Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 30 listopada 2017

Po co dzierzbom czarne maski ?


nie było nas - był las


Wyjeżdżajcie na łono natury. Bierzcie ze sobą aparaty fotograficzne lub komórki, Zaszyjcie się w gęstwinie leśnej i po jakimś czasie niezbędnej akomodacji oka, ucha i nosa zaczniecie widzieć, słyszeć i czuć to, czego dotąd nigdy nie udało się doświadczyć normalnemu mieszczuchowi. Objawi się Wam w całej swej tajemniczości nieznany, niepojęty, niewytłumaczalny świat przyrody.

Pamiętajcie, wymaga to spokoju i czasu, potrzeba wiary jak na charyzmatycznych rekolekcjach  Ojca Bashobory z Ugandy. Ale tam ma miejsce dobrze wyreżyserowane, oszałamiające misterium  w scenerii olbrzymich placów lub stadionów, w świetle jupiterów i głośnych megafonów, we wszechogarniającym tłumie uczestników.

Tutaj odbywa się to wszystko sam na sam z otoczeniem przyrodniczym, w ciszy, spokoju i samoistnym skupieniu. I tutaj możecie skorzystać z możliwości utrwalenia na kliszy rzeczy i zjawisk równie mistycznych i niepojętych, choć pozbawionych oprawy ideologicznej.

Rozsądny katolik w tym właśnie może dostrzegać najdoskonalsze dzieło Boga.

A co można odkryć ? Po prostu w głowie się nie mieści. Napisał o tym całą sążnistą książkę Adam Wajrak, przyrodnik z Białowieży.

Na ponad trzystu stronach opowiada fascynujące historie o zwierzętach. Dowiadujemy się, kiedy ślimak bursztynek pokazuje rogi?, po co dzięciołkom tyle mężów?, który dzięcioł jęczy, zamiast stukać?, dlaczego niedźwiedź to też człowiek?, dlaczego zięby pukają w okna? co stresuje świstaka?
Książka nosi tytuł "To zwierzę mnie bierze" – i jest to zbiór opowieści podzielonych na dwanaście miesięcy. Każdy z tych tekstów kojarzy się z przygodą albo zjawiskiem, które dzieje się w określonym czasie. Niebieskie żaby można zaobserwować w kwietniu, małe liski, kiedy wychodzą przed nory w czerwcu, kozice najbardziej stresują się w środku lata. Pogrupował więc autor swoje felietony według miesięcy.
Adam Wajrak, o czym czytam w „Gazecie Wyborczej”, podglądaniem zwierząt zajmuje się od dziecka. Od ponad 20 lat zawodowo, czego wielu mu zazdrości, sądząc, że jego praca to nieustanne wakacje. Ale wystarczy przeczytać któryś z tekstów Wajraka, by wiedzieć, że to zajęcie wymagające pasji poznawczej, uporu i wytrwałości.
Tylko w ten sposób można odgadnąć dlaczego dzierzba czarnoczelna ma na głowie szeroką, czarną maskę. U samca jest ona większa niż u samicy i sięgająca czoła. A dzierzba to gatunek niewielkiego ptaka wędrownego, odbywającego podobnie jak bociany przeloty na dalekie dystanse, bo zimuje w Afryce, przeważnie na południe od równika. W Polsce jest to ginący ptak lęgowy bardzo rzadko spotykany, stąd budzący szczególne zainteresowanie. Gniazduje nie tylko w Puszczy Białowieskiej, ale dość regularnie na terenie gminy Michałkowo w województwie podlaskim. W latach 90. XX wieku pojedyncze lęgi stwierdzano również pod Wizną, nad dolnym Bugiem poniżej Wyszkowa, w Kotlinie Sandomierskiej (szczególnie w dolinie Wisłoki), na zachodniej Lubelszczyźnie, pod Oświęcimiem i koło Piotrkowa Trybunalskiego. Dawniej był to ptak dość rozpowszechniony, choć przez ostatnie 20 lat populacja gwałtownie się zmniejszyła.
Dzierzba jest łatwo mylona ze srokoszem. Można ją odróżnić bo jest trochę mniejszych rozmiarów,  ma dłuższe skrzydła i nieco krótszy ogon oraz zwykle bardziej wyprostowaną postawę. Wielkością ustawić ją można pomiędzy wróblem a kosem. No i ma czarną maskę na głowie. Śpiew jej jest wiązanką różnych melodii, naśladownictwem gwizdów i skrzeków. To ostre "tcze tcze" śpiewa głośniej niż srokosz, wzlatując nad terenem gniazdowym. Wabi różnymi skrzeczącymi dźwiękami.

Od srokosza różni się również tym, że ma silny, gruby dziób - jego górna część na końcu jest zakrzywiona i zaopatrzona w ostry "ząb", który ułatwia dzierzbie miażdżenie chitynowych pancerzyków owadów. A po co jej czarna maska?
Nie odpowiem na to pytanie. Tej odpowiedzi trzeba poszukać w książce Wajraka. Można też pokombinować, dlaczego dzierzba ma na głowie czarną maskę, chociaż nie oglądała serialu z Bruce Wayne jako Batmanem. Ale to nie jest przypadek  -  dostosowanie się istot żyjących do warunków środowiska i nie dotyczy tylko zwierząt.
Widzimy to na co dzień jak często i chętnie ludzie przywdziewają maski, a przecież nie tylko z powodu balów maskowych.
Piszę o książce Adama Wajraka „To zwierze mnie bierze” by w ten sposób przybliżyć jego pasję, która budzi mój podziw i uznanie. Nie jest to jedyna jego książka, a swoje zamiłowanie do przyrody potwierdza nie tylko słowem, ale i czynami. Od paru miesięcy stał się osobą medialną w związku z tym, co się dzieje w Puszczy Białowieskiej za sprawą decyzji Ministra Ochrony Środowiska Jana Feliksa Szyszki. W związku z zaatakowaniem części lasów przez kornika uznał on, że najlepszym sposobem ratowania Puszczy jest masowa wycinka drzew. Dowcipny jak zwykle satyryk Stanisław Tym napisał, że to tak samo jakbyśmy ratowali zawszone głowy przez ich wycięcie.
W obronie Puszczy stanął jak mur Adam Wajrak.
Wychowywał się na warszawskim Żoliborzu. Jego rodzina mieszkała na jednym podwórku z Jackiem Kuroniem, któremu pomagał w kilku kampaniach wyborczych. W dzieciństwie i młodości zajmował się leczeniem chorych zwierząt, głównie ptaków, którym udzielał pomocy w domu. W 1997 roku przeniósł się do Puszczy Białowieskiej. Obecnie mieszka w miejscowości Teremiski, wiosce położonej w Puszczy Białowieskiej. Stąd pochodzą jego liczne korespondencje przyrodnicze.
Adam Wajrak angażuje się w akcje mające na celu ochronę przyrody. W 2006 roku zainicjował zbieranie podpisów pod petycją w sprawie obrony Doliny Rospudy. 
Dewastację Puszczy Białowieskiej próbują powstrzymać aktywiści Greenpeace i Dzikiej Polski. Przykuwając się do harwesterów uniemożliwiają wyrąb lasu. W sukurs leśnikom przychodzi policja. Mają tam miejsce dantejskie sceny. Dowiadujemy się o tym z wolnej prasy, telewizji i linków internetowych. TVP Kurskiego przedstawia ekologów jak przestępców.  Ze zrozumiałych względów ich aktywność wzrosła w okresie lęgowym.
Okres lęgowy to szczególny czas, w którym ptaki potrzebują spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Wycinanie i rozjeżdżanie okolicy ich gniazd ciężkim sprzętem, na co pozwoliła PiS-owska nowelizacja ustawy o lasach, to zwykłe draństwo – mówi Robert Cyglicki z Greenpeace. 
Wyłączenie gospodarki leśnej z reżimu ochrony gatunkowej jest niezgodne z prawem unijnymi, do którego przestrzegania zobowiązaliśmy przystępując do Unii Europejskiej. Prowadzona obecnie w Puszczy Białowieskiej wycinka starych drzew, które zastępowane są uprawami leśnymi, zakłóca spokój lęgowy ptaków ściśle związanych z zamierającymi świerkami. Wśród nich jest najmniejsza polska sowa – sóweczka – i najrzadszy z naszych dzięciołów – dzięcioł trójpalczasty.


Oto co powiedział Adam Wajrak na temat ratowania Puszczy Białowieskiej: 


Wciąż jeszcze istnieje nadzieja, że garstka ekologów gotowych poświęcić wszystko dla ratowania największego skarbu narodowego jakim jest Puszcza Białowieska znajdzie wsparcie rozsądnych polityków, jeśli tacy jeszcze istnieją, tylko przywdzieli jak dzierzby rzekomo patriotyczne i bogoojczyźniane, PiS-owskie maski.








     





     

środa, 29 listopada 2017

Andrzejkowe wosku lanie




„Nadszedł czas na wosku lanie.
Co ma stać się  -  niech się stanie !”

Wyrywam kartkę z mojego staromodnego kalendarzyka i czytam o Andrzejkach. Okazuje się, że to właśnie w wigilię dnia świętego Andrzeja powinniśmy  zgodnie ze staropolską (a nawet europejską) tradycją dokonać obrzędu lania roztopionego wosku do wody, by wywróżyć sobie, co nas czeka w przyszłości.
Mało tego, ten zwyczaj dotyczy młodych niezamężnych kobiet pragnących odgadnąć tajemnicę swojej przyszłości. Chłopcy, mężczyźni  winni to robić znacznie wcześniej  -  w wigilię dnia świętej Katarzyny, czyli 24 listopada.

Przypuszcza się, że Andrzejkowe wróżby miały swój początek w starożytnej Grecji. U nas w Polsce pierwsze wzmianki pochodzą z roku 1557. Marcin Bielski umieścił w swojej sztuce teatralnej „Komedyja Justyny i Konstancyjej” opis wróżebnego zwyczaju lania wosku.

Dawniej lano ołów (szczególnie ceniony był ten ze starych okiennic kościelnych), ale wosk jest znacznie bardziej wygodny w użyciu. Ołów symbolizował trwały związek, nierozerwalne połączenie. Wosk był kiedyś bardziej cenny niż teraz. Pochodził przecież od pszczół, świętych stworzeń, a świece lane z wosku uświetniały kościelne i rodzinne uroczystości.

Wróżby z wosku dotyczyły miłości i pomyślności w nadchodzącym roku. Przelewanie wosku przez ucho od klucza utrudniało, ale i wzmacniało wróżebną moc zabawy. Klucz jest w tej wróżbie symbolem tajemnicy, ale i płodności - zamyka lub otwiera wszelkie sekrety i tajemnice. Wyniki poznawało się, oglądając woskową płaskorzeźbę lub jej cień na ścianie. Można dopatrywać się wyglądu przyszłego partnera, atrybutów jego zawodu lub kraju, z jakiego pochodzi. Wystarczy uruchomić wyobraźnię, a cienie zaczną same mówić.

"Na św. Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja"

Najbardziej znaną od wieków aż po dzień dzisiejszy andrzejkową wróżbą jest lanie wosku na wodę. Przygotuj więc pewną ilość wosku lub świec, które należy stopić w garnku, miskę z wodą i klucz, który otwiera i zamyka wszelkie tajemnice (najlepsze są stare klucze z dużym uszkiem). Po wyjęciu z wody taka formę należy trzymać(pionowo) między zapaloną świecą a jasną ścianą i powstały na ścianie cień odpowiednio zinterpretować. Można też zastosować inny sposób podświetlenia woskowej formy, np. lampą naftową, żarówką, latarką. Przekonasz się, że zastygnięta bryła wosku daje niekiedy bardzo osobliwy kształt cienia, którego interpretacja zależy od wyobraźni, skojarzeń i poczucia humoru zebranych.

Przykładowe odczytanie tego, co mówią cienie:
  • Postać mężczyzny lub serce - w niedługim czasie spełni się twoje marzenie o miłości
  • Rycerz lub jeździec na koniu - wyjdziesz za mąż lub zakochasz się w wojskowym.
  • Dla chłopaka oznacza to, że będzie w przyszłości pracował w służbach mundurowych.
  • Gwiazda - zdobycie majątku i szczęśliwe życie.
  • Kwiat - czeka cię przyjemna niespodzianka
  • Pierścień - zaręczyny lub wyrażenie zgody na chodzenie z chłopakiem, który to zaproponuje.
Jeśli w misce z wodą oprócz dużych figur znalazło się dużo okrągłych kropelek, to mówi nam o pieniądzach, tak więc im ich więcej, tym lepiej..


”Święty Andrzej wróży szczęście i szybkie zamęście”


W miarę upływu czasu wykształciły się dodatkowe zwyczaje wróżbiarskie. Dziewczyny rzucały but za siebie. Odwrócony do drzwi noskiem zapowiadał szybkie zamążpójście. Obierano jabłka, a z obierek odczytywano pierwszą literę imienia przyszłego męża. Co przyśniło się w wigilię świętego Andrzeja, to miało się spełnić. Wieczorem panny wychodziły na podwórko i ze słomianego dachu wyrywały garść słomek. Jeśli była ich parzysta ilość, wróżyło to zamążpójście. Puszczano na wodę dwa listki mirtu. Jeżeli zetkną się, wkrótce będzie wesele. Zdejmowano lewe buty, który but pierwszy dojdzie do drzwi, ta dziewczyna wyjdzie za mąż.  W innej wróżbie z kolei do izby wpuszczano gąsiora. Do której panny podszedł, ta wychodziła za mąż. Dziewczyny również zaglądały do studni, by zobaczyć w niej odbicie przyszłego męża. 

Nasza fantazja nie zna granic, możemy więc z powodzeniem ją wykorzystać rozszerzając listę pomysłów na osiągnięcie najważniejszego celu  -  poznanie przyszłości. Tylko że świat się zmienia. Idziemy do przodu. Dziś przyszłość możemy rozpoznawać znacznie doskonalszymi sposobami

Mimo tego wciąż są chętni ludzie by korzystać z różnych form wróżenia, stąd też powodzenie programów telewizyjnych, bądź też stacji komórkowych, gdzie łatwo jest nawiązać kontakt z osobami trudniącymi się przepowiadaniem przyszłości.  Co zostało z Andrzejkowych zwyczajów, trudno odgadnąć. Należałoby w tym celu powróżyć  z wosku. Szkoda że dawne zwyczaje odchodzą do lamusa. Mimo wszystko miały swój urok i stanowiły przyjemną zabawę. Dobrze, że przynajmniej w Andrzejkowy wieczór możemy dziś  zabawić się na  licznych dyskotekach.

„Dziś cień wosku ci ukaże, co ci życie niesie w darze”

A gdyby ktoś miał ochotę skorzystać w ten Andrzejkowy wieczór z dawnego rytuału wróżenia przyszłości, to nic łatwiejszego jak skorzystać z przepisu, o którym napisałem powyżej.

A z okazji imienin wszystkim Andrzejom na czele z naszym „Adrianem” życzę wszystkiego najlepszego !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

wtorek, 28 listopada 2017

O Grzmiącej i Henryku Janasie lirycznie i refleksyjnie



Grzmiąca zasługuje na uwagę i promocję. To wieś, która jak rzadko się zdarza na Ziemiach Zachodnich, zjednoczyła mieszkańców z różnych stron Polski i pozwoliła im stworzyć autentyczną wspólnotę gromadzką. Żyją razem jak jedna rodzina po sąsiedzku się wspierając w potrzebie i stanowiąc jedność. Może właśnie to jest siłą sprawczą widocznego rozwoju tej wsi, która z dnia na dzień ładnieje i zachwyca. Co jedna zagroda, to piękniejsza, obok odnowionych budynków mieszkalnych i gospodarczych, urozmaicone ogrody i sady, mnóstwo kwiatów i zieleni, otwarcie się na turystów,  pokoje gościnne i pensjonaty, jednym słowem  -  wieś letniskowa.

Grzmiąca odżyła w mej wyobraźni pewnego wieczoru tego roku i to o dziwo – w Bibliotece Miejskiej w Szczawnie-Zdroju. Tam właśnie miał miejsce wzruszający wernisaż artysty – rzeźbiarza, zarazem grawera i malarza, Henryka Janasa z Grzmiącej połączony z prezentacją wierszy szczawieńskiej poetki. W głównej salce ozdobionej działami sztuki zagadkowego artysty, który porzucił wielki świat stołecznego miasta by zaszyć się w naszych górach i tu w maleńkiej wsi realizować nadal swe posłannictwo służby sztuce, zgromadziło się sporo mieszkańców uzdrowiska. Był burmistrz Szczawna-Zdroju, Marek Fedoruk, byłem i ja, zaproszony przez Organizatorów. O tym wernisażu napisano pięknie na miejskiej stronie internetowej :

10 listopada w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. T. Boya-Żeleńskiego w Szczawnie-Zdroju odbył się wernisaż Henryka Janasa - artysty-rzemieślnika, brązownika, grawera, złotnika, budowlańca, autora m.in. laski marszałkowskiej oraz godła w Senacie RP. Oprócz poznania bogatej twórczości artysty, zebrani mieli okazję wysłuchać wierszy patriotycznych Grażyny Szymborskiej w wykonaniu samej autorki oraz kompozycji akordeonowych zaprezentowanych przez Huberta Janasa. Spotkanie było jedną z uroczystości towarzyszących obchodom 99. rocznicy Odzyskania Niepodległości przez Polskę. Przed rozpoczęciem wernisażu major Jacek Baran złożył podziękowania burmistrzowi Szczawna-Zdroju Markowi Fedorukowi w imieniu szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego we Wrocławiu za wsparcie w zorganizowaniu Piątego Święta Terenowych Organów Administracji Wojskowej Województwa Dolnośląskiego. Na spotkanie przybyło mnóstwo gości i mimo poważnych tematów atmosfera była ciepła i rodzinna, choć wielu słuchaczy uległo wzruszeniu.

Pomyślałem sobie, że podobny wernisaż w naszym głuszyckim Centrum Kultury w roku ubiegłym był równie pięknym wydarzeniem kulturalnym.

Pisałem o tym w swoim blogu, bo Henryk Janas zasługuje na szczególne zainteresowanie. Dodaje naszej gminie splendoru, dowodzi że może ona być miejscem przyciągającym artystów nawet z Warszawy. Warto więc przy tej okazji poświęcić nieco czasu sąsiadującej z Głuszycą, uroczej wsi – Grzmiąca.

Grzmiąca stanowi miniaturową enklawę, bo oddziela ją od świata otoczenie górskie, a od pobliskiej Głuszycy  -  nasyp kolejowy. Do wsi prowadzi jedyna droga pod wiaduktem, pnąca się wysoko, bo wieś położona jest w przełęczy nad bystrym potokiem górskim i ciągnie się około dwa kilometry w górę, osiągając wysokość od 460 do 620 m. npm.

Grzmiąca jest jedną z najwyżej położonych wsi, uchodzi też za jedną z najładniejszych  w Sudetach Środkowych.

Dlaczego jeszcze postanowiłem powrócić do tematu Grzmiącej? Otóż dlatego, że w moje ręce trafił  interesujący list jednego z przesiedleńców niemieckich, który opisał dzieje swojej ojczystej wioski Donnerau. A ponieważ zrobił to z dużą dozą nostalgii i emocjonalnego zaangażowania warto przytoczyć najciekawsze fragmenty listu. Myślę, że zaciekawią one nie tylko mieszkańców Grzmiącej i Głuszycy, ale i innych Czytelników blogu.

Były mieszkaniec Grzmiącej wspomina na wstępie o linii kolejowej z Waldenburga (Wałbrzycha) prowadzącej tunelami do Neurode (Nowa Ruda), którą przejeżdżało się obok wysoko położonej  wsi Donnerau.:

„Tam u góry, powyżej ostatnich domów, leżały od dawna zarośnięte ruiny zamku Hornschloss (Rogowiec). Zamek Rogowiec i wieś Grzmiąca należy, jeśli mowa o historii ich powstania, wymawiać jednym tchem.
Cofnijmy się w czasie o jakieś 900, 1000 lat i tak zobaczymy całą tę okolicę, zamek i dolinę porośniętą starym granicznym lasem dzikim i nie przeciętym drogami, który od niepamiętnych czasów oddzielał Śląsk od Czech. W 1292 roku mamy już jednak dowody istnienia zamku na górze Hornberg i prawdopodobnie już wtedy mogła powstać wieś Grzmiąca. Według tradycji (przekazów ustnych) Grzmiąca jest starsza niż okoliczne wsie, a te były wymieniane w źródłach około roku 1300. Wieś należała do siedmiu gmin powiązanych z zamkiem Rogowiec… W 1483 roku zamek został zniszczony. Grzmiąca zostaje wymieniona w roku 1497 w świadectwie zestawu również jako opuszczona. Wyrosła jednak znowu i ciężką pracą na kamienistym gruncie rolnicy rozciągnęli wstęgi swych pól aż po Łomnicę…
Właścicielem Rogowca oraz ziem wsi Grzmiąca i innych okolicznych gmin w sto lat później został hrabia Hochberg na Książu.”

Dalej wspomina niemiecki przesiedleniec niejakiego Ernsta Langera, pisarza sądowego z XIX wieku, znanego jako poetę, piszącego w dialekcie śląskim („napisał większość ze sztuk teatralnych pisanych w dialekcie Gór Wałbrzyskich”). Wydał też zbiór śląskich przysłów oraz wyrażeń gwarowych w Grenzboten-Druckerei w Wűstegiersdorf (Głuszyca). Mamy więc potwierdzenie działalności drukarni w Głuszycy, która drukowała też, jak wiemy, lokalną gazetę dla trzech gmin – Głuszycy, Jedliny-Zdroju i Walimia. Erns Langer napisał  kronikę dziejów tych ziem, której rękopis znajduje się w Archiwum Państwowym we Wrocławiu. Cytuję:

„Do obowiązków sołtysa należał również sąd gminny, jak to dawniej określano, a dzisiaj powiedzielibyśmy administracja gminy. Wówczas używano określenia Gerichtskretscham i tak nazywał się też gościniec (Gasthaus), który należał do sołectwa. Na górze zamek, na dole sołtys, a po środku wsi kościół drewniany z prymitywnym wyposażeniem, dookoła cmentarz z niskim kamiennym murem. Również kościół w Grzmiącej uważa się za najstarszy w okolicy. Dzwon nosi datę 1558. Wówczas to nastąpiła rozbudowa już istniejącego kościoła, choć i po niej kościół pozostał mały. W tym czasie nabożeństwa w kościele odbywały się według porządku luterańskiego. Po wojnie trzydziestoletniej (1618-1648) jak we wszystkich kościołach ewangelickich w okolicy kościół został przemianowany na katolicki i tak już zostało”.

Dalej autor listu pisze o rozwoju wsi w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to w Głuszycy i Jedlince powstały tkalnie i przędzalnie, w których znalazło pracę wielu mieszkańców wsi Grzmiąca. Dla mężczyzn źródłem zarobkowania stały się kopalnie wałbrzyskie. W końcu przemysł dotarł też do Grzmiącej:

„Przy bielarni Giersch, przy drodze do Jedlinki, na łące leżała jeszcze do pierwszej wojny światowej lniana bielizna do bielenia. Obok bielarni w 1855 została założona mała huta (tzw. Annahuette), która istniała do roku 1900. Do tego przed około 40 lat wyrosło najważniejsze dla Grzmiącej przedsiębiorstwo, jakim jest fabryka drewniana szpulek. Zmieniała ona często swych właścicieli, a ostatecznie należy do znacznego zakładu przeróbki drewna”.

Autor listu nie wie o tym, że sprywatyzowany zakład już od kilku lat jest zamknięty, a w ostatnich latach pojawili się jego grabarze, którzy po kolei burzą zabudowania fabryczne.
Tak więc podobnie jak zamek Rogowiec niebawem stanie się chyba jedynie zabytkiem historycznym. Cytuję jeszcze dalszy fragment listu:

„Druga wojna światowa  wyciągnęła pazury do Grzmiącej, w tym do jej pól, w ćwiartce bliskiej dworca kolejowego zbudowano baraki dla pracowników zakładów zbrojeniowych z Głuszycy, szare budynki za drutem kolczastym. W końcu przyszedł na Grzmiącą gorzki koniec jak i dla całej śląskiej ojczyzny. Dziś można jedynie wędrować po Grzmiącej we wspomnieniach, tam nasłuchiwać gilgotania potoku i w wiosennym słońcu szukać pierwiosnków”.

Jest rzeczą zrozumiałą, że dla niemieckich przesiedleńców był to koniec ich śląskiej ojczyzny.
Dla wielu bardzo gorzki, bo pozostawili tu dorobek życia kilku pokoleń. To samo mogą powiedzieć  Polacy wysiedleni ze swoich ojczyzn na Ziemiach Wschodnich. Jedni i drudzy mają prawo czuć się pokrzywdzeni przez wojnę i jej skutki. Ale to już jest osobny temat.

Natomiast sprawą wspólną jest wzajemne zrozumienie i znajdywanie przyjaznych ścieżek współpracy. Myślę, że dobrze się dzieje, iż staramy się bez ogródek poznać przeszłość tych ziem, które stały się teraz naszą ojczyzną i tam gdzie to jest uzasadnione uszanować pamięć o tej przeszłości. Przecież dotyczy ona tak samo naszej historii, jak i historii naszych najbliższych sąsiadów.

Henryka Janasa przyciągnęła do Grzmiącej nie tyle historia, ile jej bajeczne położenie w przełęczy górskiej, pozwalające żyć na co dzień w bezpośrednim kontakcie z naturą. I to jest nieustające źródło jego weny twórczej, która wypełniła jego dom, a od czasu do czasu możemy się nią pozachwycać na wystawach w domach kultury.