Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Świąteczny miszmasz

Śmiać się czy płakać ?

Motto:

Ludzie przestają myśleć, kiedy przestają czytać” - Denis Diderot

Przypomniałem sobie tą „złotą myśl” francuskiego pisarza, krytyka literatury i sztuki, filozofa i encyklopedysty okresu Oświecenia, a mając trochę wolnego, bo to przecież święta, postanowiłem coś niecoś poczytać na portalach internetowych. Nie przypuszczałem, że znajdę w tym czytaniu aż tyle powodów do refleksji. Zrobił się z tego wszystkiego zaiste świąteczny miszmasz, jeszcze większy niż na stole po wielkanocnym śniadaniu. Oto najbardziej charakterystyczne przykłady:

- Biskup Ignacy Krasicki pisał swego czasu o miasteczku, w którym było „klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki”. Ale to było bardzo dawno temu. Dziś gdyby żył, to musiałby klasztory zamienić na markety. To tutaj koncentruje się życie materialne i duchowe współczesnego laikatu.
Najlepiej to widać, gdy zbliżają się jakiekolwiek święta, a najwyraźniej na Boże Narodzenie i Wielkanoc. To właśnie te ubogacone wielowiekową tradycją, staropolskie święta, które kojarzą się wszystkim przede wszystkim z suto zastawionym stołem, ożywiają naszą energię i pozwalają wyekspediować wszystkie zasoby pieniężne, byle tylko w świątecznej w lodówce niczego nie zabrakło.
Aż miło znaleźć się tuż przed świętami w „Tesco”, „Auchan”. „Kauflandzie” „Biedronce”. „Dino”. „Eco”, itd. itp. Wszędzie rojno i gwarno, można obcować bezpośrednio z bogatym światem luksusu, można odurzyć się urzekającą atmosferą przepychu i blichtru, spotkać dawno nie oglądanych znajomych, wymienić uśmiechy i ukłony. Wizyty w supermarketach dostarczają nowych, dotąd nieznanych, niezwykłych przeżyć.
Niestety brzmi to groźnie, bo lud Boży może się zmanierować i ograniczyć swoje świętowanie do marketów. Być może kolejni biskupi zaczną zamykać świątynie podobnie jak tę w Jasienicy, ale to z tego powodu, że nie będzie wiernych. Przykład francuski mówi: wszystko to być może … Chyba, że biskupi zejdą z piedestału i jak to radził Ignacy Krasicki zbliżą się do ludu.


- Najzdrowszy wykwit lokalnego patriotyzmu, to „Piast Mocne” - kwintesencja siły i charakteru Dolnego Śląska.  Czytam drobnym druczkiem objaśnienia na puszce piwnej browaru Carlsberg Polska Sp. z o. o. w Warszawie. Na samej górze  czerwonymi literami oświadczenie: Z miłości do Dolnego Ślaska. Otóż to, czego się nie robi z miłości? „Złocista Barwa”, czytam dalej, „Chmielowy Aromat”, „Produkt Regionalny”. Oto atrybuty puszki piwa. Kocham Dolny Śląsk, złotą barwę i aromat chmielowy, więc nie mam wyboru. „Piast Mocne” , to jest to...
Po „Piaście” czuję się patriotą lokalnym jak nigdy przedtem, ale niestety gorzej ze mną jeśli chodzi o patriotyzm krajowy. Chciałbym być polskim patriotą, ale okazuje się że nie mogę, bo jestem niewierzący. Pretendujący do władzy PiS ogłasza wszem i wobec, że jest za Kościołem, ale po cichu kopie pod nim dołki, bo coraz dobitniej i głośniej agituje Polaków do nowej wiary. To jest wiara w zamach smoleński. Okazuje się, że kto nie wierzy w ten zamach, nie jest patriotą. Ksiądz Stanisław Małkowski wierzy, może więc z godnością, zdaniem PiS-owskiego guru, Rycha Czarneckiego, czynić publicznie egzorcyzmy pod Pałacem Namiestnikowskim po to, by wypędzić zeń złe duchy. Złe duchy powodują, że coraz więcej Polaków traci wiarę. No i wiadomo. Moce nieczyste przylatują z Zachodniej Europy i USA. Dlatego trzeba zrobić wszystko by głosować na PiS w wyborach europejskich, nie bacząc na to, że flaga unijna to szmata. Tak oświadczyła wybitna ideolog PiS-u prof. Pawłowicz. Rzecz w tym, żeby tę Unię Europejską rozwalić od środka, a z potęgą militarną Murzyna, islamisty, Baraka Obamy damy sobie radę pod warunkiem, że tylko Amerykanie w mundurach NATO, broń Boże nie Niemcy, będą bronić Polski przed ruskimi. Ruscy zadekują jankesów na Alaskę, mają już w tym doświadczenie z ukraińską armią na Krymie, a my damy sobie radę sami. Jesteśmy mistrzami świata w powstaniach zbrojnych przeciw zaborcy.

- Nasz polski świat mediów i polityki przypomina chorego idiotę po narkotykach i po flaszce wódki.
Politycy zdolni są wypowiadać horrendalne bzdury, aby zdobyć poklask tłumów i znaleźć się w mediach. Te zaś chętnie z tego korzystają by poprawiać wyniki oglądalności. Odbiorca mediów jest bezradny, bo trudno się odciąć od współczesnego świata wirtualnego. Wciska się on drzwiami i oknami odkąd w nasze codzienne życie wdarła się technika radiowa, telewizyjna, internetowa, a do tego prasa bulwarowa i oszałamiające bilbordy.
Każde wybory, to wyścig w sztuce robienia wyborcom wody z mózgu. A przecież chodzi tylko i wyłącznie o fotele dla tej samej grupy ludzi, którzy dorwali się do władzy. Nie ma takiej siły, która byłaby w stanie przerwać ten chocholi taniec zwany przekornie demokracją. Dziś Wyspiański napisałby te same słowa, co pod koniec XIX stulecia w Polsce rozbiorowej, ale tym razem pod adresem wielkiego ruchu „Solidarności”: „Miałeś chamie złoty róg...”

- Czytam o genialnym pomyśle Ordynatu Polowego Wojska Polskiego. Chodzi o wyposażenie przez państwo polskich żołnierzy w książeczki do nabożeństwa i różańce. Nie wiem, czy ma to związek z obecną sytuacją na Wschodzie Europy, ale mam pełną świadomość o roli i znaczeniu tego przedsięwzięcia. To przecież bardzo ważne, by w okopach wojennych, w przerwach między kanonadami, pomodlić się z książeczki, gdzie mowa „nie zabijaj”, bądź odmówić różaniec z gorliwą prośbą do Maryi, Matki Bożej: „módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej, Amen !” A potem strzelamy dalej, mierzymy celnie w serce wroga... w imię Boże.


- Nie muzea, nie zoo, nie galerie. Miejscem, które przyciąga szkolne wycieczki, jest... Port Lotniczy Lublin. Lubelskie lotnisko przyciągało uwagę jeszcze na etapie budowy. Na forach internetowych powstawały całe wątki poświęcone inwestycji, na których internauci donosili o postępach prac. Z myślą o fanach PLL umieścił na placu budowy kamery internetowe, żeby każdy mógł we własnym komputerze obserwować postępy prac.
Może się wydawać, że ponad rok po uruchomieniu lotniska zainteresowanie osłabło. - Nic podobnego - mówi Piotr Jankowski, rzecznik prasowy PLL. - Regularnie odwiedzają nas wycieczki. Przedszkolaki, uczniowie szkół z całego województwa, a nawet spoza, dzieci z Hospicjum Małego Księcia, emeryci... Średnio miesięcznie mieliśmy 10 wycieczek. Teraz będzie ich więcej, nawet 16, bo jest ciepło i zaczął się sezon. Największa wycieczka liczyła około 100 osób.
Zastanawiam się, czemu z tego pomysłu nie chce skorzystać najsłynniejszy w Polsce prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek. Gdyńskie lotnisko jest jeszcze bardziej atrakcyjnym obiektem turystycznym jak to w Lublinie. Jego walorem jest to, że nie wiadomo, czy będzie czynne, bo sąsiedni Gdańsk jest w stanie zaspokoić wszystkie potrzeby regionu, zaś Gdynia jest skazana na zwrot pieniędzy unijnych. Bagatela, bo chodzi tylko o 21,7 mln. zł. Zamiast sporu pomiędzy bliźniaczymi miastami lepszy byłby kompromis: Gdańskie lotnisko przewozi pasażerów, a gdyńskie służy jako muzeum, by zarobić na zwrot dotacji. I wilk syty i owca cała.
Ale idea inwestowania w budowę lotnisk jest żywa jak Polska długa i szeroka. Coraz głośniej mówi się o wałbrzyskim lotnisku w Świebodzicach. Warto przeprowadzić bardzo dokładne badania marketingowe, by nie powtórzyć błędu gdyńskiego, choć troska o prestiż miasta nie pozwala przyznać się władzom gdyńskim, że budowa lotniska, to był błąd.


- Były watykański sekretarz stanu kardynał Tarcisio Bertone będzie miał 10 razy większy apartament niż skromne dwupokojowe mieszkanie papieża Franciszka - pisze "La Repubblica". Franciszek po swym wyborze wybrał mały apartament o powierzchni 70 metrów kwadratowych w Domu Świętej Marty, czyli watykańskim hotelu

Swój dotychczasowy apartament w Pałacu Apostolskim kard. Bertone musiał opuścić po dymisji jesienią zeszłego roku.
Według gazety, kiedy papież dowiedział się o wielkim remoncie w sąsiednim pałacu i o tym, kto zamieszka w przygotowywanym apartamencie,  był zdenerwowany.  Dał publicznie wyraz swej irytacji mówiąc w homilii w Wielki Czwartek o wystawnie żyjących księżach, którzy zapominają o wymogu ubóstwa.
"La Repubblica" dodaje, że w olbrzymim apartamencie kardynał Bertone, który jest obecnie Kamerlingiem Kościoła, nie będzie mieszkał sam, lecz z trzema zakonnicami, pomagającymi mu od czasów, gdy był sekretarzem stanu.

I to wszystko wyjaśnia. Wiadomo, że te 700 metrów kwadratowych to nie tylko dla potrzeb kardynała. Świątobliwe siostrzyczki też zasłużyły sobie na odrobinę luksusu. A w ogóle jak pisze jeden z komentatorów, nad czym tu rozdzierać szaty. Jak papież Franciszek przyjedzie do Polski, to dopiero się przekona, że takie apartamenty to dla naszych purpuratów zwyczajowy standard.



A gdyby tak wziąć przykład z wielkiego piłkarza, takiego jak Dider Drogba. To wciąż napastnik światowego formatu. Piłkarz Gatalasaray Stambuł rozpoczął właśnie sprzedaż własnej... bielizny A wszystko, żeby wspomóc swoją fundację, która wspiera potrzebujących. Ceny bardzo przystępne - jedno euro od każdych sprzedanych majtek. Pomyślmy, ile to jest możliwości dzielenia się swym bogactwem z ubogimi.


Oto zaledwie garść prasowych doniesień w świątecznych portalach. Można by tak wydobywać i komentować ich znacznie więcej, ale chyba wystarczy jak na dyngusowy poniedziałek. Dzień zapowiada się ciepły i słoneczny, może lepiej przenieść się na łono natury, pooddychać świeżym nie sfałszowanym powietrzem.




piątek, 18 kwietnia 2014

Wiara w cuda



W świątecznym transie piaskowych bab i kraszanek dla odprężenia i ochłody  proponuję  maleńką refleksję patriotyczną. Wiem, że nie przynosi ona nic optymistycznego, ale przypomnieć warto, zwłaszcza że  nasza polityka  nie wróży nic dobrego.

Wiara w cuda
Mimo wszystko Wesołych Świąt !


Leciał orzeł biały
miał skrzydła jak żagle
patrzę, że szybuje
jakby był w imadle.

Chciał lecieć w obłoki,
rwał się gdzieś w przestworza,
zapomniał, że przecież
to jest polski orzeł.

Nie ma mowy o tym,
by uciekł gdzieś w pole,
bo nie dość, że ptakiem
jest Polski symbolem

A Polska jest przecież
spełnieniem wolności,
a więc chcesz, czy nie chcesz
tutaj gniazdo mościsz,

Pamiętaj o orle
mój bliźni Polaku
opuść smętny Londyn,
zamień je na Kraków

Nie ciesz się w Dublinie
że jesteś Polakiem,
bo Twe gniazdo wiedzie
dawnych Piastów szlakiem

Jego spadkobiercy
w Krakowie, Warszawie
czują się jak orły,
choć są tylko pawiem.

Nie pomną, że kiedyś
pisano już o tym,
by Polska nie była
pawiem w Europie.

Jedyna nadzieja,
ożywa wśród ludu,
że Polska wciąż była
i jest krajem cudów

Nim się obejrzymy,
co się tu wyprawia ?
Miast wypuścić orła,
wypuścimy pawia !

niedziela, 13 kwietnia 2014

"In aqua salus est" (w wodzie jest zdrowie)

Dom Zdrojowy "Gigant" w Szczawnie-Zdroju


W jubileuszowym 1966 roku z okazji 1000-lecia Polski na frontonie Zakładu Przyrodniczego w Szczawnie-Zdroju wmurowano tablicę upamiętniającą zasłużonych dla kultury i nauki Polaków, którzy przebywali w tym uzdrowisku i korzystali z jego wód leczniczych. Wśród 32 osób znajduje się nazwisko Józefa Korzeniowskiego.

Józef Korzeniowski, wywodził się z Galicji Wschodniej, urodzony w 1797 roku w Brodach, był absolwentem, a później pedagogiem i profesorem literatury polskiej w słynnym Liceum Krzemienieckim, wykładał filologię klasyczną na uniwersytecie w Kijowie, by następnie osiąść na 8 lat w Charkowie jako dyrektor gimnazjum. Będąc rdzennym Polonusem czuł się tam jak zesłaniec, osamotniony i zagubiony, z dala od Polski. Z radością i nadzieją przeniósł się w 1846 roku do Warszawy, gdzie otrzymał posadę dyrektora gimnazjum, a następnie wizytatora szkół i reformatora warszawskiej Szkoły Głównej. Mógł się poświęcić z większą pasją i rzetelnością twórczości literackiej.
Do Bad Salzbrunn przybył w 1855 roku z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i zamieszkał wraz z pięcioosobową rodziną w hotelu „Kometa” (późniejsze Sanatorium Kolejowe). Wprawdzie w księdze gości zapisany został jako radca, ale w rzeczywistości był na ziemiach polskich znanym działaczem oświatowym, zasłużonym dla warszawskiej Szkoły Głównej, a przede wszystkim literatem, autorem napisanych w stylu balzakowskim powieści - „Spekulant” i „Kollokacja”, a także nieprzeciętnego dramatu „Karpaccy górale”. Utwór ten napisany znacznie wcześniej, bo w 1840 roku, stał się symbolem hartu ducha i tężyzny fizycznej karpackich Hucułów oraz ich przywiązania do gór. To właśnie stąd pochodzi znana pieśń biesiadna, śpiewana do dziś przy różnych okazjach:

Czerwony płaszcz, za pasem broń
i topór co błyszczy z dala,
wesoła myśl, swobodna dłoń,
to strój, to życie górala.

Tam szum Prutu, Czeremuszu,
Hucułom przygrywa
i wesołą kołomyjkę
do tańca przygrywa,

dla Hucuła nie ma życia
jak na połoninie,
gdy go losy w doły rzucą
wnet z tęsknoty zginie ...”

Dramat wystawiony po raz pierwszy we Lwowie w 1844 roku cieszył się dużym powodzeniem w teatrach polskich i tak jest do dziś. Wprawdzie sztukę „Karpaccy górale” oglądamy od dużego dzwonu, ale zawsze stanowi to doniosłe wydarzenie teatralne i przyciąga widzów.

Powieści Józefa Korzeniowskiego oceniane są dzisiaj jako najbardziej wartościowa część jego dorobku, ale zwrot pisarza w stronę prozy spotkał się z ostrą krytyką niektórych ówczesnych kręgów intelektualnych, zarzucających Korzeniowskiemu porzucenie potrzebnego narodowi idealizmu na rzecz badania zwykłej codzienności. Zarzucano mu konserwatyzm oraz hołdowanie patriarchalnemu modelowi rodziny. Mimo iż Korzeniowski objawił się jako baczny obserwator życia społecznego oraz realista ukazujący wyzysk i niesprawiedliwość, to jednak ogromną rolę przypisywał działaniu Boga w życiu ludzkim, zaś wiarę pojmował jako niezbędną cnotę.
Uważany za wybitnego kontynuatora powieści biedermeierowskiej oraz mistrza narracji, a także inicjatora balzakowskiej powieści na gruncie polskim, szczególną sławę zyskał jako twórca rodzimego dramatu romantycznego, uważany obok Aleksandra Fredry za najwybitniejszego komediopisarza epoki romantyzmu.


Deptak w Parku Zdrojowym

Pobyt Józefa Korzeniowskiego w podwałbrzyskim uzdrowisku stanowi niewątpliwie rzecz godną uwagi, zwłaszcza że pozostawił w swej twórczości liczne ślady swych szczawieńskich doświadczeń. Wprawdzie narzekał na niezbyt komfortowe warunki i drożyznę, ale za to mógł zachwycać się do woli widokami krajobrazów i przyrody, które były w stanie zawrócić w głowie niejednemu wielbicielowi kresów wschodnich.

Podziwiał zwłaszcza Wzgórze Giedymina, miejsce spacerów i ciszy, ale przede wszystkim miejsce widokowe. Pisze o tym wszystkim w odrębnym opowiadaniu „Spotkanie w Salbrunn”, stanowiącym reasumpcję jego wrażeń i refleksji ze szczawieńskiej kuracji:

Kto po raz pierwszy z miejsca tego rzuci okiem wokoło, uczuje się aż nadto wynagrodzony za trud nużącej cokolwiek przechadzki... zatopi wzrok daleko aż do miasta Strzegom …
Piękności natury cisną się tam zewsząd do naszego oka. I pozazdrościć ludowi, który tam osiadł, który tak czynnie, tak pracowicie, z takim trudem, przemysłem i wytrwaniem, korzystając ze skarbów złożonych tam w ziemi i jej łonie, każdy załamek gruntu, każdą dolinkę, którą zamieszkuje, stara się użyźnić, ulepszyć i ozdobić”.

Zdaniem Korzeniewskiego „człowiek zwiedzający to miejsce i kontemplujący otaczające go piękno natury jest skłonny zwrócić się myślą do Twórcy, który tak cudowną rozmaitością zakątek ten ubogacił”. I oto kwintesencja ideowa galicyjskiego pisarza, który jak to widać z króciutkiej notki biograficznej, miał okazję poznać trochę świata i zdobyć sporo doświadczeń. Niestety, lata ciężkiej harówki pedagogicznej na dalekiej Ukrainie, zwłaszcza w Charkowie, dały o sobie znać w pogarszającym się stanie zdrowia. Nie pomogła ożywcza woda z Salzbrunn, ani też z innych zdrojów na Huculszczyźnie. W kilka lat po kuracji szczawieńskiej Józef Korzeniewski zmarł w 1863 roku w Dreźnie, gdzie szukał schronienia po wybuchu na ziemiach polskich powstania styczniowego.


Szczawno-Zdrój  -  panorama

W przebogatej plejadzie gwiazd polskiej kultury i nauki, w otoczeniu chociażby takich znakomitości, jak Zygmunt Krasiński, Henryk Wieniawski, Tytus Chałubiński, Hipolit Cegielski, Ludwik Niemojewski, księżna Izabela Czartoryska, galicyjski pisarz Józef Korzeniewski błyszczy jak srebrzysty diament. Lista Polaków, którzy do cieszącego się coraz większą sławą Bad Salzbrunn, przybywali ławą, czyniąc z niego nieomal centrum polskości w tym regionie, jest zresztą znacznie większa niż na pamiątkowej tablicy. Obok nowoczesności leczniczej przyciągało ono bliskim położeniem i właśnie atrakcyjnością górskich krajobrazów.

Warto pamiętać o Józefie Korzeniowskim zwłaszcza teraz, gdy tak mocno odżyły wspomnienia z przeszłości Polski Piastów i Jagiellonów, a także z czasów naszej niewoli zaborczej, a następnie okupacji niemieckiej i sowieckiej. A to wszystko w kontekście tego, co się dzieje w sąsiedniej Ukrainie. Autor „Karpackich górali” jest symbolem łączności i jedności narodowościowej Polaków dla których Polska nigdy nie zginęła ... i nie zginie !

P.S 
A ponieważ mamy właśnie cudowne Święta Wielkanocne symbolizujące w całej swej religijnej obrzędowości Zmartwychwstania Pańskiego ostateczne zwycięstwo Dobra nad Złem, życia nad śmiercią, wolności nad tyranią, składam wszystkim moim Czytelnikom tradycyjne życzenia: Wesołych Świąt!

piątek, 11 kwietnia 2014

Ojciec Pronobis

P. Dyrektor CK w Głuszycy otwiera spotkanie z Witoldem Pronobisem

Nie sądzę, by którakolwiek z osób uczestniczących w czwartkowym wernisażu z cyklu „Świat, którego już nie ma” w głuszyckim Centrum Kultury, poczuła dyskomfort z tej racji, że nie mogła skutkiem tego obejrzeć kolejnej lekcji detektywistycznej „Ojca Mateusza” z serialu TV „jedynki”. Okazało się, że równie sensacyjną i trzymającą w napięciu akcję roztoczył przed oczyma obecnych na sali widowiskowej niejaki „Ojciec Pronobis”. Tak sobie pozwalam nieco żartobliwie nazwać specjalnego gościa tego spotkania, człowieka - legendę, emigracyjnego działacza niepodległościowego, długoletniego redaktora audycji historycznych, odsłaniających prawdę o zbrodni katyńskiej w radiu „Wolna Europa”, historyka, dziennikarza i pisarza Witolda Pronobisa.
Ale ten epitet „Ojciec” jest wyrazem tylko i wyłącznie mojego szacunku do osoby, której audycji radiowych słuchałem ongiś z wypiekami na twarzy, a nieco później mogłem uczyć się nowej historii Polski z pierwszego po przełomie niepodległościowym w Polsce podręcznika jego autorstwa „Polska i świat w XX wieku” ( wydanego w 1991 roku).
Bezpośrednim celem przybycia Witolda Pronobisa do Głuszycy była prezentacja jego nowej książki Generał Grot – Kulisy zdrady i śmierci”. Ale spotkanie nie ograniczyło się tylko i wyłącznie do książki, bo przecież trudno byłoby zaprzepaścić wyjątkową okazję, by nie dowiedzieć się coś więcej o jej autorze, a zwłaszcza o tym etapie jego życia, który wiązał się ściśle z działalnością niepodległościową w radiu „Wolna Europa”.
Sięgający daleko wyżej ponad nasze małomiasteczkowe aspiracje organizatorzy i reżyserzy tego spotkania, Monika Bisek-Grąz (dyrektor CK w Głuszycy) i Łukasz Kazek ( prezes Fundacji) postarali się by słowo mówione było wzbogacone wizualnie. Mogliśmy więc obejrzeć zarówno fotografie do książki z osobistych zbiorów Witolda Pronobisa jak i obejrzeć projekcję filmu „Świety ogień – Katyń” o samospaleniu Walentego Badylaka z Krakowa w proteście przeciw kłamstwie o zbrodni katyńskiej. Wydarzenie to jako pierwsze ujawniło w eterze właśnie radio „Wolna Europa”.
Nie zamierzam przytaczać szczegółów, które składają się na trzymającą w napięciu akcję książki. Pisałem już o niej w moim blogu. To pasjonujący, osobisty reportaż z podtekstem sensacyjno - detektywistycznym, którego celem jest ukazanie prawdy o zabójstwie przywódcy Armii Krajowej, generała Stefana Roweckiego „Grota”. Od 30 czerwca 1940 r. jako Komendant Główny Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), przemianowanego później na Armię Krajową (AK), był on faktycznym dowódcą Sił Zbrojnych w Kraju. Jego kompetencje i autorytet w znacznym stopniu decydowały o wartości bojowej polskiego ruchu oporu. Jak to się stało, że udało się Niemcom zdekonspirować tajne mieszkanie generała i wziąć go do niewoli? A doszło do tego 30 czerwca 1943 r., dokładnie w trzy lata po objęciu przez „Grota” dowództwa zbrojnego podziemia. 1 sierpnia 1944, Heinrich Himmler na wieść o wybuchu powstania warszawskiego nakazał niezwłoczne zgładz więzionego w Sachsenhusen Stefana Roweckiego. Według ustaleń historyków, został on zamordowany w tym właśnie obozie koncentracyjnym, najprawdopodobniej w nocy z 1 na 2 sierpnia 1944 r. Zarówno uwięzienie generała „Grota” jak i jego śmierć stanowiły zagadkę. Nieznane są losy dzienników prowadzonych w więzieniu przez gen. Stefana Roweckiego. Rozwiązaniem tych zagadek zajął się właśnie nasz gość - dr Witold Pronobis. A jakie są efekty jego detektywistycznych dociekań i dlaczego to robił, jakie to ma znaczenie dla odsłonięcia prawdy o ciemnych stronach naszego ruchu oporu, o tym wszystkim możemy się dowiedzieć na kartach pasjonującej książki „Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci”.

Witold Pronobis w akcji


Bardzo interesujące okazały się odpowiedzi Witolda Pronobisa na pytania, które padły z sali. Dotyczyły one m. in. zbrodniczej działalności wywiadów państw komunistycznych w stosunku do pracowników radia „Wolna Europa”. Okazuje się, że żaden z nich nie mógł czuć się bezpiecznie, a ryzyko utraty życia lub zdrowia było niejako wpisane w umowę o zatrudnieniu. Redaktorzy radia czuli się jak żołnierze na froncie, a wielu z nich było obiektem skrytobójczych zamachów. Największy z nich to nie do końca udana próba wysadzenia całego budynku, siedziby radia „Frei Europe” w Monachium.
Mimo urozmaiconej akcji promocyjnej tego spotkania za pomocą internetu, a także prasy, telewizji i radia, sala widowiskowa CK w Głuszycy nie była wypełniona po brzegi. Jednakże znalazła się na sali się dość liczna grupa osób z zewnątrz, korzystających na stałe z imprez organizowanych przez Łukasza Kazka i jego Fundację przy współudziale dyrektor CK, Moniki Bisek-Grąz, a do tego dołączyli mieszkańcy miasta, wśród nich także i młodzież. Idea comiesięcznych czwartkowych spotkań z ważnymi ludźmi, a przy okazji poznawania przeszłości z wartościowych filmów, a także ekspozycji obrazów, dokumentów, książek, czasopism, to sposób na wzbogacenie wiedzy i kulturalne spędzenie czasu. Znajduje ona coraz większe zainteresowanie mieszkańców i poparcie władz miejskich.

Łukasz Kazek zachęca do zadawania pytań naszemu gościowi


Nasz gość Witold Pronobis odbył już wcześniej trzy takie spotkania promujące jego nową książkę. Miały miejsce w Warszawie, Krakowie i Rzeszowie. Cieszyły się one znacznie większym zainteresowaniem, ale głównie wśród osób starszych, żyjących jeszcze uczestników ruchu oporu, bądź ich rodzin, a także osób zainteresowanych historią współczesną. Głuszyca była kolejnym, czwartym etapem podróży po kraju Witolda Pronobisa. A stało się to dzięki szczególnej sympatii jaką darzy to miasto i region wałbrzyski.
Na pocieszenie powiedział nam, że tylko u nas w spotkaniu uczestniczyła tak ważna persona jak pani burmistrz i wytrwała wraz z wszystkimi do końca, a spotkanie trwało prawie trzy godziny.
Dla mnie osobiście było to przeżycie szczególnie ważne. Byłem inspiratorem spotkania z Witoldem i zostałem poproszony o wygłoszenie laudacji na jego temat, co nie było takie łatwe. Zapadła mi głęboko w sercu ciekawostka, którą nam nieco wcześniej przekazał w pokoiku pani dyrektor CK. To że dzisiaj jest z nami, to tylko skutek „szczęśliwego pecha”. Witold Pronobis jako dziennikarz radia „Wolna Europa” szczególnie zasłużony za ukazanie kłamstwa o zbrodni katyńskiej otrzymał za pośrednictwem Prezesa IPN Zbigniewa Kurtyki miejsce w samolocie prezydenckim do Smoleńska na obchody jubileuszowe 10 kwietnia 2010 roku. Dwa dni przed odlotem okazało się, że jego paszport utracił ważność, nie dało się już tego odkręcić, musiał więc z tej okazji zrezygnować. Co się stało z samolotem i jego pasażerami wszyscy wiemy. Ale w życiu Witolda nie był to pierwszy i jedyny przypadek, kiedy nieomal ocierał się o śmierć. Miecz Damoklesa wisiał nad nim przez wszystkie lata służby w monachijskiej rozgłośni radiowej, a i dziś jako wytrawny detektyw agentów Gestapo i Bezpieki w szeregach polskiego patriotycznego ruchu oporu nie jest nigdy pewny, co go jeszcze czeka.
Ale nam obiecał, że nie zapomni o Głuszycy. Na pewno znajdzie się okazja by do nas przyjechać na kolejne spotkanie z historią.

Fot. Violetta Torbacka

P.S. Książkę Witolda Pronobisa można nabyć lub wypożyczyć w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Głuszycy (cena promocyjna - 30 zł.)
Więcej  fotografii, także z sali można obejrzeć na stronach internetowych miasta Głuszyca i CK MBP w Głuszycy.