Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 29 sierpnia 2018

Millennialsi - polubili słowo socjalizm




Rzeczy niemożliwe mogą się zdarzyć, gdy piekło zamarznie – pociesza wiernych z ambony elokwentny kaznodzieja na jednym z młodzieżowych forum. Nie będzie piekła, to nie będzie szatana, który namawia ludzi do złego. A przecież człowiek nie rodzi się złym, tylko złym się staje pod wpływami istot z piekła rodem.

Marzenia kapłańskie o zamarznięciu piekła wydają się czystą fantazją zwłaszcza, że coraz wyraźniej odczuwamy wszyscy skutki postępującego ocieplenia na kuli ziemskiej. Nie jest możliwe by te zmiany w pogodzie nie wpłynęły na atmosferę podziemnych czeluści piekielnych.

Tak więc Szatan czuje się dobrze i coraz wyraźniej oddziaływuje na młode pokolenie, które ulega, zdaniem ojców duchownych, demoralizacji na niespotykaną dotąd skalę.

Dowodzą tego badania różnych instytucji dotyczące pokolenia przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, czyli grupy tzw. millennialsów.

O millennialsach jest coraz głośniej. Kim są młodzi ludzie w wieku 16 do  38 lat?

Jedni twierdzą, że to zaszczytne pokolenie przełomu, któremu w końcu dane było dojrzewać i rozwijać się w wolnej Polsce. Inni powiedzą, że to zadufana w sobie banda egoistów. Żartobliwi mówią, że to dzieciaki, które umrą, gdy zabierze się im telefon i dostęp do Internetu. Przekonaj się, kim są millenialsi i czego się boją!

Pokolenie Y to osoby urodzone między 1980 a 1994 lub jak kto woli między 1980 a 2000 rokiem ( a więc u progu Millenium, stąd ich nazwa). To przede wszystkim ludzie, którzy mieli szansę na rozwój, edukację, pracę i wszelako rozumianą wolność. Millenialsi pamiętają czasy "Solidarności", Okrągły Stół, papieża Jana Pawła II i Unię Europejską.

Z drugiej strony to pokolenie niezwykle zarozumiałe, niepokorne, a nawet egoistyczne. To ludzie, którzy znają swoją wartość, często przeceniają własne możliwości i wymagają od innych zbyt dużo. To osoby, które już od swojego pierwszego pracodawcy wymagają kilku tysięcy zł na start, nie mają oporów przed krytykowaniem starszych czy wyrażaniem swojej opinii. Wielu twierdzi, że millenialsi są zadufani w sobie i interesuje ich tylko własny koniec nosa. Mówi się, że to lenie, obiboki, bezczelne towarzystwo, aroganccy chłopcy i wyrachowane, wredne dziewczyny. I coś w tym jest, bo millenialsów stać na wiele. Nie ustępują miejsca w autobusie, są w stanie zwolnić się pracy z dnia na dzień, sprzeciwiają się woli rodziców, nie słuchają nauczycieli, a studia – tak szybko, jak je rozpoczynają, tak szybko i je rzucają, bez dyplomów, i tytułów.

Z badań Providenta wynika, że 60 proc. osób poniżej 25. roku życia nie ma jeszcze żadnych doświadczeń zawodowych, ale jednocześnie prawie 40 proc. twierdzi, że praca na swoim jest atrakcyjniejsza niż etat. Z raportu „Global Entrepreneurship Monitor” wynika, że co czwarty start-up prowadzi osoba, która nie ukończyła 25 lat. Mamy zatem do czynienia z dużą zmianą społeczną, gdyż do tej pory to stabilna praca na etacie była synonimem bezpieczeństwa i pomagała wyznaczać zawodowe cele.

Z pewnością zmienił się w Polsce preferowany przez młodych model życia – millennialsów (nazywanych także pokoleniem Y). Kwestionują oni obowiązujący poprzednie generacje zestaw wartości ideowych oraz zwyczajów codziennego funkcjonowania. Z przeprowadzonych przez firmę  IQS badań w ramach projektu „Świat młodych” wynika, że aż 44 proc. osób w Polsce, które nie ukończyły 35. roku życia, mieszka z rodzicami. Z kolei z badań przeprowadzonych przez firmę Society of Grownups wynika, że w USA połowa osób w wieku 21–29 lat korzysta z pomocy finansowej najbliższej rodziny. Młodzi w Polsce i na świecie przesuwają jak najdłużej moment psychicznego i finansowego uniezależnienia się.

Jednak chyba największa różnica pomiędzy baby boomersami a millennialsami dotyczy ich stosunku do rywalizacji. Baby boomersi postrzegają rynek pracy jako pole bitwy, na którym muszą bezwzględnie rywalizować z innymi. Dla millennialsów ważne jest natomiast zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym. Praca to praca, młodzi nie identyfikują się z pracodawcą, a gdy firma ma problemy finansowe, to oni będą pierwszymi, którzy „ewakuują się ze statku”.

W zakresie przemian ideologicznych i światopoglądowych tego pokolenia można mówić, że mają charakter rewolucyjny. Dotyczy to nie tylko stosunku do religii, ale także etosu obyczajowego, który dotąd funkcjonował i  wyznaczał  ambitne cele w życiu rodzinnym, w pracy zawodowej i społecznej. Dotyczy też ich odniesienia się do tego wszystkiego co się dzieje w sferze politycznej, a więc naszej polskiej demokracji, zarówno w wydaniu PO jak i obecnie PiS.

Wielu rozsądnych polityków lub dziennikarzy zadaje sobie pytanie. Skąd się bierze poparcie młodych dla obecnie rządzącej partii PiS, ale także takiej efemerydy jak „Kukiz 15”? Odpowiedź jest jedna. Odpowiada im program socjalny, ale widzą jedyną możliwość jego osiągnięcia droga autorytarną. Tak, to zakrawa na paradoks, ale jednopartyjny sposób rządzenia krajem  znany z czasów PRL-u znajduje ich aprobatę, bo wydaje się najskuteczniejszym. Okazuje się, że millennialiści polubili słowo socjalizm, ale jest pytanie na jak długo. Odpowiedź na to pytanie przyniosą zbliżające się wybory, ale nie tyle samorządowe, co parlamentarne.

 P.S. Baby boomers to osoby urodzone w latach 1946-1964, powojenne pokolenie wyżu demograficznego. Choć w ogólnej populacji osób w wieku 50+ przybywa (w związku ze starzeniem się społeczeństwa), na rynku pracy jest ich coraz mniej.

Fot. Zbigniew Dawidowicz


wtorek, 28 sierpnia 2018

Przedwyborcze rady nie od parady


 

Goebbels mówił, że nie ma czegoś takiego, jak zła reklama. Każda jest dobra. Z tego założenia wychodząc nasi znakomici kandydaci w wyborach winni robić co tylko się da, aby zrobić sobie reklamę. Nowoczesne środki techniczne pozwalają pokazać się z jak najlepszej strony i w ten sposób wzbudzić zainteresowanie swoją osobą.

Najlepiej fotografować się codziennie w różnych sytuacjach budzących podziw, szacunek i wzruszenie. Wszystko to puszczać gdzie się tylko da. Na facebooku, w poczcie mailowej, komórką, w internecie, prasie, telewizji. Jak najwięcej i jak najczęściej. Tylko wtedy są szanse na pozyskanie zaufania wyborców niezdecydowanych. A to przecież oni zazwyczaj decydują o sukcesie wyborczym.

Dobrze jest sfotografować się w gronie osób starszych, schorowanych, np. odwiedziny w domu starców lub szpitalu. W kolejnym spocie – koniecznie wśród najmłodszych w żłobku lub przedszkolu. Dobrze też w szkole na przerwie międzylekcyjnej, a potem na boisku sportowym z chłopakami i dziewczynkami grającymi w piłkę. Mile widziane są ujęcia ze znanymi sportowcami.

Koniecznie trzeba być w jakimś zakładzie pracy i rozmawiać z robotnikami, potem w biurze opieki społecznej i urzędu pracy, w każdym przypadku dając do zrozumienia odbiorcy jak bardzo troszczymy się o ludzi pracy, a także ubogich i bezrobotnych.

Dobrze jest odwiedzić biedną rodzinę sąsiadów i obiecać pomoc i opiekę.

Niezwykle korzystne wrażenie zrobi spacerek z całą swoją rodziną na niedzielną sumę, a jeszcze większe, gdyby się udało po mszy pod rękę z księdzem proboszczem.

Nie możemy zapomnieć też o wsi, tak więc odwiedzamy znanych nam gospodarzy i robimy ujęcie najlepiej w oborze z dojeniem krowy, albo też na polu przy zbieraniu ziemniaków, a potem koniecznie przy stole biesiadnym ze szklaneczką zsiadłego mleka i kromką chleba z masłem.

Na koniec puszczamy nasze ujęcia domowe: zadbany domek z ogródkiem, rodzinka w komplecie z pieskiem, kotkiem, ewentualnie ptactwem domowym, np. kanarek w klatce. A gdyby się dało z królikami – to robi szczególnie dobre wrażenie. Nikt przecież nie pomyśli o tym, że trusię hodujemy po to, by ją na starość stuknąć między uszy i wrzucić na brytfannę. Pamiętajmy, mile widziana jest zasobność domu kandydata, świadczy ona o naszej przedsiębiorczości oraz dowodzi, że kandydowanie nie wynika z potrzeby zadbania o kasę, ale z rzeczywistej troski o dobro nas wszystkich.

Znakomicie wykonana kolorowa fotografia (koniecznie z pogodnym i przyjaznym wyrazem twarzy), a pod nią  hasło typu: Jestem z Wami i dla Was gotowy (-a) na wszystko !  -  to musi zrobić wrażenie.

Nie będę dalej sugerował kolejnych innych sytuacji, które mogą pokazać nas w jak najlepszym świetle i przyczynić się do pozyskania głosów wyborców. Jestem pewien, że wspaniałomyślność kandydatów na burmistrzów czy radnych gminnych lub powiatowych jest w tej mierze nieograniczona.

Obok sesji fotograficznych ważnym jest też słowo. Przede wszystkim zwięzłe i dowcipne hasło wyborcze, wpadające w ucho i robiące dobre wrażenie. Musi ono pokazać naszą otwartość na postulaty społeczności lokalnej i gotowość do ich spełnienia. Koniecznie trzeba przekonać wyborców, że tylko głosowanie na moją osobę jest kołem ratunkowym dla gminy (powiatu, województwa), że nikt nie potrafi zrobić tego lepiej.


No i na koniec rzecz najważniejsza  -  spotkania z kandydatem. Decydującym jest wybór miejsca i czasu, konieczne barwne ogłoszenia rozwieszone wszędzie gdzie się tylko da i osobiste zaproszenia. A ponadto na spotkaniu dodatkowy magnes przyciągający wyborców, czyli tzw. część artystyczna z dobrym zespołem muzycznym, piosenkarzem lub piosenkarką, osobą potrafiącą rozbawić publiczność. Wskazana jest obecność znanych osobistości udzielających poparcia. No i to, co gwarantuje sukces  -  obiecanki. Nie jakieś ogólniki, ale konkrety. Gdzie i kiedy wybudujemy most, położymy asfalt na drodze, każdej biednej rodzinie zapewnimy pomoc społeczną z kasy gminnej, a przedsiębiorczym osobom dobre warunki do rozwinięcia interesu. Co zrobimy dla poprawy edukacji, rozwoju kultury, sportu i turystyki, a co dla wszystkich obywateli by czuli się pewnie i z nadzieją patrzyli w przyszłość.

Mile widziane jest wyjście bezpośrednie do wyborcy, np. mały stolik z osobą kandydata i ulotkami wyborczymi w publicznym miejscu, np. przed „Biedronką”. Ważne są towarzyszące kandydatowi osoby, uśmiechnięte i przyjaźnie zapraszające na rozmowę z przyszłym burmistrzem lub radnym. A do tego maleńki poczęstunek -  słodycze lub owoce.

Oczywiście pomysłów może być więcej i znacznie ciekawszych, to wszystko zależy od inteligencji kandydata, który powinien czymś zaimponować, by zyskać poparcie i odnieść sukces wyborczy.

Musimy pamiętać o tym, że w tych wyborach nie liczy się to, czy kandydat jest osobą mądrą, dobrze wykształconą, mającą za sobą osiągnięcia w pracy społecznej i zawodowej, ale liczy się spryt w pozyskaniu zaufania wyborców, co można osiągnąć proponowanymi powyżej sposobami.

Kampania przedwyborcza właśnie się zaczęła, tak więc wszystko jest przed nami.

I bardzo proszę pamiętać po wyborach, że ja byłem za, a nawet przeciw, ale póki co wszystkim po równo staram się pomóc dobrą radą.

Fot. Zbigniew Dawidowicz

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

I zobaczyć miasto Lwów...




Takie marzenie towarzyszyło mi od dawna w latach młodości, a stało się to skutkiem przeuroczej książki Jana Parandowskiego „Niebo w płomieniach”, z którą zetknąłem się już jako maturzysta w sanatoryjnej bibliotece w Zakopanem. Nasłuchałem się potem różnych opowieści o Lwowie i wielu wybitnych polskich uczonych wywodzących się z tego miasta, tak więc nadzieja, że uda mi się kiedyś je zobaczyć tkwiła w moim jestestwie jak niegasnący kaganek oświaty.


No i marzenie się spełniło. We Lwowie znalazłem się po raz pierwszy gdzieś tam w latach osiemdziesiątych, gdy udało się mi z żoną odwiedzić jej miejsce urodzenia niedaleko Mościsk. Do Lwowa nie było stąd daleko, tak więc wybraliśmy się naszym „maluchem” na wycieczkę z duszą na ramieniu, bo  wielkomiejski ruch robił na mnie zawsze duże wrażenie, a maluch stanowił dla tubylców dziecięcą igraszkę.


Niestety, mój wyśniony rekonesans nie odbył się bez przygody, która spotkała nas na samym początku jazdy szeroką arterią Lwowa. Okazało się, że wpadłem przednim kołem fiacika w odkryty otwór studzienki kanalizacyjnej. W pierwszej chwili nie wiedziałem co robić, ale  stała się rzecz niezwykle sympatyczna. Paru przechodzących chodnikiem młodych Ukraińców podbiegło do nas, podnieśli samochód na drogę, odcisnęli rękami zagiętą część karoserii tak aby można było dalej jechać, a następnie kazali nam wsiadać i po zapaleniu silnika popchnęli malucha i pomachali z uśmiechem rękami. Działo się to wszystko bardzo szybko, bo obok ruch dużych samochodów odbywał się normalnie, tak że dopiero później uświadomiłem sobie jak wiele zawdzięczam tym przypadkowym przechodniom. Odtąd mam dobre zdanie o Ukraińcach, chociaż nie mogę tego powiedzieć o służbach porządkowych na granicy i celnikach, ale to już osobny temat.


Lwów okazał się miastem, które zrobiło na mnie duże wrażenie. Mam tu na uwadze centrum, bo na dokładniejsze zwiedzenie miasta, a zwłaszcza jego dzielnic peryferyjnych trzeba by znaleźć znacznie więcej czasu i dobrego przewodnika. Na sam Cmentarz Łyczakowski potrzeba kilka godzin, tak samo jak na bliższe poznanie zabytków na Wysokim Zamku.

Nie mam zamiaru pisać o samym Lwowie, jego historii i zabytkach. Takie miasto jak Lwów nie da się opisać w krótkim poście blogowym. Zrobiła to wprawdzie Beata Maciejewska w ostatnim wrocławskim dodatku do „Gazety Wyborczej” z 24 sierpnia br. w artykule pt. „Spacerkiem po rajskim Lwowie”,  ale potrzebowała do tego dwóch szpalt gazety.

Już na wstępie autorka pisze, że taki spacer po mieście powinien trwać co najmniej tydzień, ale jeśli uda się odwiedzić przynajmniej lwowski rynek i korso, gdzie mają miejsce różnego rodzaju koncerty, mityngi i demonstracje polityczne, gdzie pod pomnikiem Tarasa Szewczenki zbierają się nacjonaliści ukraińscy, zaś koło posągu Matki Boskiej fotografują się pary nowożeńców, a pod kolumną Mickiewicza  -  polskie wycieczki, to już można mieć jakieś wyobrażenie o tym, czym był kiedyś, a czym jest dzisiejszy Lwów.

Beata Maciejewska zrobiła to po mistrzowsku, ukazując w telegraficznym skrócie ogrom bogactwa architektury i sztuki tkwiący w otoczonych opiekuńczą ręką miasta zabytkowych budowlach, podkreślając wagę i znaczenie polskiej inteligencji w przebogatej historii miasta.

Wśród wielu strat, jakie poniosła Polska w II Wojnie Światowej, utrata Lwowa jest szczególnie bolesna, mimo że otrzymaliśmy historyczne rekompensaty. Myślę tu nie tylko o polskich kościołach, pałacach, kamienicach, z których wiele zachowało się do dziś i należy do narodowego sanktuarium, lecz o gnieździe niezwykle twórczego  środowiska polskiego, z całym jego dziedzictwem stuleci, bogatą, różnorodną kulturą, a więc przede wszystkim — o Lwowie naukowym i artystycznym, budowanym wysiłkiem pokoleń i organicznie związanym z Polską. 


Nurtowało więc mnie pytanie, jak to się stało, że to miasto na wschodnich rubieżach kraju, w którym byliśmy czymś w rodzaju zaborców, stało się z upływem czasu tak bardzo polskie, a Lwów promieniował na całą Rzeczpospolitą jako ośrodek nauki i kultury?

Odpowiedź na to pytanie znalazłem w prezentowanej już kiedyś w tym blogu książce -przewodniku turystycznym autorstwa Adama i Ewy Hollanków pod tytułem „I zobaczyć miasto Lwów”.

We wstępie tej książki czytam, co następuje:

„O Lwowie bowiem wiadomo powszechnie, że miał swój „genus loci”. Był jednocześnie miastem pełnym humoru i wspaniałej kultury, z której czerpał cały kraj. Kultura ta wyrosła z łacińskiej, czy też jak to się szerzej określa, strefy śródziemnomorskiej, ulegała rozlicznym wpływom. Mieszkali tam przecież Ormianie i Żydzi, Ukraińcy (zwani wcześniej Rusinami), Grecy, Szkoci, Tatarzy, Turcy, Niemcy, Austriacy i Węgrzy. Ten specyficzny, kresowy melanż cywilizacji i kultury wytworzył niepowtarzalnego lwowskiego ducha. Wszyscy tu żyli w swoistej symbiozie, jedni od drugich korzystali. Lwowian cechowała zawsze wielka tolerancja, sympatia do wszystkich narodów, mieli doskonały stosunek do innych, swoich i obcych, nikt tu nie doznawał uczucia alienacji. To było to, czego nam teraz brakuje.”

To właśnie w takim Lwowie, mieście wielonarodowościowym, wieloreligijnym i wielokulturowym potrafili Polacy stać się siłą wiodącą, a Lwów słynął jednym z najprężniejszych ośrodków nauki polskiej.

Był czas kiedy Rzeczpospolita Polska była krajem najbardziej tolerancyjnym w całej Europie.

Było to skutkiem Unii Polsko-Litewskiej, efektem której Polska powiększyła swój obszar wielokrotnie i jako Rzeczpospolita Obojga Narodów stała się krajem od morza do morza.
Wprawdzie za panowania Zygmunta III Wazy miała miejsce w kraju kontrreformacja, ale jej moc oddziaływania była znacznie mniej odczuwalna na wschodnich kresach Rzeczpospolitej.
A przed wszelkimi próbami klerykalizacji obronił się Lwów, pozostając nadal  miastem wolnym i tolerancyjnym.

Szkoda, że z tej właśnie chlubnej przeszłości tolerancyjnego Lwowa nie potrafimy dziś wyciągnąć należytych wniosków, a naszą specjalnością stało się zamykanie granic dla uchodźców w obawie przed innowiercami. Pocieszam się, że jest to idea partii rządzącej, która na łatwej do wyzwolenia w ludziach ksenofobii usiłuje budować swoją popularność. Czas pokaże jak daleko cofnęliśmy się do tyłu, tracąc poparcie wśród narodów na całym świecie.

P.S. Wrocławska dziennikarka zachęca do lwowskiej eskapady:

„Z Wrocławia do Lwowa jest 600 km, więc jazda samochodem trwa ok. 6-7 godzin, chyba że będą kolejki na granicy. To nie strefa Szchengen, poczujecie się jak w PRL-u. Spryciarze zostawiają samochody w Medyce, przechodzą granice pieszo, a potem biorą taksówkę. Albo dojeżdżają pociągiem z Przemyśla na lwowski dworzec.
Najwygodniej jednak polecieć samolotem (Wizz Air ma niezłą ofertę po ok. 50 minutach jesteśmy na miejscu”.

niedziela, 26 sierpnia 2018

O naszym patriotyźmie




„Gdy znów do murów klajstrem świeżym
przylepiać zaczną obwieszczenia,
gdy „do ludności”, „do żołnierzy”
na alarm czarny druk uderzy
i byle drab, i byle szczeniak
w odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
że trzeba iść i z armat walić,
mordować, grabić, truć i palić,
gdy zaczną na tysięczną modłę
ojczyznę szarpać deklinacją
i judzić kolorowym godłem
i judzić „historyczną racją”,
o piędzi, chwale i rubieży,
o ojcach, dziadach i sztandarach,
o bohaterach i ofiarach;
gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
pobłogosławić twój karabin,
bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
ze za ojczyznę bić się trzeba

O przyjacielu nieuczony,
mój bliźni z tej czy innej ziemi,
wiedz że na trwogę biją dzwony ! …

(Julian Tuwim, Do prostego człowieka)

Przypomniał mi się ten wiersz Juliana Tuwima,  moim zdaniem, jeden z najważniejszych i najmądrzejszych w jego twórczości, ale zarazem wiersz przygnębiający. A to dlatego, że wciąż aktualny mimo upływu lat, tak jakby nic się na świecie nie zmieniło. Uczymy się historii, poznajemy fakty (nie mówię o ich dowolnej interpretacji, zależnej od politycznych celów), mniej więcej zdajemy sobie sprawę z przebiegu wydarzeń i wielkości ofiar, jakie ponieśliśmy w dalszej i nie tak znów odległej przeszłości, lata mijają, świat się zmienia, a my wciąż ostrzymy szabelki i wypinamy pierś do orderów bojowych, bo naszym ideałem patrioty jest Polak gotowy za ojczyznę przelać krew.

Wciąż z czcią i honorem odnosimy się do  zgranej, abstrakcyjnej, nieadekwatnej dla współczesnej rzeczywistości idei, znanej z pieśni bojowej:

„Patrz Kościuszko na nas z nieba,
jak w krwi wrogów będziem brodzić,
twego miecza nam potrzeba,
by Ojczyznę oswobodzić.
Wolność droga w białej szacie
złotym skrzydłem w górę leci,
na jej czole, patrzaj bracie,
jak swobody gwiazda świeci.

Refren: Oto jest wolności śpiew, śpiew, śpiew
My za nią przelejem krew, krew, krew !

Z naszym duchem i orężem
Polak ziemię oswobodzi,
Zdrajca pierzchnie, my zwyciężym,
Bo wódz śmiały nam przewodzi.
Tylko razem, tylko w zgodzie,
a powstańców bedziem wzorem.
Wszak dyktator przy narodzie,
cały naród z dyktatorem!

Ref. Oto jest wolności…

(Słowa: Rajnold Suchodolski, tempo poloneza)

I jeszcze jeden fragment pieśni patriotycznej  z przeszłości przywołam, a jest to „Warszawianka” z roku 1831, słowa (żeby było dowcipniej) Francuza, Casimira Delavigne, w tłumaczeniu Karola Sienkiewicza:

Oto dziś dzień krwi i chwały,
Oby dniem wskrzeszenia był!
W gwiazdę Francji Orzeł Biały
Patrząc, lot swój w niebo wzbił.
A nadzieją podniecony
woła do nas z różnych stron:
Powstań Polsko, rzuć kajdany,
dziś Twój triumf, albo zgon!

Ref. Hej kto Polak na bagnety!
Żyj swobodo, Polsko żyj!
Takim hasłem cnej podniety
trąbo nasza, wrogom grzmij! (bis)…

Grzmijcie bębny, ryczcie działa,
dalej dzieci w gęsty szyk.
Wiedzie hufce wolność, chwała,
triumf błyska w ostrzu pik.
Leć nasz Orle w górnym pędzie
sławie, Polsce, światu służ.
Kto przeżyje  -  wolnym będzie.
Kto umiera  wolnym już.

Ref. Hej kto Polak …

Pieśni patriotyczne powstawały w przeszłości, w warunkach niewoli zaborczej. To są piękne pieśni, słuchamy ich i śpiewamy ze wzruszeniem. Ale to są pieśni historyczne. Pamiętamy je częściej z powodu wpadającej w ucho melodii, mniej zaś ze względu na treść. A ich treść budzi dziś refleksję. Nie wolno nam używać ich jako idei przewodniej politycznych programów, jako celów wychowawczych społeczeństwa. Co z nich wynika?

Nie ma większej wartości jak to, by za ojczyznę przelać krew. To żeby dla niej żyć i pracować się nie liczy. To żeby dbać o jej dobre imię też. To żeby pokazać innym, ze jesteśmy narodem  gościnnym, przyjaznym dla innych, nowoczesnym, że mamy już za sobą sanacyjną i komunistyczną przeszłość, to nie ma znaczenia.

Myślę, ze nie muszę kontynuować tego wywodu, bo jest on jasny i zrozumiały. Są takie siły polityczne i środowiska, które ideę patriotyzmu traktują instrumentalnie po to, by w ten sposób pozyskiwać poparcie w wyborach. A skutki. Mieliśmy okazję o nich słyszeć lub oglądać je jeśli nie osobiście, to w środkach przekazu. To paramilitarne oddziały młodzieży noszącej mundury, szykującej się do wojny, uczącej się posługiwać się bronią, choć nie są żołnierzami. Dziś wszystkie razem zrzeszają już około 30 tys. osób. Może to okazać się groźne, bo nie wszyscy chcą podporządkować się Ministerstwu Obrony Narodowej, a bywa że są zręcznie wykorzystywane politycznie do rozpraszania antyrządowych demonstracji organizowanych przez opozycję.

Właściwą miarą patriotyzmu winno być to, co się czyni dla Polski by ją wzbogacić, rozsławić, unowocześnić. Wzorcami patriotów powinni być ludzie lub organizacje obywatelskie, które ofiarną pracą, wiedzą i talentem służą krajowi, przyczyniając się do jego rozkwitu. Mamy takie autorytety uznane przez cały świat, jak papież Jan Paweł II lub przywódca Solidarności, późniejszy prezydent, Lech Wałęsa. Ale mamy też cieszących się uznaniem i popularnością w kraju ofiarnych działaczy, takich jak Jerzy Owsiak, Janina Ochojska, Anna Dymna, a myślę że to dopiero początek listy. Na nich powinniśmy budować etos obywatelski naszej ojczyzny.

To jest oczywiste, że należy czcić i szanować Polaków, którzy w przeszłości przelewali krew za ojczyznę zagrożoną utratą wolności lub będącą w niewoli. Ale w czasach pokoju cenić trzeba tych, którzy potrafią dla niej żyć. Żyć i pracować dla dobra wspólnego, a nie dla własnej wygody i kieszeni.

I tyle słów na niedzielę dzisiejszą !