Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 29 stycznia 2017

Krzyżowa, mega-miejsce - w naszym zasięgu !


Pałac w Krzyżowej


Warto temu miejscu poświęcić uwagę, a koniecznie przy najbliższej okazji tam się wybrać, by zaznać olśnienia.

Krzyżowa to miejsce imponujące. Pulsuje historią, bo jest jej nieodrodnym dzieckiem. To właśnie naukowcy -  historycy przywrócili ją do życia. Poruszyli niebo i ziemię, by umierający  PRL-owski  PGR, dawną posiadłość niemieckich rodów von Moltke i von Burt odrestaurować, ale do pełnienia zupełnie nowej roli. A działo się to wszystko w burzliwych czasach przełomu lat 80-tych i 90-tych. Tą właśnie wieś uznano za właściwe miejsce do szerzenia idei pojednania i przyjaźni pomiędzy Niemcami i Polakami.  Pomysł trafił na podatny grunt w rodzącej się wspólnocie europejskiej.

Choć wydawało się to nieprawdopodobne by maleńka, zaniedbana wiosczyna pomiędzy Świdnicą i Dzierżoniowem w niczym nie pretendująca do nowej roli, miała nagle spełnić tak ważną misję, a zrujnowane gospodarstwo wymagało przecież kolosalnych pieniędzy by je przywrócić do dawnej świetności, to jednak taka decyzja zapadła. Jeszcze wtedy na samym początku nikt nie był pewien, że to się uda, a miejsce to okaże  się tak wyraźnym i znamiennym symbolem polsko-niemieckiego partnerstwa i pojednania.

Założona w 1990 r. Fundacja Współpracy Polsko - Niemieckiej przeznaczyła na odbudowę Krzyżowej i utworzenie Domu Spotkań Młodzieży 29 mln marek. Po przeprowadzeniu prac renowacyjnych w latach 1990- 1998 cały obiekt wygląda imponująco.

Przede wszystkim zachwyca zrekonstruowany XVIII-wieczny pałac z rodzinnymi herbami byłych niemieckich właścicieli przy wejściu, ozdobnymi freskami na ścianach klatki schodowej i bogatym wyposażeniem wnętrz przeznaczonych do zwiedzania. Stare zabudowania gospodarcze: stajnie, powozownie, obory, zostały zamienione na sale konferencyjne i sportowe, stołówkę, bazę noclegową. Obiekt jest bardzo nowocześnie i wygodnie zaprojektowany i robi dobre wrażenie. Tuż obok pałacu rozciąga się park założony pod koniec XIX w., zwiedzić można także mauzoleum oraz rodowy cmentarz. Na terenie obiektu działa punkt informacyjny, restauracja i hotel.

Właścicielem obiektu jest Fundacja „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego, niezależna polska organizacja pozarządowa działająca na rzecz tolerancji, pokoju, porozumienia i przepojonej wzajemnym szacunkiem współpracy wszystkich narodów europejskich. Profesjonalne zaplecze konferencyjne i baza noclegowa a także możliwości rekreacyjne i osobliwości regionu sprawiają, że Krzyżowa jest idealnym miejscem wypoczynku, konferencji, spotkań biznesowych, integracyjnych i rodzinnych.

Krzyżowa, jak powiedziałem na wstępie pachnie historią. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że jest to zabytek z dawnych czasów. Już w XVI w. istniał tu zapewne dwór, który został zniszczony w 1633 r. w czasie wojny trzydziestoletniej. Dzisiejszy pałac zbudowano z inicjatywy Sigismunda von Zedlitz und Lepie około 1720 r. przetrwał do zakończenia II wojny światowej. Mało tego, pod koniec wojny odegrał historyczna rolę. W czasie II wojny światowej pałac był miejscem tajnych spotkań niemieckiej antynazistowskiej grupy "Kręgu z Krzyżowej”, założonej m.in. przez właściciela - hrabiego Helmutha James von Moltke. . W wyniku zdemaskowania organizacji po nieudanym zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu, jej członkowie wraz z właścicielem pałacu feldmarszałkiem Helmutem von Moltke zostali straceni.

Zdarzenie to miało istotne znaczenie dla pomysłu zbudowania w tym miejscu domu łączącego i jednoczącego Polaków z najbliższymi zachodnimi sąsiadami.

 Od 1945 r. niemiecki Kreisau stał się polską Krzyżową. W tej nazwie niestety kryje się smutna prawda o losach poniemieckiej posiadłości w komunistycznym kraju. Użytkowany w coraz mniejszym stopniu pałac popadał w ruinę, tak samo jak otaczające go dawne pomieszczenia gospodarcze. PGR w Krzyżowej  podzieliłby niewątpliwie swój los z innymi tego typu gospodarstwami rolnymi po przemianach 1989 roku, czyli uległ całkowitej ruinie, gdyby nie nadzwyczajna szansa ratunkowa. Spadła ona jak szczęśliwa gwiazdka z nieba. A stało się to w dwa dni po zburzeniu muru berlińskiego, dzielącego Niemcy na dwa światy. 12 listopada 1989 odbyło się w Krzyżowej spotkanie premiera Polski Tadeusza Mazowieckiego i kanclerza Niemiec Helmuta Kohla. Z tej okazji  odprawiono "Mszę Pojednania", a na cały świat poleciał elektryzujący news o spotkaniu i niezapomniana fotka z obejmującymi się z czułością premierami rządów obu krajów.
Wybór Krzyżowej do spotkania okazał się niezwykle trafny bo osoba feldmarszałka von Helmuta von Moltke potwierdza, że nie tylko Polacy byli ofiarami Hitlera, ale byli nimi także Niemcy. Mamy więc w naszej wspólnej historii coś, co nas łączy. I to jest fundament naszej przyszłości, a Krzyżowa jest jego symbolem.

 Ale Krzyżowa promieniuje do dziś historią także z tego powodu, że tę historię tworzy. To właśnie  tu odbywają się  liczne międzynarodowe spotkania młodzieży. Zaś w 25 rocznicę pamiętnego spotkania kanclerza Kohla i premiera Mazowieckiego, 12 listopada 2014 roku miało miejsce w Krzyżowej kolejne historyczne wydarzenie. Było nim spotkanie kanclerz A. Merkel z premier rządu E. Kopacz, a Mszę Świętą Pojednania celebrował ten sam co 25 lat temu dostojnik kościoła, opolski arcybiskup Alfons  Nossol.

W tym samym dniu miało miejsce oficjalne otwarcie plenerowej wystawy „Odwaga i Pojednanie” poświęconej niełatwej drodze Polaków i Niemców do pojednania i partnerstwa w Europie. Wystawa ta nie tylko upamiętnia kolejne wydarzenia i etapy historycznych przemian, ale przede wszystkim w nowoczesnej, atrakcyjnej edukacyjnie formie, zachęca młodych ludzi do rozmowy o historii swojej i stosunków polsko-niemieckich. To nie jest taka sobie zwykła galeria foto i napisów. Ta wystawa, to dzieło artystów, potrafi zaciekawić,  zachwycić i wzruszyć. Odczułem takie wzruszenie w miejscy wydawałoby się zupełnie absurdalnym. Tam gdzie rośnie samotne drzewko w otoczeniu nagich ścian labiryntu drewnianych stelaży, o tej porze roku odarte z liści, żałosne i wznoszące błagalnie ramiona do nieba. Nie, nie mówię więcej o wystawie. Tu trzeba być i przeżywać ją subiektywnie, zgodnie ze swoją wrażliwością

Trzecim elementem upamiętniającym wydarzenia sprzed 25 lat była międzynarodowa konferencja pt. „25 lat polsko-niemieckiego pojednania. Znaczenie dla Europy i przykład dla świata”.

Krzyżowa tworzy i promuje historię na różne sposoby.  Miałem właśnie okazję już kilkakrotnie uczestniczyć w funkcjonującym od paru lat pod patronatem dr Kazimierza Wóycickiego seminarium pod nazwą Historia Wielka i Mała. Gośćmi seminarium są wybitni naukowcy-historycy, a przewodzi mu historyk Uniwersytetu Wrocławskiego  dr Włodzimierz Suleja. Celem seminarium jest rozbudzenie zainteresowań historią najbliższego regionu, zachęta do prób badawczych i popularyzatorskich w miejscu swojego zamieszkania. Podstawową formą seminariów są dyskusje panelowe, w których mogą uczestniczyć wszyscy obecni, a grono uczestników jest otwarte i stale się powiększa. O to właśnie chodzi, by skupić wokół siebie ludzi zainteresowanych  „małą” historią własnego miejsca zamieszkania, a może ona się okazać „wielką”.

Dla wszystkich chętnych do uczestnictwa w seminarium drzwi są otwarte. Trzeba śledzić stronę internetową Krzyżowej, tam można się dowiedzieć o terminie i programie kolejnych seminariów.



piątek, 27 stycznia 2017

Miasto na Bożej Górze

Panorama  miasta

 

Skoro już napisałem w blogu o dzielnicach największego w powiecie wałbrzyskim organizmu, to aż się prosi by na koniec parę słów poświęcić głównej częśći "trómiasta". A warto, bo ma ona za sobą przebogatą historię i wiele osobliwośći, które czynią zeń niepospolitą atrakcję turystyczną. To po niemiecku Gottesberg, miasto na Bożej Górze, obecnie Boguszów-Gorce. 

Z Wałbrzycha do Boguszowa jedziemy przez las karkołomnymi serpentynami pod górę. Na jej szczycie rozpościera się rozległa panorama miasta z wieżą ratuszową i budynkami kamienic otaczających niewielki rynek. To od dawien dawna samodzielne miasto, ale tak jakby było peryferyjną miniaturą dużego Wałbrzycha, jego kwintesencją.

Aglomeracja Wałbrzycha, jak to widać na mapie, rozciąga się szeroką ławą z południa na północ w rozległej kotlinie Gór Wałbrzyskich. Jej zachodnie skrzydło stanowi dzielnica Sobięcin, łącząca się bezpośrednio z Kuźnicami Świdnickimi, obecnie dzielnicą Boguszowa-Gorc. To że Boguszów nie został wchłonięty przez Wałbrzych, podobnie zresztą jak Szczawno-Zdrój – jest skutkiem historycznych korzeni tych miast, które są starsze od Wałbrzycha.

Czy Boguszów-Gorce znajdzie w przyszłości legitymizację powrotu do niemieckiej nazwy Boża Góra, a więc góry obdarzonej szczególnymi łaskami? Przydałoby się bardzo wsparcie sił nadprzyrodzonych, bo chociaż miasto dźwiga się mozolnie z zapaści, która miała miejsce na przełomie lat 80. i 90., to skutki zastoju w gospodarce komunalnej, upadku przemysłu i rosnącego bezrobocia, dają o sobie znać na każdym kroku. A szkoda, bo jest to miasto nieograniczonych możliwości w rozwoju gospodarczym, ale także turystyczno-wypoczynkowym. A niezwykłe położenie miasta wznoszącego się kaskadowo w górę, by na jej szczycie znaleźć zwieńczenie w postaci rynku z kościołem i ratuszem budziło od dawien dawna zainteresowanie i podziwt przybyszów

Na skwerze przy ul. Kolejowej postawili Boguszowianie w 1966 roku pomnik Tysiąclecia Państwa Polskiego. Jest to kwadratowy, zwężający się ku górze obelisk na postumencie, podkreślonym stopniami. Czyżby miał on wymowę symboliczną? W ten skromny i niewyszukany sposób nawiązało miasto do piastowskiej przeszłości tych ziem, choć nie ma źródłowych dowodów potwierdzających zasiedlenie dzisiejszego Boguszowa przez żywioł słowiański.

Prawdopodobnie już na początku XIV wieku istniała tu osada, która w dokumencie pojawiła się dopiero w roku 1392, gdy podjęte zostały roboty górnicze. Bo historia Boguszowa nierozerwalnie związana jest z górnictwem. Nic w tym dziwnego, skoro miasto położone jest na zboczach Chełmca, na wysokości 450-650 m. n.p.m., w otoczeniu bogatym w rudy srebra, ołowiu i barytu, a także w złoża węgla kamiennego w masywach Gór Wałbrzyskich i Kamiennych. Jest to zarazem najstarsze górnicze miasto regionu, bowiem prawa miejskie i górnicze otrzymało z rąk króla czeskiego Władysława Jagiellończyka w 1499 roku. Miasto słynie w kraju nie tylko z malowniczego położenia, kaskadowo pnących się wzwyż budynków, ulic i parków, ale także z najwyżej położonego w Polsce rynku591 m. n.p.m. Niemiecki Gottesberg, przez Polaków nazwany w 1945 roku Bożą Górą, a w rok później Boguszowem, w połączeniu z dwoma przyległymi osiedlami o miejskiej zabudowie – Gorcami i Kuźnicami Świdnickimi, tworzy dziś urozmaicony zespół miejski, liczący ok. 20 tys. mieszkańców. Podobnie jak inne gminy powiatu wałbrzyskiego miasto położone jest w otoczeniu dwóch pasm górskich, od północy Gór Wałbrzyskich z Chełmcem (851 m. n.p.m.), gdzie turystów przyciągają atrakcyjne trasy rowerowe i od południa Gór Kamiennych z Dzikowcem (836 m. n.p.m.), na którym znajduje się kolejka szynowa, wyciąg narciarski i znany w kraju ośrodek sportów paralotniarskich. Stanowią one o walorach turystycznych Boguszowa-Gorc. W samym mieście na uwagę zasługuje XVIII-wieczny kościół Św. Trójcy z 1535 roku, przebudowany w 1723 w stylu barokowym, okazałe budynki ratusza i Centrum Kultury w rynku oraz kilka innych budynków mieszkalnych i usługowych. Nową atrakcją turystyczną są kaskadowo usytuowane stawy w Starym Lesieńcu, przy szlaku turystycznym do Czarnego Boru. Upadek górnictwa w pobliskim Wałbrzychu i w samym mieście (kopalni barytu), a także innych zakładów przemysłowych (browaru) spowodował znaczne zubożenie ludności. Miasto z trudem podnosi się gospodarczo i budzi podziw licznymi inicjatywami w dziedzinie oświaty, kultury, sportu (sukcesy krajowe i międzynarodowe sekcji zapaśniczej kobiet), a obecnie także turystyki (ośrodek sportów zimowych i letnich na Dzikowcu).

Zainteresowanie turystów mogą wzbudzić też Gorce, dawniej odrębne osiedle, obecnie (od 1973 roku) dzielnica Boguszowa-Gorc, stanowiące miniaturę typowego osiedla górniczego jakich wiele na Górnym Śląsku. Dodatkowym walorem tej dzielnicy jest atrakcyjne krajobrazowo położenie w kotlinie Czerwonego Potoku, u stóp góry Mniszek.
Podobnym osiedlem pogórniczym są Kuźnice Świdnickie, spinające jak klamra Boguszów z wałbrzyskim Sobięcinem, no i maleńki Stary Lesieniec, u stóp Bożej Góry, ciszący oczy pięknymi krajobrazami.
.
Boguszów, Gorce, Kuźnice Świdnickie, to swoiste trójmiasto, w bezpośrednim sąsiedztwie wielkiego Wałbrzycha. Warto wybrać się tu na wycieczkę krajoznawczą, a nawet na dłużej zapuścić korzenie, zwłaszcza że jest to znakomity punkt wypadowy w pobliskie, wciąż nie do końca rozpoznane i doceniane Góry Wałbrzyskie i Kamienne.

W przewodniku turystycznym Boguszowa-Gorc, autorstwa Krzysztofa Kułagi, Zofii Sikory i Zofii Kutek znajdujemy rejestr dziesięciu boguszowskich „naj”. Warto je przytoczyć:
- najwyżej w Polsce położony rynek i ratusz,
- najstarszy (obok Srebrnej Góry) w Sudetach ośrodek wydobycia srebra,
- najwyżej w Polsce położony browar (nieczynny),
- najwyżej w Polsce położona kopalnia (nieczynna kopalnia barytu),
- najwyżej w Polsce położony dworzec kolejowy,
- najdłuższy bieg terenowy w Polsce – Boguszowska Setka (100 km),
- najsmaczniejsze potrawy z ziemniaka na Dolnym Śląsku (podczas święta ziemniaka),
- najładniejsza miss Euroregionu Glacensis w 2000 roku, boguszowska Natalia Siwiec,
- największe zbiory starych widokówek Boguszowa, Gorc i Kuźnic Świdnickich (Marceli Lorenc),
- największe zbiory minerałów w regionie wałbrzyskim (Jan Kaluch).

Od siebie dodałbym jeszcze jedno „naj” – najbardziej zabytkowy gabinet burmistrza miasta. Warto odwiedzić burmistrza z jednego tylko powodu, by obejrzeć antyczne biurko, fotele i szafy pamiętające odległe czasy świetności „boskiego” miasta – Bożej Góry.


środa, 25 stycznia 2017

Dwa kroki na Górny Śląsk - Boguszowskie Gorce

 


Jak się okazuje Boguszów-Gorce, to organizm złożony z kilku niegdyś samodzielnych jednostek administracyjnych. Dziś parę słów o kolejnym osiedlu miejskim - Gorcach.
To moje osobiste wrażenie, ten zakodowany w pamięci obraz z niedalekiej przeszłości lat 60-tych i 70-tych, potwierdzony późniejszymi pobytami. Oglądane wówczas ze zdziwieniem skupisko osiedlowe typowych familoków i budynków publicznych z charakterystycznymi konstrukcjami kopalnianych szybów i zabudowań fabrycznych przenosiło mnie nieodparcie na Górny Śląsk. Tak jakbym się znalazł na górniczym osiedlu Bytomia, Będzina, Zabrza. A przecież to Śląsk Dolny, niedaleko Kamiennej Góry i Wałbrzycha w Sudetach Środkowych, dawniej odrębne miasteczko, potem osiedle, dziś część miasta Boguszowa, który po jego wcieleniu wzbogacił się o drugi człon swojej nazwy – Gorce. Dziś mówimy Boguszów-Gorce i tym sposobem udało się zachować nazwę Gorc, dawnego samodzielnego organizmu administracyjnego.

Niemieckie Rothenbach in Schleisen, powojenne Piastowo, a potem Gorce w północno-zachodniej części aglomeracji Boguszowa-Gorc, leży w dolinie Czerwonego Strumienia, powyżej jego ujścia do Lesku, u stóp samoistnego Mniszka, a nieco dalej Chełmca. Byłaby to tętniąca życiem osada leśna i rolnicza, a nawet letniskowa z uwagi na korzystne położenie w górach na odwiecznym szlaku handlowym, gdyby nie wkroczyło tu z rozmachem górnictwo węgla kamiennego na zboczach Mniszka. A stało się to już w połowie XVIII wieku. Z końcem tego wieku, z połączenia kilku mniejszych szybów, powstała duża kopalnia „Gustaw”, stanowiąca własność barona von Dyherrn-Czettritza, a udziałowcem drugiej, najstarszej  kopalni „Klara” był oczywiście hrabia Rzeszy von Hochberg z Książa. Z biegiem czasu zmieniali się właściciele kopalni, ale byli nimi czołowi potentaci przemysłowi na Dolnym Śląsku. Sprzyjało to ustawicznemu rozwojowi górnictwa w tej części regionu wałbrzyskiego. Kopalnia „Gustaw” na początku XX wieku dawała ok. 250 tys. ton węgla, podobnie „Klara”. W Gorcach rozwinęło się też koksownictwo. W ciągu 50 lat pomiędzy 1870 a 1920 liczba mieszkańców Gorc zwiększyła się dziesięciokrotnie. Było to najszybciej rozwijające się robotnicze miasteczko na Śląsku. Do jego rozwoju przyczyniło się przeprowadzenie w 1867 roku linii kolejowej, zelektryfikowanej w 1917 roku.

W okresie międzywojennym Gorce były dużym osiedlem górniczym. Niestety znany w historii kryzys gospodarczy przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku spowodował unieruchomienie kopalni w Gorcach. Dopiero w czasie wojny w 1943 roku uruchomiono ponownie zatopioną wcześniej kopalnię „Gustaw” jako część kopalni „Glűckauf” na Sobięcinie.

Po 1945 roku Gorce pozostały osadą górniczą, a w 1954 roku otrzymały oficjalnie prawa osiedla. Obie dawne kopalnie „Gustaw” i „Klara” stanowiły teraz część kopalni „Victoria” na Sobięcinie jako szyb „Witold”. Skutkiem tego osiedle znów rozwijało się prężnie, pielęgnując tradycje górnicze i zachowując swój gwarecki klimat. Dopiero kryzys lat 90-tych przyniósł ze sobą krach górnictwa węglowego, a w dalszej kolejności postępujące bezrobocie i upadek instytucji kulturalnych i usługowych. Górnicze osiedle Gorce zostało pozbawione swych korzeni. Stało się czymś w rodzaju skansenu, mogłoby w całej swej krasie przekształcić się w muzeum tradycji górniczych Zagłębia Węglowego na Dolnym Śląsku.

Gorce oczywiście nie umarły, powoli lecz z determinacją starają się ratować dawny image przemysłowego osiedla. Do Gorc wkracza nowoczesność, ale tradycje górnicze są pielęgnowane. Nie umarła „Barburka”, bo żyją jeszcze górnicy-emeryci, lokalna placówka kultury, biblioteka osiedlowa, wciąż podtrzymuje zwyczaj organizacji „babskiego combra”, z którego słyną Gorce na ziemi wałbrzyskiej.

Warto przyjechać do Gorc, by odświeżyć wspomnienia dawnej świetności osiedla i pooddychać tym niepowtarzalnym klimatem górniczych familoków. Tylko że wczesnym rankiem nie zobaczymy już śpieszących na szychtę kamratów, najwyżej starsze kumoszki podążające na wczesną mszę w zabytkowym kościele Zesłania Ducha Świętego, pamiętającym podniosłe procesje z górniczą orkiestrą i z asystą paradnych górników w świątecznych mundurach z peletronami. Na pocieszenie ułożyłem dla gwareckiej braci maleńki dwuwiersz:

Daremne żale, próżny trud, bo czasy są przedziwne,
życie z kopalni poszło furt, zostały – karczmy piwne!

Fot. Zbigniew Dawidowicz

wtorek, 24 stycznia 2017

Specyfika Kuźnic Świdnickich




 Wspomnienia ze Starego Lesieńca skłoniły mnie do tego, by napisać parę słów o jego sąsiedzie zza miedzy, obecnie dzielnicy  Boguszowa-Gorc – Kuźnicach Świdnickich.

Konia z rzędem temu, kto mi powie, dlaczego Kuźnice są Świdnickie. Logika wskazuje, że powinny być albo Boguszowskie, albo Wałbrzyskie. Kuźniczanie woleliby, aby były niczyje i stanowiły samodzielną jednostkę administracyjną, jak to miało miejsce do 1973 roku. Najlepiej być gospodarzem w swoim domu. Takie aspiracje przyświecały im od dawna, ale interesy dużej, wałbrzyskiej kopalni węgla kamiennego „Victoria”, której szyb „Barbara” znajdował się na terenie  Kuźnic Świdnickich, zdecydowały o utracie przez nie rangi samodzielnego osiedla. Jakoż rzeczywiście Kuźnice stanowią specyficzną enklawę pomiędzy Wałbrzychem i Boguszowem, skutkiem tego były wielokrotnie kartą przetargową w sporze pomiędzy tymi miastami. Faktem jest, że Kuźnice ze względu na miejski charakter zabudowy  trudno było ustanowić gminą wiejską. Użytków rolnych jest tyle co kot napłakał, na samodzielne miasteczko zabrakło domów i ludności. Ostatecznie zawarto kompromis przyłączając część północną Kuźnic do Wałbrzycha, a pozostałe dwie część - zachodnią i południową,  do Boguszowa,  tworzącego teraz z Kuźnicami i Gorcami rodzaj trójmiasta.

Paradoks tych podziałów administracyjnych polega na tym, że same Kuźnice, to także od 1928 roku składanka trzech wsi. Efektem tego jest ich podział na Południowe, Zachodnie i Północne.  Korzenie tych wsi, a później osiedli,  sięgają czasów średniowiecznych, a powstały w głębokiej Kotlinie Kuźnickiej wciśniętej pomiędzy Pasmo Lesistej od południowego-zachodu,  Wysoczyznę Unisławską od wschodu  i Góry Wałbrzyskie od północy. Największymi rzekami przecinającymi kotlinę jest Lesk i jego dopływ Miła, a najwyższą górą grzbiet Dzikowca. To właśnie tutaj znajduje się Ośrodek Sportów Narciarskich i Lotniarskich, a niedawno zbudowana została kolejka linowa na górę, a na niej,  najświeższa atrakcja turystyczna – wieża widokowa.

Kuźnice Świdnickie, to obecnie przede wszystkim osiedle mieszkaniowe osób zatrudnionych głównie w Wałbrzychu lub Boguszowie. Zatraciło charakter przemysłowy z chwilą upadku górnictwa węglowego. Aktualnie jest tutaj wytwórnia mas bitumicznych, są też drobne zakłady produkcyjne i usługowe. Zaplecze handlowo-usługowe jest wystarczające, działa m. in. poczta, szkoła podstawowa, ośrodek zdrowia, filia biblioteki miejskiej w Boguszowie. Tutaj znajduje się siedziba nadleśnictwa Wałbrzych.

Kuźnice  straciły  znaczenie jako węzeł komunikacyjny. Były tu dwie stacje kolejowe z rozjazdami do Wałbrzycha, Szczawienka i Mieroszowa, z których funkcjonuje nadal tylko linia kolejowa do Wałbrzycha. Dzielnica ma ustabilizowaną sytuację ludnościową i zachowuje swoją autonomię. Jest to zasługą mieszkańców, z których wielu znanych jest ze swej aktywności społecznej, a najlepsi z nich zapisali się złotymi zgłoskami na niwie kulturalnej, oświatowej lub  sportowej. Być może jest to skutek dobrych tradycji górniczych przeniesionych przez przesiedleńców z Francji lub Górnego Śląska.  Po 1945 roku przybywali tu licznie górnicy z różnych stron, bo kopalnie nie były zniszczone w czasie wojny, można było od zaraz wznowić produkcję. Z czasem tutejszy szyb „Barbara” został wcielony do kopalni „Victoria” na Sobięcinie. W 1954 roku Kuźnice Świdnickie podniesiono do rangi osiedla, duża część mieszkańców pracowała w kopalniach wałbrzyskich  lub w boguszowskiej kopalni barytu. Upadek górnictwa wałbrzyskiego bardzo skomplikował sytuację na rynku pracy i spowodował bezrobocie części mieszkańców. Jedyną pamiątką z czasów minionych jest postawiony  na skrzyżowaniu ulic Głowackiego i Żeromskiego żelazny  Krzyż poświęcony poległym w pracy górnikom.

Kuźnice Świdnickie nie posiadają cenniejszych zabytków, chociaż zachowało się sporo domów mieszkalnych, charakterystycznych dla osiedli górniczych z końca XIX i początków XX wieku. Ozdobą dzielnicy są  budynki sakralne: Kościół parafialny Niepokalanego Poczęcia NMP z początków XX wieku, Kaplica mszalna Najświętszego Serca PJ z 1915 roku wzniesiona jako ewangelicka, po 1945 roku zamieniona na magazyn, ostatecznie rozebrana. Na uwagę zasługują też budynki  szkoły podstawowej  przy ul. Bema i Kopernika, obie z początków XX wieku.

Zagospodarowanie turystyczne Dzikowca otworzyło Kuźnice Świdnickie dla rozwoju ruchu turystycznego. Sprzyja temu atrakcyjne położenie w otoczeniu zalesionych gór, z których można podziwiać czarujące krajobrazy, Warto się o tym przekonać osobiście, zarówno latem jak i zimą, do czego gorąco zachęcam.

To że Kuźnice są Świdnickie jest tytułem do chluby, bo wskazuje na głębokie korzenie historyczne tego miejsca, które przynależało w czasach piastowskich do księstwa świdnickiego. A współczesna,  znakomicie rozwijająca się Świdnica, może tylko Kuźnice nobilitować.

Fot. Zbigniew Dawidowicz


niedziela, 22 stycznia 2017

Lesienieckie wspomnienia, cz. II


  
 W Starym Lesieńcu  pod koniec lat 50-tych przeżyłem jeden piękny rok jako początkujący nauczyciel polonista. Mieszkałem w starym budynki szkolnym. Bezpośrednio z okna oglądałem Mniszka, osamotnione wzgórze, na które robiłem piesze spacery, by usiąść na skalnej półce i rozkoszować się widokami, jak Mickiewicz na Judahu skale. Nowy budynek szkoły w pobliżu górniczego osiedla domków jednorodzinnych wystarczał na zapewnienie nauki w siedmiu klasach szkoły podstawowej. W Lesieńcu czułem się dobrze, ceniłem sobie swoją pracę z młodzieżą, a także kontakty z dorosłymi. Dziś patrzę na ten przysiółek innymi oczyma. Nie dostrzegałem wtedy uroków przyrody i krajobrazów tak mocno jak obecnie. A Stary Lesieniec, dzięki swemu położeniu w otoczeniu górskim, może dostarczać wielu estetycznych wrażeń. Jest też znakomitą bazą wypadową na wycieczki w góry. Im więcej upływa lat, tym bardziej żal mi Starego Lesieńca, żal że nie zdążyłem poznać dokładniej okolicznych terenów górskich. A może właśnie to także żal minionych, młodych lat.

Stary Lesieniec – moje pierwsze miejsce pracy. Jaka szkoda, że tak wiele szczegółów zatarło się w pamięci. Pozostało ogólne wrażenie udanego startu w dorosłe życie. Szkoła była dla mnie wszystkim. Więź z dziećmi, ich rodzicami stała się wartością ponad wszystko. W szkole tej pracowało kilka starszych ode mnie nauczycielek, na czele z panią dyrektor. Byli bardzo uczynni i mili, ale każdy miał swoje rodzinne problemy. Ja byłem wolny, miałem dużo czasu. Mogłem z dziećmi spotykać się po lekcjach. I tak się działo. Graliśmy w piłkę na boisku szkolnym, bawiliśmy się w harcerskie podchody, chodziliśmy na wycieczki. Utworzyłem kółko teatralne. Na deskach Wiejskiego Domu Kultury, rzadko zresztą uruchamianego, wystawiliśmy wesołą sztukę Benedykta Hertza „Trzewiczki szczęścia”. Było to rzadkie wydarzenie, ogromnie ważne dla dzieci przemienionych w aktorów i dla ich rodziców.

Pani dyrektor załatwiła mi obiady w pobliskim domu. Gospodyni, wdowa po niedawno zmarłym górniku była bardzo gościnna. Mówiła, że przez całe lata gotowała mężowi i we Francji i teraz w Polsce, bo byli typową rodziną górniczych przesiedleńców. Takich rodzin było tu więcej. To określenie – przesiedleńców – bardzo mi pasuje, bo przecież wcześniej Polacy w poszukiwaniu pracy wyemigrowali do Francji, a teraz przesiedlili się, ale już w inne strony, na Ziemie Odzyskane, tutaj w region wałbrzyski, bo tu były poniemieckie kopalnie i miejsca pracy. Obiady jadałem w towarzystwie jej córki, pracującej w biurze dyrektora kopalni „Victoria”, ale często się spóźniała, albo wracała do domu wieczorem, bo jak mówiła, musiała być dla szefów dyspozycyjna. Dziewczyna była bardzo wesoła, pozytywnie nastawiona do życia, dobrze się ubierała, pachniała francuskimi perfumami. Nie przypadliśmy sobie do gustu, byłem dla niej młokosem, ale lubiła się ze mną przekomarzać. Bardziej chyba polubiła mnie jej Mama, miała się przed kim użalić i ponarzekać na niezbyt udane życie.

W Starym Lesieńcu poznałem inne rodziny górnicze. Późną jesienią i w zimowe wieczory spotykaliśmy się w jednym z domów jednorodzinnych górniczej rodziny z Francji. Były to wieczory muzyczne. Gospodarz i jego synowie grali na akordeonie, trąbce i perkusji, ja wtórowałem na skrzypcach, bo tę umiejętność wyniosłem z liceum pedagogicznego. Graliśmy znane piosenki górnicze, „Starzyk”, „Szła dzieweczka”, „Od Siewierza”, „Poszła Karolinka do Gogolina”, „Gdybym to ja miała”, ale pani domu najlepiej lubiła piosenkę o Karliku:

„Karliku, Karliku, co tam niesiesz w koszyku,
Karliku, Karliku, co w koszyku masz?
Mam tam pyrlik stalowy, stalowy,
Do roboty gotowy, hej, hej, gotowy…”

Bardzo jej się podobał ten pyrlik gotowy do roboty, więc zawsze włączała się do muzyki ze śpiewem. Wtórowali jej inni uczestnicy wieczorów z sąsiednich domów. Córka gospodarzy, uczennica czwartej klasy, patrzyła we mnie jak w obraz, a jej mama żartowała, że chyba się zakochała w swoim nauczycielu.

Te wieczory utkwiły mi w pamięci także z innego powodu. Podawano tam znakomitą, prawdziwą kawę. Dotąd nie doświadczyłem takiego luksusu. Czarna kawa była trudno dostępna na rynku i wtedy jeszcze mało popularna. Ale to byli polscy górnicy z Francji i w dodatku mieli kawę francuską, przysyłaną paczkami przez znajomych. Pani domu przynosiła ją na posrebrzanej tacy, tak gorącej, że musiała ją otoczyć ściereczką. Kawa była „po turecku” w dużych szklankach przykrytych podstawkami. Do kawy podawano słodkości: ciasta, pączki, racuchy.

Któregoś wieczoru rozmowa dotyczyła pobliskich stawów. Znajdowały się one przy leśnej dróżce na szlaku turystycznym do Czarnego Boru. To piękne miejsce na wycieczkę. Umawialiśmy się, że pójdziemy tam jesienią, rozpalimy ognisko, przysmażymy kiełbaski i zrobimy piknik. Cieszyłem się na samą myśl o tym pikniku.

Niestety, jesienią nie było mnie już w Starym Lesieńcu. Z nowym rokiem szkolnym zostałem przeniesiony do „jedynki” w Głuszycy. Był to dla mnie pewnego rodzaju awans, praca w dużej, miejskiej szkole podstawowej. Pozostawiłem Stary Lesieniec jak niegodziwiec, który nie potrafił docenić wdzięczności mieszkańców maleńkiego osiedla. Żal było stąd odjeżdżać, ale stało się. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę z tego, że przez cały rok szkolny nie znalazłem czasu, by się wybrać nad lesienieckie stawy.

O tamtych stawach przypomniałem sobie w Głuszycy, bo tu też są kaskadowo położone pod górę, w otoczeniu leśnym, cudowne stawy. Podobnie jak w Lesieńcu jest ich pięć. Stanowiły rezerwuar wodny dla miejscowych zakładów bawełnianych. Piszę w czasie przeszłym, bo po wielkiej fabryce o czysto słowiańskiej nazwie „Piast” już nie ma śladu. Nad stawami spacerowałem z moją przyszłą żoną, a potem wiele razy sam i z dziećmi, bo stawy są blisko centrum miasta, w dodatku owiane tajemnicą i zawsze, o każdej porze roku, stanowią okazję do zachwytów nad pięknem przyrody.

Wspomnienia z lat młodości mają swą siłę potęgującą się w miarę upływu lat. Wtedy dopiero dostrzega się, jak wiele można było zrobić, aby lepiej poznać i docenić miejsce pracy. Po latach człowiek uświadamia sobie, jak wiele rzeczy zaniedbał, jak mało wiedział o istocie młodości i potrzebie jej pożytecznego wykorzystania.

„Nie wiedziałem wtedy, że te zioła,
będą w wierszach słowami po latach,
i że kwiaty z daleka po imieniu przywołam,
zamiast leżeć zwyczajnie nad wodą na kwiatach.

Nie wiedziałem, że się będę tak męczył,
słów szukając dla żywego świata,
nie wiedziałem, że gdy się tak nad wodą klęczy,
to potem trzeba cierpieć długie lata…”

(Julian Tuwim, „Sitowie”)

Nie wiedziałem wielu jeszcze innych rzeczy. Dziś mogę śmiało powtórzyć za starożytnymi greckimi myślicielami: Sokratesem – „wiem, że nic nie wiem”, i Heraklitem – „panta rei” (wszystko płynie… mija). Stoję w Starym Lesieńcu nad bystrym strumieniem Lesku. Niestety… już nie mogę wejść do tej samej wody, tamta woda popłynęła. Panta rei…

Fot. Zbigniew Dawidowicz