Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 22 czerwca 2014

Zajazd Hubertus w pełnym rynsztunku bojowym


 Łukasz Kazekl z Witoldem Pronobisem na głuszyckim spotkaniu z historią

To było jak „chrzest bojowy”. Szturm Rodaków na wojskowe kuchnie polowe rozpoczął się od wczesnych godzin południowych i trwał nieprzerwanie do późnego wieczora. Serwowano w odstępach dwugodzinnych za każdym razem inną zupę, poczynając od sowieckiej grochówki, a w dalszej kolejności niemiecką - gulaszową, carską - soliankę i napoleońską - „le bouilli”, czyli bulionową. Kuchni polowych z różnych epok było kilka, a zupa darmowa i można było stać w kolejce parę razy, pokąd kucharze nie dotknęli w sążnistym kotle dna. Zaś w sali gościnnej zajazdu były do obejrzenia filmy, bo ideą walimskiego festiwalu było pokazanie w sposób jak najbardziej realny okrucieństwa wojny. Historyczny klimat roztaczali przebrani w wojskowe mundury z różnych epok panowie i panie z obsługi, a także niezmordowany komentator z mikrofonem ukryty w mansardzie zajazdu. Czynił on cuda, aby podgrzać atmosferę i dolewać oliwy do ognia, toteż czuliśmy ponury oddech wojny, trudy frontowej mordęgi i grożące niebezpieczeństwo ze strony wroga. Pogoda też dostosowała się do sytuacji częstowała zgromadzonych frontowców garściami dżdżu, zasłaniając skutecznie słońce. Całe szczęście, że w odwodzie była wciąż gorąca zupa, co jedna to lepsza. Oj, zanosi się na to, że Jedlina-Zdrój znalazła w Walimiu groźnego konkurenta i do sierpniowego Festiwalu Zupy będzie musiała dobrze zakasać rękawy.

Kolejna inicjatywa Łukasza Kazka i magazynu "Wiedza i Życie, Inne Oblicza Historii” oraz współorganizatorów festiwalu, gminę Walim i Zajazd „Hubert”, trzymając się nomenklatury wojskowej, okazała się strzałem w dziesiątkę.
Tajemnicza atmosfera festiwalu tak mi się dała odczuć, że na gorąco ułożyłem strofy żartobliwego wierszyka:

Walimski wierszyk festiwalowy


Temat to fascynujący - Walim lochami słynący,
i na Śląsku i w Europie, Walim ciągle jest na topie...

Dziś do tego dodać muszę - Walim słynie „Hubertusem”,
chyba się nie mylę wcale, świadczą o tym festiwale.

Na nich jadło prosto z gara, receptura jak za cara,
miast czas trwonić na Giewoncie, w „Hubertusie” jak na froncie.

Drapiesz się z podziwu w głowę, to przez te kuchnie polowe,
drzwi do nieba są otwarte, czujesz się jak Bonaparte.

Rzuć atrakcje Kłaja, Pcimia, przyjedź chłopie do Walimia,
tu znajdziesz spełnienie marzeń...
Zapewnia to - Łukasz Kazek !


Co się rzekło, to nie kpina,
mówię to prosto z Walimia...


Walim, sobota, 21 czerwca Anno Domini 2014

W Walimiu mieliśmy w tę sobotę Festiwal Kuchni Polowych, zaś w Boguszowie-Gorcach – Noc Świętojańską pod Mniszkiem z uroczystym otwarciem Centrum Kulturalno - Konferencyjnego „Szyb Witold”, a w Głuszycy – Noc Kupały pod „Łomnicką Chatą” z konkursem na najładniejszy wianek świętojański i zabawą przy ogniskach jak to drzewiej bywało. Mieliśmy więc atrakcji co niemiara, dobrze że jak się okazuje, coraz więcej osób bierze w nich udział. Powoli ale skutecznie wkraczamy w lokalne życie kulturalne poszukując wytchnienia i rozrywki, czyli że idziemy w dobrym kierunku.

czwartek, 19 czerwca 2014

"Wałbrzyskie powaby" Michalika


To tytuł anonsu tygodnika Aglomeracji Wałbrzyskiej informujący Czytelników o pojawieniu się na rynku wydawniczym nowej książki mojego autorstwa - „Wałbrzyskie powaby”, a także o spotkaniu promocyjnym książki w Bibliotece pod Atlantami”. Bardzo mi się spodobał tytuł tego anonsu, bo oddaje on w najprostszej, lapidarnej formie, specyfikę tej książki. Istotnie w swej treści jest to książka dość osobista i nie próbuję tego ukrywać, wręcz odwrotnie, podkreślam, że są to moje subiektywne impresje o Wałbrzychu i całej ziemi wałbrzyskiej. Staram się wytłumaczyć z tego, że moje fascynacje Wałbrzychem i otaczającym go promieniście refleksem miast i gmin powiatu, a nawet nieco dalej, Sudetów Środkowych, są moimi odczuciami, z czym chcę się podzielić z Czytelnikami i zyskać ich aprobatę.
Ale ta książka, to nie tylko część fabularna. I nie jest to dzieło tylko jednego autora. Zgodnie z nowoczesnymi standardami tekst książki został wzbogacony w ilustracje, a jest ich obfitość i rozmaitość, zarówno z przeszłości jaki i współczesności. Fotografie są wyjątkowe, te z czasów minionych niezwykle rzadko publikowane, a z czasów współczesnych, zrobione na „gorąco” dla książki. Te starsze udostępniło i wzbogaciło w opisy Stowarzyszenie Wratislavia Amici, te dzisiejsze utrwalił na kliszy młody, wałbrzyski artysta- fotografik, Marcin Jagiellicz. A w ogóle nad częścią redakcyjną i komentarzami do zdjęć współczesnych popracował redaktor naczelny Mateusz Mykytyszyn.
Warto dodać, że książka jest „produktem wydawniczym”, tak to się chyba potocznie określa, wałbrzyskiej Spółki „Poldruk”, Józefa Grzywy i Marka Kawki, a jej obwolutę zaprojektował Daniel Jasiński.

Takim to sposobem wspólnym wysiłkiem nas wszystkich pojawiła się na wałbrzyskim rynku wydawniczym nowa książka - „Wałbrzyskie powaby”. I to książka nie byle jaka.

I teraz pytanie zasadnicze. Czy się cieszyć z tego powodu, czy uznać, że nie ma powodów do zachwytu, bo książka w czasach dzisiejszych wydaje się anachronizmem, rzeczą zaprzeszłą i niepotrzebną. Kto dziś w dobie internetu i dominacji telewizyjnych przekazów wizualnych czyta książki?

Odpowiedź na to pytanie znalazłem na spotkaniu promocyjnym w Bibliotece pod Atlantami w wigilię czwartkowego święta – Bożego Ciała. Po południu o godzinie 17-tej salka Czytelni Czasopism wypełniła się po brzegi. Przybyli nasi bliscy znajomi (myślę tu o współautorach książki), ale także osoby zainteresowane treścią książki, tak mocno związanej z naszym domem rodzinnym. Wydawcę ( miasto i powiat wałbrzyski) prezentował Starosta Wałbrzyski, Józef Piksa z małżonką (byłą dyrektor biblioteki gminnej w Walimiu).

No i się zaczęło. Spotkanie promocyjne książki poprowadził Mateusz zgodnie z przygotowanym wcześniej scenariuszem, ale nie było to łatwe, bo okazało się, że jest to dość specyficzna promocja. Zwykle promuje się książkę, by ją dobrze sprzedać, a tu się okazało, że tej książki nie można kupić.  Można ją poczytać w internecie, a nawet wydrukować, ale internet nie jest dla wszystkich, a produkt z drukarni jest do zdobycia tylko dla osób wybranych. Zgodnie z życzeniem wydawców książka jest edycją kolekcjonerską, czyli do ich wyłącznej dyspozycji, bo książkę ze środków publicznych nie wolno sprzedawać, może tylko służyć do promocji miasta i powiatu. Na sali byli w przewadze starsi Wałbrzyszanie dla których liczy się książka, a nie jej obrazek w internecie. Sprawę załagodziło  losowanie dziesięciu egzemplarzy książki, tak więc przynajmniej dziesięciu szczęśliwców zostało usatysfakcjonowanych, a pozostałych  Starosta Piksa obiecał obdarować u siebie w Urzędzie.

Było nam miło słuchając komplementów na temat książki z ust uczestników spotkania, którzy poznali ją z internetu.
  
Roman Gileta, znany w Wałbrzychu dziennikarz, poeta, działacz na polu kultury, mówił wręcz, że jej nakład powinien wynosić nie jeden tysiąc, ale dziesięć, a nawet jeszcze więcej tysięcy egzemplarzy, że powinna ona jak ewangelia znaleźć się w każdej szkole i w każdym porządnym domu, bo można z niej nauczyć się szacunku do swojego gniazda rodzinnego.

Podobnie oceniał książkę przewodnik górski, księgarz i lokalny patriota, Bartłomiej Ranowicz, oferując gotowość jej szerokiej promocji m.in. na targach krajowych. Mówił on, że właśnie takiej pozycji brakuje nam od dawna i trudno jest promować miasto i region wałbrzyski na zewnątrz.

Cenię sobie bardzo opinię młodego człowieka, powiatowego radnego, Kamila Orpla, który wysoko ocenił tę książkę, wskazując na jej walory nie tylko faktograficzne, ale i literackie, a także to, że po raz pierwszy pojawiła się pozycja, w której jest mowa o regionie wałbrzyskim jako całości, a nie oddzielnie, miasto osobno, powiat osobno.

Na spotkaniu był też obecny nestor wałbrzyskiego górnictwa, ostatni dyrektor kopalni „Wałbrzych”, Jerzy Kosmaty, który przy tej okazji odniósł się do newralgicznego problemu Wałbrzycha, agonii przemysłu górniczego. Wciąż trudno się pogodzić z zamknięciem kopalń, które przecież były fundamentem rozwoju miasta i całego regionu.

Spotkanie upłynęło w miłej, przyjaznej atmosferze. Na koniec zostałem obdarowany kwiatami przez panie dyrektorki Biblioteki pod Atlantami w Wałbrzychu i Biblioteki Miejskiej w Głuszycy, czyli że wyszło na to, że „Wałbrzyskie powaby” są Michalika, ale ja uważam, że są naszym wspólnym sukcesem, a Mateuszowi serdecznie dziękuję za wklad pracy nad redakcją książki i zorganizowanie tego spotkania.

P.S. Jest nadzieja, że uda się znaleźć sponsora, który zdecyduje się na dodruk odpowiedniej ilości książki, by móc zaspokoić potrzeby rynku wydawniczego.

środa, 11 czerwca 2014

A słowo ciałem się stało...


to tu się wszystko zaczęło


Dobre słowo. Bez narzekań i krytyki, bez złośliwości i kpiarskiego tonu. Słowo, które jak to pięknie określił Juliusz Słowacki, nas zwykłych zjadaczy chleba w Aniołów przerobi, jeśli tylko zamieszka między nami.
A stało się to, co zapowiedziałem w poprzednim poście. Książka „Wałbrzyskie powaby” jest już powszechnie dostępna w internecie. Wystarczy kliknąć na: www.powiat.walbrzych.pl/walbrzyskiepowaby_ebook.pdf i pełną kopię książki wraz z ilustracjami mamy do dyspozycji. Jeśli uznamy, że warto, możemy ją sobie wydrukować. Możemy poczytać i pooglądać bezpośrednio na monitorze w każdym momencie, kiedy znajdziemy czas. Książka jest dość obszerna, liczy sobie 415 stron. Jej walorem są wartościowe fotografie, zwłaszcza te z przeszłości, a także komentarze pod nimi. Stanowią nie tylko odniesienie do tekstu książki, ale jego rozwinięcie, uzupełnienie. Zaletą książki jest to, że możemy ją czytać i drukować niekoniecznie w całości, lecz na wyrywki, bo liczy sobie 80 osobnych rozdziałów.

Nie mam zamiaru rozpisywać się więcej o walorach książki, bo sam, co jest zresztą zrozumiałe, nie potrafię jej obiektywnie ocenić. Mogę tylko powiedzieć, że osobiście jestem nią zachwycony, a to głównie dzięki bogatej oprawie ilustracyjnej i redakcyjnym pomysłom Mateusza. To on zachęcił do współpracy projektanta okładki oraz znakomitych fotografów i sam mozolnie skompletował i opisał archiwalne zdjęcia. W ten sposób moje blogierskie „podłuby” nabrały powagi i blasku. To prawda, że książki jako materialnego ucieleśnienia moich publicystycznych aspiracji nie miałem jeszcze w ręku. Stanie się to lada dzień. Nie wyobrażam sobie tej chwili.
Jestem ogromnie wdzięczny miastu i powiatowi za podjęcie ryzykownej decyzji o wydatkowaniu środków finansowych na ten cel. Mam nadzieję, że nie są to pieniądze stracone, a książka przyczyni się do promocji turystycznej naszego regionu, a nas, lokalnych patriotów umocni w przekonaniu, że żyjemy na ciekawym, pięknym i bogatym skrawku ziemi.
To, że wydawca potraktował książkę za edycję kolekcjonerską, podnosi tylko jej wartość. Coraz mniej jest takich produktów publicystycznych, które nie służą celom komercyjnym. Ta książka jest rzadkim wyjątkiem i jestem z tego dumny.
Zachęcam gorąco do skorzystania z internetowej, pionierskiej wersji książki, która właśnie znalazła się w drukarni.
Proszę o opinię o książce.

P.S. Właśnie ukazało się ogłoszenie o spotkaniu promocyjnym książki w Bibliotece Pod Atlantami w Wałbrzychu, w dniu 18 czerwca o godz. 17.00 Wszystkich zaintresowanych serdecznie zapraszam. Będą do rozlosowania książki (10 sztuk), to gra warta świeczki. Spotkanie poprowadzi redaktor naczelny książki, Mateusz Mykytyszyn . Do zobaczenia !

piątek, 6 czerwca 2014

I do poczytania i do poogladania

okładka nowej książki wg. projektu Daniela Jasińskiego


To się może okazać jednym z ważniejszych wydarzeń w tegorocznym życiu kulturalnym Wałbrzycha. Chodzi o nową książkę „Wałbrzyskie powaby”, która lada dzień trafi do drukarni. Książka jest już gotowa i mamy zgodę wydawców na jej upowszechnienie. To cacko wydawnicze w dużym formacie i bogatej szacie graficznej liczy ponad 50 rozdziałów, 160 kolorowych fotografii, 440 stron, a zostanie wydana w nakładzie jednego tysiąca egzemplarzy. Po połowie podzielą się nią wydawcy, prezydent miasta Wałbrzycha i starosta wałbrzyski. Natomiast internauci będą mogli bez przeszkód skorzystać za darmo z książki opublikowanej w formie e-boocu w internecie. Jej treść jak już pisałem nawiązuje do historii, a jej głównym celem jest ukazanie walorów krajobrazowych i turystycznych Wałbrzycha i całego regionu wałbrzyskiego. Książka ta może dokonać diametralnej zmiany w ocenie poniemieckiej spuścizny materialnej i kulturalnej tej ziemi, a także w dostrzeganiu pozytywnych przemian jakie następują w ostatnich latach. A tak się stanie dzięki, jak sądzę interesującym, pełnym emocjonalnego zaangażowania i zacięcia literackiego moim opowieściom o Wałbrzychu i całej ziemi wałbrzyskiej i dzięki przebogatej oprawie fotograficznej wraz z wartościowymi komentarzami opracowanymi przez Mateusza Mykytyszyna, przy współpracy z wałbrzyskim  fotografikiem, Marcinem Jagielliczem. Już wkrótce w Bibliotece pod Atlantami odbędzie się spotkanie promocyjne książki z udziałem jej autorów i wydawców, na które serdecznie zapraszam wszystkich Czytelników mojego blogu, moich przyjaciół i znajomych. O terminie spotkania poinformujemy wkrótce w blogu i w lokalnych środkach przekazu.

środa, 4 czerwca 2014

Różne odcienie naszej wolności !



Dziś 4 czerwca. Od wczoraj wiem, że to jest święto nie byle jakie. By je należycie obchodzić przyjechał do Polski Barak Obama. A skoro Obama, to także sporo innych wielkich osobistości, nasi ex prezydenci Wałęsa i Kwaśniewski, król, królowa, wielki książę, prezydenci kilku krajów europejskich, w tym prezydent-elekt Petro Poroszenko z Ukrainy. Przyleciał też własnym samolotem Eric Schmidt, prezes Google. Mamy wyjątkowy zlot, bo jak powiedział Bronisław Komorowski „dzięki odwadze i determinacji idea wolnej Polski jest rzeczywistością, a nie marzeniem”. Amerykański polityk, Barak Obama, spędzi u nas dwa dni, to o dzień więcej niż dotąd bywało. A skoro uznał, że Polska jest najwierniejszym przyjacielem Stanów Zjednoczonych i obiecał, że będzie prosić Kongres USA o dodatkowy miliard dolarów na wzmocnienie sił zbrojnych w Europie Środkowo - Wschodniej, to nasza satysfakcja jest w pełni dowartościowana. Cieszymy się wszyscy, a najwięcej prezydent Komorowski. Od samego rana po przywitaniu z Barakiem promienieje uśmiechem i błyszczy dowcipem, bo ma powody. To przecież Polska „Solidarność” zadała ostateczny cios komunizmowi w Europie Środkowej, a także przyczyniła się do obalenia muru berlińskiego, co doprowadziło do zjednoczenia Niemiec.
Dziś mija od pamiętnych wyborów parlamentarnych w Polsce właśnie 25 lat. Przyniosły one zwycięstwo obozu „Solidarności” i jak to określił Komorowski był to nokaut władz komunistycznych w Polsce, a dalej także w innych krajach demokracji ludowej.

No więc skoro mamy takie święto, to trzeba świętować. Od wczoraj nie robię nic takiego, co mogłoby uchodzić za złamanie przykazania boskiego: pamiętaj abyś dzień święty święcił. Wprawdzie żona zapomniała o nakryciu stołu do wspólnego śniadania, a gdy zwróciłem na to uwagę odpowiedziała: pierwsze słyszę, że to dziś święto. I dziś i jutro, odpowiedziałem, więc trzeba wziąć się do roboty. Jeśli już nie uda się zaaranżować świątecznego obiadu z dwóch dań i kisielu na deser, to przynajmniej pomyśl o uroczystej kolacji.
A co byś chciał na taką kolację ? – zapytała moja najsłodsza dyplomatycznie dodając, że trzeba było już wcześniej o tym pomyśleć.
Moja droga, odpowiedziałem. Wiem, że nie jesteś w stanie przygotować świątecznych wiktuałów takich jak na kolacji w Arkadach Kubickiego w Warszawie, gdzie prezydenta Obamę i wszystkich innych kilkuset dostojnych gości przyjęto specjalnym menu słynnych restauratorów Kręglickich, ale przecież możesz coś wymyślić. Nie musi to być jesiotr w trzech odsłonach, czyli płatki wędzonej ryby, plus kremowy mus z ikrą podaną z chrustem razowego chlebka na miodzie, możesz odpuścić sobie krem z białych szparagów z wiórkami sera korycińskiego, płatkami bławatków i tłoczonym na zimno olejem rzepakowym z góry Św, Wawrzyńca. Możemy podarować sobie szynkę z jagnięcia pieczoną z trawą żubrową, plus czerwoną kapustę z żurawinami. Damy sobie też spokój z musem chałwiowym z sezamkami i nitkami karmelu obsypanego świeżymi truskawkami, a także z najlepszym francuskim szampanem. Mamy przecież butelkę bułgarskiej „Kadarki” z „Biedronki”, a do tego zimną pitzzę, którą zrobimy na gorąco. Nie chodzi przecież by się delektować specjałami dla wytwornych gości. Dla nas prostych zjadaczy przez dziesiątki lat PRL-u chleba z margaryną wystarczy świadomość, że coś się zmieniło. Mamy przecież wolność, a to oznacza możliwość wyboru. Chcesz - świętujesz. Nie chcesz – idziesz do roboty. Niech świętują ci, co maja powody by cieszyć się z sukcesu i korzystać obficie z dóbr, które przynosi ze sobą odzyskana przez nich wolność. Już Konopnicka (niestety, wyklęta teraz za sprzyjanie idei „gender”] pisała dawno temu:

„A jak poszedł król na wojnę, grały jemu surmy zbrojne,
grały jemu surmy złote, na zwycięstwo, na ochotę,
a jak poszedł Jaś na boje, zaszumiały jasne zdroje,
zaszumiało kłosów pole, na tęsknotę, na niedolę...”

A tak naprawdę, co to za święto, skoro świętuje je garstka wybrańców w kraju, który okazuje się twórcą nie takiej demokracji i nie takiej wolności, o jakiej większość z nas marzyła i marzy.
Trudno mieć pretensje do Polaków, że do polskiego sukcesu nie przykładają miary wschodniej, lecz niemiecką, francuską, angielską. I choć nie wolno nam zapominać o tym, co tu się dobrego w ciągu minionego ćwierćwiecza zdarzyło, to jednak nie możemy przymykać oczu na rodzące się jak tsunami nierówności społeczne, na wynaturzenie idei demokratycznych wyborów, na ograniczenie wolności tworzonymi lawinowo przepisami prawnymi, a zwłaszcza podatkowymi, na niedomagania służby zdrowia i wymiaru sprawiedliwości. Finansowy oszust bezkarnie zarabia dziś tyle, ile 80 tysięcy pielęgniarek.
Innymi słowy, nierówności majątkowe są dziś nieporównanie większe niż w czasach feudalnych.
Lepiej być prezesem banku, choćby odchodzącym w niesławie, niż kiedyś arcyksięciem.
A polityków nierówności mało obchodzą, według wielu z nich są „Okey!”, bo sami są ich największymi sukcesorami.

Obawiam się, że w ciągu najbliższych dekad ten sukces zacznie się obracać w pył. Przyjdzie moment, w którym zapytamy: dla kogo ten sukces budowaliśmy? Odpowiemy na to nie my, ale nasze dzieci. W Polsce dominuje perspektywa krótkoterminowa, najbliższych wyborów, najbliższego budżetu. W ogóle wybory są najważniejsze, obojętnie jakie , czy parlamentarne, czy samorządowe, bo są bez reszty upartyjnione.
Ale skoro jest takie święto, więc warto z niego skorzystać, pocieszyć się tym co nam pokażą nasze niezawodne media, arcymistrzowie w tworzeniu podniosłego, świątecznego nastroju. To dobrze, że o Polsce jest głośno na świecie, przynajmniej przez parę dni. A co będzie dalej, zobaczymy. Póki co świętujemy !