Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 30 stycznia 2015

Jak i kiedy Głuszyca stała się miastem ?



 
Głuszyca - widok ogólny części miasta

Przytaczam jeden z pierwszych rozdziałów mojej książki , w którym uzasadniam dlaczego nazwałem Głuszycę miastem włókniarzy. By zaś poznać historię Głuszycy od czasów najdawniejszych zapraszam do książki. Gdy tylko sie ukaże na pewno pochwalę się tym faktem w moim blogu.


Chyba niewielu z nas sobie uświadamia, że Głuszyca jest jednym z najmłodszych miast w Sudetach i że miastem się stała dopiero w okresie powojennym. Za czasów niemieckich posiadała status prężnie rozwijającej się uprzemysłowionej, dziś powiedzielibyśmy - gminy. Ponad pół wieku temu, dokładnie 7 lipca 1962 roku Głuszyca uzyskała prawa miejskie, a stało się to skutkiem dynamicznego rozwoju przemysłu lekkiego i osiągnięcia ponad sześciotysięcznej liczby mieszkańców.

Rozwój przemysłowy Głuszycy w Polsce Ludowej, to efekt dobrze wykorzystanej bazy fabrycznej przemysłu włókienniczego, której niebywały boom inwestycyjny miał miejsce w II połowie XIX wieku. To właśnie wtedy schowana w rozległej kotlinie górskiej wieś stała się jednym z większych ośrodków włókienniczych Rzeszy Niemieckiej.
Tradycje włókiennicze zostały odbudowane w latach pięćdziesiątych XX stulecia, skutkiem czego Głuszyca w 1962 roku oferowała pracę w miejscowych fabrykach włókienniczych dla ponad 3 tysięcy ludzi. Obok dużego przedsiębiorstwa – Głuszyckich Zakładów Przemysłu Bawełnianego (późniejszy „Piast”), zatrudniającego ok. 2 tys. pracowników, funkcjonowały w Głuszycy jeszcze trzy zakłady: wełniany – Głuszycka Przędzalnia Czesankowa (późniejszy „Argopol”), lniarski – Głuszyckie Zakłady Przemysłu Terenowego w Głuszycy Górnej oraz artykułów technicznych włókienniczych – Dolnośląskie Zakłady Artykułów Technicznych (późniejszy „Nortech”).
Głuszyca posiadała wówczas lepszy wskaźnik zatrudnienia w przemyśle w stosunku do liczby mieszkańców, niż górniczy Wałbrzych, Świebodzice lub Świdnica.

Obok przemysłu rozwinął się w Głuszycy handel i usługi, pozostawiając w tyle gospodarkę rolną, z której utrzymywało się zaledwie 2% ludności. Uprawa roli i hodowla w trudnych warunkach górskich stanowiły od dawna zajęcie mało opłacalne, dodatkowe, uzupełniające inne sposoby zarobkowania jak rzemiosło, handel, gospodarka leśna, a także tkactwo i przędzalnictwo.

O tradycjach włókienniczych Głuszycy zdecydował rozwój tkactwa od połowy XVIII stulecia w całym regionie podsudeckim. Było to skutkiem szczególnych właściwości tutejszych wód, które pozwalały uzyskiwać najwyższą jakość bielonego płótna. Złożyły się na to również inne przyczyny polityczne i społeczne. W efekcie następuje rozwój gospodarczy wsi położonych u źródeł Bystrzycy i jej dopływów. Jako ciekawostkę warto zauważyć, że już w 1787 roku, a więc 228 lat temu w Głuszycy były dwa kościoły, dwie plebanie, dwie szkoły (katolicka i ewangelicka), 7 młynów wodnych, 30 bielników, a wśród mieszkańców – 73 kmieci, 4 zagrodników, 99 chałupników. Na owe czasy była to już duża, posażna wieś.
W 50 lat później Głuszyca stała się klasyczną wsią tkaczy, istniały w niej 83 domy tkackie, a do wymienionych wyżej instytucji publicznych przybyły: gorzelnia, 4 cegielnie, następnych 21 bielników i pierwsza manufaktura tkacka braci Grossmannów, przekształcona następnie w 1852 roku w tkalnię mechaniczną (II zakład „Piasta”).

W 1861 roku Głuszyca liczyła ponad 200 domów zamieszkałych przez 2300 ludzi. W tym czasie centrum włókiennicze przesunęło się na krótko w dół Bystrzycy, gdzie wrocławski przedsiębiorca pochodzenia żydowskiego, Meyer Kaufmann w 1853 roku wybudował wielką tkalnię bawełnianą, (I zakład ZPB „Piast”), a inny kupiec i przemysłowiec, Julian Webski po drugiej stronie rzeki – tkalnię lniarską (DZAT „Nortech”).  
Centralna część Głuszycy nie pozostaje w tyle, a to za sprawą braci Reichenheimów, którzy wykupili i rozbudowali tkalnię Grossmannów przy ul. Leśnej, a następnie wybudowali „wizytówkę firmy”, przędzalnię czesankową wełny, wysoki, wielopiętrowy gmach w samym centrum Głuszycy, kładąc podwaliny pod jej potęgę przemysłową. W 1888 roku połączyły się tkalnie Reichenheimów i Kaufmannów w jedną fabrykę włókienniczą, scalając niejako górną część Głuszycy z dolną w jeden organizm administracyjny.
Rodziny Reichenheimów, Webskich i Kaufmannów mają duże zasługi dla rozwoju nie tylko gospodarczego, ale społeczno-kulturalnego miejscowości, a także opieki socjalnej pracowników. To z ich inicjatywy wybudowano dużą szkołę (dzisiejsze gimnazjum), sierociniec (powojenny szpital przy ul. Grunwaldzkiej), liczne budynki administracyjne i fabryczne dla robotników (n. p.  przy ul. Dolnej), stadion sportowy, parki spacerowe, stawy itp. Trwałymi pomnikami chwały są ciekawe pod względem architektonicznym pałacyki i zabudowania willowe, stanowiące ich służbowe rezydencje, bowiem głównym miejscem zamieszkania rodzin był Wrocław, a także inne miasta na Dolnym Śląsku lub w głębi Rzeszy.

Piszę o tym na samym początku by uzasadnić zawarte w tytule książki nazwanie Głuszycy miastem włókniarzy. Dziś może się to wydawać już nieaktualne, bo z prężnego ośrodka przemysłu lekkiego w Głuszycy pozostało niewiele. Ale to właśnie ten przemysł spowodował nadanie Głuszycy praw miejskich. Dlatego powinniśmy ten fakt zachować w pamięci i do tradycji Głuszycy włókienniczej odnosić się ze szczególnym pietyzmem.

Warto też poznać historię naszego miasteczka by z niej czerpać zapał i energię konieczną by je ratować i nadać mu nowy kształt dostosowany do czasów współczesnych.

środa, 28 stycznia 2015

W dolinie Weistritz



 
Różne drogi prowadzą do G.

A oto wstęp do mojej nowej książki "Głuszyca - miasto włókniarzy. Ciekawoastki z historii miasta". Jest ona już prawie przygotowana do druku. Jeszcze trwają prace nad oprawą graficzną i wyborem fotografii. Motto do książki zawdzięczam stałemu komentatorowi mojego blogu, znakomitemu Henrykowi  z Jugowa. Serdecznie za to dziękuję. Książka ukaże się wczesną wiosną tego roku wydana przez Stowarzyszenie Przyjaciół Głuszycy pod patronatem burmistrza miasta, Romana Głoda.


Prolog

Motto:
O Głuszycy z niemieckiej książki D.K.F. Moscha, tłumaczenie oryginalne Aleksandra Kuszyńskiego z 1821 roku.

"Maleńka Głuszyca utopiona w kotlinie śródgórskiej."

"Mała to osada rękodzielstwa, leży na posuwistości gór Waldenburskich ku wschodowi, do gór Sowich przyległa, w okolicy bardzo powabney, gorzystey i przyozdobioney lasami.

Domy tei osady zapełniaią po części głęboką dolinę, która się z pomiędzy gór wydobywa i aż do Tannhausen rozciąga, po części też są rozstawione po sąsiedzkich gór pochyłościach, na których się daleko posuwają. Kray iest dosyć dobrze zagospodarowany, tak iż wszystkie gatunki zboża dobrze się udaią; a szczególniey łąki są tu przewyborne.

Na schyłkach gór, osobliwie po nizinanach, nayduią się znaczne sady; wiele wsiów iest tak gęstymi zabudowana sadami, iż domy pomiędzy niemi nikną prawie jak w lesie.

Tu zwabią nas i oko przechodnia przyiemnie biało wytynkowane chaty wieyskie, tam starożytne i zniszczałe lepianki maiące dachy słomiane mchem porosłe, kominy drewniwne, małe okienka i drzwiczki, tu bawi nas świeża zieloność łąki i ogrodów, albo przyiemne zacienia sadów które się w koło domów znayduią; tu znowu rozkoszne i wesołe dzieci igraią na murawie, albo brodzą w chłodnych nurtach obok płynącego strumienia.

Można przeto chodzić po wąskich ścieszkach, które od domu do domu prowadzą, wśród sadów i ogrodów, wśród łąk i poziomych gaiów spuszczaiąc się coraz bardziey w dół.

Mieszkańcy doliny Weistritz żyją tu pospolicie bardzo długo, powiększey części mówią  niemieckim ięzykiem, lubo pomieszanym z obcemi Idiotyzmami, także po czesku. Trudnią się rolnictwem, wyrabianiem i bieleniem płócien, inna część trudni się wyrabianiem lnianych materyy, z których gatunki są szczególne; batist przedni, prosty, półbatist, obrusy i serwety modelowane, na reszcie rąbki gęste w kwiaty. Rozmaite żelazne narzędzia robią, a rozmaite drewniane roboty wyrabiaia.

Niedaleko Wuste-Giersdorf w opisanych górach znaiduią się trzy mieysca kąpielne;
Altwasser, Salsbrunn i Charlottenbrunn, z których każde swoim sposobem przyczynia się do ulżenia cierpiącej ludzkości."
 (archiwe.org/stream/)

Do tych, którzy jak ja czują więź emocjonalną i duchową ze swoim miejscem zamieszkania, adresuję zaczerpnięte z historycznych opracowań i kronik niemieckich, interesujące jak sądzę wyimki z historii naszego miasta – Głuszycy i naszego regionu wałbrzyskiego, żywiąc tę nadzieję, że nie będzie to lektura zbyt nużąca i że pozwoli ona poczuć się pewniej i bliżej przeszłości, z której płynie wiele cennych doświadczeń.

Głuszyca – ni to miasto, ni to wieś, rozciągnięte wzdłuż potoków górskich łączących się w szeroki nurt rzeki Bystrzyca osiedle robotnicze, podobnie jak cały region wałbrzyski, ma swoją ciekawą historię, okresy wzlotów i upadków, triumfów i klęsk, zachwytów i rozczarowań.
Wbrew temu co można by na pozór sądzić jest to historia wzbudzająca w miarę jej poznania, nie tylko pośród nas – mieszkańców miasteczka – lecz także osób postronnych, rosnące zainteresowanie, bowiem w historii Głuszycy koncentrują się jak w soczewce zmienne koleje losów całego Śląska, jak również zaskakujące sploty wydarzeń, które skłaniają do poszukiwania odpowiedzi na pytanie o genezę tej miejscowości. Co wpłynęło na to, że powtarzające się cyklicznie zawieruchy wojenne i związane z nimi zniszczenia i pożogi, nie spowodowały wymarcia osady, która jak feniks z popiołów odradzała się ponownie za każdym razem z nową siłą witalną i rozmachem ? Co leżało u podstaw spontanicznego jej rozwoju w drugiej połowie XIX w., kiedy to przeobraziła się ona z miejscowości o charakterze rolniczo-rzemieślniczym w typowe osiedle przemysłowe z determinującą przewagą żywiołu robotniczego ?
Są to pytania tym bardziej intrygujące, im lepiej uświadamiamy sobie, że Głuszyca leży w  enklawie górskiej, ściślej w rozległej kotlinie, zamkniętej niemal ze wszystkich stron dość stromymi grzbietami.

Dojeżdżając do Głuszycy Górnej szosą z Nowej Rudy rzuca się w oczy  panorama górska sprawiająca wrażenie pustkowia i tylko wynurzające się ponad wierzchołkami bujnego poszycia leśnego kominy fabryczne, wieżyczki i dachy zabudowań wskazują, że zbliżamy się oto do ukrytej w przełęczy osady. Kolejne kilometry drogi odsłaniają coraz to większe, pulsujące życiem, fabryczne miasto. Dziś powiedzielibyśmy – byłe fabryczne miasto, bowiem transformacja ustrojowa po roku 1989 spowodowała upadłość nieomal wszystkich fabryk włókienniczych, a po największym przedsiębiorstwie bawełnianym – ZPB „Piast” w Głuszycy nie ma już prawie śladu.

Największym walorem Głuszycy jest jej górski krajobraz. Północno-zachodnią granicę tworzą Góry Wałbrzyskie z największym szczytem Borową – 854 m i Góry Suche (jedno z pasm Gór Kamiennych) z panoszącym się wszechwładnie Waligórą – 936 m, u podnóża którego rozpostarło się słynące w kraju ze sportów zimowych schronisko Andrzejówka. Granicą północno-wschodnią Głuszycy jest masyw Włodarza – 811 m i Jedlińskiej Kopy – 730 m, oddzielony od głównego grzbietu Gór Sowich, najstarszych w Sudetach i kryjących w sobie liczne niezbadane dotąd tajemnice, Obniżeniem Walimskim. Od wschodu króluje, nad płynącymi leniwie wierzchołkami wzgórz, nęcąca wzrok Wielka Sowa – 1015 m, intrygująca widoczną przy dobrej pogodzie bielejącą na szczycie wieżą widokową. Zamykają dolinę Bystrzycy od południa falujące jak morze Wzgórza Wyrębińskie. Miasto ciągnie się n a długości 4,2 km wzdłuż Bystrzycy, część miejska leży na wysokości 420-490 m. npm.

Gdziekolwiek byśmy nie wznieśli się wyżej od leżącego w kotlinie miasta na wierzchołki wzgórz, rozpościerające się przed oczyma krajobrazy  zapierają dech w piersiach, ściskają  serce, wywołują wzruszenie. Gdzie by nie spojrzeć, jest czym oczy nacieszyć.
Główną rzeką zlewną jest Bystrzyca, przecinająca kotlinę jak cięcie skalpela. Wpadają do niej z obu stron szemrzące potoki:  Kłobia, Potok Marcowy z prawej oraz Otłuczyna, Złota Woda, Rybna z lewej. Skutkiem tego po obfitych opadach Bystrzyca staje się wielka i groźna, przetacza rozszalałe wody z impetem, podmywając skaliste brzegi. Wiele razy w przeszłości dawała się we znaki osadnikom, którzy lekkomyślnie wznosili swe domy i warsztaty zbyt blisko jej nurtu.
Klimat doliny Bystrzycy nie jest zachęcający, bo typowy dla terenów wysokogórskich. Obfituje w częste opady deszczu i chłodne noce. Śnieg w górach zalega cztery do pięciu miesięcy, co stwarza dobre warunki narciarskie, ale oznacza spóźnioną wiosnę. Lato bywa niezbyt gorące, a występujące wahania temperatury pomiędzy dniem i nocą utrudniają uprawę roślin.

Obszar Głuszycy wraz z przyległymi administracyjnie wioskami: Sierpnicą, Kolcami, Głuszycą Górną, Łomnicą, Grzmiącą i Rybnicą Małą wynosi 62 km2, w tym powierzchnia miasta  - 16 km2. Gruntów ornych jest znikoma ilość – 2,5 tys. ha. Przeważają lasy – 52% powierzchni gminy, stanowiące bezcenny skarb, nie do końca doceniany przez władze miasta i mieszkańców.
Można zamieszkać gdzieś dziwnym zrządzeniem losu, osiedlić się czasowo lub na stałe, powodując się przeróżnym splotem wydarzeń i okoliczności. Dla wielu mieszkańców Głuszycy miasto to stało się dziełem przypadku jako rezultat osadnictwa powojennego, bądź też miejsce nęcącej pracy i zarobku w okresie powojennej odbudowy i zagospodarowywania Ziem Zachodnich.

W miarę upływu lat przybysze z różnych stron wrośli w ten grunt i zakorzenili się na dobre, z „ptoków” zmienili się w „krzoki”, w tej urokliwej kotlinie górskiej znaleźli swój „kraj lat dziecinnych, słodki i piękny jak pierwsze kochanie”. Tu jest ich dom, tu jest ich „macierz”, stąd mogą jedynie odlecieć jak bociany odlatują do ciepłych krajów, ale wspomnień z lat dzieciństwa i młodości nie zatrze żaden błysk wielkiego świata, będą tu powracać, jeśli nie ciałem to duchem.
Można zamieszkać z przypadku w mieście u źródeł Bystrzycy, ale nie można tkwiąc tu przez ileś tam lat, nie odczuwać potrzeby zbliżenia intelektualnego do przeszłości tych ziem, do bliższego poznania ich historii, jeśli już nie tej zbyt odległej z czasów dawnych, to przynajmniej tej najnowszej.

Fot. Ania Błaszczyk

niedziela, 25 stycznia 2015

Głośno o "Zaciszu"



 
Jedlińskie uroki


Jedlina-Zdrój z miesiąca na miesiąc pięknieje i staje się nowoczesnym uzdrowiskiem i miastem rekreacji i wypoczynku. Widać to na każdym kroku. Władze miejskie z powodzeniem realizują projekt pod nazwą „Uzdrowiskowy Szlak Turystyczno-Rekreacyjny” współfinansowany przez Unię Europejską. W ramach projektu realizowanych jest sześć zadań, efektem których jest to, że postawiony przy ścieżce spacerowej uzdrowiska na ławeczce posąg Marszałka Jozefa Piłsudskiego nie ma się czego powstydzić. Centrum Jedliny może zachwycić i to nie tylko z okazji świąt Bożego Narodzenia, kiedy Jedlina emanuje świetlnymi iluminacjami przypominającymi Las Vegas. Dobrze się dzieje w sercu miasta, ale nie tylko. W Jedlinie-Zdroju możemy bez trudu odnaleźć miejsca godne zachwytu i uznania, choć znajdują się one na peryferiach, co wcale nie oznacza że nie warto się tam wybrać i zatrzymać na dłużej.

Z Wałbrzycha do Jedliny-Zdroju jedziemy zwykle przez Kamieńsk. Przed wojną Kamieńsk był  górniczym osiedlem mieszkaniowym, zaraz po wojnie uzyskał status wsi, dziś jest dzielnicą miejską Jedliny-Zdroju. To co oglądamy wzdłuż drogi prowadzącej przez Kamieńsk nie ma wiele wspólnego z uzdrowiskiem. Możemy jednak podziwiać panoramę wyłaniających się na wprost lesistych wzgórz zwiastującą atrakcyjne położenie pobliskiego zdroju.
Ten przydrożny obraz Kamieńska jest całkiem zwodniczy, ukrywa zupełnie przypadkowo to, co stanowi najwyższą wartość położenia tej miejscowości. By się o tym naocznie przekonać, trzeba zatrzymać się pod dawną szkołą obok przystanku autobusowego i najlepiej ruszyć pieszo wąską dróżką prowadzącą w pobliskie góry. Ta ulica ma swoją nazwę  -  Pokrzywianka. Jest ona tak samo mamiąca jak nazwa Kamieńska, który z kamienistą, skalną strukturą nie ma nic wspólnego. Na Pokrzywiance można znaleźć znacznie więcej innych atrakcyjnych traw niż pokrzywy. Jeśli nawet rosły one bujnie tuż po wojnie, a nawet w ciągu pełnego półwiecza PRL-u, to dziś pokrzywy są tutaj tolerowane tylko i wyłącznie ze względu na swoje właściwości lecznicze. Gdyby powojenni twórcy nazewnictwa tych ziem mieli wyobraźnię, powinni Kamieńsk nazwać   -   Górskim Rajem, a Pokrzywiankę  - Cudem Natury. Byłoby to znacznie bardziej adekwatne do rzeczywistości, bo w miarę posuwania się w głąb naszym oczom ukazuje się niezwykłe  misterium krajobrazowe.

To tam właśnie, paręset metrów dalej od głównego traktu komunikacyjnego Wałbrzych – Jedlina-Zdrój, pośrodku rozległej kotliny, której boki zamykają wierzchołki niebosiężnych gór, ma swoje miejsce gospodarstwo agroturystyczne o sympatycznej nazwie „Zacisze Trzech Gór”.  A obok  „Zacisza” w niedalekiej odległości oczom naszym ukazują się rozsiane jak grzyby po deszczu w różnych możliwych  konfiguracjach domki jednorodzinne, letniskowe, wypoczynkowe, słowem  -  nowy urzekający urodą bardziej wiejski niż miejski sztafaż. To właśnie tutaj bije jak pasterski dzwonek serce pulsującej życiem turystyczno - wypoczynkowym dzielnicy Kamieńsk.

Jesteśmy w rajskiej krainie ułudy. By się o tym przekonać, trzeba tu pomieszkać parę dni. Tylko w ten sposób mamy szansę zobaczyć na własne oczy tajemne zjawiska przyrody rozgrywające się w blaskach porannej poświaty, a wieczorami podziwiać różnokolorowe refleksy kryjącej się w poszyciu leśnym złotej tarczy słońca. Można się nasycić widokami górskimi o jakich nam się nie śniło. W „Zaciszu” okaże się to bardzo proste i łatwe, bo przewodnikiem po dziwach tego miejsca jest młoda,wrażliwa na piękno przyrody współwłaścicielka gospodarstwa, o wdzięcznym imieniu Violetta. Ona potrafi zauroczyć gości  znajomością tego odcinka gór, inteligencją, dowcipem i fachowością. Ale o niej, spiritus movens tej posiadłości,  za chwilę.

W tym co piszę o walorach krajobrazowych tego miejsca nie ma żadnej przesady. „Zacisze Trzech Gór” jest umieszczone na stromym wzgórzu, mając przed sobą rozległą przepaść, którędy przebiega szlak górski do cenionej przez turystów, niezwykle urodziwej Przełęczy Koziej (653 ). Przełęcz rozdziela Kozła (774 m.) i Borową (853 m), stanowiących charakterystyczny element panoramy najważniejszej części Gór Wałbrzyskich. Stąd szlakiem górskim prowadzi najkrótsza droga z Kamieńska na Podgórze w Wałbrzychu, albo też na południe przez Przełęcz pod Borową do atrakcyjnie położonej wsi Kamionka, a nieco dalej Rybnicy Leśnej.
Już w tym momencie wymieniłem dwie góry w otoczeniu „Zacisza” Borową i Kozła. Na dobrą sprawę jest ich  więcej niż trzy, jak to sugeruje nazwa gospodarstwa, bo należy do nich i Sucha (776 m.) i nieco dalej Kątna (652), a także sąsiadujący z Kozłem Wołowiec (776 m.), a w ogóle to także odcinek Gór Czarnych z  Kamienną (631 m), od której pochodzi nazwa Kamieńska. Gdzieś tam w oddali ponad grzbietami gór rozpościera się nocą srebrzysta poświata iluminacji uzdrowiska Jedlina-Zdrój, a w leśnej głuszy słychać szum przemykających szosą pojazdów i odgłosy tętniącego życiem miasta.
„Zacisze Trzech Gór”, to przedwojenny dom gościnny zrujnowany doszczętnie po wojnie, który dopiero dziesięć lat temu doczekał się dobrych gospodarzy. W dawnych kronikach Wiesław Sosnowski mógłby otrzymać przydomek Odnowiciel. Jakoż dom trzeba było restaurować od podstaw zachowując dawną architekturę, wnętrza zaś wypełnić drewnianymi elementami zdobniczymi i takimiż meblami. Dobrze, że głowa rodziny, Wiesław, jest stolarzem i ma za sobą lata doświadczeń w prowadzeniu zakładu stolarskiego, żona zaś Zofia zdobyła szlify barmana. W sumie przydało się to wszystko w remoncie i urządzaniu gospodarstwa agroturystycznego z myślą o córce, która w tym czasie odbywała studia o kierunku turystycznym. Dziś Violetta Mierzejewska z mężem Pawłem zarządza gospodarstwem i troszczy się o jego promocję, korzystając z pomocy seniorów.

O tym wszystkim, co dotyczy gospodarstwa możemy się dowiedzieć ze świetnie zaprojektowanej i redagowanej strony internetowej. Tam też możemy pooglądać galerię kolorowych fotografii.


Dobrze się stało, że o „Zaciszu” jest coraz to głośniej. Warto promować to co zasługuje na słowa uznania. A tak jest z gospodarstwem Zofii i Wiesława Sosnowskich i ich młodych spadkobierców.
Przejeżdżających przez Kamieńsk podróżnych zachęcam, warto skręcić przed byłą szkołą na Pokrzywiankę i skorzystać z uroków zacisza w otoczeniu majestatycznych wierzchołków Gór Czarnych.

Fot. A. Gisterek

piątek, 23 stycznia 2015

Księżna Daisy - autorka pamiętników !



jeden z pałacowych salonów księżnej Daisy


Takie odnoszę wrażenie, że nasze wałbrzyskie środowisko kulturalne i dziennikarskie potraktowało zbyt poważnie przesłanie wynikające z tytułu książki Daisy von Pless - „Lepiej przemilczeć”. Wydarzenie, które powinno być gromem z jasnego nieba i wywołać głośne, nieprzebrzmiewające echa, ucichło wkrótce po jego zaistnieniu Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, że tak świetnie wydana, intrygująca i mądra książka, w dodatku rzecz tak ściśle związana z nieodległą historią zamku Książ i jego niezwykłą pierwszą damą, księżną Daisy, przeminęła z wiatrem. Trudno sądzić, że książka została przez wielu nabywców przeczytana od deski do deski, bo wtedy wywołałaby żywszą reakcję, skłoniła do podzielenia  się wrażeniami, obojętnie jakie by nie były, przyczyniła do szerszego nagłośnienia i promocji. Odnoszę wrażenie, że gdyby to się stało we Wrocławiu wiedziałaby o tym cała Polska, a w naszym Wałbrzychu o książce cicho, sza ! Cieszyć się może tylko Mateusz Mykytyszyn, prezes Fundacji Księżnej Daisy, no może jeszcze parę osób z zamku Książ lub Biblioteki pod Atlantami. A Wałbrzyskie środowisko kulturalno-intelektualne, wałbrzyskie media, wałbrzyscy radni – przeszli nad tym jak w wielu innych przypadkach do porządku dziennego.

Mówię o tym powodowany zachwytem i wzruszeniem wywołanym książką, być może dlatego, że  księżna Daisy jest mi  bliska już po lekturze pierwszej części jej pamiętnika „Taniec na wulkanie”, a losy zamku-pałacu Hochbergów w Książu interesowały mnie od dawna. A teraz mamy drugą część wciągającą w pompatyczny świat życia wyższych sfer jak bajki z tysiąca i jednej nocy. Ale ten świat jest prawdziwy, realny, a w nim ważą się losy wielu narodów i krajów ówczesnej Europy. Warto dodać, że rodzina Hochbergów była jedną z najbogatszych w ówczesnych Niemczech, a mąż Daisy książę  Hans Heinrich XV Hochberg von Pless, bliskim doradcą i totumfackim cesarza niemieckiego.

Obie części pamiętnika pisanego przez osobę obracającą się w wysokich kręgach władzy, na dworach monarszych i w najświetniejszych salonach,  to wierna kopia tego wszystkiego, co się działo w okresie ćwierćwiecza, przed wybuchem I wojny światowej.

Książka „Lepiej przemilczeć. Prywatne pamiętniki Księżnej Daisy von Pless z lat 1895-1914” przełożona z angielskiego przez Barbarę Borkowy jest dużym osiągnięciem wydawniczym młodej jeszcze Fundacji Księżnej Daisy von Pless, działającej przy zamku Książ. Ukazała się pod koniec 2013 roku, była zaprezentowana na spotkaniach promocyjnych w Książu, pojawiły się o tym wydarzeniu pozytywne informacje i recenzje w lokalnych mediach, a potem sprawa jakby przycichła. A szkoda, bo książka jest niewątpliwie osiągnięciem wydawniczym, do czego przyczynił się wydatnie prezes Fundacji Księżnej Daisy von Pless, a zarazem redaktor prowadzący Mateusz Mykytyszyn wraz z prezesem  spółki Zamek Książ, Krzysztofem  Urbańskim. Książka  dużego formatu w twardej oprawie jest wzbogacona w cenne fotografie i przypisy oraz indeks miejsc i nazwisk jak przystało na solidne opracowanie o charakterze historycznym.

O swojej książce sama Daisy napisała, co następuje:

„Jeżeli nie mogę się pochwalić, że żyłam w samym środku wielkich wydarzeń, to z pewnością mogę stwierdzić, że przebywałam w ich orbicie.  Dlatego może to, co myślałam i powiedziałam było więcej niż prywatnym zdaniem. Wszyscy  żywimy nadzieję lub ułudę, że to, kim  jesteśmy i co robimy ma znaczenie. Pragniemy pozostawić po sobie pewien, jakkolwiek skromny, memoriał, który przetrwa próbę czasu i utrzyma o nas pamięć żywą i pachnącą jak kwiat, kiedy nie będzie już na ziemi tych, których znaliśmy i kochaliśmy. Jest to jeden z powodów publikacji mojej następnej książki.”

A jeszcze dalej księżna Daisy von Pless tak oto uzasadnia motywy parafrazy własnego pamiętnika w formie książkowej: „Jedną ze znamiennych i niepodważalnych wartości prowadzonego przeze mnie dziennika, którego kartki przewracam, jest możliwość osądzenia samej siebie na podstawie własnego rejestru wydarzeń” .

O walorach książki pisze Barbara Borkowy we wstępie:

„Wraz ze śmiercią wybitnych osób żyjących w tamtych czasach historycy piszący ich biografie odkryli na nowo pamiętniki księżnej Daisy von Pless, znajdując w nich bezcenne źródło informacji. Jej książki dały im i ciągle dostarczają unikalną wiedzę na temat życia i charakteru ich bohaterów, nie mówiąc o możliwościach przytoczenia anegdot i odtworzenia kolorytu epoki o której wszyscy mamy przeświadczenie, że była niepowtarzalną. To że księżna Daisy, będąc naocznym świadkiem tamtych czasów, pozostawiła nam ich bogatą dokumentację, jest chyba największą po niej spuścizną”.

Przemienione w książki pamiętniki Daisy von Pless znajdowały ( zwłaszcza w Anglii) i znajdują czytelników, którzy czytają je jednym tchem. Obok barwnych opisów życia na zamku Książ i w europejskim świecie arystokratycznym niezwykle  interesujące okazują się znakomite relacje z podróży po nieomal całym globie, a także ciekawe próbki literackie dotyczące zwłaszcza opisów egzotycznej przyrody.

O swojej pasji podróżniczej pisze Daisy, co następuje:

„Moją życiową potrzebą były zawsze podróże. Pragnęłam ich tak bardzo, jak mężczyzna pragnie wina. Uwielbiałam przemieszczanie się na piechotę, koniem, automobilem, samolotem, ale chyba najbardziej statkiem. Ciągle tęskniłam za nieznanymi scenami, ludźmi i przeżyciami...”

Pociągały ją niezwykłe zjawiska przyrody i krajobrazów i to zarówno te wywołujące zachwyt w czasie poznawania wielkiego świata, jak i te w najbliższym otoczeniu Książa:

„Lubię swój ogród, ponieważ przypomina mi dzieciństwo, a poza tym wiem doskonale gdzie rośnie w nim każdy kwiatek. Ale ku prawdziwej radości i upojeniu, proszę mi dać przestrzeń i nieskończoność; nie płoty, lecz wolność, w jakiej moje myśli zabłądzą do przepięknych ogrodów wyobraźni”.

„Najbardziej ulubionym artykułem, który napisała w kilka lat po ślubie i przesiedleniu się z rodzinnej Walii do zamku Hochbergów, był „Mój ogród w Książu”, opublikowany w „Księdze Piękna” z 1902 roku. Oto próbka jej talentu literackiego, a zarazem autentyczny dowód bystrej obserwacji i jej podziwu dla piękna przyrody:

„Potem przychodziła jesień, z cudownymi odcieniami złota. Każda ściana i każdy balkon pokryte były liśćmi dzikiego wina: żółtymi,purpurowymi i brązowymi, harmonizującymi z czerwienią zachodzącego słońca i pomarszczoną poświatą, jaką rzucało ono na dolinę poniżej. Zamek wyglądał wtedy jak zbudowany ze ścian ognia, z jarzącymi się niczym małe, jasne płomienie oknami”.

A oto próbka refleksji na temat przyrody o charakterze filozoficznym:

„Kiedykolwiek żywię jakieś wątpliwości, mam w zwyczaju zwracać się do natury po pomoc i wskazówki i prawie zawsze je tam znajduję. Drzewa i kwiaty mają swoje korzenie głęboko w ziemi, ale żeby przeżyć muszą posiadać własną wrodzoną siłę, bez względu na pochodzenie. Wyskakują z gruntu i natychmiast odwracają się w kierunku słońca po światło i życie tego dnia i  tej godziny nie oczekując, że dawne promienie słoneczne, które grzały ich gatunek, będą częścią ich pokarmu.

Przytaczam urywki z książki Daisy von Pless „Lepiej przemilczeć” z cichą nadzieją, że potrafią one  zachęcić do jej nabycia i przeczytania znacznie bardziej, niż jakiekolwiek moje osobiste peany. A jest to książka wyjątkowa na naszym lokalnym rynku wydawniczym, bo wciąż mamy za mało książek tak  mocno związanych z historią ziemi wałbrzyskiej. I dlatego tej książki nie wolno przemilczeć.

P.S. Książka jest do nabycia w wałbrzyskich księgarniach, a także na zamku „Książ”.