Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Antyeuropejczyk - to jest to !



Parę lat temu niejaki Piotr Wierzbicki, jak się dowiaduję z jego książki - " jeden z najbardziej znanych polskich publicystów" -  napisał przenikliwie dowcipną książeczkę, „Podręcznik Europejczyka. Z Ciemnogrodu do Paryża”. Zakpił w niej z tych Polaków dla których Polska w Unii Europejskiej stała się nie tylko celem, ale i swego rodzaju ideą. Zalecił wszystkim zwolennikom wspólnoty europejskiej, by swe dzieło przekształcenia się w Europejczyka rozpoczęli od trzech kroków: po pierwsze – uznali, że są ciemniakami, po drugie – uznali, że mieszkają w Ciemnogrodzie, po trzecie – uznali wielkość europejskich autorytetów. I dalej roztacza autor ponury obraz Europy, kpiąc ze wszystkiego, co udało jej się osiągnąć w życiu społecznym, w nauce i kulturze, w rozwoju cywilizacyjnym, a w dalszej kolejności rozprawia się z wydumanym przez siebie środowiskiem posierpniowym, które ideę demokracji i pluralizmu uznało li tylko za środek do zdobycia władzy absolutnej, eliminując z życia publicznego inne ruchy opozycyjne.

Nie potrzeba było wiele lat, by się przekonać jak bliski jest ów „podręcznik” w swych założeniach „Dziejom głupoty w Polsce” nieodżałowanego Aleksandra Bocheńskiego. Rzecz w tym, że nieomal wszystkie zarzuty stawiane temuż właśnie bliżej nieokreślonemu środowisku posierpniowemu, pasują jak ulał do środowiska obecnie dzierżącego władzę, a nawet przekraczają je w skali nieporównywalnej.

Wymienię dla pełnej jasności niektóre z nich:

- pycha,
- przeświadczenie o własnych gigantycznych zasługach dla Polski,
- przeświadczenie o tym, że tylko ono ma prawo rządzić Polską,
- przeświadczenie o tym, że wszyscy, którzy chcą z nim rywalizować, są szkodnikami,
- przeświadczenie o własnych gigantycznych walorach intelektualnych,
- szczycenie się własną elegancją i przyzwoitością,
- grupowa solidarność we wspieraniu własnych karier i reklamowanie własnych dokonań…

Widać wyraźnie, że autor książki w swym ostracyzmie wobec rządzących III Rzeczpospolitą nie przewidział, że te same zarzuty można będzie postawić jego sitwie.

Ponieważ świat się zmienia (niektórzy mówią, że idzie z postępem), czerpiąc z osobistych doświadczeń i korzystając z dobrze już podbudowanego w oparciu o źródła materialne odsłonięte przez  koryfeuszy kierunku politycznego Jarosława Wielkiego - Oswobodziciela, zwanego Kaczorem, wybitnych historyków IPN-u, zdecydowałem się wskazać jak najkrócej fundamenty programowe tej idei, której światłem olśniewającym jest -  antyeuropejskość, czyli zamknięcie granic i  powrót każdego Polaka – dobrego patrioty, z Paryża, Berlina, Londynu  do rodzimego Ciemnogrodu.

Jest bardzo ważne, Drogi Czytelniku, kandydacie na Antyeuropejczyka, abyś dobrze  rozumiał o co chodzi,  czytając resume tego postu. Dlatego na samym początku sprecyzuję najważniejsze, stosowane w nim pojęcia:

Ciemnogród, to pogardliwa nazwa kraju, w którym mieszkasz, głównie z powodu nieoświecenia jego mieszkańców. Ciemnogród powstał dlatego, że w przeciągu ponad tysiąca lat  świadomość obywateli ulegała wpływom zachodniej, napływowej swołoczy, nieokiełznanej w rozpuście i samowoli. Wielu  Lechitów odrzuciło prawdy i przykazania boskie głoszone  przez  księży – plebanów kościoła rzymskokatolickiego oraz dzierżących władzę jaśniepanów. A przecież uznawali oni za świętą słuszną zasadę, że każdemu Polakowi wszystko wolno na co pozwala pan i władca w przymierzu z oświeconymi ojcami duchownymi.

Ciemniak, czyli „drugi sort”, to godny pożałowania mieszkaniec Ciemnogrodu, który dał się okiełznąć szatańskim wpływom zachodniej cywilizacji i wydaje mu się, że mu wszystko wolno, a zwłaszcza głosić publicznie owe zachodnie bezeceństwa, krytykować władzę pochodzącą od Boga, wyłonioną przecież w drodze tzw. demokratycznych wyborów, a więc świętą i nietykalną.
Przeciwstawieniem ciemniaka są wybitni intelektualiści i działacze społeczni, mający za sobą piękną kartę walki z komuną, to zarazem krzewiciele wiary świętej i ideałów demokracji, środowisko przyzwoitych Polaków, prawdziwych patriotów, czyli paniska z „wyższego sortu”. Przynależą lub aprobują  jedynie słuszną, przewodnią siłę polityczną PiS, której ideą naczelną jest Bóg, honor i ojczyzna, a także narzucone przez tę władzę symptomy „dobrej zmiany”, zwłaszcza w obszarze prawa i sprawiedliwości. Odrodzona z niebytu siła polityczna potępia w czambuł komunistyczny ustrój PRL-u, odżegnuje się od sił nieczystych PZPR-u, ale oświadcza z całą stanowczością, że  IV Rzeczpospolita będzie spełniać oczekiwania ludu pracującego miast i wsi w oparciu o  fundamentalną zasadę – władza może wszystko. To dzięki temu PRL był w rozkwicie i dobrobycie, ale położyli temu kres nieodpowiedzialni straceńcy z „Solidarności”, kumając się z komunistami przy „okrągłym stole” . Wprawdzie przy stole usiedli niektórzy  z obecnie rządzących, ale byli tam  tylko z pozoru za, a w gruncie rzeczy przeciw.

Autorytety moralne i intelektualne, to przywódcy środowiska władzy, na czele z wodzem naczelnym, który z wrodzonej skromności każe nazywać się Prezesem, a nie Naczelnikiem i jest tylko zwykłym posłem, ale jego posłannictwo, namaszczone przez najwyższych hierarchów Kościoła, a zwłaszcza słynącego z biedy i skromności głosiciela słowa Bożego, Jego-Magnificencji Ojca - Dyrektora Rydzyka, trwać będzie wiecznie (Tak nam dopomóż Bóg, w Trójcy Jedynej i Wszyscy Święci!).

Oczywiście Wielki Jarosław otwiera tylko prześwietną listę autorytetów, a jest ona coraz to liczniejsza, bo w ślad za znakomitościami z partii i rządu, pojawiają się na niej coraz to nowe osobistości, z tzw. nadania rządowego, zwane najprościej „misiewiczami”. Oj będziemy mieli przebogatą listę Świętych, a grobowce Wawelu wypełnią się po brzegi jeśli się spełnią przesłania proroków o  rządach PiS-u w Polsce co najmniej do następnych wyborów. To już będzie zupełnie inna Polska. Uwierzmy w to – Polska Niepodległa, będąca sama w sobie sterem i okrętem, wyzwolona wreszcie z niewoli zaborczej Unii Europejskiej, Polska Antyniemiecka, zwrócona twarzą ku wschodowi i za daleki ocean, mająca  wsparcie militarne dwóch  najwierniejszych przyjaciół; Rosji i USA.

Wyjście z Europy, tzw. brexit,  to wyzwolenie się z Unii Europejskiej, czyli po prostu powrót do normalności, bo Polska była i jest w Europie, więc wcale tego nie musi potwierdzać przynależnością do organizacji, która w sposób nachalny i imperialny wtrąca się w wewnętrzne sprawy niezawisłego kraju nad Wisłą i Odrą i dyktuje nam co według niej mamy zapisane w Konstytucji i jak to interpretować. Taka sobie „zwykła książeczka”, jak to określił Prezes, zwana konstytucją jest tylko wytworem ambicjonalnym imperialistów zachodnich, którzy w ten sposób  zapewnili sobie władzę i globalne wpływy na świecie, a ich zausznicy z Ciemnogrodu dali się zrobić w bambuko i małpują zabawę w konstytucję już od 3 maja 1791 roku, czyniąc nawet z tego powodu święto narodowe.

Nie będę już się rozwodził nad bezdyskusyjnymi chyba dla każdego Polaka zaletami Antyeuropejskości. Tylko ona pozwoli każdemu z nas nie być ciemniakiem, lecz oświeconym paniskiem i przynależeć do kasty „pierwszego sortu”, czuć się w swoim własnym, ojczystym domu jak w krainie mlekiem i miodem płynącej, a nie w jakimś Ciemnogrodzie, jak ośmielają ją nazywać jej antagoniści. Tu nad Wisłą i Odrą mamy wielkie autorytety własnego chowu, już dawno godne tego, aby je wynieść na ołtarze. a nie ekscytować się sprzedajnymi elitami z Zachodu, albo nie przymierzając Polakami na usługach unijnych. Dlatego naszym celem jest jedno – brexit i to nie po angielsku, ale po naszemu, czyli – Unio Europejska von stąd. Polska – tylko dla prawdziwych Polaków. A zamiast Konstytucji wystarczy nam „Podręcznik Europejczyka” Antyeuropejczyka Wierzbickiego. Przyda się w szkole jak katechizm.

niedziela, 30 lipca 2017

Słowo na niedzielę



Znalazłem na internetowym portalu „Onet” rozmowę, która jak mi się zdaje jest trafnym odzwierciedleniem tych wszystkich niepokojów i nadziei, które towarzyszą wielu Polakom w związku z tym, co się Polsce dzieje. Myślę, że może ona być impulsem do niedzielnych rozważań i zastąpić najlepsze kazanie. Oto najciekawszy fragment wywiadu:

Z Robertem Brylewskim, legendą polskiego rocka, współzałożycielem zespołów Brygada Kryzys, Izrael i Armia, rozmawia Janusz Schwertner.

Jaka przyszłość się rysuje w związku z polityką obecnie rządzących Polską?

Trudno powiedzieć. Wiem tylko, że Polska, której oni pragną, nie istnieje i nie będzie istnieć. I to budzi mój spokój. Bardziej martwi mnie to, od jakiej Polski mogą nas odwlec i jak wiele czasu możemy stracić. Społeczeństwo podlega ewolucji i prędzej czy później osiąga kolejne etapy rozwoju. Obawiam sie, że właśnie stanęliśmy w miejscu. Ze zdumieniem budzę się dziś w zupełnie innym kraju niż jeszcze niedawno. Kraju, w którym przedstawiciele partii rządzącej nigdy nie mają żadnych wątpliwości.

Skąd wynika ich pewność siebie?

Dla mnie to rodzaj masowej hipnozy. Część społeczeństwa tego potrzebuje; bezpieczeństwa, że opiekuje się nimi grupa ludzi, która posiadła wiedzę na każdy temat. To ułatwia życie, choć z gruntu rzeczy jest fałszywe. Spójrz na ostatnie wypowiedzi Antoniego Macierewicza na temat mistrali kupionych rzekomo przez Rosję za dolara. To była wpadka, do której postanowił się nie przyznawać. Wręcz przeciwnie, Macierewicz - znów bez żadnych wątpliwości - stwierdził, że to dzięki niemu do takiej transakcji ostatecznie nie doszło.
Wielu przedstawicieli władzy nie ma także wątpliwości co do tego, co stało się w Smoleńsku. A film Antoniego Krauze stawia jasną tezę: to Donald Tusk dokonał zabójstwa 96 osób, w tym wielu swoich przyjaciół.

Aż głupio o tym mówić. To, co dzieje się wokół Tuska, sugerowanie, że jest zamachowcem: to jeden z nielicznych naszych polskich powodów do wstydu. Staram się do tego podchodzić na chłodno i zwalać to na karb niesympatycznej polityki dzielenia ludzi. Niestety, politykom udało się skutecznie wprowadzić atmosferę, w której oś podziału jest bliska symetrii. Łudzę się, że to ma jakiś sens. Może właśnie odbieramy jakąś lekcję? Może kolejne pokolenia wejdą w życie już bez tego bagażu? Rząd PiS porusza sie po rejonach pogardy, do których nie chcę się zbliżać. Ale nic nie trwa wiecznie. Na końcu może obalić się sam.

Wierzysz jeszcze w zjednoczenie Polaków?

Od dłuższego czasu liczę się z tym, że może to się stać, ale już nie za mojego życia.

To tyle z ust sławnego muzyka. Posłuchajmy co na temat państwa PiS-u i jego podobieństwa do polskiego Kościoła ma do powiedzenia ksiądz Tadeusz Bartoś:

- Państwo PiS to państwo kościelne. Wypisz wymaluj. Osobliwy, ukryty przed obliczem wścibskich oczu świat stosunków wewnątrzkościelnych polskiego kleru. To oni tak się traktują, to u nich owa osobliwa "korporacyjna kultura" popychadeł, centrali, która nigdy nie wiadomo, co wymyśli, kogo wyniesie nad niebiosa, a kogo ześle w czeluść. Gdzie lizusostwo z jednej strony, a umiejętność korzystania z okazji, by milczeć, z drugiej.

Świat karierowiczostwa a la PiS jest imitacją pierwowzoru wziętego z życia polskiego kleru.
- Sekciarska, pełna pogardy i szyderstwa - na zewnątrz maskowana mdłym sokiem dewocyjnego slangu - kultura nieposzanowania jednostki. To kwintesencja stylu życia diecezjalnych duchownych w Polsce. Stylu mafijnego - na modłę watykańską. Kto śledzi próby reform finansów papiestwa, wie, o czym mówię. Towarzyskie układy, nierejestrowany przez żadne urzędy obrót gotówką, lojalność przed kompetencjami, rozdzielanie kar i nagród po uważaniu, gejowskie koterie, pieniądze na biednych przekazywane na remonty luksusowych apartamentów w mieście itp. Immanentne zakłamanie.


- I ten właśnie społeczny model, barokowy, arogancki, folwarczny styl jaśniepanów kapłanów, zawsze najmądrzejszych, zawsze rację mających, najsłuszniejszych, posłuchu się domagających, uległości i braku sprzeciwu, uniżenia i czapkowania - ten typ manieryzmu jest głównym katolickim wkładem w kulturę duchową polskiego ludu. Katolicyzm jako najbardziej wpływowa instytucja wychowawcza, sama zdemoralizowana do szpiku kości, demoralizuje nam społeczeństwo nie od dziś, nie od wczoraj. Są oczywiście wspaniali księża, szukamy ich niekiedy z lupą w ręku, wynajdujemy gdzie się tylko da, cieszymy się jak dzieci, jeśli choćby jeden się znajdzie. Nijak nie zmienia to obrazu całości.

Są jak się okazuje w Kościele księża, którzy mają odwagę odnieść się krytycznie do tego wszystkiego, co się dzieje we własnym środowisku. Oto co na głośny temat księdza Lemańskiego nie wahał się powiedzieć inny ksiądz, Stanisław Walczak:
- No i to jest właśnie prawdziwy ksiądz z powołania, a nie jakiś tam ojciec dyrektor, dla którego biznes jest ważniejszy od dogmatów wiary chrześcijańskiej... Powiedział to co wszyscy wiedzą, że wiara chrześcijańska opiera się na miłości, a nie na nienawiści, pogardzie, arogancji i hipokryzji... Jeśli ktoś wymachuje krzyżem i różańcem na prawo i lewo, a jednocześnie wyraża nienawiść i pogardę dla innych ludzi tylko dlatego, że popierają jakąś inną partię polityczną, to znaczy że chyba niewiele zrozumiał z nauki Chrystusa... Nie można być dobrym chrześcijaninem i jednocześnie ubliżać, poniżać, pogardzać, nienawidzić... Chrystusa trzeba przyjąć z całym inwentarzem, a On naucza: "miłujcie swoich nieprzyjaciół..." oraz "jeśli miłować będziecie tylko tych którzy Wam dobrze czynią, jakaż stąd dla Was zasługa?" Jeśli ktoś zamierza traktować wybiórczo nauki Chrystusa to równie dobrze może od razu złożyć wniosek o apostazję... Nie da się być Chrześcijaninem na pół etatu, zwłaszcza jeśli przykazaniem które się odrzuca jest przykazanie miłości.

To nie wszystko, co wybrałem z wypowiedzi w.w. księży. Oczywiście, nie usłyszymy tego z kościelnej ambony. Myślę, że jak na jedną, ostatnią niedzielę lipcową, to jednak wystarczy. Warto o tym wszystkim pomyśleć by mieć obiektywny osąd o tym, co się w kraju dzieje.

sobota, 29 lipca 2017

Polski lipiec - światełko w tunelu




Bałem się, że to się już nie uda, że po kompromitacji szefa KOD ciężko będzie po raz drugi odzyskać zaufanie Polaków dla których słowa partia, obojętnie jaka by nie była, budzi odruch wymiotny, a to co dzieje się w sejmie i senacie woła o pomstę do nieba.


A ponieważ dzieje się coraz gorzej i każdy zdrowo myślący obywatel tego państwa dla którego wolność, demokracja, praworządność i kultura osobista, stanowią nieomal świętość, patrząc na to, co wyczyniają od dłuższego czasu politycy, chwyta się za głowę i nie może uwierzyć, że potrafili tak mocno, w sposób absurdalnie głupi, szkodliwy i niewiarygodny, skłócić Polaków między sobą, doprowadzić do krańcowego podziału społeczeństwa, zdezorganizować jego normalne funkcjonowanie i skompromitować nasz kraj w oczach całego świata.


Dosyć wymowny, drastyczny przykład stanowi to, co się dzieje od lat na polu edukacji. Nazwę tego ministerstwa należało już od dawna zmienić na Ministerstwo Dezorganizacji Edukacji Narodowej, a ustawiczne eksperymenty na żywym organizmie sieci szkolnej, odtwarzanie jej dziś przez PiS w stylu retro,  mogłyby z powodzeniem stanowić fabułę współczesnego horroru, p.t. „Potwór z Alei Szucha”.

Ale dla rządzących „potyczki z edukacją”, to tylko margines globalnego programu, który szczyci się optymistyczną nazwą „dobrej zmiany”.

Ideą przewodnią „dobrej zmiany”, co widać na każdym kroku, jest powrót do PRL-u.


To w tym systemie w rękach wodza jedynej wiodącej partii znajdowały się wszystkie organy państwowe, organy władzy w terenie, wszystkie środki przekazu, a nad „wolnością słowa” czuwała świetnie zorganizowana i dobrze płatna cenzura, służba bezpieczeństwa i wojsko.


Na naszych oczach ma miejsce postępujący proces powrotu do tamtej rzeczywistości, a sukcesy ruchu „Solidarności” i wszystkie osiągnięcia spadkobierców tego ruchu po roku 1989, (w tym „okrągły stół”, który jak wiemy zapobiegł krwawej „wojnie domowej”), do czasów zdobycia władzy przez PiS, są uważane za „zdradę narodową”. 

To w naszym najwyższym organie państwowym, sejmie, ważny poseł partii rządzącej wdziera się na trybunę niezgodnie z regulaminem, by zarzucić opozycyjnym posłom, że to oni są winni śmierci jego brata, który jak wiadomo zginął 10 lat temu wraz z 95 innymi wybitnymi Polakami w katastrofie lotniczej. Wszelkie granice prawa, etyki i kultury osobistej zostały przekroczone. Ale winny tej insynuacji może czuć się bezpiecznie. Nie ma już niezależnego od rządzących Trybunału Konstytucyjnego, Prokuratura jest w jego rękach, a właśnie rozgrywa się spektakl podporządkowania sobie Sądu Najwyższego i wszystkich pozostałych organów sądowych.


Trudno się dziwić, że znaczna część społeczeństwa nie godzi się z tym, co się dzieje w państwie polskim, nie godzi się na bezkarność i  chamstwo posłów, na burzenie podstaw ustroju III Rzeczpospolitej.


 To co miało miejsce w całym kraju, w dniach lipcowych tego roku, a czego kulminacja nastąpiła po południu i w nocy z 22 na 23 lipca przejdzie do historii pod nazwą „polskiego lipca”. To jest prawdziwe światełko w tunelu, budzi nadzieję, że Polacy się otrząsną z bezradności, że się obudzą, zanim nie będzie za późno.


Dobrze pamiętamy sierpień 1980 roku, kiedy to się wszystko zaczęło, a historia lubi się powtarzać.

W drugiej połowie lipca roku 2017 miał miejsce żywiołowy zryw wolnościowy w całym kraju, poczynając od Warszawy, Poznania, Krakowa, Wrocławia, Gdańska i innych metropolii, a na kilkunastu miastach powiatowych, w tym naszym Wałbrzychu kończąc.  Wzięło w nim udział setki tysięcy ludzi. Wszędzie Polacy gromadzili się pod gmachami sądów i na centralnych placach, podobnie jak w latach 80-tych, kiedy pojawiła się szansa obalenia komunistycznej władzy. I tak jak wtedy również w lipcu tego roku wyszli na ulice ludzie różnych orientacji politycznych, ale głównie bezpartyjni, pragnący ratować to, co udało nam się z takim trudem zbudować  – demokratyczne państwo prawa. A było wśród tych, co wyszli na ulice mnóstwo ludzi młodych. Dla wielu z nich była to pierwsza taka zbiorowa manifestacja. Pamięć o tym przeżyciu pozostanie  na zawsze.


Rzecz w tym, że nie wszyscy o tym wiemy, co się w Polsce działo, że nie informują o tym w sposób rzetelny publiczne środki przekazu, że TVP Kurskiego bezczelnie kłamie, starając się zmarginalizować ten ruch tak samo jak w sierpniu 1980 roku czyniła to TVP w rękach PZPR.

Na stronie internetowej „gazeta pl” znajduję niezwykle optymistyczny wywiad p.t. „To im się udało wyprowadzić na ulice dziesiątki tysięcy Polaków” przeprowadzony przez dziennikarza, Michała Gostkiewicza z dwojgiem młodych ludzi, Weroniką Paszewską, dyrektorką i fundatorką Akcji Demokracja i Franciszkiem Sterczewskim, architektem i społecznikiem z Poznania, którzy jak się okazuje, włączyli się bardzo skutecznie w organizację masowych demonstracji obywatelskich w obronie niezależności sądów, a ich sukcesem okazała się akcja „Łańcuch Światła”.


Oto co na ten temat m. in. powiedziała w wywiadzie Weronika:


- W Akcji Demokracja, czyli w różnych naszych akcjach, wzięło do tej pory udział w różny sposób co najmniej 250 tys. osób. Tyle mamy maili w bazie. Czyli takiej liczbie jesteśmy w stanie wysłać maila z informacjami. A potrafimy to robić naprawdę skutecznie. To nie jest byle jaki newsletter. To jest potęga. Budowaliśmy ją półtora roku. To jest możliwe.  My - siedem osób - umożliwiamy ludziom działanie, stojąc sobie grzecznie z boczku. Do tego social media i mamy dwa silne, proste narzędzia. I trafiliśmy w dobry moment i z dobrą formułą - demonstracji bez polityków i emblematów partyjnych czy organizacyjnych.

- Bo ludzie mają chyba przesyt oglądania na demonstracjach polityków prowadzących kampanie wyborcze. Zwłaszcza, gdy zagrożone są nasze prawa i wolności. Myślę, że powaga i zaduma „Łańcucha Światła” zrobiła swoje. Sytuacja jest poważna i ludzie to czują. Ta godzina refleksji, zadumy, ciszy, jest potrzebna. Czerpiemy z niej siłę. Pomogło też jedno, proste hasło: "Wolne sądy, chcemy weta!". Przekaz musiał być jednolity. Nie mówiliśmy o innych rzeczach ani nie skandowaliśmy haseł, które mogłyby kogokolwiek obrazić.


A oto, co m.in. powiedział w wywiadzie Franciszek, który zorganizował „Łańcuch Światła” w Poznaniu:

- To było jak jakiś stan wyjątkowy. Jakbym sztabem kryzysowym dowodził. Tyle, że w tym sztabie ciągle byli chętni do pracy i się udało. Udało się zdobyć zaufanie policji i urzędników. Policja zobaczyła, że nie ma agresji, jest bezpiecznie, nie było żadnej - żadnej! - sytuacji niebezpiecznej. W każdym z miejsc, w których protestowaliśmy - a musieliśmy miejsce zmieniać, bo się nie mieściliśmy.


- Ja się cieszę, że ta taktyka działa. I właśnie teraz, jest dobry moment, żeby ten sukces - bo mimo, że prezydent jedną z trzech ustaw, bardzo szkodliwą, podpisał, to dwa weta to jest duży sukces ludzi - przekuć w coś trwałego. Bo to sukces ludzi. Gdyby obywatele nie wyszli w takiej liczbie na ulicę, tych wet by nie było. Trzeba docenić wszystkich - we wszystkich miastach i miasteczkach.


- Mam poczucie, że wiele osób w Polsce nie ma z kim się identyfikować na poziomie partii politycznych. Obecni liderzy i liderki muszą się zmienić - myślę, że „Łańcuch Światła” jasno to pokazał. Liczę na to, że obecni przywódcy mogą się jakoś zmienić pod wpływem walki o sądy. I na to, że pojawią się nowi liderzy. Mamy jeszcze dwa lata do wyborów.


- Gdybyśmy dopuścili do głosu na scenie jakiegokolwiek polityka, natychmiast byśmy stracili. Byłyby podziały. Ludzie by się denerwowali, że polityk krzyczy i nie mówi do wszystkich. Politycy mają swój własny język, moim zdaniem błędny: my-oni, bojowa retoryka, wojna polsko-polska. Mamy tego dosyć! Nie robi na mnie wrażenia, że ktoś jest posłem, ze jest sławny itp. Mnie chodziło o to, żeby głos na tych spotkaniach zabierali obywatele.


- A co dalej? To będzie decyzja grupy. Na początku byłem sam. W tydzień, spontanicznie, stworzyła się grupa, która chce coś robić. Na pewno chcemy dalej patrzeć politykom na ręce. I - pamiętając, że teraz przed kamerami mediów stanęli zwykli ludzie z naszej demonstracji, chcemy dalej zachęcać ludzi do działania. Do uprawiania polityki obywatelskiej, a nie partyjnej.  To, co się dzieje w Sejmie, tylko odstrasza ludzi.

 
Tyle z wybranych przeze mnie wypowiedzi osób, których nazwiska warto zapamiętać. Nie usłyszymy o nich w  mediach PiS-owskich. A teraz na koniec wołam już od siebie:


Rodacy! Jeszcze Polska nie zginęła”. Czy naprawdę ciąży nad nią fatum klęski? Czy nie potrafimy rządzić się sami, korzystając z takim trudem zdobytej niepodległości? Czy nie jesteśmy w stanie osiągać celów bliskich całemu narodowi bez dzielenia się na lepszy i gorszy sort, bez wzajemnego szczucia się i podpuszczania jednych przeciw drugim?


Bitwa o wolną Polskę dopiero się zaczęła. Nie myślę tu o żadnym puczu lub zamieszkach ulicznych, ale o naszej sile obywatelskiej, którą możemy zamanifestować na pokojowych zgromadzeniach, a w końcowym momencie – na wyborach, jeśli to nie będą wybory takie jak w Korei Północnej,  Putinowskiej Rosji lub na Białorusi.


Polski lipiec, to dopiero światełko w tunelu.




czwartek, 27 lipca 2017

Siódme, a nawet ósme poty




Mamy w lipcu trochę gorącego lata. Przypomniało, że w ogóle istnieje. Wprawdzie deszcz nas nie oszczędza, ale uśmiechnięte, opalone, tryskające humorem pogodynki z telewizji pocieszają, że to jeszcze nie koniec lata, że liźnie nas tropikalny, afrykański wyż i w sierpniu jeszcze parę dni poflirtuje nad Bałtykiem, a potem dopadną nas północne chłody. Wówczas znów możemy się spodziewać burz, huraganów, trąb powietrznych, jako skutek globalnego ocieplenia klimatu. Jak nie kijem go to pałką.

 Nie chcę tej prognozy odnieść do tego, co nas czeka dalej w polityce i chyba słusznie, bo dziś  liczy się  tylko to co się stało  24 lipca tego roku. To data, której nie da się zamazać żadnym flamastrem. Zwrócił na to uwagę, bożyszcze TVP, najwybitniejszy polityk III, IV i kolejnych jeszcze Rzeczpospolitych, które nieuchronnie nastąpią pokąd „jeszcze TVPiS nie zginęła”, a mianowicie – Zbigniew Ziobro. To właśnie on odsłonił prawdziwe oblicze Andrzeja Dudy, który miał być zbawieniem boskim dla Polski, jak to wieszczyli  chórem polscy biskupi i wszyscy Ojcowie Radia Maryja, a tymczasem jak się okazało zawiódł pokładane w nim nadzieje. Po latach posłuszeństwa i absolutnej podległości Prezesowi GS PiS, (zwanym przez niektórych polityków Karbowym) nagle ku zaskoczeniu wszystkich przypomniał sobie, że jest osobą najbardziej predysponowaną do tego, by stanąć wreszcie na straży konstytucji. Mamy zaiste precedens , a TVPKurski go odsłania ze wstydem i  wstrętem, ale nie piszę nic więcej, bo wystarczy obejrzeć kolejne odsłony TVP Info i wszystko będzie jasne jak mętna woda.


Dobrze że prognozy wieszczek Kasandry z pogodynek telewizyjnych nie robią na nas takiego wrażenia, jak one same i nie boimy się burz, gradu, trąb powietrznych. Podobnie zresztą nie boimy się tego, co robi TVP, specjalizujący się w robieniu widzom wody z mózgu. Są niestety ludzie nieuleczalnie chorzy, którzy wciąż jeszcze przejmują się tym, co powiedzą w okienku wybitni aktywiści PiS-u, niejaka Beata Szydło,  Joachim Brudziński lub Rychardo Czarnecki, że ograniczę do tych nietuzinkowych postaci. Tak wybitne tuzy, uczestnicy rozmów politycznych następujących po steku bredni serwowanych w codziennym serwisie informacyjnym (przepraszam, winno być dezinformacyjnym), są przecież  „złotą klamrą” telewizji, która stała się propagandową wyżymaczką. Tak samo zresztą, jak ich wódz, „prawdziwy patriota”,  poseł Jarsolaw Wielki, co do którego wielu obserwatorów sceny politycznej po jego ostatnich wystąpieniach sejmowych zadaje sobie pytanie, czy w gruncie rzeczy jest on faktycznym  partiotą, czy paridiotą.

W mediach mowa o przepełnionych plażach w Rumunii, Bułgarii, Chorwacji, Albanii, a także i w Grecji. Rosną ceny za wejście na plażę, nie mówiąc już o innych cenach „gastronomicznych”(dosłownie i przenośnie). Może i dobrze, że mamy swoje „złote piaski” nad naszym Bałtykiem, bo Tunezję i Egipt możemy sobie podarować i to już od paru lat, a do Turcji wybierają się tylko snajperzy, którym zabrakło miejsca w oddziałach „ukraińskich” separatystów Putina. Tu u nas jest lepiej, bo przecież płacimy nie ciężko zarobionym na saksach Euro, ale naszą zwykłą polską złotówką, która póki co jest mało warta, ale stanie się wkrótce konkurencyjną, kiedy spełnią się obietnice rządu, którego hasłem przewodnim jest „dobra zmiana” . W telewizji zwanej publiczną już ta zmiana nastąpiła. Trwa jej proces w wymiarze sprawiedliwości, wprawdzie został wstrzymany przez prezydenta co najmniej na dwa miesiące, ale co się odwlecze, to nieciecze, jak głoszą wasale prezesa.

Ale to wszystko się nie liczy. Przecież prezydent  przysięgał na konstytucję, że będzie jej strzegł jak źrenicy oka i choć jak dotąd bywało inaczej, to wreszcie mamy przełom. A prezydent, chociaż nie udaje mu się przekonać współtowarzyszy do swych racji, to przynajmniej ma tę niezaprzeczalną przewagę nad nimi, że potrafi przekonać nawet osobników „drugiego sortu”, by wierzyli w cuda. 


Mam dobrze, nie muszę szukać ratunku w upalne południe gdzieś nad wodą. Nie muszę się opalać. Wyprawy nad morze, nad jeziora,  w kraju i za granicę mam już za sobą. Wystarcza mi ogród, cień pod tarasem, prysznic w umywalce. Cieszę się na każdy błysk słońca na niebie. Siedzę sobie w pokoiku przy otwartym oknie, puszczam wietrznego „kręciołka” dla ochłody, sięgam po tomik wierszy mojego „idola” K. I. Gałczyńskiego i czytam:

„Coraz bardziej wszystko mnie boli,
już mi szkodzi nawet i ser;
siedmioma szpadami melancholii,
przebity jestem jak Apollinaire.

Głowa od rana puchnie jak bania,
cóż za pożytek z takich bań?
Kiedyś,.. wciąż panie. A dziś się słaniam
na nogach nocą, proszę pań.

Bo spać nie mogę. Ha, ktoś stuka
kościstym palcem do mych drzwi,
już wiem. Poznaję, to Kostucha;
- W taniec -  powiada, -  pójdź, K.I.

No cóż, przyjmuję jej ofertę,
choć tak w piżamie to faux-pas.
I już mnie ciągnie przez wertepy,
Gdzie deszcz i noc, i wiatr, i mgła.

Gdzieś pod latarnią w wietrzną zamieć
Kostucha nagle w płacz i krzyk:
- Skąd ma pan siedem dziur w piżamie?
Wygląda pan jak siódemka pik.

Właśnie – powiadam- to mnie boli,
Moja kochana, czyli ma chere;
Siedmioma szpadami melancholii
Przebiłem się jak Apollinaire”.

Tak, tak Czuję się tak samo przebity, choć szkoda, że nie „siedmioma szpadami melancholii”, ale nazwałbym to siódmymi, a nawet powiedziałbym – ósmymi potami, gdy zanurzam się w politycznym kotle. Odskakuję wtedy do świata poezji lub literatury, albo  idę z moim psem na spacer nad rzekę. Robimy to dwa, trzy razy dziennie, a te spacery to miłe uczucie, pozwala uciec od tego gorąca, które serwują nam co rusz media i cieszyć się każdą chwilą ciepłego, słonecznego lata. Chwilo trwaj, jak najdłużej ! Przynajmniej – dwa miesiące.