Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Wałbrzych był i jest wyjątkowy !


wałbrzyski rynek


W jednej z audycji radia „złote przeboje” mówiłem o Wałbrzychu, że to nie jest takie sobie, zwykłe, byle jakie miasto. Próbowałem przekonać do tego słuchaczy wskazując na ciekawą historię, niezwykłe walory położenia geograficznego, piękno przyrody, bogactwo zabytków architektury i frapujące wielu  górników i eksploratorów tajemnicze podziemne sztolnie. Miałem tu na uwadze pojawiające się coraz częściej w literaturze popularno-naukowej przypuszczenia o wyjątkowej roli Wałbrzycha w przemyśle zbrojeniowym Niemiec w czasie II wojny światowej.

Mówiłem wtedy, że widzę Wałbrzych, jako miasto niespełnionych szans i nadziei, że jestem przekonany, iż ukazanie prawdy o  Wałbrzychu wcześniej, czy później nastąpi, że spełni się sen lokalnych patriotów, przesiedleńców z różnych stron  Polski i świata, którzy docenili zalety tego zagadkowego miasta i nie utracili wiary w odkrycie wciąż jeszcze intrygującej tajemnicy z nieodległej przeszłości.

To drzemało we mnie od dawna, nadzieja że stanie się coś niezwykłego, że wreszcie ktoś się otrząśnie z letargu i niemocy , że jakimś cudem uda się odsłonić prawdę o tym, co się działo w czasie wojny pod ziemią w Wałbrzychu, a oczom wielu malkontentów i niedowiarków ukaże się wreszcie miasto niezwykłe, o tajnej roli w przemyśle zbrojeniowym, miasto które mogło odegrać w historii Niemiec Hitlerowskich rolę nadzwyczajną. Zabrakło być może kilku lub kilkunastu miesięcy, by przygotowywany od dawna i niebywale zintensyfikowany pod koniec wojny plan uruchomienia „cudownej broni” będącej w stanie powstrzymać ofensywę aliantów, stał się faktem realnym i tragicznym dla Europy i świata. I to mogło stać się właśnie tu, w Wałbrzychu, w naszym, dla wielu mieszkańców biednym, ponurym, zaniedbanym, byle jakim mieście. To nie jest tytuł do chwały, zarówno dla byłych niemieckich włodarzy  miasta, jak i dla współczesnych samorządowców, że w ich mieście mógł się „urodzić” produkt masowej zagłady ludzkości, którego skutki odczuli tak dotkliwie nieco później na własnej skórze mieszkańcy Hiroszimy i Nagasaki. Ale nie chodzi tu o chlubę, lecz ukazanie tego, co się naprawdę działo w kopalnianych szybach, co było realne i prawdziwe, a zostało zasłonięte tajemnicą wojskową po to, by zatrzeć ślady, a zarazem ukryć świadectwa, świadczące namacalnie o zbrodniczych zamiarach przywódców III Rzeszy Niemieckiej. Chodzi też o to, żeby przeciąć wreszcie krąg domysłów, plotek i fantasmagorii o podziemiach wałbrzyskich, które obracają się jak szkiełka w kalejdoskopie i bawią tylko wyobraźnię nie przynosząc ze sobą żadnego skutku.

Co się więc takiego zdarzyło? Przecież w Wałbrzychu nic się nie dzieje szczególnego. Galeria „Viktoria” funkcjonuje w pełnym rozkwicie, Wałbrzyskie Muzeum Przemysłu i Techniki zmieniło swój image, stając się Starą Kopalnią, miejscem kultury, rozrywki i wypoczynku, Lisia Sztolnia pozostaje nadal kanałem odpływowym, a Góra Parkowa cieszy się  powodzeniem wśród wagarowiczów Zespołu Szkół nr 2 jak za dawnych dobrych czasów PRL-u.

To nieprawda, że w Wałbrzychu nic się nie dzieje szczególnego. Właśnie stała się rzecz zdolna obrócić wlokące się jak żółw koło historii i uczynić z Wałbrzycha centrum zainteresowania całego świata. Już nie będzie do Wałbrzycha przyjeżdżał reżyser Andrzej Wajda, w  celu odszukania na peryferiach sypiących się kamienic, refleksów dawnego świata, by uwiarygodnić prawdopodobieństwo fabuły filmu „Panna Nikt”. Dziś może przyjechać z mrożącą krew w żyłach akcją odgrzebania „złotego pociągu” w podziemnych lochach Wałbrzycha, by przy okazji odsłonić prawdziwy obraz tego wyjątkowego pod każdym względem miasta. Ale można się spodziewać, że będzie to raczej ponownie, znakomity Bogusław Wołoszański, który z ziemią wałbrzyską związał się, jak sam powiedział,  nierozerwalnie

Mówię to z pełnym przekonaniem i mocą, że „cudowny pociąg” jest tylko i wyłącznie preludium do odsłonięcia kolejnych tajemnic Wałbrzycha. Są one ukryte tak samo pod ziemią i wymagają spokojnego, rozsądnego działania, by odkryć i pokazać całą prawdę o militarnych planach przywódców Rzeszy Niemieckiej w czasie II wojny światowej, a zarazem odsłonić kolejne, niezwykle atrakcyjne miejsce przyciągające turystów z całego świata.


Zdarzyła się rzecz, która jest w stanie poruszyć najbardziej niewzruszony  fundament wiedzy o próbach nuklearnych III Rzeszy. A sprawą tą interesują się historycy i pasjonaci na całym świecie. Dziś możemy powiedzieć, że wiemy już na ten temat o niebo więcej niż dotąd. Mamy potwierdzenie, gdzie m. in. znajdowały się laboratoria doświadczalne broni jądrowej i gdzie miało się znajdować centrum przemysłu zbrojeniowego Niemiec Hitlerowskich. Otóż właśnie, gdzie?
Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama. Oczywiście w Wałbrzychu. To właśnie Wałbrzych stał się miejscem lokalizacji gigantycznego planu przeniesienia do podziemi przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy znanego pod  kryptonimem Rüdiger, cytuję:

Ta nazwa elektryzuje w południowo-zachodniej Polsce każdego kto choćby się tylko otarł o tematy związane z eksploracją i rozwiązywaniem tajemnic drugowojennej historii tego regionu. Rüdiger to na Dolnym Śląsku tajemnica tak wielka i nieomal równie sławna jak piramidy egipskie”.

Zacytowałem dwa pierwsze zdania z 15-tego rozdziału książki Jerzego Rostkowskiego „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju, wydanej w 2011 roku przez Dom Wydawniczy Rebis w Poznaniu.

Ta książka dla naszego środowiska wałbrzyskiego, to rewelacja. Nie znam równie intrygujacej, dobrze napisanej i frapującej książki związanej z najnowszą historią Wałbrzycha i okolic. Książka w sposób przekonywujący, oparty na dużej wiedzy, logicznych wnioskach po wieloletnich poszukiwaniach daje odpowiedź na szereg zagadek związanych z rolą i znaczeniem Wałbrzycha w hitlerowskich planach wojennych dotyczących  produkcji najnowocześniejszej broni nuklearnej.

Wprawdzie można mieć zastrzeżenia co do tego, czy nazwa Rüdiger jest na D. Śląsku tak sławna jak piramidy egipskie, ale są ku temu przesłanki, aby tak się niebawem stało. Wszystko zależeć będzie od tego, jak lokalne władze miejskie i powiatowe potraktują niezwykle ważne i wstrząsające odkrycia autora książki i czy potrafią wyciągnąć wnioski, z wyjątkowej szansy na promocję miasta i przyciągnięcie do Wałbrzycha setek tysięcy turystów z kraju i  zza granicy. To co się dzieje z odkryciem miejsca lokalizacji „złotego pociągu” jest do tego zachętą. Potrzebne są odważne decyzje i skuteczne działania z wykorzystaniem znajomości tematu i zaangażowania samego autora książki i bliskich mu  pasjonatów – eksploratorów.

Nigdy dotąd nie było takiej szansy, bo wszelkie  domysły i podejrzenia miały charakter hipotetyczny. Dzięki badaniom autora książki stają się one  nieomal dowodami. Wystarczy tylko potwierdzić je empirycznie, odsłaniając przynajmniej część ukrytych pokopalnianych sztolni i podziemnych korytarzy, zgodnie ze wskazówkami Jerzego Rostkowskiego.

Przyjrzyjmy się najpierw autorowi książki.

Jerzy Rostkowski z Warszawy nie jest historykiem, lecz jednym z najlepszych polskich eksploratorów. Pasją Rostkowskiego jest Dolny Śląsk. Opublikował wiele książek sławiących krajobrazy i architekturę tego regionu. Jego sentyment do Dolnego Śląska wiąże się z nagromadzeniem ukrytych w  podziemiach tajemnic jak w żadnym innym regionie Polski. Jak pisze Tadeusz A. Kisielewski w przedmowie książki: „Żaden z polskich historyków deklarujących swoje zainteresowanie badaniem hitlerowskich zbrodni wojennych nie tylko nie może się wykazać podobnym osiągnięciem, ale choćby inicjatywą przybliżającą do niego.”
I rzeczywiście w książce znajdziemy potwierdzenie znajomości przez Jerzego Rostkowkiego wielu innych dziedzin nauki poza historią i geografią,  n. p. górnictwo głębinowe, geofizyka, topografia, minerstwo, bronioznawstwo, technologia materiałów wybuchowych. Materiał do książki był gromadzony przez lata, a poprzedziły go częste wizje lokalne i kontakty z wielu tutejszymi poszukiwaczami, znawcami przedmiotu, pasjonatami, no i na koniec osobiste penetracje rozlicznych miejsc w Wałbrzychu i okolicach.
O tajemnicach Dolnego Śląska czasu II wojny światowej oraz o niemieckiej bombie atomowej opowiada sam Jerzy Rostkowski w interesującym wywiadzie udzielonym Łukaszowi Grzesiczakowi , opublikowanym w internetowych goglach:
Łukasz Grzesiczak: Czy nie boi się Pan zarzutu, że nie jest Pan historykiem, a jedynie zwykłym poszukiwaczem sensacji?
Jerzy Rostkowski: Nie, ponieważ staram się maksymalnie udokumentować to, o czym piszę. Wielokrotnie próbowano mi zarzucać wprowadzanie elementów wątpliwych do moich książek. Tak było również w przypadku Podziemi III Rzeszy, jest tam bowiem bardzo dużo nowych faktów, rzeczy wręcz nieprawdopodobnych. Zawodowi historycy natomiast często zarzucają mi brak bibliografii. Staram się zatem umieszczać w publikacjach mnóstwo zdjęć, podawać jak najwięcej odniesień do źródeł w postaci dokumentów. Wszystkie relacje jakie posiadam są nagrane, bądź spisane, i potwierdzone. Zwykle nie wystarcza mi ogromne prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia. Muszę mieć jego wyraźne, przynajmniej trzykrotne, potwierdzenie od osób, które się nie znają.
Czuje się Pan historykiem?
Nie. Czuję się miłośnikiem historii.
Na czym polega ta różnica?
Nie chciałbym obrazić moich kolegów historyków, akademickich zawodowców, przed którymi chylę czoło. Wydaje mi się jednak, że do pracy prawdziwego historyka można dołożyć coś jeszcze, odrobinę własnej dociekliwości potwierdzonej badaniami terenowymi, pasję, umiłowanie regionu, o którym się pisze. Chodzi więc o umiłowanie historii, a nie o czyste jej przekazywanie. No i język. Tego suchego języka naukowców nikt, oprócz specjalistów, nie przeczyta. To jak tu mówić o popularyzowaniu regionu?
Mówił Pan o umiłowaniu nie tylko historii, ale także rejonu, o którym się pisze. Zapytam więc o tę książkę, Podziemia III Rzeszy opowiadają o Wałbrzychu i jego okolicach: skąd zainteresowanie akurat tym obszarem? Proszę również powiedzieć jak wyglądały badania tam prowadzone? Jakie największe dla Pana samego niespodzianki odkrył Pan właśnie tam?
Dla mnie największą niespodzianką jest to, co dzieje się w tej chwili. Jestem obecnie szefem grupy badawczej. To stowarzyszenie, które grupuje pasjonatów z różnych dziedzin, ponieważ, choć to może wydać się niewiarygodne, niejednokrotnie w naszych badaniach musi uczestniczyć n. p. saper. Oczywiście wszyscy członkowie mają stosowane uprawnienia do działań. Jest też ważne, że moje książki nie powstałyby w tak dopracowanej formie, gdybym był sam. Stowarzyszenie, któremu mam przyjemność i honor przewodzić, to zgromadzenie dolnośląskich fanatyków, takich samych jak ja. My musimy odkrywać coś nowego. To pasja, hobby i wieloletnie zainteresowania nas wszystkich…
Skąd jednak u Pana takie zainteresowanie Dolnym Śląskiem?
…Cieplice to dzisiaj dzielnica Jeleniej Góry, kiedyś samodzielne uzdrowisko, gdzie pracował mój Ojciec. Zawsze dużo jeździłem po Polsce, jeszcze jako amator, zanim napisałem jakąkolwiek książkę. Wyjątkowo urzekł mnie Dolny Śląsk. To jest miejsce, gdzie można znaleźć najpiękniejsze widoki, najwspanialszych ludzi. Owszem, negatywy też się zdarzają. Jest to jednak miejsce szczególnie urokliwe i, jak się wydaje, również wyjątkowo zapomniane oraz przez lata zaniedbane. Cieszę się zatem, że jest nas, tych rozkochanych w Dolnym Śląsku, coraz więcej. Nie traktuję moich kolegów po piórze jako konkurencji. Wręcz przeciwnie. Uważam, że im więcej jest nas, pasjonatów, tym lepiej dla samego Dolnego Śląska, jest on bowiem ciągle krainą absolutnie niewykorzystaną turystycznie. Proszę zobaczyć jak wielkie pieniądze zarabiają określone tereny w Niemczech czy we Francji, jeśli posiadają w zanadrzu tajemnice II wojny światowej. Przecież wokół takiego kompleksu, jaki w tej chwili będziemy badać, mogą powstawać hoteliki, sklepiki, kawiarenki. Wystarczy spojrzeć ile zarabiają podziemia Sandomierza, które mają się przecież nijak do podziemi wałbrzyskich. Kto z polskich turystów jadących do Chorwacji lub Egiptu słyszał o zamku Czocha? Taki sondaż robiłem na warszawskim lotnisku. Na 100 zapytanych osób NIKT nie udzielił prawidłowej odpowiedzi.
To tylko fragment interesującej rozmowy, by nie przedłużać dojścia do sedna książki o Wałbrzychu. Zachęcam do przeczytania całości  wywiadu  w goglach.
Przejdę teraz do meritum.. Co takiego nadzwyczajnego znajdujemy w książce o Wałbrzychu Jerzego Rostkowskiego, wyznaczającego nowy etap poznawczy wojennej historii miasta i jego najbliższych okolic ?

Zacznijmy od wyjaśnienia, co się mieści w tajnej nazwie Rüdiger.

Jerzy Rostkowski przytacza w swej książce informację otrzymaną od wałbrzyskiego eksploratora, pasjonata wojennych tajemnic III Rzeszy, Tomasza Jurka:
„Rüdiger…położony w odległych podziemnych wyrobiskach pokopalnianych, miał się stać podziemnym laboratorium jądrowym. Do obiektu, który był samowystarczalny, wyposażony we wszystkie agregaty prądotwórcze, ogrzewanie olejowe, własne ujęcie wody, doprowadzono pod ziemią kilkanaście kilometrów sieci energetycznej dużej mocy z elektrowni Wałbrzych. Obiekt również posiadał podziemną kolej łączącą go z Wałbrzychem. Poszczególne pomieszczenia oddzielały stalowe śluzy, otwierane za pomocą specjalnych kodowanych przepustek. Rüdiger posiadał bezpośrednią łączność telewizyjną z wszystkimi instytujami III Rzeszy oraz Führerhuptquartieren (FHQ), realizowaną poprzez centralę w podziemiach Fürstenstein…”

Powstają więc teraz kolejne pytania. Czy rzeczywiście ten gigantyczny projekt został przez Niemców zrealizowany, a jeśli tak, to gdzie się znajduje w Wałbrzychu, gdzie jest to tajemne miejsce, czy zostało odkryte?

W dwóch rozdziałach książki (15 i 16) Jerzego Rostkowskiego znajdziemy mnóstwo szczegółów ilustrujących niezwykle żmudne i uciążliwe dochodzenie do sedna sprawy. Finał dociekań teoretyczno-doświadczalnych autora książki jest dla nas zaskakujący. Dlaczego tak zaskakujący?  Bo dotyczy nie tego, co znajduje się na powierzchni, ale tego co pod ziemią. W Wałbrzychu mamy do czynienia nie z jedną fabryką zbrojeniową w wyrobiskach kopalnianych, lecz z całym podziemnym kompleksem fabryk połączonych podziemnym systemem komunikacyjnym. Najważniejszą rolę w tym systemie odgrywała właśnie Lisia Sztolnia, łącząca centrum kompleksu z  rozsianymi po wszystkich szybach kopalnianych Wałbrzycha tajnymi fabrykami. Pod miastem mamy na określonym poziomie 410 m.   w dół zdumiewający labirynt podziemnych sztolni i hal fabrycznych nie mający nic wspólnego z wydobyciem węgla. Wybiegają one daleko poza administracyjne granice miasta, m. in. do Książa. I jeszcze rzecz najważniejsza - Centrum tego podziemnego miasta znajduje się, co wydawać by się mogło najmniej prawdopodobne, też w środku Wałbrzycha – właśnie pod Parkową Górą i Harcówką, miejscem spacerów dorosłych i zabaw  dzieci i młodzieży. Tu mogą znajdować się do dziś nietknięte ludzką ręką ślady laboratorium zbrojeniowego, które udało się  w ostatniej chwili zablokować i zamaskować, ale na pewno nie zniszczyć, bo przecież wciąż tliła się w świadomości Niemców iskra nadziei, że Adolf Hitler odwróci losy wojny, a nawet jeśli nie, to i tak będzie można tu jeszcze powrócić. Drugie takie ważne miejsce doświadczalne związane z produkcją najnowocześniejszej broni znajduje się pod ziemią  na samym początku Sobięcina, tam gdzie dziś króluje Galeria Viktoria, a skąd dość blisko  podziemnymi chodnikami zarówno do centrum jak i do szybów dawnej kopalni Viktoria.

To co powiedziałem wyżej, to zaledwie skrót, zwięzła komasacja obszernych dociekań autora, udokumentowanych interesującymi rozmowami z wałbrzyskimi inżynierami górnictwa i świadkami różnych zdarzeń powojennych, wskazujących na istnienie „drugiego, podziemnego Wałbrzycha”, o którym do dziś niewiele  wiedzieliśmy. Takie książki jak  „Podziemia III Rzeszy” Jerzego Rostkowskiego rzucają wiązkę światła na mroczne tajemnice niemieckiej Wunderwaffen  (cudownej broni) w Wałbrzychu. To fascynująca historia, tak samo jak fascynująca jest książka, najważniejsza jak sądzę, w całej twórczości Jerzego Rostkowskiego, może być najważniejsza także dla Wałbrzycha.

Jak dobrze się stało, że sensacyjna informacja o „złotym pociągu” w sezonie ogórkowym poruszyła cały medialny świat tak mocno, że dziś nie da się już odłożyć planów odsłonięcia prawdy o Wałbrzychu. A potwierdzi ona w całej rozciągłości, że jest to miasto wyjątkowe  i dotąd zupełnie niedoceniane, a jak sądzę m.in. dlatego, że położone na peryferiach zdominowanego przez Wrocław - Dolnego Śląska i zapatrzonej w siebie Warszawę - stolicę Rzeczpospolitej.
    

niedziela, 30 sierpnia 2015

Zacznijmy od Wilka


co się kryje pod wałbrzyską ziemią  - oto jest pytanie?


Pisząc o ślepej uliczce, w jakiej znalazła się idea odsłonięcia tajnej części podziemi Książa, wspomniałem o interesującej sugestii wrocławskiego eksploratora, który zwrócił uwagę na pozostawionych przez Niemców dwóch obiektach budowlanych i szybie wentylacyjnym prowadzącym w głąb ziemi na zboczach niewielkiego wzniesienia o nazwie Wilk.

Tenże właśnie Wilk, zwany też Wilczą Górą, po niemiecku Wulsfberg lub Wolfs Berg, to niewielkie wzniesienie liczące sobie 409 m. npm. na Pogórzu Wałbrzyskim w obrębie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Wyrasta na terenie zespołu parkowego zamku Książ, oddzielony stylowymi zabudowaniami Stadniny Ogierów, spełniając pożyteczną rolę jako pastwisko stadniny, gdzieniegdzie porośnięte kępami drzew i krzewów. Z drugiej strony w kierunku Świebodzic, opada stromo do doliny Pełcznicy, gdzie ciągną się łańcuchowo zabudowania włączonych do Świebodzic wiosek: Wilczej Góry, a nieco niżej Pełcznicy. W latach osiemdziesiątych istniał na Wilku narciarski wyciąg zaczepowy.

Jadąc samochodem do Książa bocznym odgałęzieniem głównej drogi z Wałbrzycha do Świebodzic, w pobliżu hipodromu, po prawej stronie dostrzegamy bez trudu rozlegle zbocza Wilka. Nie budzą one szczególnego zainteresowania i takimi pozostawałyby nadal, gdyby nie te właśnie intrygujące pozostałości z czasów wojennych. Komu zależało i dlaczego, by wydrążyć tu, w miejscu odludnym, głęboki szyb wentylacyjny? Jaką funkcję miały do spełnienia postawione obok betonowe obiekty? Co się kryje na dnie tego właśnie szybu wentylacyjnego? Podobny szyb zbudowany został na Osówce w Głuszycy i prowadzi on z wierzchołka góry wprost do dolnych korytarzy Osówki, pełniąc ważną rolę wentylacyjną.

Wydaje się rzeczą oczywistą, że najwyższy już czas, by poszukać odpowiedzi na te pytania. Czy szyb na Wilku miał do spełnienia podobną funkcję, co szyb na Osówce? A jeśli tak, to jest sprawą otwartą dotarcie tym szybem do ukrytej części podziemi Książa.

A oto, co napisał do mnie anonimowy Wałbrzyszanin: „A najprostsze dojście do nie udostępnionych podziemi zamku Książ znajdowało się od strony wałbrzyskich kopalń. Jeden z tuneli prowadził od strony Wałbrzycha upadową w kierunku zamku Książ. Niemcy też korzystali z sejsmografów, ale mieli je umieszczone we Wrocławiu w nieistniejącym już budynku”.
W ten sposób mój interlokutor odniósł się również sceptycznie do sprawy umieszczenia obserwatorium akurat w podziemiach Książa.

Kwestii podziemnych labiryntów kopalnianych pod Wałbrzychem poświecił dużo miejsca Jerzy Rostkowski w swej rewelacyjnej książce „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna Zdroju”. W piętnastym rozdziale tej książki p.t. „Rüdiger i podziemne korytarze” czytamy o wydrążonym systemie komunikacyjnym, który łączył rozrzucone w różnych częściach miasta podziemne fabryki zbrojeniowe, zapewniając rotację siły roboczej, dostawy materiałów i wysyłkę wyrobów gotowych. Jest rzeczą niewątpliwą, że z tym systemem komunikacyjnym połączone też były podziemne laboratoria zamku Książ.

Okazuje się, że możliwości dotarcia do ukrytych sztolni jest więcej. Tylko kto powinien się tym zająć? Otóż to. Zainteresowanych instytucji jest wiele, poczynając od władz samorządowych Wałbrzycha, na Zarządzie Spółki Zamek Książ kończąc. Ale problem tkwi w braku determinacji i konsekwencji oraz opieszałości w działaniach naszej biurokracji. Sądzę więc, że tą sprawą powinna się zająć odrębna, społeczna organizacja lub instytucja, znajdująca akceptację i wsparcie ze strony władz, elit społecznych i organizacji turystycznych.

Na zamku powstała, odnosząc duże sukcesy, Fundacja Księżnej Daisy. Równie ważną mogłaby się stać Fundacja Odkrycia Tajemnic Podziemi Zamkowych, gdyby taką udało się utworzyć. Można przecież skorzystać ze środków unijnych. Potrzeba więc inicjatywy i gotowych do poświęceń ludzi. Wciąż wierzę w to, że tak się niebawem stanie.

Dziś, kiedy tak głośną na cały świat stała się możliwość odkrycia pancernego pociągu w podziemiach bliskich Książu, nie można będzie pozostawić tunele zamkowe „ na bocznym torze”. Wszystko przemawia za tym, by zacząć od Wilka!

sobota, 29 sierpnia 2015

Wałbrzych może świat zadziwić



odkryte podziemia Osówki

Na początku posłużę się głośnym biblijnym sformułowaniem – „ A słowo ciałem się stało”. Krążąca od końca wojny wieść o ukrytych w podziemiach wałbrzyskich poniemieckich skarbach nabiera realnych kształtów. Może jeszcze nie do końca, bo od nieuchronnych decyzji do ich spełnienia upłynie trochę czasu. Nie mniej jednak to co dzieje się w światowych i krajowych mediach ma swoją moc oddziaływania. Tym razem nie możemy stracić tej szansy. Nie byliśmy nigdy tak blisko odkrycia jednej z sensacyjnych tajemnic podziemnego Wałbrzycha. A nosi ona nazwę „cudowny pociąg”. 

Ale to tylko jedna z nierozszyfrowanych jak dotąd zagadek miasta nad podziemną Pełcznicą

Myślę, że na temat pełnego skarbów pancernego pociągu, który pod koniec wojny został ukryty przez Niemców w podziemnym tunelu w pobliżu Książa nie muszę więcej pisać. Robią to wyczerpująco wszystkie środki przekazu. Moich Czytelników chcę wprowadzić w zaklęty krąg dalszych tajemnic, które oplotły monumentalne mury książańskiego pałacu nieomal jak pnące się po jego ścianach girlandy bluszczu. Pisałem o tym w moim blogu i na wałbrzyskich stronach internetowych, ale trafiałem w próżnię. Być może w obecnej atmosferze ogromnego zainteresowania Wałbrzychem i Książem moje i nie tylko moje refleksje nabiorą nowego impulsu.

Podziemia zamku Książ to temat, który powraca jak bumerang jako największa zagadka ostatnich lat wojny. Nie ma żadnych wątpliwości, że ta część podziemnych tuneli, które Niemcy pozostawili dostępne, to zaledwie drobna część całego kompleksu. Reszta jest zablokowana zawałem i pozostaje nienaruszalna, bowiem w podziemiach usytuowane zostało obserwatorium sejsmograficzne. Tak więc wstęp do podziemi jak również jakiekolwiek próby usunięcia zawału są niedopuszczalne. Nawet głośniejsze stąpanie w zimowych butach po posadzkach odnotowują niezwykle czułe aparaty, nastawione na odbiór ruchów górotwórczych na całym ziemskim globie.

Znaleźliśmy się w ślepym zaułku. To prawdziwe błędne koło – idem per idem. Ktoś naiwny może sądzić, że to nic innego, jak perfidna egzemplifikacja niemieckiego rozkazu z czasów wojny – streng geheim (surowo wzbronione, ściśle tajne)! Coraz bardziej nasuwa się przeświadczenie, że to nie może być dzieło przypadku, skutek ślepego losu, ale że ktoś maczał w tym palce. Warto byłoby prześledzić, jakim cudem w podziemia książańskiego zamku trafiło obserwatorium sejsmograficzne. Wiemy, że stało się to w listopadzie 1976 roku, decyzją Szefa Sztabu Generalnego. Protokół jest podpisany przez trzech oficerów Śląskiego Okręgu Wojskowego. Ale ciekawe, kto to wymyślił? Jakim prawem taką decyzję podjęło wojsko, skoro podziemia stanowiły integralną część zamku i nie były obiektem wojskowym? Tamtą decyzję podważyły władze Wałbrzycha, a dyrekcja zamku Książ czyniła starania o zawarcie z PAN nowej umowy.

W interesującym artykule „Słowa Polskiego” z 28 sierpnia 1998 roku p.t. „Wilczy trop” poznajemy bliżej dociekania wrocławskiego badacza tajemnic „Riese”, Adama Liszcza. Jest on przeświadczony, że rozlokowanie specjalistycznej aparatury pomiarowej Instytutu Geofizyki PAN akurat na ścianie oddzielającej dostępną część lochów, to zarazem zamknięcie drogi do jakiejkolwiek penetracji ukrytych podziemi. „Ówczesne peerelowskie władze wiedziały dlaczego to robią, a przynajmniej wiedzieli o tym ludzie, którzy takie decyzje podejmowali”. Adama Liszcza zdumiewa też zagadkowe milczenie wokół wspomnień Jana Weisa, mieszkającego dziś w USA słowackiego Żyda, więźnia obozu Gross Rosen uczestniczącego bezpośrednio w drążeniu książańskich sztolni. Twierdzi on, że kiedy w lutym 1945 roku został wywieziony z Książa, to żaden z chodników nie był obetonowany. Gdy znalazł się w Książu w 1991 roku, dostrzegł wyraźnie, że tam gdzie były dawniej korytarze sztolni dziś znajduje się wybetonowana ściana. Jan Weis nie miał wątpliwości, że w ciągu trzech miesięcy, od lutego do maja 1945 roku, Niemcy wykonali roboty maskujące znaczną część podziemi Książa. Jest rzeczą oczywistą, że maskowanie to miało istotny cel. Przecież nie chodziło o ukrycie pustych korytarzy. Wniosek jest jeden – w Książu ukryto coś co ma (lub miało) kolosalną wartość. To właśnie niezwykła wartość ukrytych skarbów  uzasadnia dalsze kroki podejmowane przez wywiad niemiecki uniemożliwiające jakiekolwiek próby ich odkrycia. Umieszczenie w podziemiach zamku aparatury sejsmologicznej, to pomysł genialny. Zabezpiecza on skarby na dalsze dziesiątki lat.

W obszernej już na dzień dzisiejszy literaturze popularno-naukowej związanej z podziemiami Książa znajdujemy mniej lub bardziej uzasadnione hipotezy, dotyczące tego, co może być ukryte w podziemiach Książa. Mowa jest i o bursztynowej komnacie, i o złocie Wrocławia, i o skarbach klasztoru Monte Cassino, ale też o urządzeniach laboratoriów wojskowych pracujących nad bronią atomową. Jest pewne, że w podziemiach Książa ukryto rzecz wyjątkową. Wydaje się zupełnie absurdalnym, że po tylu latach od zakończenia wojny nie podjęto prac zmierzających do odblokowania zawału i ostatecznego wyjaśnienia tajemnicy.
Liszcz porównał raporty z różnych budów kwater Hitlera pod kątem ilości zużytych materiałów budowlanych oraz liczby zatrudnionych osób i czasu budowy. Od razu uderza, że udostępniona część podziemi w Książu jest stanowczo zbyt mała w stosunku do zakresu robót zrealizowanych tu pod koniec wojny.

Pod Książem znajduje się nie odkryta znaczna część podziemnego kompleksu, czego potwierdzeniem są wypowiedzi wielu innych świadków i badaczy naukowych. Skoro nie można poprowadzić prac odkrywczych tam, gdzie znajduje się obserwatorium, Adam Liszcz proponuje to zrobić z przeciwnej strony. Z jego badań wynika, że podziemne tunele wychodzą na zboczach Wilka, góry, gdzie jeszcze do dziś znajdują się obiekty wzniesione w czasie wojny, w tym także szyb wentylacyjny. Zwykła logika wskazuje, że tu właśnie są  ukryte schody zejściowe, a być może i winda prowadząca do Książańskich tuneli.

„Tu przetoczyły się trzy mające dziś duże wpływy nacje – Niemcy, Żydzi i Rosjanie. I każda o Książu wie coś, czego my nie wiemy. Dlatego nie wolno Książa sprzedać, oddać, wydzierżawić, ani zmieniać okolic zamku w sposób uniemożliwiający badania. Za dużo wokół tajemnic” – konkluduje autorka artykułu Anna Skunka, dodając jeszcze, że na prośbę jej rozmówcy, zmieniła jego faktyczne imię i nazwisko.

Zgadza się, nie można podziemi Książa pozbyć się lekką ręką, nawet mając na uwadze tak doniosły cel, jak przewidywanie trzęsień ziemi. Najpierw trzeba rozwiązać zagadkę, co zostało w nich ukryte pod koniec wojny. Wydaje się to tak oczywiste, że wstyd nawet powtarzać liczne argumenty. Trudno zrozumieć, że jakiekolwiek próby odblokowania zamaskowanych sztolni napotykają wciąż na przeszkody, wydawałoby się nie do przebycia.

Sprawą uregulowań prawnych własności podziemi w Książu zajęły się w 2008 roku władze Wałbrzycha oraz Zarząd Spółki Zamek Książ na czele z Prezesem, Jerzym Tutajem. Zdecydowano przeprowadzić inwentaryzację sztolni i podpisać umowę użyczenia z PAN, tym samym sankcjonując prawnie działalność naukowców w Książu. „Naukowcy będą legalnie pracować w podziemiu” – pisze w tytule artykułu „Polskiej Gazety Wrocławskiej” z 21 grudnia 2008 interesujący się od dawna kompleksem „Riese” dziennikarz, Artur Szałkowski. Powstanie też specjalistyczny zespół, który ma wyjaśnić tajemnicę sztolni, złożony z ekspertów wyposażonych w nowoczesne urządzenia badawcze. Dla zainteresowanych turystów postanowiono zainstalować w podziemiach kamery, które przekażą obraz na monitory do oglądania w zamku.
W rok później, w lipcu 2009 roku, Artur Szałkowski w artykule „Wpuszczą turystów do sztolni?” informuje, że zakończona została inwentaryzacja pomieszczeń zajmowanych przez naukowców, a kierownictwo zamku uzgodni zasady współpracy z PAN. Oczywiście o ruchu turystycznym w podziemiach nie ma mowy, skoro nadal tam funkcjonować będzie obserwatorium sejsmologiczne.

„Tajemnica Książa będzie rozwiązana” czytam w kolejnym artykule Polskiej Gazety Wrocławskiej z 3 listopada 2010 roku: „Archiwum RSHA (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy), pociąg ze złotem Wrocławia, Bursztynowa Komnata, masowy grób zamordowanych więźniów lub Wunderwaffe (cudowna broń) Hitlera. To część spekulacji dotyczących tego, co mogło zostać ukryte w sztolniach, wykutych podczas II wojny światowej pod zamkiem Książ w Wałbrzychu. Mnożą się niewiarygodne teorie, bo podziemia oraz teren wokół zamku od czasu zakończenia wojny nie zostały wnikliwie zbadane. Do dziś nie ujawniono też dokumentów na ich temat, które mogą się kryć w niemieckich, rosyjskich lub amerykańskich archiwach.” – tak stara się pobudzić naszą wyobraźnię Artur Szałkowski pisząc dalej o nawiązaniu współpracy pomiędzy Zamkiem Książ, a Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Badania podziemi oraz terenu wokół zamku potrwają co najmniej dwa lata i będą się odbywać głównie w trakcie letnich praktyk studenckich. PAN zgodził się udostępnić sztolnie do przeprowadzenia takich badań. Wszystko jest na dobrej drodze, tak przynajmniej by się wydawało. Jeszcze trochę cierpliwości, wszak czekaliśmy dziesiątki lat na odkrycie tajemnicy Książa, poczekajmy trochę jeszcze.

Gdybyśmy mieli jakieś wątpliwości, to rozwiewa je bez skrupułów Artur Szałkowski w kolejnym artykule „Studenci z Krakowa zbadają zamek Książ?”, tym razem z 28 lutego 2011 roku:
Fiaskiem zakończy się prawdopodobnie współpraca między należącą do gminy Wałbrzych spółką Zamek Książ i Polską Akademią Nauk.

Otóż PAN wycenił koszty przeprowadzenia badań podziemi Książa przez swój zespół ekspercki na kwotę 900 tys. złotych. To kwota, która nie mieści się w możliwościach finansowych Spółki. Nie jest do przyjęcia nawet gdyby płatności rozłożyć na dłuższy okres. Zarząd Spółki Zamek Książ ma alternatywę. Jest nią oferta Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Studenci tej uczelni pod skrzydłami opiekuńczymi swoich profesorów mogą przeprowadzić badania w czasie wakacji „bezkosztowo”, z zapewnieniem przez Zamek zakwaterowania i wyżywienia. Ale problemem jest możliwość dostępu do podziemi, gdzie zainstalowana jest aparatura pomiarowa instytutu sejsmologicznego PAN. Czyli jesteśmy znów w punkcie wyjścia. Zabawa w podchody jest bardzo atrakcyjna i pouczająca. Świadczy ona o kompletnym braku wyobraźni zamkniętego w swej skorupie „świata naukowego”, albo też o niezrozumiałym uporze trwania w stagnacji. Warto wiedzieć, że w obserwatorium Książa pracuje kilku zaledwie ludzi i ma do obsługi kilka aparatów. Być może jest to miejsce szczególnie korzystne dla takich badań, ale nie ma miejsc niezastąpionych.

Jak trafić do hermetycznej świadomości uczonych z PAN z prostym przekazem, że na ich badaniach świat się nie kończy. Istnieje jeszcze potrzeba poznania „reszty świata” i inne prawdy do odsłonięcia. Komu jak komu, ale właśnie im, ludziom nauki, powinno także na tym zależeć. Myślę sobie w tej chwili, że lepiej zrobiliby Niemcy, blokując zawałem podziemia przy samym wejściu. Mielibyśmy już dawno problem z głowy, bo niepotrzebna byłaby absurdalna przepychanka, która zajmuje czas i niczemu nie służy. W odkryciu mrocznej zagadki podziemi zamku Książ jesteśmy nadal w punkcie zerowym.

Odblokowanie „cudownego pociągu” to nie wszystko, ale już przynosi, a może jeszcze więcej przynieść korzyści dla promocji Książa. To wstęp do rozkwitu ruchu turystycznego na niespotykaną dotąd skalę. Czyżby miały się spełnić moje supozycje z książki „Wałbrzyskie powaby”, że Wałbrzych może jeszcze świat zadziwić. 

Fot. Robert Januusz

czwartek, 27 sierpnia 2015

Nasza wieża, choć nie nasza



panorama Głuszycy



Zastanawiam się nad pytaniem, dlaczego lubimy Czechów? Przybywa Polaków, którzy po bliższym zetknięciu się z Czechami nabierają przekonania, że jest to mądry, dobrze zorganizowany i gościnny naród. Zadając to pytanie mam na uwadze nas, Głuszyczan. Dlaczego lubimy i cenimy Czechów? Odpowiedź jest prosta jak drut. Dlatego, że postawili wieżę widokową na Ruprechtickim Špičaku.



Ta wieża jest widoczna na horyzoncie z wielu miejsc w Głuszycy. Najwyraźniej z Osiedla Mieszkaniowego na Słonecznym Wzgórzu. Zamyka ona przełęcz Łomnicy i Złotej Wody i wyznacza wyraźnie granicę gminy Głuszyca i państwa polskiego.

Ale nie to jest najważniejsze. Otóż z wieży na Ruprechtickim Szpicaku (używam tu pisowni polskiej) najlepiej widać nasze miasto, Głuszycę i co tu dużo nie mówić  -  widok ten  może zachwycić. Bo Głuszyca jest pięknie położona w rozległej kotlinie, w otoczeniu wierzchołków górskich, a z daleka maluje się urzekająco. Budzą podziw  kolorowe dachy, elewacje urozmaiconych architektonicznie budynków, utopione w zielonej gęstwinie drzew i krzewów. Szczególnie majestatycznie rysuje się właśnie nowo zbudowane Osiedle Mieszkaniowe. Głuszyca z Ruprechtickiego Szpiczaka robi wrażenie atrakcyjnego miasteczka turystyczno-wypoczynkowego, ba, można rzecz  -  kurortu. Tam na wieży Szpiczaka każdy z nas może z duma się pochwalić Czechom, to jest właśnie moje miasto, ja tam mieszkam, to najpiękniej położone miasto w Sudetach. Jeśli ktoś dostrzeże w tym trochę przesady, to jednak mimo wszystko musi przyznać, że ze Szpiczka tak to widać.

Czesi otworzyli nam oczy na uroki naszego miasteczka. Wprawdzie widać to z wielu innych jeszcze miejsc, zarówno od strony zachodniej, z wierzchołków Gór Suchych, jak i od strony wschodniej z Gór Sowich. Nigdzie jednak nie tak wyraźnie, bo wieża na Szpiczaku jest najwyżej.

Rprechticky Špičak (tak to się pisze po czesku, a po niemiecku Spitzberg), to graniczny szczyt o wysokości 880 m. npm. w Górach Suchych. Jest to najwyższe wzniesienie czeskiej ich części, zwanej Javoři hory. Wyrasta stromym stożkiem, oddzielonym przełęczami od reszty grzbietu granicznego.  Z  północy od Granicznika, a dalej Waligóry, a ze wschodu od Płońca. Po zboczach Szpiczaka spływają potoki zasilające Złotą Wodę i Ścinawkę.

 Z samej wieży otwierają się również widoki na Obniżenie Ścinawki z czeskim Broumovem i na Góry Stołowe, a także na kaskadowo wznoszący się na Wzgórzu Kościelnym, nie mniej atrakcyjny niż Głuszyca  -   Mieroszów.

Popularność Szpiczaka była zawsze większa po czeskiej stronie niż polskiej, ale to dlatego, że mamy po naszej stronie znacznie wyższe szczyty, na czele z Waligórą (936 m. npm.). Teraz dzięki wieży na Szpiczaku jego popularność znacznie wzrosła. Dowodzi to, co to znaczy jak się wybuduje w dobrych punktach widokowych dodatkowo wieżę. Naszym punktem honoru winno być, by taka wieża pojawiła się jak najszybciej na Waligórze. Może skutkiem preferowania przez prezydenta Wałbrzycha idei aglomeracji wałbrzyskiej uda się zebrać siły i środki, by taką wieżę postawić na Waligórze, najwyższym szczycie Gór Kamiennych.

Zachęcam bardzo gorąco. Wybierzmy się na Szpiczaka, teraz z końcem lata jest to szczególnie urzekające, póki jeszcze mgły i chmury nie zasłonią nam widoków z góry.  Warto przyjrzeć się z wysokiej wieży naszemu urodziwemu  miejscu na ziemi. Szpiczak daje tę możliwość !