Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Książ w powodzi kwiatów


wspomnienie dawnych lat


Na portalu internetowym zamku Książ w Wałbrzychu czytam najświeższą ofertę, jaką Książ od lat ma do zaproponowania zwiedzającym:

Zakochaj się w książańskiej wiośnie! XXVII Festiwal Kwiatów i Sztuki nadchodzi i będzie trwał w dniach 30.04-03.05. W tym roku na naszych gości czekają tony kwiatów oraz cała masa atrakcji i występów artystycznych. Bawcie się z nami w nadchodzący weekend majowy!  Nie warto siedzieć w domu, gdy w Książu tyle się dzieje!

Osobom wybierającym się do Książa na Festiwal Kwiatów i Sztuki proponuję przy okazji spojrzenie na to miejsce oczami odkrytej niedawno dla ogółu, historycznej postaci, księżnej Daisy, która stała się najlepszym, symbolicznym mecenasem i patronem niepospolitej atrakcji turystycznej Wałbrzycha.


To niewątpliwie interesujące, jak widziała swój nowy dom na Śląsku młoda Angielka, świeżo poślubiona przez niemieckiego arystokratę, Jana Henryka XV z możnego rodu Hochbergów? Jakie wrażenie wywarło na niej monumentalne zamczysko „Fűrstenstein”, zawieszone jak dziupla na wysokiej skale nad urwiskiem, w otoczeniu lasów i gór?

W swej książce-pamiętniku „Lepiej przemilczeć” pisze o tym księżna Daisy, zwana od swej niepospolitej urody Stokrotką,  z wyraźną szczerością i godnym podziwu talentem. Zdecydowałem się więc przytoczyć najciekawsze fragmenty z tej książki, mając pełną świadomość, że niewielu Czytelników mojego blogu zdołało do niej dotrzeć. Jestem pewien, że tym sposobem mogę  jednakowoż zachęcić do jej przeczytania w całości, a myślę że warto.

Na początek Daisy zwraca na to uwagę, że Anglikowi lub Amerykaninowi trudno byłoby wyobrazić sobie życie jakie Hochbergowie wiedli w „starożytnym” Książu. Zamek należał do rodziny od ponad czterystu lat. Zbudowany na początku XIII wieku przez księcia śląskiego Bolka I, przebudowany w XV, a następnie w XVII wieku w stylu renesansowym, był rozległą budowlą, przekraczającą potrzeby jednej rodziny.
„Nie lubię olbrzymich rezydencji – pisze księżna Daisy. Zawsze żywiłam pogardę wobec ograniczonych ludzi, przekonanych, że świat ich zignoruje, jeśli nie będą posiadaczami wielkich domów z całą świtą, etykietą i bezsensownym przepychem. Pod tym względem ja i mój mąż nigdy nie mogliśmy się zgodzić... Według mnie, to że dusza człowieka może być przytłoczona masą zwykłych kamieni, mebli, obrazów i innych bogactw jest rzeczą obrzydliwą i przygnębiającą. Jeśli przekroczona zostanie pewna granica i skromny stopień świetności, to dom przestaje być domem i staje się muzeum”.

Ale mimo wszystko księżna Daisy pokochała to miejsce od razu, bo jak pisze „Śląsk jest śliczną i romantyczną prowincją Niemiec, a piękno jego gór przebijają jedynie Bawarskie Alpy. Masywna grań, na której stoi zamek, zwisa nad głębokim wąwozem. Budynek prawie nieosiągalny z trzech stron, dostępny jest przez most przerzucony nad tą przepaścią”.

Wprawdzie Daisy przyznaje się do tego, że nigdy nie policzyła, ile w nim jest pokoi, ale chyba około sześćset, wie jednakowoż, że z okien każdego z nich rozpościerają się widoki zapierające dech :
„Dziki, przestronny krajobraz tej części Śląska jest nie do opisania przepiękny. Może gdy czytelnicy moich pamiętników trafią w nich na jego opisy, docenią go i pokochają na równi ze mną. Wiosną, która przychodzi do wschodniej Europy później, niż gdzie indziej, eksplozja owocowych i innych kwitnących drzew jest oszałamiająco urocza; piękno lata leży w jego przemożnym bogactwie; jesienią lasy śpiewające nutami tysiąca kolorów przenoszą nas do niebios, a zima z kryształowymi drzewami wyskakującymi ze śniegowych pustyni, jest jedną niekończącą się krainą baśni”.

Oprócz podróżowania po świecie jej pasją stały się ogrody. Kreowała je wszędzie, gdzie się znalazła na dłużej. W Książu miała ich kilka, w każdym kwitły kwiaty tylko jednego koloru. Oczywiście Daisy była ich spiritus movens. Wszystkie sama zaprojektowała i czuwała jak dobry duch nad ich ukształtowaniem. Pod wpływem mody na Daleki Wschód nazwała je „Ogrodem Kamy”. Rozległy park otaczający zabudowania zamkowe w miejsce dotychczasowej nazwy „Schwarzengarben”, czyli „czarna mogiła” otrzymał nazwę „Ma Fantaisie”:

„Ma Fantaisie” - jak pisze Daisy – zaprojektowana całkowicie przeze mnie i w pełni wyrażająca mojego ducha, była chyba jedną rzeczą w Książu, która należała wyłącznie do mnie. Spędziłam w niej wiele szczęśliwych chwil z dziećmi, rodzicami i wybranymi przyjaciółmi”.

W wydzielonej części parku zbudowała Daisy dla siebie uroczy domek, jak mówią Niemcy „wiejską chatę”. Umeblowała ją starymi dębowymi sprzętami, prostą ceramiką i ulubionymi drobiazgami przywiezionymi z różnych stron świata. To miejsce traktowała Daisy nieomal jak drugi dom. Był dla niej namiastką rodzinnego dworku w Newlands, za którym tęskniła niezmiennie mimo upływu lat.  Pełne ciężkich mebli, złoconych sufitów i dekoracji, kryształowych żyrandoli, luster, rzeźb, salony Książa, czy bliźniaczego pałacu w Pszczynie, przytłaczały ją swoim przepychem i obcością. W miarę upływu lat żelazny rytuał  dworskiego życia na zamku, ścisłe trzymanie się  konwenansu, wspólne posiłki, obowiązkowe dotrzymywanie towarzystwa gościom, od których nie zamykały się pałacowe bramy przez cały boży rok, a poza tym wiele innych niedogodności, to wszystko złożyło się na coraz to silniejszą potrzebę ucieczki z pałacowych salonów na łono natury.
O swoim sekretnym ogrodzie w Książu pisze Daisy z niezwykłą skrupulatnością i  pietyzmem jak by to był najcenniejszy skarb:

„Po jego obu stronach i na końcu znajdowały się podwójne zielone rabatki, przedzielone pasami krótko przystrzyżonego trawnika, na których pośrodku stały stare zegary słoneczne. Gdzieniegdzie spoza przyciętego żywopłotu z cisów, wyskakiwały rzeźby. Na tyłach najdalszej rabatki posadziłam wszelkiego rodzaju bzy, azalie, złotokapy, wonne jaśminowce, japońskie pigowce, białe i różowe głogi oraz kwitnące drzewa i krzewy...
Z każdego rogu ogrodu wychodziła żwirowa ścieżka zwieńczona kwiecistymi łukami z róż, klematisów i dzikiego wina.
Na końcu ogrodu znajdowała się zielona skarpa, przekształcona później w rosarium, przez całą szerokość której biegły stopnie, albo raczej wąskie tarasy z różami na szczytach i bluszczem na przednich ścianach...
Lubię swój ogród, ponieważ przypomina mi dzieciństwo, a poza tym wiem doskonale, gdzie rośnie w nim każdy kwiatek”.

To oczywiście drobniutki wycinek zachwytów Daisy nad  urządzonymi przez siebie ogrodowymi tarasami. W jej książce roi się od artystycznych opisów otaczającej zamek Książ przyrody i górskich krajobrazów, zmieniających się jak w kalejdoskopie w zależności od pory roku:

„Stojąc na skale Riesengrab ( czyli Garb Olbrzyma, popularny wśród odwiedzających Książ punkt widokowy), patrząc w dół na dolinę z głębokim wąwozem rzeki, zamkiem z jego migotającymi światłami, mając nad sobą ciemnopurpurowe niebo z księżycem, połyskujący śnieg pod nogami i błyszczące gałęzie nad głową i przy twarzy, czułam się jak Księżniczka z Bajki. Tak zresztą nazywali mnie czasem inni ludzie. Uśmiechałam się wtedy, bo choć byłam młoda, wiedziałam już, że świat przemawia do nas swoim pięknem, ale czyni niewiele, by uratować nas przed samym sobą”.

Bardzo często barwne opisy przyrody lub zdarzeń, relacje z podróży lub z wizyt u wysoko postawionych osób okrasza Daisy różnego rodzaju subiektywnymi refleksjami natury filozoficzno- obyczajowej. Pozwala nam to znacznie lepiej ją poznać i docenić. To jest właśnie specyfika książki-pamiętnika, w której autor jest zarazem jej głównym bohaterem.

Oto na koniec klasyczny przykład takiej refleksji, świadczący o głębokiej nostalgii, która towarzyszyła jej w  życiu, a wydawałoby się, że jako osoba mająca wszystko co dusza zapragnie, powinna być bez reszty szczęśliwą:

„Życie w Niemczech przyniosło mi wiele radosnych i szczęśliwych przeżyć. Odniosłam tam wielki sukces towarzyski i być może, zrobiłam trochę dobrej roboty politycznej i społecznej. Urodziłam trzech synów. Spędziłam miłe i pogodne chwile z przyjaciółmi i rodziną. Jednakże, nie udało mi się nigdy uciszyć głębokiego bólu emigracji, jaki towarzyszy nieomal wszystkim Anglikom, którym przyszło żyć w obcym kraju. Ma on swoją przyczynę w niezaspokojonej tęsknocie za irlandzkimi moczarami, walijskimi górami i ciężarną ciszą angielskich ogrodów”.

Ten emigracyjny ból nie jest obcy innym narodowościom, znamy go i my Polacy jeśli nie z autopsji, to z literatury, tęsknimy na obczyźnie za tym miejscem, „gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”.

Daisy von Pless w dalszych kolejach swego życia, o których nie wspomina w  pamiętnikach, bo kończą się one wcześniej, miała okazję doświadczyć na własnej skórze wielu innych bolesnych przeżyć. Nękana nieuleczalną chorobą, opuszczona przez męża, rodzinę, bliskich i znajomych, pozbawiona środków do dostatniego życia, zdruzgotana tragiczną śmiercią najmłodszego syna,  wysiedlona z zamku, umiera w samotności w 1943 roku w Wałbrzychu. Nie udało się jej powrócić do rodzinnych pieleszy w dalekiej Walii. Umarła w swojej drugiej ojczyźnie, na Dolnym Śląsku, który jednak jak to widzimy w jej książkach był bliski jej sercu.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Nie jestem trendy




mój warsztat twórczy

Czytam na jednym z linków facebooka:

Polacy! Bierzcie przykład z bociana. Bocian leci za granicę, ażeby przeżyć! A jeśli tam się znajdzie, może powiedzieć, że jest trendy.

Więc myślę sobie. Powinienem wyjechać co najmniej do Londynu, aby być trendy. Inaczej duszę się w zakompleksionym, bogopolszczyźnianym sosie, a moje pisanie psu na budę. Jaki ze mnie globtroter, jeśli usiłuję zachęcić młodych Czytelników do podróżowania, posługując się w blogu li tylko językiem Słowian. A przecież dla nich zrozumiała jest tylko nowomowa zaczerpnięta ze źródeł Albionu.

Ktoś napisał, że mój blog to mała korpa i choć mój layout jest względnie user friendly, to jednak żaden to newsletter, a tylko zbiór backpacksserskich sznytów. Niestety, nie jestem hejterem, nie potrafię scrollować to co jest na czasie i vlogować w moje posty właściwy na czasie design. A przecież dziś potrzeba banować zgodnie z duchem czasu, wyszło z mody eleganckie plonkowanie w starym stylu. W każdym tekście trzeba być cool, pisać slangiem zrozumiałym dla internautów i starać się dorzucić lakoniczny link do jutuba. Najlepiej gdy się zna jakiegoś bota banującego spamerów na kanale ircowym, można wtedy przekazać nawet przykry mesydż z dystansem, z densflorowym luzikiem i wszystko bezpiecznie w nawiasach każualowej ironii. Wiem znakomita większość banowanych w ogóle tego mesedżu nie zrozumie, chyba że zna angielski i na własny sposób potrafi wyguglać sens. W dobie Ice Bucket Challenge oraz splashów czas na nowoczesne opcje. I tylko wtedy możemy liczyć na odrobinę lansu, Nie potrzeba mnożyć lajków, wszystko robi się samo, a facebook pęka od rekordowych powieleń takich postów blogowych w joutube.

Wiadomo, starych drzew się nie przesadza, wcześniej czy nieco później i tak uschną. I ja czuję, że usycham, zwłaszcza gdy poczytam „denerwujące ekskursje w dyskursie” lansowanego w GW czołowego blogera naszych czasów, Wojciecha Orlińskiego, albo wejdę na stronę joutube lub facebooku. Może w moim blogu pobawię się jeszcze trochę w starym stylu by nie zawieść garstki wiernych Czytelników, ale furory w świecie internetowym już nie zrobię, do Londynu się nie wybieram, raczej na łono Abrahama. Nie zamierzam naśladować Agnieszki Radwańskiej i lać sobie na głowę lodowatą wodę, bo wszyscy tak robią,  a potem rzucać selfie na stronę facebooku.

Niestety, nie jestem trendy...

Błagam moich Czytelników, podejdziecie do mojego pisania z densflorowym luzikiem! Jutro będzie lepiej !

niedziela, 26 kwietnia 2015

Majowy maraton świąteczny



 
z życzniami udanych majowych świąt
 
Spojrzałem na kalendarz i poczułem radosne bicie serca. Przecież to tylko cztery dni kwietniowe i  mamy cudowny miesiąc maj. A maj może się mierzyć tylko z drugim podobnie świątecznym miesiącem w roku – z grudniem. Ale grudniowe świętowanie zaczyna się dopiero na Świętą Barbarę dnia czwartego, a w maju mamy labę już od pierwszego – „Święto Pracy” połączone z kościelnym Świętem Józefa Robotnika. Po nim wolna sobota, ale też święto Flagi Narodowej RP, a w dzień następny Święto Konstytucji 3 Maja, tym razem niestety w niedzielę, ale za to na koniec tygodnia znów mamy cztery dni świąt: 7 i 8 maja –  nowo ustanowiony w Polsce Dzień Zwycięstwa z oficjalnymi ceremoniami państwowymi na Westerplatte, 9 maja – Dzień Zwycięstwa z paradą wojskową w Moskwie (do obejrzenia w TV), no i po tym wszystkim – niedziela, tym razem szczególna niedziela, bo wyborcza. Świątecznym krokiem podążamy do urn by wybrać naszego prezydenta.

Oj, będzie się działo w tegorocznym maju, już sama pierwsza dekada miesiąca zapowiada wyjątkowy czas. Spójrzmy tylko na lokalny program w małomiasteczkowej Głuszycy.

Wprawdzie 1 maja nie będzie pochodu z okazji święta pracy, ale mamy dzień wolny od pracy, a więc przy dobrej pogodzie można się spodziewać, że zaroi się na Osówce, będzie tłoczno na szlakach turystycznych i w schroniskach górskich, także gwarno i wesoło w barach piwnych i restauracjach, na Łowiskach Pstrąga, a wieczorem poczujemy zapach wiosennego grillowania w ogródkach działkowych.

W dniach 2-3 maja 2015 r. Lokalna Grupa Działania „Partnerstwo Sowiogórskie” pod patronatem Burmistrza Głuszycy Romana Głoda, przy współpracy z Centrum Kultury-Miejską Biblioteką Publiczną w Głuszycy organizują Głuszyckie Święto Wypieków.

W dniu 2 maja odbędą się warsztaty wypieków chleba i ciast w Jadłodajni „Finezja” w Głuszycy i w piekarni przy Fundacji Katolicka Inicjatywa Berit.

Druga część Głuszyckiego Święta Wypieków będzie miała miejsce 3 maja w Parku Jordanowskim w godz. od 15.00 do 18.00. Tego dnia prezentowane i oceniane przez jury będą chleb i ciasta wykonane przez uczestników warsztatów. Rozstrzygnięty zostanie Konkurs na Tort Domowego Wypieku. W jury konkursu swój udział zapowiedzieli pan Henryk Frąckowiak ( „Frąckowiak- Piekarnie, Cukiernie” sp. z o.o.) oraz pani Hanna Jankowska ( cukiernia „Hanusia” Wałbrzych). Zaplanowano także konkurs „bicia piany”, pokazy dekoracji ciasteczek, degustację ciast, konkursy i zabawy dla dzieci. Na scenie wystąpi zespół muzyczny.
Nie zabraknie, mam nadzieję w tych dniach powiewania chorągiewkami w barwach narodowych i odczytania fragmentów Konstytucji 3-go maja, by nie zapomnieć o powadze tych świąt.

Na drugą turę świąteczną 7- 9 maja nie mamy jeszcze miejskiego programu, ale przecież możemy poświętować w domu.

No więc skoro mamy tyle świąt, to trzeba się do tego przygotować. Po niedzielnym jeszcze kwietniowym obiedzie postanowiliśmy opracować w szczegółach plan działania. Czasu pozostało niewiele, a dobry harmonogram, to połowa sukcesu..

Najważniejsza rzecz w  obrządku domowym, to menu świąteczne. Jest to sprawa pierwszorzędnej wagi, bo nie wiemy dokładnie, czy w te święta będą otwarte markety, lepiej więc zaplanować wszystko z góry i zrobić to wcześniej, zgodnie z listą zakupów.
Jeśli już nie uda się zaaranżować specjalnych świątecznych obiadów z dwóch dań i kisielu na deser, to przynajmniej pomyśleliśmy o uroczystych kolacjach.

A co byś chciał na taką kolację ? – zapytała moja najsłodsza dyplomatycznie dodając, że trzeba przecież zrobić odpowiednie zakupy.

Moja droga, odpowiedziałem. Wiem, że nie jesteś w stanie przygotować świątecznych wiktuałów takich jak w ubiegłym roku na uroczystości 25-lecia III Rzeczpospolitej na kolacji w Arkadach Kubickiego w Warszawie, gdzie prezydenta Obamę i wszystkich innych kilkuset dostojnych gości przyjęto specjalnym menu słynnych restauratorów Kręglickich, ale przecież możesz coś wymyślić. Nie musi to być jesiotr w trzech odsłonach, czyli płatki wędzonej ryby, plus kremowy mus z ikrą podaną z chrustem razowego chlebka na miodzie, możesz odpuścić sobie krem z białych szparagów z wiórkami sera korycińskiego, płatkami bławatków i tłoczonym na zimno olejem rzepakowym z góry Św, Wawrzyńca. Możemy podarować sobie szynkę z jagnięcia pieczoną z trawą żubrową, plus czerwoną kapustę z żurawinami. Damy sobie też spokój z musem chałwiowym z sezamkami i nitkami karmelu obsypanego świeżymi truskawkami, a także z najlepszym francuskim szampanem.

Mamy przecież możliwość nabycia taniej  bułgarskiej „Kadarki” z „Biedronki”, a do tego zimnej pitzzy, którą zrobimy na gorąco. Nie chodzi przecież by się delektować specjałami dla wytwornych gości. Dla nas prostych zjadaczy przez dziesiątki lat PRL-u chleba z margaryną wystarczy świadomość, że coś się zmieniło. Mamy przecież wolność, a to oznacza możliwość wyboru. Jak cię stać  -  świętujesz, jak naftowy szeik w Riadzie, a jak cię nie stać, to w „Biedronce” znajdziesz najtańsze specjały do wyboru i koloru.

Nie możemy jednak dopuścić, by ta wyjątkowa dekada majowa miała wymiar powszedni. Tak więc w naszym kolacyjnym menu zaplanowaliśmy na kolejne dni świąteczne dania już z samej nazwy świadczące o ekskluzywnej, uroczystej diecie żywieniowej. A ponadto menu oszczędnościowe, dostępne dla prawie każdej kieszeni:

1 maja - sałatka z ośmiornicą, roszponką i pieczoną papryką,
2 maja - bonduelle gotowane na parze z cieciorką i soczewicą, a do tego naleśniki z mąki wieloziarnistej,
3 maja - dorsz na puree z ciecierzycy i buraków ze świeżą kolendrą,

8 maja - stek z marlina na lekkiej sałacie z Rukoli z salsą owocową,
9 maja - grillowany tuńczyk na makaronie ze szpinakiem baby, czosnkiem i serkiem kremowym,
10 maja - lekki gulasz z 4 sznycli z piersi indyka,

To oczywiście zestaw dań głównych, a do tego na deser zdrowe koktajle owocowe z otrębami, napoje mleczne fru-vita O% tłuszczu, źródło wapnia, kefir Tola, sok wielowarzywny prowansalski i słoneczny Meksyk, chipsy owocowe plasterki jabłka i ciastka zbożowe +wafle Sunny Corn. Na gorąco – herbata Green Hills Sencha lub Yerba Mate.

Wszystkie wiktuały do zakupu w „Biedronce”,  gdzie obowiązują codziennie niskie ceny.

Sporną kwestię stanowiło domowe musli (płatki owsiane, jaglane i orkiszowe+siemie lniane, jagody goji, rodzynki, wiórki kokosowe+ plus miód i olej rzepakowy z jogurtem greckim oraz opcjonalnie - brzoskwiniami, truskawkami i jagodami). Pani domu uznała to za fanaberię podnoszącą wyraźnie koszty świątecznego menu. Po owocnej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, iż to danie przygotujemy na wieczór wyborczy, 10 maja, by poprawić sobie nastrój jeśli wybory pójdą nie po naszej myśli, a jeśli zakończą się sukcesem, to musli domowe może ten sukces jedynie uprzyjemnić.

Niestety, tegoroczny majowy maraton świąteczny wymaga dobrej organizacji  i wyrzeczeń, ale czego się nie robi dla dobra wyższego. Władza każe świętować, więc świętujemy.

Mam nadzieję, że tym świątecznym "postem" zachęcę moich Drogich Czytelników jeszcze bardziej niż oficjalne czynniki do uroczystego świętowania. Nich się święci 1,2,3,8, 9 i 10 maja. To dobry początek miesiąca. Żyć nie umierać.

sobota, 25 kwietnia 2015

Kochajmy Mickiewicza



Jedna już tylko jest kraina taka...

Jeśli w moim pisaniu można odnaleźć nutę romantyczną zawdzięczam ją naszemu narodowemu wieszczowi  -  Adamowi Mickiewiczowi. Dzięki niemu stałem się patriotą, jego wiersze poruszyły liryczne struny mojej  wrażliwości na piękno przyrody i odkryły głębię takich uczuć jak miłość, przyjaźń, szacunek dla twórców kultury.
Adam Mickiewicz towarzyszył mi od szkolnej ławy na Ziemiach Odzyskanych w niewielkiej wsi nad Jeziorem Otmuchowskim, a potem w liceum pedagogicznym w cudownym Brzegu nad Odrą. Nie zapomnę tego przeżycia, gdy na jakąś szkolną okazję wcieliłem się w postać Konrada Wallenroda, a Aldoną była moja koleżanka z klasy, od której nie mogłem oderwać oczu:

„Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom,
Skruszyć potęgę Zakonu; mnie ten sposób wiadomy,
Lecz nie pytaj, dla Boga ! Stokroć przeklęta godzina,
W której od wrogów zmuszony, chwycę się tego sposobu...”

Do takich czynów, by przerwać idyllę miłosną i poświęcić swoje życie obronie wolności, zdolny był jedynie człowiek, którego najwyższą wartością był:

„Słodszy wyraz nad wszystko, wyraz miłości, któremu
Nie masz równego na ziemi oprócz wyrazu  -  ojczyzna”

 Rzecz jasna, że swoją rolę potrafiłem recytować o każdej porze dnia i nocy, a z Aldoną widywaliśmy się jeszcze na zajęciach Studium Nauczycielskiego we Wrocławiu. Potem nasze drogi się rozeszły, ale miłość do Adama Mickiewicza nie zagasła. Potrafiłem wygłaszać z pamięci fragmenty „Pana Tadeusza”, a jako poloniście najwięcej satysfakcji sprawiało mi  nauczanie okresu romantyzmu polskiego.
Potem to się zmieniło na korzyść pozytywizmu. Był czas, że nie mogłem się oderwać od poezji młodopolskiej, a jeszcze później głowę straciłem dla Tuwima i Gałczyńskiego.

Niestety, człowiek się starzeje. Ideały młodości, jak się wydaje,  odeszły w dal, za wyjątkiem może tego, o czym pisał Adam Mickiewicz w pamiętnym „Epilogu” „Pana Tadeusza”:

„Jedna już tylko jest kraina taka,
W której jest trochę szczęścia dla Polaka,
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie.
Nie zaburzony błędów przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei złudzeniem...

Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie
Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie.
Miłe i piękne, jadowite rzucił,
Ku pożytecznym oka nie odwrócił ”.


Cieszę się także, że nie uległ deprecjacji mój bałwochwalczy stosunek do Mickiewicza. Nastąpiła tylko jedna drobna zamiana. Ten Mickiewicz, którym dziś się zachwycam, choć pochodzi z Krakowa,  mieszka w Kanadzie, ma na imię Matt i okrzyknięty został w ubiegłym roku przez Forbesa jednym z najbardziej obiecujących młodych biznesmenów w Polsce. Od 14 lat jest nieprzeciętnym internautą. Prowadził najpierw portal Webmaster – Resources. com, później Site Point. com.
Po dwóch latach wzbogacił się o 2 mln. dolarów uzyskując ponad 300 tys. zarejestrowanych użytkowników na całym świecie. Dziś zarabia ok. 20 mln. dolarów rocznie, a wartość jego stron internetowych szacuje się na 100 mln. dolarów.

I jak się okazuje jest pięknie. Polska jak to drzewiej bywało znów słynie Mickiewiczem.

Wydawało mi się, że tak samo będzie z Sienkiewiczem, że Polska zabłyśnie podobnie na świecie, tylko te nieszczęsne taśmy „Wprost”.  Zrujnowały wszystko. Dziś nie mamy już w rządzie ministra Sienkiewicza, a tak zapowiadało się dobrze. W Kanadzie – Mickiewicz, w Warszawie – Sienkiewicz. Nawet koalicja PO – PSL nie zdołała go obronić. Dlatego wciąż pozostaje aktualnym pytanie Henryka Sienkiewicza  - „Quo vadis Polsko”?

Fot. Marzena Michalik