tam nad grobami staje się to szczególnie wyraźne. Czyż nie jest ważna, niezmiernie potrzebna ta chwila zadumy?

Uroczystości pogrzebowe Natana Tenenbauma miały miejsce 17 marca 2016 na cmentarzu Skogskyrkogården, Heliga Korsets Kapell, w Sztokholmie i zgromadziły najwierniejszych jego przyjaciół. Nie stały się powodem do oddania należytego szacunku i wdzięczności ze strony polskich władz państwowych. Niewiele słychać było o tym w mediach. Dziś mamy innych bohaterów, to są spadkobiercy tragedii smoleńskiej, która posłużyła im do objęcia władzy państwowej.

Tak się składa, że nie ma już wśród nas ani Przemysława Gintrowskiego, ani Jacka Kaczmarskiego, ani Natana Tenenbauma. Nie słychać nic o jeszcze żyjącym innym bardzie „Solidarności”, Andrzeju Garczarku. Dla współczesnych protagonistów „dojnej zmiany” po prostu - byli i się zmyli.

 I co najsmutniejsze, odnosimy wrażenie, że ich trud, że ich wszystkie nadzieje, że ich życie  poszło na marne. Zdeptał je prezes wodzowskiej partii PiS, jak sam się określił – „wielkie panisko” w stosunku do milionów Polaków „drugiego sortu”. Zaciera się świadomie i perfidnie  znaczenie i rolę jaką odegrali w zwycięskim ruchu „Solidarności” jego prawdziwi promotorzy i piewcy. Zaciera się ich ideały, bo nie służą obecnej klasie politycznej, która uznała, że komunistyczne metody z czasów PRL-u są najlepszym sposobem sprawowania władzy.

Niestety, sprawdza się przysłowie, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”!


piątek, 29 czerwca 2018

Przezorny zawsze ubezpieczony


Zupełnie nieopatrznie nie zwracamy na to uwagi jak ważne są konfiguracje będących w nieustannym ruchu ciał niebieskich i jak wiele od nich w naszym życiu zależy. Dotyczy to zarówno oddalonych daleko od ziemi konstelacji gwiezdnych na czele ze słońcem, jak i bliższych nam planet układu słonecznego (Mars, Jowisz, Wenus, Uran, Neptun, Saturn, Pluton), a zwłaszcza   satelickiego  księżyca.
Wpływ pełni księżyca odczuwamy przez trzy dni. W czerwcu były  to 27, 28 i dzisiejszy 29 dzień miesiąca. Czerwcowa pełnia, zwana też Pełnią Truskawkowego Księżyca wypada w znaku Koziorożca, co według astrologów oddziaływuje w sposób szczególny choć niedostrzegalny na człowieka.
 Nie wiemy o tym, że w takich dniach łatwiej jest nam planować ważne decyzje i postanowienia, patrząc na swoje życie z wysokiej płaszczyzny nieboskłonu, oświetlonego  wieczorną porą i nocą szczególnie intensywnymi blaskami letniej już pełni bliskiego ziemi ciała niebieskiego.
Ale trzeba to robić z rozwagą z pełną świadomością zagrożeń, które czyhają w ten czas na człowieka.
Badania wskazują, że podczas pełni księżyca zwiększa się ilość popełnianych przestępstw, morderstw czy samobójstw. Nasilają się wtedy objawy chorób psychicznych, pogłębiają się także nastroje depresyjne, zwiększa się poziom agresji. Kobiety będące w końcówce trzeciego trymestru ciąży mogą się teraz spodziewać porodu. Podczas pełni wiele kobiet zaczyna miesiączkować. Będziemy też jednak bardziej nerwowi niż zwykle.
Pełnia nie jest dobrym momentem na szukanie miłości. Może nas teraz zaślepić namiętność i nie dostrzeżemy wad potencjalnego partnera.
Pełnia księżyca to zły moment na zabiegi chirurgiczne, pobieranie krwi, wyrywanie zębów. Podczas pełni nie powinno się przeprowadzać żadnych inwazyjnych zabiegów - trzeba zrezygnować wtedy z depilacji laserowej czy peelingów. Łatwo teraz o powikłania lub krwotoki. To też kiepski czas na przechodzenie na dietę lub próby zerwania z jakimś nałogiem - nasze wysiłki pójdą na marne.
Wymieniłem zagrożenia jaki na nas czyhają w momencie pełni księżycowej. Ale są także dobre strony, które trzeba wykorzystać dla dobra wspólnego (swojego i rodziny).
W czasie, gdy działa na nas pełnia księżyca, znacznie skuteczniejsza okazuje się psychoterapia. Łatwiej jest nam wtedy otworzyć się i opowiedzieć o swoich problemach. To również dobry moment na dbanie o zdrowie - można teraz zafundować się detoks, pić zioła, wzmacniać odporność.

Czy próbowaliście kiedykolwiek już tego, by w zaciszu nocy usiąść sobie na tarasie lub w ogródku, spojrzeć w gwiezdne niebo rozjaśnione pełnią księżyca i pomyśleć, co dalej, jakie podjąć kroki, by rozwiązać codzienne problemy i trudności, znaleźć furtkę w tunelu kłopotów i ciężarów dnia codziennego. To jest właśnie odpowiednie miejsce i czas, a intensywne promienie księżycowe nas oświecą i podniosą na duchu.

Tak więc głowa do góry, zwłaszcza nocą, wtedy właśnie jak piorun z jasnego nieba, wpadną nam do głowy nowatorskie pomysły, których nie bylibyśmy w stanie sobie uzmysłowić o normalnej porze dnia. Została nam jeszcze jedna taka noc właśnie dzisiaj, ale pełnia księżycowa nie kończy się tak nagle, więc jej oddziaływanie może potrwać jeszcze parę nocy.

Pełnie księżycowe są impulsem twórczym dla poetów, pozwalają w każdym promyku świetlnym dostrzec prawdziwe Eldorado. Już to widzę jak nasza głuszycka Aga przycupnie w swoim kwiecistym ogródku przed północą, a następnego dnia obdarzy nas na facebooku kolejną dawką czarodziejskich metafor.

Pełnie księżycowe mogą się okazać niewyczerpanym źródłem inspiracji dla Wiesława, Czesława, Andrzeja, Roberta (kolejność wymienionych osób nie ma tu znaczenia), naszych lokalnych artystów – fotografików, których mamy okazję oglądać co rusz na stronach facebooka. Jeśli wyruszą oni z aparatami w noc pełni księżycowej, to znów zobaczymy nasze miasto i otaczające je krajobrazy na fotkach, które przekroczą nasze najcudowniejsze wyobrażenia. Robią to zresztą już od dawna, ale aura księżycowa może dodać ich dziełu szczególnego blasku.

A poza tym pełnie księżycowe są powtarzalne co miesiąc, ich kalendarz możemy bez trudu odszukać w internetowych googlach.

Kto nie wierzy, niech sprawdzi na sobie. Tak nam radzi astrologia, a jest to nauka tak stara jak świat. I pamiętajmy przesłanie PZU też stare, ale jare: przezorny zawsze ubezpieczony !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

czwartek, 28 czerwca 2018

Chcecie nie chcecie – dziś się żyje w internecie


 

Motto:

„Bóg stworzył człowieka z oczami do przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek winien się zajmować tym, co będzie, a nie tym, co było” – z „Księgi Jakubowej” – Olgi Tokarczuk.

Wziąłem sobie do serca to przesłanie i obiecuję, że będę się nim kierował w tematach moich kolejnych postów blogowych. Ale dziś oferuję moim Czytelnikom tekst, który napisałem rok temu, ale wydaje mi się, że wciąż jeszcze nie stracił na aktualności, a myślę że pobudzi do spokojnej, ale też kreatywnej refleksji.

Przeglądam codziennie portale internetowe, bądź też korzystam z  dobrodziejstwa  niczym nieskrępowanej wymiany myśli i poglądów na  -  facebooku. Wiem, że jestem już nałogowcem, działa to na mnie jak narkotyk.  Nie potrafię wyzwolić się od nawyku rannego wstawania i pierwsze co robię, to otwieram internet.

A w internecie prawdziwy raj na ziemi. Wszystko co dusza zapragnie do wyboru, do koloru. Czuję się jak boss firmy naftowej lub turystycznej, albo „ojciec chrzestny”  włoskiej mafii.  Mogę podróżować najlepszymi liniami lotniczymi, gościć w najlepszych hotelach, zabawiać się w lokalach nocnych. Mogę podróżować do woli po kraju i po całym świecie. Mało tego, mogę zastępować szefów każdego rządu, bądź czuć się partnerem wszystkich najważniejszych potentatów tego świata. Mogę wyrażać swoje poglądy i opinie, udzielać  rad i uwag, bądź też  strofować, zbesztać, wyśmiać i zohydzić kogo mi się dowolnie podoba. Bliskimi mi osobami są możni tego świata, ale też najzwyklejsi „zjadacze chleba”. Nie obce mi życie osobiste celebrytów, od plotek na ich temat głowa boli. Oglądam aktorki filmu i teatru, najczęściej w dezabilu lub bez, jestem na bieżąco zorientowany w życiu osobistym moich znajomych.

Ja, szary robaczek, na tej miniaturowej planecie kosmicznej, zwanej ziemią,  zawieszonej w genialnej  konstrukcji ogromnego wszechświata, mam coś do powiedzenia, liczy się mój głos, mogę wypowiadać wszystko co mi ślina na język przyniesie, nie muszę, zanim coś powiem upewniać się, czy język jest podłączony do mózgu.

Korzystam więc pełną garścią z tej zdobyczy techniki i nie powiem, żeby mi to nie sprawiało przyjemności. Spróbuję na paru przykładach pokazać jak mądre i  interesujące mogą być linki zamieszczane na forum facebooku, jak trafnie i sensownie opisują zjawiska naszego bieżącego życia internetowi komentatorzy.

Któryś komentator zgorszony debatą poselską w naszym sejmie napisał: każdy człowiek ma prawo być głupi, ale niektórzy posłowie nadużywają tego przywileju. Niestety, jedyne co na świecie nie ma granic, to ludzka głupota – dodaje inny.

Okazuje się, że zbyt często, zwłaszcza w tej kadencji sejmowej znajdujemy potwierdzenie tych lapidarnych sentencji.

Czytam mądrą maksymę nieznanego mi bliźniego internauty: byś zupełnie był mądrym – trzeba sprawdzić, czy nalałeś do pełna rozumu do głowy. Inny zaś  internauta przestrzega: cymbał im bardziej pusty w środku, tym głośniej dzwoni, albo też : człowiek jest wielki nie przez to co mówi, ale przez to kim jest.

No więc sprawa jest jasna jak słońce w zenicie nie zasnute czeluścią czarnych obłoków na niebie. We własnym przekonaniu  jest się zawsze  kimś, a więc jest się wielkim, możemy więc mówić  i pisać co nam się podoba.

Jak to możliwe pyta wnikliwy komentator, żeby tak gorliwie praktykujący katolicy, za jakich podają się PiS-owcy, potrafili tak bezczelnie kłamać, a chodziło o TVP Info.  W swoich wiadomościach obwieściła sukces opolskiego festiwalu. Być może w uszach Jacka Kurskiego, który zresztą nie dotrwał do końca występu „artysty” Jana Pietrzaka, nawet puste ławki klaskały. Okazuje się, że „głupkowaty Pieprzak” błyszczał jak gwiazda na kremlowskiej wieży dowcipami powojennego aktywisty partyjnego z czasów Bieruta, a jego koncert oglądała garstka załogi opolskich wodociągów obdarowana bezpłatnymi biletami.

Był już taki polityk, który głosił, że każde kłamstwo jest dobre, nawet to najbardziej nieprawdopodobne, bo zawsze jakiś ślad po nim zostaje. Ten polityk nazywał się Josepf Goebbels.

W internecie można się dowiedzieć, że polityka obecnego rządu przypomina utwór Mikołaja Reja z Nagłowic, „Krótką rozprawę pomiędzy trzema osobami panem, wójtem, a plebanem” (pan z Żoliborza, wójt z Brzeszcz, pleban z Torunia). Przy następnych wyborach parlamentarnych głosujmy na Ali Babę, przynajmniej będziemy mieli pewność, ze rozbójników będzie tylko 40.

Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski ratuje świat ogłosiły prawicowe gazety po tym jak  oświadczył publicznie w Telewizji „Trwam” : Wstaliśmy z kolan! Udało się ! I to jest jedyna prawda, którą usłyszeliśmy z jego ust. Ale zapomniano dodać, że stało się to po wspólnej z rządem modlitwie na klęczkach w kolegiacie Ojca Rydzyka.

Moją uwagę zwróciło też pismo  doktorów psychiatrów następującej treści:

Szanowna Redakcjo TVP Info !

Proszę bardzo abyście Państwo przestali wysyłać zaproszenia do udziału w programach publicystycznych dla naszych pacjentów. Z powodu takich działań pacjenci opuszczają zajęcia. A dzieje się to ze szkodą dla nich i dla tych, co Was oglądają w telewizji.

List podpisali dwaj lekarze: dr Jerzy Targalski i dr Rafał Chwedoruk

Nie mam wątpliwości, że Redaktorzy TVP Info nie przejęli się bardzo tym ostrzeżeniem, bo wśród psycholi istnieje solidarność.

Pod koniec lata 2017 prezes zachorował. Cieszący się aplauzem milionów widzów kabaret „Ucho prezesa” przerwał nadawanie. Wścibscy dziennikarze donieśli, że widzieli prezesa w towarzystwie rosłych ochraniarzy w jednej z warszawskich klinik. Odkryli nawet chorobę, która go dopadała, to dna moczowa. Znalazł się od razu dowcipny komentator, który napisał, ze obserwując zachowanie  prezesa na sali sejmowej, widać że jest to odziedziczona po rodzicach dna Moczarowa. Ale prezes jest stale pod skrzydłami opiekuńczymi „łaski pańskiej”,  która na pstrym koniu jeździ, a jest on uosobieniem sentencji filozoficznej Kanta: „prawo moralne we mnie, niebo gwiaździste nade mną". Powrócił więc czym prędzej na Nowogrodzkią. I do kraju   wróciło normalne życie. Widać to zresztą po „Uchu prezesa”. Dojrzało ono już do tego by nie pokazywać się za darmo.

Dziś już wiemy, że życie prezesa nie jest usłane różami. Nie dość, że nie może ruszyć się na krok bez towarzystwa zbrojnych ochraniarzy czuwających nad jego spokojnym snem w domu, a także w warszawskiej klinice wojskowej, to jeszcze teraz po parutygodniowej kuracji przyszło mu poruszać się z laską. Niewątpliwie doda mu ona honoru i odwagi, tak jak to miało miejsce z Józefem Piłsudskim. Obydwaj to naczelnicy państwa, jeden z nich oficjalny, a drugi incognito.

Ale Duduś napisze nową konstytucję, gdzie wszystko będzie wiadomo -  qui pro quo?


Przejdę teraz na podwórko lokalne.

Odkąd zaczął swych gości z niemieckiej rodziny Hohbergów  wozić rikszą po Parku Książańskim Prezes Fundacji Księżnej Daisy, Mateusz Mykytyszyn, życie pałacowe na zamku Książ nabrało orientalnych rumieńców. W ten oto sposób inspirujący Wałbrzych zamienił „złoty pociąg” na nie mniej intrygujący środek lokomocji - rikszę. Ale to tylko na chwilę.

A ponadto znakomity tandem książański ( Mateusz i nowa prezes Zamku Książ, Anna Żabska) robią wszystko co możliwe by poprzez częste kontakty z prominentnymi potomkami rodu Hochbergów, dawnych właścicieli pałacu w Książu, otworzyć zamek na zachód i w ten sposób zdobyć dobrą markę, a co za tym idzie przyciągnąć dewizowych turystów.

Zawsze mówiłem, że to wszystko co najlepsze, to dzieje się pod Wałbrzychem.

Na koniec lata 2017 roku błękitne niebo nad Wałbrzychem zalało się rzęsistymi łzami. To chyba skutkiem tego, ze nasz „szalejący reporter” i odkrywca, Łukasz Kazek, przeniósł się ze swym filmem z Walimia do Cannes i poprosił, aby uszanować jego absencję i nie atakować go internetowymi mailami. Kiedy już przywiezie stamtąd atrakcyjną nagrodę będzie gotów ponownie przeszukiwać strychy lub piwnice poniemieckich domów, bo wiadomo, gdzie powinno się liczyć na odkrycie prawdziwych skarbów.

Dziś wiemy o tym, Łukasz przywiózł nagrodę z Cannes, a obecnie znów ogłosił absencję w kontaktach telefoniczno-medialnych, bo pracuje intensywnie nad nowym filmem, w którym zobrazuje specyficzny klimat „dzikiego zachodu” w pierwszych latach powojennych maleńkiego Walimia, który skutkiem jego twórczości artystycznej urasta do rangi symbolu.

I to byłoby na tyle. Myślę, że udało mi się przekonać moich Czytelników, że to właśnie internet jest prawdziwą skarbnicą wiedzy o świecie i jego tajemnicach.

Czy da się żyć bez internetu? Chyba nie.


Fot. Zbigniew Dawidowicz