Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 31 stycznia 2018

Gdzie jest miejsce dla Putina ?


Historia zna już takiego władcę, którego nazwała – Jarosław Mądry. Był nim książę kijowski, który po śmierci Włodzimierza Wielkiego w 1018 roku przejął zwierzchnictwo nad Rusią Kijowską. Mimo zwycięskiej wyprawy Bolesława Chrobrego na Kijów udało się Jarosławowi utrzymać władzę i był to dla Rusi czas szybkiego rozwoju i sukcesów militarnych. W 1031 r. zajął on podbite wcześniej przez Polskę Grody Czerwieńskie i pomógł Bezprymowi objąć władzę w Polsce, w 1047 r. wspomógł też Kazimierza I Odnowiciela w walce z powstaniem pogańskim.Za jego rządów rozbudowano wiele grodów ruskich, a w szczególności Kijów. Stolica Rusi stała się metropolią, a w 1037 r. rozpoczęto budowę Katedry Mądrości Bożej (Sofijskiej), gdzie można znaleźć najstarsze w sztuce Rusi mozaiki i freski. W 1051 r. powstał pierwszy na Rusi klasztor Ławra Peczerska w kijowskich jaskiniach nad Dnieprem. Po jego śmierci w 1054 Ruś weszła w okres rozbicia dzielnicowego.

Można więc powiedzieć, że Jarosław zapracował sobie na przydomek Mądry i był tym dla Rusi, czym Bolesław Chrobry dla Polski.

Wciąż żyjemy tą nadzieją, że pojawi się wreszcie i u nas „mąż opatrznościowy”, który zaprowadzi porządek i ład w naszym rozdartym wewnętrznie kraju i skieruje go na właściwe tory. Taką nadzieją był Lech Wałęsa, ale okazało się, że nie dał rady. Zawiodła też Platforma Obywatelska, a jej przywódca Donald Tusk znalazł uznanie w Europie, tylko nie w Polsce.

Ale mamy kolejną nadzieję, tym większą, że nosi ona zaszczytne dla Ukraińców imię Jarosław. Tenże Jarosław, nasz polski z krwi i kości „wybitny działacz „Solidarności” twierdzi, co następuje:

To co czyniła dotąd PO pod sztandarem „Solidarności”, to jest gigantyczne oszustwo. Mówiła, że idzie pod biało-czerwonymi sztandarami, a to jest blef, zasłona dymna dla znacznie innych niecnych czynów i zamierzeń. Oni Polską gardzą, oni chcą być kimś innym, często mówią, że chcą być Europejczykami, jakby byli jacyś Europejczycy, którzy nie mają narodowej przynależności. Polacy są Europejczykami, każdy z nas jest Europejczykiem, bo jest Polakiem, a Polska jest w Europie.

To właśnie On, Jarosław, Wielki Polak Katolik i Europejczyk, w swym wyssanym z mlekiem matki narodowo-katolickim, proroczym widzeniu Polski, potrafił rozszyfrować i odsłonić ten kamuflaż PO i to właśnie On powiedział, że za tym ruchem i za "szeroką koalicją" tworzoną przeciw PiS stoją siły, które chcą po prostu utrzymać Polskę jak najniżej, po to by służyła innym, by Polacy na innych pracowali, by Polska była swego rodzaju kolonią.

„Nie będziemy kolonią. I niech nikt się nie spodziewa od tej władzy, od władzy PiS, że się na taki status zgodzi” - powiedział prezes PiS, Jarosław Kaczyński, podkreślając, że chciałby, by było to słyszane także w różnych instytucjach, także zagranicznych "które są w Warszawie". „Polska pod naszymi rządami na to się nie zgodzi. Nie zgodzimy się na upokarzanie Polaków. Sami będziemy rozwiązywali polskie sprawy i polskie spory. Potrafimy to zrobić i chcemy to zrobić, ale bez obcej interwencji (...) Niech nikt nie liczy na to, że my się cofniemy: będziemy Polskę zmieniać” - mówił lider PiS.

 A że potrafimy to robić świadczy wymownie uchwalona przez Sejm nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która wywołała sprzeciw władz Izraela. Okazuje się, że niedopracowanie przepisów ustawy przewidującej karanie osób, które przypisują Polakom współudział w zbrodni Holokaustu, pozwala na dowolną interpretację przez polskie organa sprawiedliwości, czy dane zdarzenie podlega karze, czy też nie. Wokół sprawy rozgorzała prawdziwa medialna wojna na słowa, a także poważne napięcia dyplomatyczne, których konsekwencją jest wyraźne pogorszenie stosunków Polski z Izraelem, a tym samym kolejne negatywne opinie o Polsce na świecie.


To prawda. Nie godzimy się na upokarzanie Polaków. Czekamy na to całe wieki, czekamy od pamiętnego roku 1612, kiedy to udało się Rosjanom przepędzić Polaków z moskiewskiego Kremla, a zrobił to „rosyjski Wałęsa”, Dymitr Pożarski, na czele zbuntowanych mas ludu moskiewskiego, którym nie podobało się, że intruzi z Polski chcą na siłę ich przechrzcić z prawosławnych na rzymskokatolickich. Nie pomogło to, że podrzuciliśmy im aż dwóch Dymitrów Samozwańców, rzekomych synów Iwana Groźnego, których sławna Marynia Mniszchówna, córka wojewody sandomierskiego w słusznej sprawie bycia carową rosyjską traktowała jako dwój duch w jednym ciele. Nie spodobał się im Zygmunt III Waza, nasz kandydat na cara, tenże Zygmunt, którego kolumna zdobi dziś Plac Zamkowy w Warszawie. Solidarnie połączyła się szlachta, mieszczaństwo i chłopi podmoskiewscy w pospolitym ruszenia przeciw Polaczkom. Kreml został oblężony, trzeba więc było stąd uciekać. Zdobywca Moskwy, hetman Stanisław Żółkiewski, zrobił to wcześniej niezadowolony z aspiracji Zygmunta III Wazy, któremu nie wystarczała korona polsko- litewska i parł do tego by odzyskać szwedzką, a teraz też moskiewską. Dobrze, że przynajmniej udało się podbić Smoleńsk i włączyć go w granice Rzeczypospolitej.

Oj, były to czasy, o których słodko czytać i podziwiać siłę oręża, odwagą i mądrość dowódców, Jana Karola Chodkiewicza, Stanisława Żółkiewskiego, którzy uczynili to, co udało się uczynić tylko Napoleonowi Bonaparte – podbili Moskwę.  

I pomyśleć sobie co by to było, gdyby Władysław, syn Zygmunta III, którego akceptowała strona rosyjska, uzyskał zgodę ojca na objecie tronu carskiego. Ale stało się inaczej, dokonano wyboru Michała Romanowa, dającego początek nowej dynastii, która przetrwała wieki. Obecni „spadkobiercy” tradycji carskiej w Rosji uznali mniej czy bardziej słusznie, by datę wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 roku uznać za święto państwowe  - Dzień Jedności Narodowej.

I za to właśnie, że dzisiejsi Rosjanie tak się cieszą z przepędzenia Polaków z Kremla teraz wreszcie wystawimy im rachunek. Pokażemy, że taka gra z ich ze strony prowadzi donikąd.

Z naszej słowiańskiej prehistorii przypominamy sobie pięknie brzmiące powiedzenie: Lech, Rus, Czech  -  trzej bratanki, ale wiadomo że nie gdzie indziej, tylko do Gniezna przybył w 1000 roku cesarz rzymski Otto III, aby swój diadem cesarski włożyć na skronie Bolesława Chrobrego, czyniąc go równym sobie. Teraz w 1018 lat później znów jesteśmy nominowani przez Zachód Europy wzmocniony jeszcze dodatkowo amerykańskimi posiłkami zza Oceanu do pełnienia zaszczytnej roli przedmurza Europy. Już wkrótce przyjdzie nam w sukurs Ukraina, a potem Białoruś. Wtedy wspólnie rozprawimy się z Putinem. A na Moskwę poprowadzi nas nasz Jarosław, nazwany przez historię Mądrym.

Wtedy to spełni się prawdziwość jego słów o suwerenności Polski, o tym, że nie będziemy niczyją kolonią,  że sami będziemy rozwiązywali  problemy obronności kraju bez  pomocy Zachodu

Już w tej chwili nie jesteśmy sami. Mamy za sobą Węgry Orbana i coraz bardziej przekonujemy się, że znacznie słuszniejszym jest przesłanie; Węgier Polak dwa bratanki. A z pomocą Orbana, póki co przyjaciela Putina, ale do czasu, bo przywódca Węgrów wkrótce przejrzy na oczy i zmądrzeje, a wtedy pokażemy Putinowi, gdzie jest jego miejsce, nie na Kremlu, lecz na Krymie w kazamatach krymskich Tatarów.

Serce rośnie z dumy i zachwytu. Cieszmy się, mamy Jarosława Mądrego!

Ale pozwólcie że ja to między bajki włożę !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

wtorek, 30 stycznia 2018

Wałbrzych w blasku iluminacji


Było ciemno, prawie noc, ale Wałbrzych przejaśniał, dziś promieniuje w blaskach iluminacji. Co się stało w Wałbrzychu?

O Wałbrzychu jest ostatnio głośno na całym świecie. A stało się to m. in. skutkiem upublicznienia informacji o  uwiarygodnionej przez dwóch poszukiwaczy lokalizacji w podziemnej sztolni pod Wałbrzychem „cudownego pociągu pancernego” wypełnionego militariami i kosztownościami wywiezionymi pod koniec wojny z oblężonego Wrocławia. Rzecz charakterystyczna dla współczesnego świata medialnego, który poszukuje na gwałt sensacji.

A odkrycie takiego „skarbu” byłoby rzeczywiście wydarzeniem na skalę światową, tylko że do takiego odkrycia jest nadal tak samo daleko jak było zaraz po wojnie. Pociąg jeśli rzeczywiście znajduje się we wskazanym miejscu, to jest zablokowany zawałem, którego usunięcie wymaga dużych pieniędzy i czasu

Rzecz znamienna, że sensacja wybuchła ponownie w momencie dość szczególnym dla Wałbrzycha. To było 70 lat jak Wałbrzych stał się polskim miastem. Jubileusz ten zaktywizował inteligencję wałbrzyską, ludzi kultury i polityki do pokazania dorobku miasta na polu kultury. A że jest się czym pochwalić, posłużę się jednym, ale za to bardzo znamiennym przykładem.

„Trzy razy wracałam do tego miasta w trzech kolejnych powieściach i wróciłam po raz ostatni. Czuję to głęboko, wyczerpałam tę ziemię. Pisałam "Ciemno, prawo noc" w Japonii, i zdałam sobie sprawę, że nie mam się już co oszukiwać. Że wrócę do Polski, a Polska jest dla mnie Wałbrzychem. Ja nie wracam do realnego miasta, ale do miasta z mojej pamięci, spędziłam tam jedynie 18 lat. Przez lata o tym nie myślałam, to było coś w rodzaju spiżarni. Te zalążki trwały we mnie, by odezwać się teraz”.

Tak właśnie skomentowała nagrodzoną książkę Joanna Bator podczas finałowej  gali w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego , kiedy to stała się laureatką konkursu „Nike”.

Oto króciutki rys biograficzny Joanny Bator, pisarki, publicystki, podróżniczki, eseistki, specjalistki od antropologii kultury i gender studies, nauczycielki akademickiej: 

Urodziła się 2 lutego 1968 r. w Wałbrzychu. Jako stypendystka programu Tempus, Fundacji Kościuszkowskiej i rządu japońskiego pracowała kolejno na uniwersytetach w Londynie (1998-1999), Nowym Jorku (1999-2000) i Tokio (2001-2002). Obecnie wykłada na Wydziale Kultury Japonii w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych w Warszawie. Znana także z artykułów zamieszczanych w "National Geographic" i "Voyage". Jest laureatką nagrody im. Beaty Pawlak, przyznawanej za książki z dziedziny antropologii, za "Japoński wachlarz" (2004). Ta sama książka otrzymała również poznańską Nagrodę Wydawców. Pisarka została też nominowana do Nagrody Literackiej Nike za książki "Piaskowa góra" (2009), za którą otrzymała nominację także Nagrody Literackiej Gdynia oraz za jej kontynuację "Chmurdalia" (2011).

Wiadomość o przyznaniu najważniejszej w Polsce nagrody literackiej „Nike” w roku 2013 dla powieściopisarki Joanny Bator,  autorki książki „Ciemno, prawie noc” była miłym zaskoczeniem. Z pochodzenia Wałbrzyszanka i co dla nas najcenniejsze, czyniąca miasto lat dzieciństwa i młodości, miejscem akcji swoich powieści, stała się nagle sławna w całej Polsce. Nic więc dziwnego, że to  wstrząsnęło lokalnym światem medialnym. Wszędzie, gdzie się tylko dało, można było przeczytać, usłyszeć i zobaczyć ceremonię wręczania nagrody i dowiedzieć się coraz więcej o pisarce i jej książkach. Jednym słowem zawrzało nagle jak w  kipiącym garncu, podczas gdy dotąd o Joannie Bator było cicho jak makiem siał. No może za wyjątkiem Biblioteki pod Atlantami w Wałbrzychu, która nieśmiało lansowała pisarkę i jej twórczość. Oczywiście, co jest zrozumiałe, trudno było przewidzieć, że jej specyficzna i dość zagadkowa powieść znajdzie uznanie szacownego jury konkursowego.

Pamiętam jak mocno zabiło mi serce na wieść o tej nominacji. Było się z czego cieszyć, bo Joanna Bator jest drugą Wałbrzyszanką obok Olgi Tokarczuk, która dostąpiła tego zaszczytu. Okazuje się, że Wałbrzych jest miastem szczególnym w Polsce, wbrew temu co się o  nim krytycznie mówi i pisze. Mam satysfakcję, bo w mojej książce „Wałbrzyskie powaby” starałem się wszelkimi sposobami odczarować fałszywy obraz Wałbrzycha jako miasta budzącego grozę, miasta bezrobocia, biedy, zastoju. Wałbrzych stał się postrachem w mediach i jako taki był chętnie wykorzystywany w sztuce filmowej i literaturze (Przykład: „Panna Nikt”). Pisał o tym bardzo trafnie Mateusz Mykytyszyn w felietonie p.t.  „Miasto schizofreniczne”:

„To Wałbrzych - "Polskie Detroit", "Mordor", miasto upadłe, pogardliwie pomijane, kojarzone z biedą i brzydotą chociaż ten wizerunek nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Z jednej strony jest uznawane za kulturalną pustynię, z drugiej jego największe atrakcje zdobią wszystkie foldery reklamowe Polski obok Krakowa, Warszawy i Gdańska. Gdy zabytki przemysłowe Górnego Śląska są modne i odwiedzane przez tysiące turystów, wałbrzyskie obiekty są kompletnie zapomniane i zdewastowane. Chociaż tutejsze zaułki uwielbiane są przez filmowców, niewielu widzów kojarzy je z konkretnym miejscem na ziemi. Tysiące turystów zachwyconych zamkiem Książ nie wie że za górskim grzbietem widzianym z jego murów rozciągają się wałbrzyskie osiedla. W wyobraźni idylliczne górskie krajobrazy ustępują miejsca obrazkom z piekła rodem. Schizofrenia jaka opanowała ludzkie umysły jest nieuleczalna i bezrefleksyjnie przypisała sprzeczne ze sobą uczucia do tego samego miejsca. Taki jest właśnie Wałbrzych - piękny i odrażający jednocześnie -  mieszanka wybuchowa, wobec której nie da się przejść obojętnie”.

Coś z tej schizofrenii utkwiło także w laureatce konkursu, bo jej Wałbrzych też jest miastem owładniętym przez ciemne moce, miastem upiorów i mistyfikacji. Oto co można było przeczytać o jej książce w „Gazecie Wyborczej”:

„Joanna Bator, która jak mało kto w Polsce potrafi snuć opowieści, po raz trzeci powraca do rodzinnego Wałbrzycha. Tym razem jej bohaterką jest dziennikarka, która w rodzinnych stronach rozwiązuje kryminalną zagadkę zaginięć kilkuletnich dzieci. Równie ponure tajemnice skrywa przeszłość jej rodziny. Realny Wałbrzych zostaje przemieniony w miasto nocne, labiryntowe, w dużej mierze podziemne. Wyparta przeszłość niemal dosłownie dąży do wydostania się na powierzchnię. A jednocześnie w mieście trwa mesjanistyczno-narodowe szaleństwo. W roli niemego świadka - górujący nad Wałbrzychem zamek Książ, w którym zgodnie z legendą ukryty został skarb Hitlera. Przyjemność, jaką autorka czerpie z układania puzzli tej wielowątkowej historii, natychmiast udziela się czytelnikowi”.

Ale w książkach Joanny Bator trzeba umieć dostrzec ukrytą zręcznie ideę. W mrocznych, zastygłych budynkach dawnego Wałbrzycha działy się rzeczy ze świata ułudy, horroru i fantasmagorii, bo tak został zapamiętany przez dorastającą dziewczynkę. Nic w tym dziwnego, bo Wałbrzych od pierwszych lat po wyzwoleniu zdawał się być miastem magicznym. Był to specyficzny tygiel ludzi różnych narodowości, języków, kultur. Napływowi mieszkańcy miasta odnajdowali w nim wciąż nowe, tajemnicze miejsca i budzące grozę zakamarki. Frapującą zagadką był i pozostaje do dziś świat podziemny Wałbrzycha. Trwały ślad tej magicznej przeszłości Wałbrzycha znajdujemy w książce Jerzego Rostkowskiego „Podziemia III Rzeszy”. Ale ten świat odszedł, należy do przeszłości. Powoli wyłania się z odmętu coś nowego, twórczego. I w tym znajduje autorka nutę optymizmu, z którą chce się podzielić z czytelnikami.
Zaś otrzymaną nagrodę skomentowała Joanna Bator żartobliwie słowami:

„Jestem zaszczycona i szczęśliwa. Od dzisiaj Nike będzie mi się kojarzyła głównie z tą nagrodą, a nie butami do biegania”.

A odbierając wcześniej złote pióro dla finalistów Nagrody Nike, zaapelowała: - Polacy, czytajcie książki!

I tym apelem kończę mój drobny wkład do promieniejącego od pewnego czasu coraz mocniej w mediach  wałbrzyskiego entuzjazmu. Bo dzieje się to wszystko w tak ważnym momencie, nie tylko ze względu na sensację związaną z „cudownym pociągiem” ale właśnie dlatego, że Wałbrzych ruszył z miejsca, przybyło wiele nowych dróg, nowych inwestycji, dużo remontuje się budynków, powstają nowe kamienice, obiekty sportowe, obiekty kulturalne typu Stara Kopalnia czy Górniczy Dom Kultury, reformuje się wałbrzyską oświatę. Wałbrzych jest uważany za brzydkie miasto ale w rzeczywistości jest to jedno z najpiękniej położonych miast w Europie i znajdują się w nim  miejsca urzekające urodą. Mamy w Wałbrzychu mnóstwo zabytków i atrakcji turystycznych, z czego nie zdajemy sobie sprawy, a także mądrych i wartościowych ludzi.

W Wałbrzychu i okolicach powstaje właśnie ekranizacja powieści Joanny Bator  „Ciemno, prawie noc” w reżyserii Borysa Lankosza. 

Scenariusz filmu „Ciemno, prawie noc” to wspólne dzieło Magdaleny Lankosz i Borysa Lankosza, które łączy elektryzującą historię kryminalną z elementami kina grozy. W roli dziennikarki Alicji Tabor, która powraca do rodzinnego miasta, aby napisać reportaż o tajemniczych zaginięciach dzieci, wciela się Magdalena Cielecka. W gwiazdorskiej obsadzie znajdują się również: Marcin Dorociński, Dawid Ogrodnik, Aleksandra Konieczna, Eliza Rycembel, Jerzy Trela, Dorota Kolak, Piotr Fronczewski czy Roma Gąsiorowska. Niespodzianką jest to, że „Ciemno, prawie noc” będzie również debiutem aktorskim polskiej supermodelki, Anji Rubik. Niektóre sceny do filmu realizowane są w podziemiach głuszyckiej Osówki. Joanna Bator powróciła na jakiś czas do Wałbrzycha, by czuwać osobiście nad ekranizacją swojej powieści.

Ekranizacja powieści Joanny Bator trafi do kin w styczniu 2019 roku.

Wałbrzych był od prawieków i jest nadal magicznym miejscem na ziemi, pełnym tajemnic i fascynacji. Wiem, że dla wąskiej grupy malkontentów Wałbrzych jest  miastem, w którym dominuje „ciemno, prawie noc”, ale właśnie Joanna Bator jest osobą, dla której już od dawna zabłysło nad Wałbrzychem promieniejące światło.  Czas najwyższy by dostrzec jak wiele dobrego dzieje się w Wałbrzychu, pokazać także  osiągnięcia kultury wałbrzyskiej i należycie je docenić.


poniedziałek, 29 stycznia 2018

On to przewidział


Gdyby żył dzisiaj i napisał ten wiersz, nie mielibyśmy wątpliwości komu należałoby go zadedykować, bo w plejadzie naszych deputowanych  znalazłoby się nawet kilka pretendentek. Okazuje się, że Wielki Ironista z Krakowa w czasach przełomu wieków XIX i XX, czyli w okresie Młodej Polski, był w stanie to przewidzieć, że czasy się zmieniają, ale pewne zjawiska stanowią constans.

Oto właśnie poniżej nieskazitelny dowód proroczych przewidywań poety:


O ty, polskiej ziemi chwało,
Ty, postaci wpółmonarsza,
Ty, czcigodna, nazbyt mało
Opiewana "damo starsza";

Ty, co z głębin swej kanapy
Wychylając kibić tłustą,
Brzydkie swe nadstawiasz łapy
Przerażonym naszym ustom;

I ty, uroczysta klępo,
W swojej wiecznej sukni bordo,
Ze swą beznadziejnie tępą -
Powiedzmy otwarcie - mordą;

Ty, elokwencji patoko,
Coś jest wiecznych sporów źródłem,
Czy cię nazwać starą kwoką,
Czy też raczej starym pudłem;

Ty, co zdarłszy z siebie płótna
Oglądasz się w lustrze całą
I wzdychasz, ropucho smutna:
"On tak lubił moje ciało..."

Przez jakie dziwne kuriozum
Tłuszcz bierzemy za charakter,
Pustą grzechotkę za rozum,
A za obraz cnót - klimakter?

Za co stwór podeszły wiekiem,
Co kobietą być już przestał,
A nigdy nie był człowiekiem,
Windujemy na piedestał???!

Tadeusz Boy-Zeleński

Ogłaszam konkurs: która ze współczesnych matron spośród plejady sejmowych wieszczek mogłaby stanowić niepodważalny wzór do poniższych zachwytów autora wiersza?

Choć kandydatek znajdzie się kilka, to nie wątpię że w konkursie niezaprzeczalnie palma pierwszeństwa przypadnie pewnej Krysi z Warszawy. Czy się mylę ?

niedziela, 28 stycznia 2018

Zanim wybierzemy się do Pekinu




„Brama Niebiańskiego Spokoju” Zbigniewa Domino to interesujący dziennik z literackiej podróży do Chin w 1985 roku. Autor skorzystał z zaproszenia chińskiego związku literatów i z kilkuosobową grupą pisarzy przez miesiąc czasu miał sposobność podróżować po tej nieogarnionej przestrzeni. Wprawdzie po powrocie uświadomił sobie, że na poznanie przeogromnych Chin, nie starczyłoby życia, ale przynajmniej ma jakieś wyobrażenie o tym  przeludnionym hegemonicznym mocarstwie.

W Pekinie miał okazję zobaczyć „Letni Pałac”, podmiejską rezydencję mandżurskiej dynastii Tsing z XVIII wieku, a obok niego fantastyczny Letni Park, szczytowe osiągnięcie sztuki ogrodowej. Czego tam nie ma; rozliczne kanały, stawy, stawiki, mosty, pagody rozsiane na pagórkach, rośliny ozdobne, fantazyjne malowidła, rzeźby, posągi. Do tego jaskrawość kolorów – złoty, błękitny, bordowy. Pomieszanie stylów z dominacją barokowej przesadności. A ponadto teatr cesarski pełen zdobień i malowideł i jeszcze słynna „Łódź Marmurowa” – cesarska zachcianka.

Pałac i Park w Pekinie wypełnione są zwiedzającymi. I tak jest przez cały boży rok. Niestety, Bóg tam jest inny, nie ten z naszego Kościoła. Mało tego. Objawił się znacznie wcześniej wraz z Buddą, który żył w latach 560-480 p.n.e. Narodził się w Indiach i stamtąd przez Bakterię dotarł do Chin. Trzydziestoletni Budda zostawiał żonę, dziecko, oddał się ścisłej ascezie i zbawieniu ludzkości. Głosił ideę braterstwa i miłości bliźniego. Doznawszy objawienia pod drzewem figowym w Benares ogłosił wszem i wobec „Cztery szlachetne prawdy”:

1.  Na początku życia jest cierpienie.
2. Kto pragnie, ten cierpi (np. pragnienie miłości, bogactwa, władzy),
3. Usuń pożądanie, usuniesz cierpienie,
4. Drogą do tego jest „ośmioraka ścieżka” ( wiara, postanowienie, mowa, czyn, należyte życie, dążenie, pamiętanie, medytacja).

Buddyzm to wiara w reinkarnację, to odrzucenie pośredników w rozmowie z Niebem. Ta religia, choć nie jedyna, odgrywa istotna rolę w życiu Chin. W centrum drugiego co do wielkości miasta Chin, Szanghaju, znajduje się świątynia „Nefrytowego Buddy”. Być w Szanghaju, a nie widzieć klasztoru z posagiem Buddy, to tak jak być w Rzymie, a nie zwiedzić Forum Romanum.

Głuchy odgłos bębnów, tajemny nastrój kadzidła. Krzątający się mnisi w pomarańczowych szatach i z wygolonymi głowami. Ogromny ołtarz Bogini Miłosierdzia, która jako żywo przypomina naszą „Czarną Madonnę” z Częstochowy. Posąg siedzącego Buddy z podwiniętymi nogami wyrzeźbiony z jednego olbrzymiego kamienia nefrytu, przywieziony ongiś z Birmy, znajduje się w osobnej pagodzie ukrytej w głębi klasztoru. Wchodząc tam trzeba zdjąć obuwie, dopiero wtedy można stanąć przed jego tajemniczym obliczem. W jednej z kadzielnic co gorliwsi turyści palą banknoty , składając w ten sposób symboliczną ofiarę, żeby przodkom w zaświatach pieniędzy nie brakowało. Mnisi jednak wyraźnie wolą, by pieniądze trafiały do rozstawionych gęsto skarbonek.

Czytam o tym wszystkim i czuję ulgę, ogarnia mnie „niebiański spokój”. Jako katolicy rzymscy nie odbiegamy zbyt daleko od ludzi Dalekiego Wschodu. Mało tego, jesteśmy mądrzejsi, wolimy wrzucać ofiarę na tacę. Zapach palonych banknotów jest dla nas obcy. Mamy też własne obyczaje i  autorytety. Nie musimy sięgać do wzorów dalekowschodnich.

To dobrze, że Wałbrzych sięgnął do korzeni, ze znalazł kandydatkę na swoją patronkę w osobie prześlicznej księżnej z Książa, Walijki, Daisy. Walia może okazać się nam tak samo bliska jak Irlandia, czego dowodów dostarczyli kibice z tej odległej, choć bliskiej naszemu sercu wyspy na nie tak dawnych mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Mamy tak wiele wspólnego w historii.

 Możemy też czerpać wzory z krajów azjatyckich w religii i formach jej uprawiania. Coraz wyraźniej dociera do nas idea ekumenizmu w szerokim znaczeniu tego słowa, a więc zbliżeniu chrześcijan do innych religii. Ale to jest osobny temat wymagający spełnienia ostatniej z „ośmiorakiej ścieżki”  - ścieżki  medytacji, do czego gorąco namawiam.

Czytam o dziwach pałacu i parku ”Ihojuan” w Pekinie i myślę sobie, że mieszkając na wałbrzyskiej ziemi nie musimy tak bardzo zazdrościć Chińczykom. Mamy przecież „pod ręką” pałac w Książu i rozległy park, wprawdzie nie wypełnione tak bogato dziełami sztuki i rzemiosła artystycznego, ale za to w jak malowniczym, urzekającym miejscu. Mamy też powody by być dumnymi i cieszyć się z tego, ze pałac jest w odnowie, staje się coraz piękniejszy i ciekawszy, że odbywają się w nim atrakcyjne imprezy kulturalne, ze coraz mocniej promieniuje kulturą i historią w całym regionie wałbrzyskim.

Zawsze to będę powtarzał, stwierdza stały komentator mojego blogu, lekarz z Jugowa, Henryk Gąsiorek, że Ziemia Kłodzka to najpiękniejszy skrawek Polski. To magiczne stworzone dla turystów miejsce na Ziemi - ciągle jeszcze nie dostatecznie odkryte.

Ziemia Kłodzka to coś więcej niż drugie Zakopane – to takie samo piękno przyrodnicze i krajobrazowe, a dochodzą do tego walory uzdrowiskowe Polanicy-Zdroju, Dusznik, Kudowy, Długopola i Lądka-Zdroju, atrakcje cudownie położonych miast – Kłodzka, Bystrzycy Kłodzkiej i Nowej Rudy.  Czesi potrafiliby  to lepiej docenić. I nie dziwmy się, że do 1958 r. walczyli o ten unikalny skrawek raju w Sudetach, twierdząc że mają do tego prawo, tak jak Polacy do Śląska.

Dla wytrawnych smakoszy sztuki architektonicznej mamy też rzecz wyjątkową, jak w naszym sięgającym dopiero po standardy europejskie kraju. To Park Miniatur w Kłodzku. Jeszcze mało się o tym słyszy i pisze, bo to zupełne novum, otwarte od paru lat. Dla osób, które już tam były  - niewyobrażalna jak dotąd szansa wspaniałego spędzenia czasu dorosłych z dziećmi, bo  obok urzekających miniatur najwspanialszych zabytków architektury z całego świata, wśród których znajduje się też nasz wałbrzyski Książ, twórcy Parku stworzyli mnóstwo placów zabaw dla najmłodszych.

Proponuję każdemu wybrać się w każdą wolną chwilę na Ziemię Kłodzką.

Zimą - kiedy kotlina i otaczające ją góry są pokryte białym puchem i w każdej innej porze roku, gdy ta kraina stroi się w poranną i wieczorną biżuterię. A jest to bajeczna kraina, każde miasto, wieś, góra, rzeka ma swoją niezwykłą  historię. Niestety sami mieszkańcy Hrabstwa Kłodzkiego nie doceniają często miejsca w którym żyją i z apoteozą myślą o idealnym świecie gdzieś tam daleko w Chinach, czy Japonii.

Będąc jednak lokalnym patriotą jestem przekonany, że  warto najpierw poznać i spenetrować to co mamy znacznie bliżej, a więc  Ziemię Wałbrzyską. To może nawet jest na plus, że nie jest tak okrzyczana, choć nie mniej atrakcyjnych miejsc mamy tu bez liku. Sam Wałbrzych wyrasta na prawdziwą stolicę Zagłębia Turystycznego, a przecież obok mamy urocze uzdrowiska w Szczawnie i Jedlinie, mamy tajemnicze podziemia w Górach Sowich, historyczną twierdzę w Srebrnej Górze, mamy ruiny zamków piastowskich i znakomite szlaki turystyczne w Górach Wałbrzyskich, Kamiennych i Sowich. Można by tak wymieniać jeszcze długo, ale właśnie temu tematowi poświęciłem obszerna książkę licząca ponad 400 stron „Wałbrzyskie powaby”. Można ją „zdobyć” jeszcze tylko w bibliotekach, bo wydawca ( powiat i miasto Wałbrzych) póki co nie są zainteresowane jej wznowieniem.

Myślę że relacje medialne z Pekinu i innych dalekich krajów azjatyckich nie staną na przeszkodzie, by cieszyć się tym co mamy, a wielu podróżników po świecie i turystów po powrocie z wojaży potwierdzi stare porzekadło: wszędzie dobrze lecz najlepiej w swoim domu.


Fot. Zbigniew Dawidowicz

sobota, 27 stycznia 2018

Wałbrzyskie trzy kolory





Zacznę od znamiennego cytatu:

„Dolny Śląsk, moim skromnym zdaniem, to najciekawszy, najpiękniejszy i ciągle trochę niedoceniony region w Polsce. Także dlatego, że „odzyskany” po wojnie nie zdążył nam tak sparszywieć jak choćby Podhale czy Podkarpacie. Krajobraz jak z bajki inkrustowany jest tu pięknymi i przemyślanymi jeszcze przez Niemców miastami, w których pełno jest architektury niemalże wszystkich epok i stylów. W Sudetach tego wszystkiego jest jeszcze więcej. Miłośnicy historii stracą tu głowy, ale w górach znajdzie się także kilka nieco bardziej współczesnych pereł. To one właśnie stanowią doskonałą lekcję poglądową na temat architektury w zachwycającym pejzażu”.

To są słowa Filipa Springera,  młodego dziennikarza współpracującego z „Dużym Formatem”, „Polityką”, „Tygodnikiem Powszechnym”, stypendysty Fundacji Herodot im. Ryszarda Kapuścińskiego, autora kilku książek reporterskich, dla nas najbardziej znanej o Miedziance.
O Wałbrzychu pisał Filip Springer po wiosennym rekonesansie w tym mieście, co miało miejsce w połowie 2015 roku:

„Od początku lat 90. miasto straciło ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Przez całe lata było stolicą bezrobocia i beznadziei, a kolejni dziennikarze przyjeżdżali tu tylko po to, by po raz kolejny nakręcić dokument albo napisać reportaż o ludziach wygrzebujących węgiel z biedaszybów. To one stały się synonimem Wałbrzycha na całe lata… Trzeba sporo dobrej woli, żeby pod warstwą tamtych zaniedbań dostrzec absolutnie genialną architekturę miasta, jego świetne położenie, mnóstwo zieleni i taką liczbę zabytków, że można by nimi obdzielić przynajmniej kilka podobnej wielkości ośrodków”.  

Pisze więc reporter o zachwycającej architekturze „polskiego Paryża”, czyli  wałbrzyskiej dzielnicy Nowe Miasto, na przykładzie której można by uczyć dewloperów urbanistyki. Podziwia urokliwe kamieniczki ulicy Fredro lub całe zespoły mieszkaniowe przy ulicach Asnyka, Psie Pole, Krynickiej, wtopione w sposób szczególny w naturalną  przyrodę okolicznych parków i górskie ukształtowanie terenu.

Interesujące i co najważniejsze – pozytywne opinie, a także ciekawe zdjęcia Filipa Springera z reporterskiej penetracji Wałbrzycha możemy znaleźć w jego artykule „Wiatr od ruin” w „Polityce” z 3 czerwca 2015

Duży rozgłos wzbudził też kolejny raport z naszego miasta. Oto metaforyczny wstęp do  reportażu o trzech kolorach Wałbrzycha:

„Wałbrzych był dla nas wielką zagadką, miastem pełnym niepochlebnych stereotypów – piszą znakomici blogerzy z Gdyni, Kasia i Maciej Marczewscy.  Byliśmy w nim dwa razy. Pierwszy raz sześć lat temu, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę na opustoszałym rynku i szukaliśmy ciepłego posiłku. Druga, trochę dłuższa wizyta, wypadła 3 tygodnie temu: w lutym 2016 roku. Słyszeliśmy już od dawna, że Wałbrzych się zmienia i że powinniśmy te zmiany zobaczyć. Przyjechaliśmy, żeby sprawdzić, czy Wałbrzych mógłby stać się miastem atrakcyjnym dla turystów. Jaki jest dziś Wałbrzych? Złoty, biały i czarny”?
 

Autorzy reporterskiej relacji zagościli w Centrum Nauki i Sztuki Stara Kopalnia,  w ciągu dwóch dni poznali też inne miejsca zabytkowe i atrakcje turystyczne, które w sumie pozwoliły im wyrobić sobie pozytywne wrażenie o naszym mieście.

„W Wałbrzychu powiedzieli nam, że znają tu trzy rodzaje złota: złote złoto - cenny błyszczący się kruszec, czarne złoto - węgiel, który przez wiele lat zapewniał utrzymanie całego Wałbrzycha i białe złoto - porcelanowe zagłębie, z którego miasto kiedyś słynęło. Złoty, biały i czarny. To kolory miejskich legend, przeszłości i niewyjaśnionych tajemnic”.

I dalej czytamy, a jakże by inaczej, o „złotym pociągu”, który przyciągnął w zeszłym roku jak magnes tysiące ludzi z całego globu przynosząc ze sobą dla miasta światowy rozgłos, który w medialnej kampanii wart jest nawet i 100 milionów złotych.

„Według ostatnich znanych nam informacji, jest zgoda na próby odkopania pociągu - mają ruszyć na wiosnę. Czy przyniosą jakiś efekt? Wałbrzyszanie twierdzą, że może nawet lepiej, gdyby nic tam nie znaleziono. W końcu legenda jest najciekawsza, gdy nic nie wiadomo na pewno, a tajemnicza historia może żyć własnym życiem...”

Interesujące spostrzeżenia dotyczą też sięgających głęboko wstecz tradycji gospodarczych miasta. Oto co możemy przeczytać na facebooku w albumie Kasi i Macieja Marczewskich pod nazwą „Ruszamy na Dolny Śląsk”:

„Złoto z tajemniczego pociągu to tylko jeden z symboli miasta. Wałbrzych ma jeszcze jeden: białe złoto, czyli porcelana. Wałbrzych zasłynął w XIX wieku z produkcji porcelany. Jeszcze do niedawna funkcjonowały tu trzy fabryki: Wałbrzych, Książ i Krzysztof. Dziś działa już tylko ta ostatnia i to ona jest znana na całym świecie. Porcelana Krzysztof trafiała na królewskie dwory, do Białego Domu w Stanach Zjednoczonych, a w 2013 roku przygotowała bogato zdobioną szkatułkę dla Księcia Jerzego z Cambridge, syna księżnej Katarzyny i księcia Williama. Dla mnie zaskoczeniem było także odkrycie, że nazwa „Krzysztof” nie pochodzi od imienia, ale od nazwiska jej założyciela - Karla Kristera - producenta porcelany. Nazwa ewaluowała i dziś brzmi jak piękne polskie imię”.

A oto, co piszą gdyńscy blogerzy o trzecim bogactwie Wałbrzycha:

„Prawdziwe złoto Wałbrzycha kryje się pod ziemią i jest... czarne. To węgiel. Kruszec, na którym miasto przez wieki budowało swoją pozycję i ekonomiczny dobrobyt. Aż do smutnych lat dziewięćdziesiątych XX wieku, kiedy podjęto decyzję o zamknięciu kopalni i zasypaniu szybów.

I dalej:

„Z budynków dawnej kopalni stworzono muzeum, w tym podziemną trasę turystyczną z chodnikami dawnej kopalni. Dziś, oprócz muzeum, trasy podziemnej i wieży widokowej, Stara Kopalnia to także największe w Aglomeracji Wałbrzyskiej centrum wystawiennicze. Widząc jak profesjonalnie i estetycznie wygląda to miejsce, jaki ma potencjał i jakie niesie ze sobą przesłanie, wcale nie dziwi nas, że obiekt ten należy do prestiżowego Europejskiego Szlaku Dziedzictwa Przemysłowego (ERIH). Jest się czym chwalić!”

Na koniec autorzy blogu stwierdzają:

„Wałbrzych to miasto pełne złota: tego złotego, białego i czarnego. I właśnie z takimi kolorami będzie nam się teraz kojarzyć.  Czuliśmy te kolory gdy byliśmy w Wałbrzychu. Są one wpisane w tkankę miasta. Stanowią jego historię i dziedzictwo”.

Album Marczewskich „Ruszamy na Dolny Śląsk” ma jeszcze jedną zaletę być może jeszcze cenniejszą niż tekst – profesjonalnie zrobione,  znakomite fotografie. W sumie można się zachwycić i dlatego właśnie gorąco zachęcam do przeczytania i obejrzenia albumu w internecie, a pomogą nam w odszukaniu internetowe google

Mamy więc prawdziwy urodzaj na pozytywne wieści o Wałbrzychu we wszystkich mediach.

Stało się tak już wcześniej, zanim Wałbrzych stał się punktem zainteresowania mediów światowych w związku z próbą odkopania ukrytego w głębi ziemi „złotego pociągu”. Nagle oczom i uszom czytelników i słuchaczy ukazał się Wałbrzych jakby odkrycie „archeologiczne” o niebywałej wartości. Stał się cud, skoro tylu dziennikarzy przejrzało na oczy i dostrzegło w mieście i jego otoczeniu nie tylko biedę, marazm, stagnację i brudy polityczne, ale także walory turystyczne i krajobrazowe, znaczący rozwój nowoczesnego przemysłu, rozwój infrastruktury miejskiej, postęp w rewitalizacji centrum i niektórych dzielnic mieszkaniowych. Już nie mamy rozdzierania szat nad „biedaszybami” i bolesnego zawodzenia nad rosnącym bezrobociem, sypiącymi się budynkami czynszowymi, dziurawymi drogami i paraliżem komunikacyjnym z powodu braku obwodnicy miasta. Wcale nie chcę powiedzieć, że tych problemów nie ma i że nie są one ważne, ale nie są one dolegliwością li tylko Wałbrzycha. Takich miast jak Wałbrzych zbliżonych do siebie liczbą ludności i rozmiarami skutków upadłości kopalń węgla kamiennego jest sporo na Górnym Śląsku i w innych częściach kraju.

Byłem pewien, że obiektywny i prawdziwy obraz Wałbrzycha zostanie dostrzeżony i  odsłonięty przez dziennikarzy penetrujących miasto z kamerą w ręku, o czym pisałem w wydanej w 2014 roku mojej książce „Wałbrzyskie powaby”. I jak się okazuje moje nadzieje nie były na wyrost. Reportaże Filipa Springera, a także Kasi i Macieja Marczewskich są tego niewątpliwą egzemplifikacją.