Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 31 maja 2017

Piastowskie korzenie ziemi wałbrzyskiej


ruiny piastowskiego zamku Stary Książ

W dniu 6 maja 1326 roku zmarł w wieku zaledwie 39 lat, książę świdnicki, Bernard. Pozostawił po sobie wdowę, Kunegundę, córkę króla Władysława Łokietka oraz synów. Najstarszym był Bolko II, zwany Małym, który po śmierci ojca wspólnie z matką sprawował rządy. Pozostał do końca swego panowania wiernym linii politycznej swych przodków, dziadka Bolka I Surowego i ojca Bernarda, zachowując wierność dla Polski, przeciwstawiając się wpływom czeskim i niemieckim.

Dbał o rozwój gospodarczy i dobrobyt swych obywateli, sprawną administrację i rozbudowę miast. Utrzymywał dobre stosunki z Kościołem, wspierając klasztor cysterski w Krzeszowie, a w samej Świdnicy wznosząc piękny kościół pod wezwaniem św. Stanisława Szczepanowskiego i św. Wacława.

Największe zasługi położył Bolko II w dbałości o rozszerzenie i wzmocnienie księstwa.

W chwili śmierci ojca dziedzictwo jego obejmowało stolicę księstwa, Świdnicę i okręg świdnicki (Kamienna Góra, Bolków, Strzegom), później doszły do tego Kąty Wrocławskie i Sobótka, a w dwadzieścia lat później, w 1345 roku po śmierci stryja, Henryka, władającego księstwem jaworskim, także całe to księstwo z Jaworem, Jelenią Górą, Lwówkiem i Bolesławcem. Stało się tak w wyniku układu dziedzicznego , który przewidywał zapewnienie opieki  przez Bolka II jedynej córce Henryka, małoletniej Annie.

Ale to nie koniec przedsięwzięć zmierzających do wzmocnienia księstwa. W 1356 roku przeprowadził Bolko II transakcję z księciem legnickim, Wacławem, w wyniku której za odpowiednią sumę pieniędzy pozyskał dla swego księstwa Złoty Stok i Srebrną Górę z kopalniami złota i srebra. W dwa lata później w ten sam sposób odkupił połowę Brzegu i Oławę, pozyskał też Złotoryję, a  nieco wcześniej nie wiadomo jakim sposobem stał się panem Byczyny i Kluczborka. Udało mu się jeszcze zagarnąć siłą Grodków z rąk biskupa wrocławskiego Przecława.

Rzecz jasna, że tak wyraźny wzrost obszaru księstwa świdnicko-jaworskiego wywołał niepokój na dworze Karola IV, następcy króla czeskiego, Jana Luksemburskiego. Bolko II uzyskał  jednak wsparcie Kazimierza Wielkiego, który w swym siostrzeńcu widział nadzieję na uratowanie Śląska dla Polski.

Niestety, pomoc króla polskiego okazała się mało skuteczna wobec znacznej przewagi militarnej Karola IV. Bolko II widząc ustępliwość Kazimierza Wielkiego w sprawie Śląska, decyduje się na własne działania dyplomatyczne. W grudniu 1350 roku udaje się do Pragi, gdzie nie tylko dochodzi do zawarcia sojuszu, ale do układu dynastycznego, w którym nowo narodzony syn Karola IV , Wacław, ma poślubić księżniczkę jaworską Annę, albo też , gdyby się taka urodziła, córkę Bolka II. W ten sposób Bolko II ratuje swą niezależność, a Karol IV zabezpiecza się przed utratą księstwa na rzecz Polski. Wprawdzie plany matrymonialne pokrzyżowała  śmierć dwuletniego Wacława, ale nastąpiła też inna niespodziewana okoliczność, nagła śmierć żony Karola IV, Anny z Palatynatu. Król owdowiał w lutym 1353 roku, a już w marcu rozpoczęły się rozmowy w sprawie poślubienia niedoszłej synowej, czternastoletniej księżniczki Anny, która wychowywała się wówczas na dworze swej ciotki, królowej Elżbiety węgierskiej, rodzonej siostry Kazimierza Wielkiego. Karol IV uzyskał zgodę Ludwika Węgierskiego w pertraktacjach prowadzonych w Budapeszcie, mało tego zawarto też układ, skutkiem którego w razie bezpotomnej śmierci Bolka II, księżniczka Anna zostawała jedyną sukcesorką obu księstw, świdnickiego i jaworskiego. Karol IV pozyskał do swych planów również Kazimierza Wielkiego wyrzekając się pretensji do ziemi płockiej i Mazowsza, w zamian za co król Polski zgodził się na przejęcie przez króla Czech Byczyny i Kluczborka.

23 maja 1353 roku ,a zatem w trzy miesiące po pogrzebie pierwszej żony Karola IV, nie w Pradze, ale w Budzie, odbyła się wystawna uroczystość zaślubin króla czeskiego Karola IV, z księżniczką jaworską, Anną. Po ślubie udał się Karol IV ze swą młodą małżonką zamiast do Pragi, to do Świdnicy, aby jeszcze mocniej pozyskać sobie Bolka II. Świdnica przyjęła dostojną młodą parę niezwykle uroczyście i gościnnie. Bolkowi II udało się uzyskać zgodę, że na wypadek jego śmierci, sukcesję po nim przejmie dożywotnio jego żona, Agnieszka. Karol IV zobowiązał się do ochrony i obrony sojusznika przed nieprzyjaciółmi, a także potwierdził wszelkie prawa i przywileje jakie posiadało rycerstwo w księstwie świdnicko-jaworskim.

W lipcu 1353 roku w Pradze odbyła się uroczysta koronacja Anny na królową Czech. Uczestniczył w niej, rzecz jasna, Bolko II. Uczestniczył czynnie, bo uzyskał od Karola nadanie warownego zamku na Sobótce, otwierającego drogę do księstwa wrocławskiego.

Bolko II Mały zapisał się w historii Śląska złotymi zgłoskami. Udało mu się stworzyć imponującą wręcz potęgę, odziedziczywszy małe księstewko, potrafił w ciągu czterdziestu lat swych rządów doprowadzić je do rozkwitu i znacznie rozszerzyć granice. Warto dodać, że jego podopieczna, Anna, została nie tylko królową czeską ale też cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Koronacja cesarska pary królewskiej, Karola IV i Anny  z rąk papieża miała miejsce we wrześniu 1354 roku w Rzymie. W liczącym ponad dwa tysiące orszaku wspaniale uzbrojonego rycerstwa znajdował się książę Bolko świdnicki.

Ma się czym poszczycić zabytkowy Jawor, ma także Świdnica. Księżniczka Anna i Bolko II, to jak się okazuje osobistości nietuzinkowe w dziejach nie tylko Śląska.

Książę zmarł bezpotomnie w lipcu 1368 roku w wieku sześćdziesięciu lat. Żona Agnieszka Habsburżanka zgodnie z układem sukcesyjnym zarządzała księstwem do swej śmierci w roku 1392.

Jest to zarazem data zamykająca kartę dziejów Śląska w Polsce dzielnicowej.

Jest rzeczą niewątpliwą, że  w czasach piastowskich ziemie całego Śląska, w tym ziemie współczesnego regionu wałbrzyskiego były zasiedlone w przewadze przez żywioł słowiański. Pamiątką tych czasów są ruiny zabytkowych zamków, takich jak Nowy Dwór, Stary Książ, Cisy, Grodno, Radosno, Rogowiec – wzniesionych w pobliżu granicy księstwa przez książąt piastowskich w celach obronnych.

Dopiero w miarę upływu lat po utracie śląska ziemie te zostały w różnej zresztą skali zasiedlone przez sąsiadów z Niemiec i Czech. Ale to już osobny temat.

Bolko II Mały został pochowany w klasztorze krzeszowskim pod wielkim ołtarzem, a następnie w XVIII wieku przeniesiony do specjalnie zbudowanej kaplicy wraz z trumnami innych książąt świdnickich i członków rodzin książęcych.

Odwiedzając sanktuarium w Krzeszowie warto się pochylić nad jego sarkofagiem. To niezwykle barwna i ciekawa, a także godna podziwu postać z naszej bogatej historii. Warto też zajrzeć do książki Zygmunta Borasa, „Książęta Piastowscy Śląska”, z której skorzystałem w tym poście, pokazując w drobnej pigułce dzieje Bolka II Małego, który okazał się Wielkim dla Śląska i Polaków. Książka pozwoli nam zobaczyć je w szerszej perspektywie, a także poznać losy innych książąt piastowskich i być może lepiej i głębiej zrozumieć skomplikowaną przeszłość naszego Śląska.

wtorek, 30 maja 2017

Dolny Śląsk nasz, czy nie nasz ?


 Motto:

„Bo kiedy raz Niemiec chciwy
 naszedł nasze stare niwy
z krzywdą i uciskiem;
chciał próbować czy zwycięży
prawą dzielność polskich męży
złota swego błyskiem.
Więc otworzył skrzynie mnogie,
gdzie zwalono skarby drogie,
miast i krain łupy,
wtem mąż jeden dumnej cnoty,
zrzuca z palca pierścień złoty
na te bogactw kupy.
Złotu mówi lśnić przy złocie,
Nam zostaną kute w pocie
lemiesze i miecze ! …

(Wiersz nieznanego autora z książki „Dzieje narodu polskiego” . Nakładem Wydawnictwa Dzieł Ludowych K. Miarki Sp. w Mikołowie. 1880)

Mamy na Dolnym Śląsku wiele takich miejsc, które skłaniają do głębszej refleksji. Jednym z nich jest bliski dla mieszkańców regionu wałbrzyskiego, bo odległy o kilkadziesiąt kilometrów – zespół pocysterski w Krzeszowie, uznany powszechnie za perłę architektury barokowej, od siedmiu stuleci miejsce pielgrzymek do słynnego cudami obrazu Matki Boskiej Łaskawej.
W I połowie XIII wieku księżna Anna, wdowa po Henryku Pobożnym poległym w słynnej bitwie pod Legnicą w 1241 roku, podarowała dobra  krzeszowskie czeskim benedyktynom. Pół wieku później w 1292 roku, wnuk Henryka Pobożnego, książę świdnicko - jaworski, Bolko I, wykupił te ziemie i osadził tu cystersów z Henrykowa. Zagospodarowali oni ten zakątek ziemi, wybudowali klasztor i świątynie, które budzą do dziś podziw i oszałamiają pięknem architektury, wystrojem wnętrz bezcennymi freskami i polichromią. Jednym z ich twórców jest Michael Willmann, najwybitniejszy malarz śląskiego baroku.

Do największej ze świątyń, Bazyliki pod wezwaniem Wniebowstąpienia NMP przylega bezpośrednio (podobnie jak Kaplica Zygmuntowska na Wawelu) Mauzoleum Piastów Śląskich. Są to dwie kaplice przykryte kopułami. W jednej z nich spoczywa bohater mojego dzisiejszego opowiadania, książę Bolko I Mały. Zanim jednak o samym księciu, pozwolę sobie na refleksję ogólną, której myślą przewodnią jest  zadawane sobie często przez nas pytanie: Dolny Śląsk nasz, czy nie nasz”?                

Mieszkamy na Dolnym Śląsku. Większość z nas zapuściła już tu korzenie. Jest to nasze miejsce urodzenia lub pracy, nasza ziemia rodzinna, nasz dom. Nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej. Związaliśmy się z tym miejscem i emocjonalnie, i intelektualnie, i materialnie. Jeśli nawet wyfruniemy stąd w daleki świat, to zawsze będziemy tu wracać, do kraju lat dziecięcych, do swoich bliskich, przyjaciół, znajomych.
Jesteśmy Dolnoślązakami. Jedni z nas utożsamiają się z tym bez reszty, inni poddają się powolnemu procesowi asymilacji.
To nie jest taka więź jak w centralnej Polsce. Tamtejsi rodacy mają poczucie, że są na tej ziemi z dziada pradziada. To nie jest też taka więź jak na Górnym Śląsku, gdzie żywioł polski potrafił obronić swój język, religię i kulturę przez kilka wieków mimo wszechstronnych nacisków germanizacyjnych, zwłaszcza w okresie porozbiorowym My Dolnoślązacy zasiedliliśmy te ziemie od niedawna. Od bardzo niedawna. To dopiero trochę więcej niż pół wieku. Zamieszkaliśmy w domach wysiedlonych Niemców, zajęliśmy ich zakłady rzemieślnicze, fabryki, sklepy, urzędy, szpitale i szkoły. Zamieniliśmy kościoły ewangelickie na rzymskokatolickie. Powyrzucaliśmy niemieckie szyldy, nazwy geograficzne, napisy.  Staliśmy się gospodarzami tych ziem, bo takie były decyzje powojennego  traktatu poczdamskiego, wprowadzającego nowy ład w Europie i na świecie. Znaleźliśmy się tutaj na poniemieckiej ziemi, ale nie tak do końca obcej. Przecież zdajemy sobie sprawę z tego, że Śląsk był polski od początków państwa polskiego, że tu kiedyś przed wiekami mieszkali Słowianie, że zostali wyrugowani z tych ziem w efekcie takich czy innych splotów wydarzeń.

Co wiemy o przeszłości Śląska? Czy warto do tego powracać ? Czy to ma jakieś znaczenie ? Myślę, że tak, choć nie jest to takie proste i łatwe. Wielu z nas nie ma na to czasu, wielu nie czuje takiej potrzeby.

Historia Śląska jest tak burzliwa i zagmatwana, że trudno ją porównać z historią innych ziem polskich. Śląsk w wiekach  średnich, to obszar tętniący życiem, podlegający ustawicznym  przeobrażeniom, zmieniający się jak w kalejdoskopie. Położenie Śląska na styku ze znacznie bardziej rozwiniętymi cywilizacjami krajów  Południa i Zachodu  przyniosło ze sobą skutki  pozytywne dla gospodarki, administracji i kultury lecz negatywne pod względem politycznym.

Rozbicie dzielnicowe dało tu o sobie znać znacznie bardziej niż  w Wielkopolsce, Małopolsce lub na Mazowszu. Wyznaczenie Śląska jako odrębnej dzielnicy nastąpiło po śmierci Bolesława Krzywoustego w roku 1138. W słynnym testamencie dokonał on podziału Polski pomiędzy trzech synów. Śląsk otrzymał najstarszy z synów, Władysław, wraz z dzielnicą senioralną krakowską i tytułem księcia seniora. Pozostali bracia nie chcieli uznać zwierzchnictwa Władysława, który musiał szukać schronienia pod skrzydłami cesarza niemieckiego, stąd  też otrzymał tytuł Wygnańca. Pomoc cesarza okazała się skuteczna na tyle, że mogli powrócić na Śląsk  synowie Władysława, dokonując dalszych podziałów wewnętrznych. Śląska gałąź Piastów okazała się szczególnie aktywna w walce o prawa dynastyczne, władzę i dobra ziemskie. Szło za tym postępujące rozdrobnienie, chaos i anarchia.

Rok 1241 uważa się za przełomowy w dziejach politycznych Śląska. To data klęski Polaków w bitwie z Tatarami pod Legnicą, w której zginął Henryk Pobożny, kontynuator idei zjednoczeniowej ojca, Henryka Brodatego. Ta śmierć oznaczała załamanie się procesu zjednoczeniowego. Rok 1241, to początek końca przynależności Śląska do Polski i panowania w nim dynastii piastowskiej. Wprawdzie przetrwała ona w wielu regionach Śląska jeszcze kilkadziesiąt lat, ale wpływy czeskie i niemieckie okazały się decydujące dla przyszłości tych ziem.  Z początkiem XIV wieku Śląsk liczył aż 17 książąt dzielnicowych, skłóconych ze sobą, toczących między sobą wojny i goniących za własnym interesem. Wielu z nich sprzyjało Czechom lub Niemcom, angażując się przeciw dążeniom Władysława Łokietka lub Kazimierza Wielkiego do zjednoczenia Śląska z odradzającym się państwem polskim. Inni byli do tego po prostu przymuszani. Tak więc w 1289 roku hołd Wacławowi II złożył Kazimierz bytomski, w 1327 roku Janowi Luksemburskiemu podporządkowali się książęta: niemodliński, raciborski, cieszyński, kozielsko-bytomski, oświęcimski, wrocławski i opolski, a w 1329:  ścinawski, oleśnicki, żagański, legnicko-brzeski. Nieomal cały Śląsk stał się lennem czeskim. Oparli się temu tylko Przemko głogowski oraz książę świdnicko-jaworski Bolko II.

Stosunkowo długo utrzymała się na Śląsku linia piastowska właśnie w naszym regionie wałbrzyskim, który wchodził wówczas w skład księstwa świdnicko-jaworskiego. Szczególnie dobry okres w historii księstwa, to czasy panowania ostatniego z książąt,  wspomnianego Bolka II Małego. I temu księciu chcę poświęcić więcej miejsca, ale to już w kolejnym poście.

niedziela, 28 maja 2017

Was ist Aufklärung ?




To czym chcę zainteresować moich Czytelników jest drobniutkim wycinkiem z przebogatej w podobne rozważania  historycznej epopei – „Księgi Jakubowe” – Olgi Tokarczuk. Rozdział 28 tej księgi rozprawia o rozterkach intelektualnych jednej z rodzin żydowskich, która przemieściła się  do Austrii  po I rozbiorze Polski..
 
 Co to jest Oświecenie? Takie właśnie pytanie zadają sobie Rudolf i Gertruda Ascherbachowie, kiedy to po wyjeździe ze Lwowa w 1784 roku znaleźli się w cudownym Wiedniu. Odpowiedzi na to pytanie szukają wspólnie starsi już wiekiem, on kolekcjoner książek, ona lekarz okulista, przy okazji popołudniowego relaksu w kawiarni wiedeńskiej. Zwracam uwagę, to był początek ostatniego ćwierćwiecza XVIII wieku. W kawiarni wiedeńskiej można było usiąść na zgrabnych krzesełkach z giętkiego drewna i zamówić sobie herbatę z Chin, kawę z Turcji, czekoladę z Ameryki, a do tego słodki torcik, który zjada się małą łyżeczką powoli, smakując każdy kęs. Na półce przy wejściu znajdowały się gazety, to nowa moda, która podobno przyszła prosto z Niemiec i Anglii. Dzięki temu do rozkoszy smakowych można było dołożyć komfort zdobycia interesujących informacji o tym, co się dzieje w kraju i na świecie.

W  ówczesnej wiedeńskiej prasie dominował temat nowych prądów Oświecenia, które pozwalały inaczej niż dotąd patrzeć na świat i rolę człowieka w jego poznaniu.

To było intrygujące wówczas pytanie dla obojga intelektualistów, którzy zdobyli się na poważny  wydatek – zakup sześćdziesięciu tomów „Universalu Lexikon” Johanna Heinricha Zelera, co dobrze świadczy o ich wszechstronnych zainteresowaniach.

W „Encyklopedii” Diderota wyczytali wcześniej:

„Istnieje niezliczona ilość punktów widzenia, poprzez które można wyrazić zarówno świat materialny, jak i świat idei, a liczba możliwych systemów przekazywania ludzkiej wiedzy jest tak samo wielka jak liczba tych punktów widzenia”.

No właśnie, pojawił się niedawno na Zachodzie nowy punkt widzenia świata i życia na ziemi. Chodziło o to, by zdefiniować pojęcie Oświecenia, wyszlifować to słowo. Można się zgodzić z tym, że w życiu ludzkim rozum jest najważniejszy, ale poważny niepokój wzbudza refleksja, że tam gdzie jest jaskrawo pojawia się cień. Im mocniejsze światło, tym intensywniejszy cień. Ascherbach podziela opinię Mendelssohna, że Aufklärung dla kultury jest tym samym, czym teoria dla praktyki. Oświecenie ma więcej wspólnego z nauką, z abstrakcją, kultura zaś jest doskonaleniem kontaktów międzyludzkich za pomocą słowa, obrazu, sztuk pięknych. 

Jeśli zgodnie z ideą Oświecania człowiek powinien posługiwać się tym, co ma najważniejszego, czyli rozumem, to przestają być ważne kolor skóry, rodzina, z jakiej pochodzi, czy religia, jaką wyznaje, czy nawet płeć.

Oto wniosek wysnuty przez myślicieli Oświecenia  w połowie XVIII wieku.

Czytam o tym wszystkim w książce Olgi Tokarczuk z zażenowaniem gdy pomyślę, jak się odnoszą we współczesnej Polsce władze państwowe do unijnej akcji pomocy uchodźcom syryjskim. Linia polityczna rządu jest wyraźna – należy zamknąć przed nimi granice, bo w ten sposób uchronimy się przed islamskim terroryzmem. Nie ma mowy o przyjęciu przynajmniej siedmiu tysięcy uchodźców, czego domaga się Unia Europejska. Premier rządu oświadcza wyraźnie – nas nie stać na tworzenie takich jak we Włoszech korytarzy humanitarnych dla najbardziej potrzebujących uchodźców. 

Program korytarzy humanitarnych popiera mocno papież Franciszek, a polski Kościół jest gotowy do wspierania takiej akcji. Ale w tym roku ogłoszonym przez PiS rokiem cudu fatimskiego nie ma mowy o cudzie ratowania Syryjczyków, którzy podobnie jak Polacy w czasie II wojny światowej, uciekają dla ratowania życia ze swej, ogarniętej pożogą wojenną ziemi ojczystej. 

PiS afiszuje się wszędzie jako partia działająca ściśle według przykazań boskich. Posłowie PiS-u mają pełne gęby frazesów o wierności dla  religii chrześcijańskiej. 

Sprawa uchodźców syryjskich, to jaskrawy przykład obłudy i zakłamania rzekomych przyjaciół Kościoła i  wielbicieli Ojca Rydzyka.





sobota, 27 maja 2017

Chlubne karty w historii Szczawna i Wałbrzycha




„Piękności natury cisną się tam zewsząd do naszego oka. I pozazdrościć ludowi, który tak czynnie, tak pracowicie, z takim przemysłem i wytrwaniem, korzystając ze skarbów złożonych tam na ziemi i jej łonie, każdy załomek gruntu, każdą dolinkę, którą zamieszkuje, stara się użyźnić, ulepszyć i ozdobić”.

Tak pisał o ziemi wałbrzyskiej w eseju „Spotkanie w Salzbrunn” w 1872 roku niejaki Józef Korzeniowski, znany w naszej historii literatury twórca głośnej powieści „ Kollokacja”.
Należy on do licznej plejady polskich kuracjuszy -  literatów, działaczy, uczonych z drugiej polowy XIX wieku, dla której ówczesne Szczawno-Zdrój stało się ulubionym miejscem spotkań i zachwytów. Łącząc pożyteczne z przyjemnym, przyjeżdżali tu całymi zastępami dla poprawy zdrowia, ale i dla komfortu przebywania w bliskim kontakcie z pięknem przyrody i tego co ręka ludzka stworzyła.

Pisze o tym z wielkim przejęciem nieodżałowany mieszkaniec Szczawna, jego miłośnik i adorator, dr Alfons Szyperski w książce ”Polacy w dawnym Szczawnie i Starym Zdroju”:

„Do Szczawna tej „Doliny Józefata”, jak ją nazwał H. Cegielski, jakby na zew trąby anielskiej ściągali pielgrzymi z bliska i daleka, z Prus, Polski, Rosji, Austrii, Rumunii, Holandii, Palestyny, obu Ameryk, ciągnęli pod Chełmiec jak do góry Mahometa – królowie, dygnitarze świeccy i duchowni, artyści, magnaci, szlachta i mieszczanie, wojskowi najwyższej rangi i studenci, działacze i poeci”.

I wymienia Szyperski co zacniejsze nazwiska znanych Polaków, którzy zapisali się w  sanatoryjnych księgach pacjentów, pozostawiając w ten sposób trwały, niezbywalny ślad swej bytności w szczawieńskim kurorcie.

Taką osobistością był Hipolit Cegielski, młody filolog i dziennikarz z Poznania, późniejszy przemysłowiec, opisujący swe dobre wrażenia z pobytu „u tutejszych wód” w  poznańskim „Tygodniku Literackim”:

„Filozofowie i chłopki, generałowie i prości, katolicy i żydzi, starzy i młodzi, płeć piękna i męska, wszystko to z wiarą podawało szklanki, a czworga ludzi z małej studzienki czerpiąc obficie wszystkim nalewało zdrowie”.

Z własną służbą i zaprzęgiem przybywały do  Salzbrunn  rodziny książąt Sanguszków z Tarnowa, Sułkowskich z Rydzyny, Radziwiłłów, Lubomirskich, Czartoryskich. A powozy hrabiowskie roiły Się na głównym trakcie szczawieńskim jak w jego rzeczułce pstrągi. Księgi ewidencyjne pęczniały od „grafów”, zwłaszcza szlagoneria wielkopolska upodobała sobie kąpielisko pod Chełmcem. Również z własnym ekwipażem i fraucymerem wylądowała tu wojewodzina warszawska i literatka, Anna Nakwaska. Lubiła ona piesze spacery, by podziwiać piękno przyrody. Oto co napisała w warszawskim „Pielgrzymie” o zamku Stary Książ i Szczawnie:

„Średniowieczny zameczek na stromej górze wśród lasu się wznoszący przedstawia nam obraz najwierniejszy ówczesnych zwyczajów. W sieni zastaliśmy młodą rumianą Ślązaczkę w skrzydlatym czepku i kusej odzieży, która z pękiem kluczy w ręku za cicerone służyć nam się ofiarowała.”… A dalej:
„Szczawno jest jeszcze w młodocianym rozkwicie. Jak szybkie postępy miejsce to od swego odkrycia uczyniło, świadczą piękna jego do spacerów galeria, salony, mnóstwo sklepów, domów dość wygodnych, znaczna liczba i piękne po górze się wijące spacery…Wysoka wieża ze starej urwiny odnowiona jest jakby czaso-miar kuracyją biorącym. Ubiegłość czasu wskazujący zegar jest zewsząd słyszany, ustawicznie o zmianie czynności przepisanych przez doktora ostrzega. Widok z tej wieży jest nader malowniczy, żebym wodom Szczawna należnego hołdu nie oddała”.

Osobną kartę w dziejach uzdrowiska zapisali działacze społeczni i rewolucjoniści, korzystający z pretekstu leczenia się „u wód” by móc swobodnie prowadzić rozmowy. Policja pruska nie była w stanie temu przeszkodzić. W roku 1843 na ziemi wałbrzyskiej zjawia się Edward Dembowski, publicysta i działacz rewolucyjny, organizator w 1846 roku powstania krakowskiego i przywódca ludowy. Miał tu okazję obok Szczawna poznać bliżej kopalnie wałbrzyskie i otaczające Jedlinę-Zdrój, a także zamek Książ, Kowary i okolice Jeleniej Góry.
Cała ta okolica, pisze Dembowski, gdzie mnóstwo jest wód mineralnych i znakomite fabryki, jest prawdziwie bogatą, a obok tego bardzo uroczą.

Na sezon kąpielowy 1845 roku zjechało do Szczawna sporo Polaków, toczyli tu narady przywódcy powstańczy z trzech zaborów: hrabia Adolf Bobrowski, Aleksander Brudzewski, Władysław Kosiński i najważniejszy z nich Walenty Stefański, członek Komitetu Narodowego w Poznaniu, twórca Związku Plebejuszy, najpotężniejszej, tajnej organizacji pod zaborem pruskim. To właśnie tutaj, w niemieckim Salzbrunn omawiano przygotowania do zbrojnego wystąpienia, którego celem miało być odzyskanie niepodległości przez Polskę, a więc powrót ziemi śląskiej do Macierzy. Taki cel przyświecał powstaniu wielkopolskiemu w trzy lata późnij w czasie Wiosny Ludów w 1848 roku.

W roku 1858 do zdroju wpadła Narcyza Żmichowska, uczestniczka ruchów rewolucyjnych lat 1846 i 1848, więziona potem przez trzy lata w Lublinie. Jak sama wspomina do Szczawna przyjechała nie dla ratowania zdrowia: „wody salcbruńskie wcale mi są niepotrzebne, mój najszanowniejszy medyk, który mi głównie do wystarania się paszportu dopomagał, wyraźnie przy wsiadaniu do wagonu upominał jeszcze, bym ich nie używała”. Prawdziwym powodem przyjazdu były kontakty polityczne z Sewerynem Elżanowskim, działaczem politycznym i konspiratorem  okresu Wiosny Ludów i powstania styczniowego, więźniem Moabitu wraz z Mierosławskim.
Jak pisze dr Szyperski: „gdyby szczawieńską kronikę podsumować paru powtarzającymi się nazwiskami Polaków, wymienilibyśmy trzy ciągle obecne na drukowanych szpaltach zasłużone nazwiska: Lucjan Siemiński, Hipolit Cegielski i Paulina Wilkowska. Ta trójka zadomowiła się w Górach Wałbrzyskich na dobre, a panią Paulinę możemy uznać za matkę chrzestną Szczawna”.

Zaglądając na karty historii, do książek i zapisków z przeszłości, przekonuję się wciąż, że można być dumnym nie tylko z przeszłości Szczawna-Zdroju, Wałbrzycha i całego regionu, ale także z tego, co się dzieje obecnie, o czym miałem okazję napisać szerzej w mojej książce "Wałbrzyskie powaby".

Mieszkamy w cudownym regionie podgórskim, otacza nas niezliczona ilość fascynujących miejsc krajobrazowych, zabytków historii i architektury, tajemnic i zagadek, mamy ogromne, niewyczerpane zasoby bogactw naturalnych, mamy też mądrych, wykształconych, utalentowanych, związanych emocjonalnie z tą ziemią ludzi. Czegóż więcej nam potrzeba? Obiektywizmu i optymizmu, i jeszcze poczucia emocjonalnego związku z tym miejscem, które już stało się  dla kilku pokoleń Polaków ziemią rodzinną. Potrzeba nam takiego zapału, jaki odnajdujemy w książkach i artykułach niezmordowanego piewcy naszego regionu, Alfonsa Szyperskiego.
 
Szczawno-Zdrój w ciągu ostatnich lat stało się miastem-kurortem, które tak jak dawniej potrafi zachwycić pięknem architektury i przyrody, ładem i porządkiem i wysokim poziomem lecznictwa uzdrowiskowego. A sąsiadujący z uzdrowiskiem duży Wałbrzych to nie jest już to miasto dymiących kominów i sypiących się domów, co w latach PRL-u. O tym jak dalece zmienił się Wałbrzych na lepsze, zwłaszcza w latach, gdy jego prezydentem jest Roman Szełemej, można by napisać nową książkę.

Z ogromną satysfakcją przyjąłem wiadomość, że prezydent Wałbrzycha, Roman Szełemej, został uznany we Wrocławiu na podsumowaniu konkursu Plebiscyt Roku za „Osobowość Roku” na Dolnym Śląsku.

Wyboru laureata dokonała Kapituła Konkursu, złożona z niezależnych przedstawicieli podmiotów gospodarczych i instytucji, które, podobnie jak Fundusz Regionu Wałbrzyskiego, za priorytet działalności stawiają sobie rozwój i promocję postaw przedsiębiorczych.

Laureaci otrzymali prestiżowe statuetki. Ich autorką jest Dorota Dziekiewicz-Pilich, artystka która zaprojektowała m.in. statuetkę nagrody muzycznej – Fryderyka.
Tegoroczna Gala Finałowa Plebiscytu Gospodarczego „Gwiazdy Biznesu” była dla Funduszu Regionu Wałbrzyskiego wyjątkowa, ponieważ została połączona z obchodami 25-lecia instytucji. Wspólnie z przedsiębiorcami FRW świętował ten piękny jubileusz.

 Plebiscyt „Gwiazdy Biznesu” w ciągu trzech lat zyskał rangę jednego z najważniejszych wydarzeń gospodarczych na Dolnym Śląsku. Co roku gromadzi blisko 500 znamienitych gości, w tym osobowości świata biznesu, polityki, kultury i sportu. Wszyscy jego uczestnicy przyczyniają się do realizacji szczytnego celu, jakim jest rozwoju przedsiębiorczości w naszym regionie.
                                                                                                                   




czwartek, 25 maja 2017

Ogródkowe filozofowanie



„O zieleni można nieskończenie.
Powielając dźwiękiem jej znaczenie,
Można kunsztem udatnych powieleń
Tworzyć światu coraz nowszą zieleń.

Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba
Wiedzieć jaka wydała go gleba,
Jak zalęgło się, rosło, pęczniało,
Nie - jak dźwięczy, ale jak dźwięczało,
Nie - jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem
Dojrzewało, zanim się imieniem,
Czyli nazwą, wyrazem rozpękło,

W dziejach wzrostu słowa - jego piękno”…

(Julian Tuwim, „Zieleń”)

Słowo „zieleń” ma zapewne swą genealogię, ma także nieskończoną ilość skojarzeń i  znaczeń. Moje pojęcie zieleni jest bogate w obfitość barw od jasnej do ciemnej zieleni,  ale także jest bogate w rozmaitość odniesień wizualnych. A więc może to być łąka, albo łan wiosennego zboża, albo niedaleka kępa drzew obserwowana codziennie przez okno, albo też rozległe ściany zalesionych gór zamykających horyzont. Mam ten komfort, że mieszkam w górach, a moje miasto nie różni się wiele od wsi, zwłaszcza w tym miejscu, gdzie znajduje się mój dom.

O zieleni mógłbym nieskończenie, tak jak to sugeruje Tuwim w cytowanym wierszu. Może łatwiej byłoby dać sobie z tym spokój, gdyby nie wyjątkowość tegorocznej zieleni. Dobra pogoda wiosną,  ciepłe noce i obfitość deszczu spowodowały, że wszystkie pobocza dróg, łąki i polany leśne, ogródki domowe i trawniki zapełniły się obfitością zieleni. Będą mieli co robić pracownicy porządkowi, by zdążyć z koszeniem traw w parkach, przy drogach, klombach i budynkach mieszkalnych. Warkot kosiarek spalinowych słychać już za oknami non stop. Pełne ręce roboty mają właściciele ogródków działkowych, do których się zaliczam.

Ale prace w ogródku i wszystkie inne zajęcia na łonie natury mają swoją dodatkową wartość. Człowiek znajduje czas do spokojnych, niczym nie zakłócanych rozmyślań. Nie ma tu prasy, radia, telewizji, komputera, książek. Jest świeże powietrze, ciepło, cisza i wspaniała wokół przyroda. Jest zieleń w swych „udatnych powieleniach” i odcieniach. Jest naturalna egzemplifikacja tego co mieści się w najważniejszym pytaniu człowieka, skąd się wzięło życie na ziemi. Jak to się dzieje, że z maleńkiego nasionka wyrastają duże, dorodne rośliny, że korzonkami drzew i krzewów przenikają soki glebowe w górę aż do korony, zapełniając gałęzie gąszczem liści, kwiatów, a nieco później owoców? Jaka siła witalna to powoduje i skąd się ona bierze? A proces ten powtarza się jak wedyjska mantra co roku, nieprzerwanie, od zarania dziejów?

„Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba wiedzieć jaka wydała go gleba” – sugeruje poeta, Julian Tuwim, zachęcając do głębszego zastanowienia nad cudami natury.

Jeśli poprzez obserwację życia przyrody i życia człowieka pomyślimy, że wszystko co nas otacza jest dziełem niepojętej dla nas istoty, Stwórcy, czyli Boga, oznaczać to będzie, że jesteśmy wierzący, bo przecież wiara jest wtedy, gdy czegoś nie jesteśmy pewni. Istotą religii jest wiara w Boga, twórcę wszystkiego co nas otacza. Jest to zarazem najprostszy sposób wyjaśnienia wszystkich wątpliwości dotyczących sensu istnienia.

Okazuje się, że bardzo bliskie są sobie – praca fizyczna na ogródku i praca umysłowa, w tym przypadku filozofowanie. To tylko jedna z ogródkowych refleksji.

Oj, rodzi się tych pytań wiele w czasie kopania grządek i koszenia trawników. Trzeba wreszcie spokojnie je sobie zadać bez wgłębiania się w uczone paradygmaty religijnych mentorów lub laickich etyków. I najlepiej jeśli odpowiedź na nie odnajdziemy w sobie, we wnętrzu własnej duszy.