Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 31 lipca 2018

Żyjemy z pracy rąk



Tak sobie myślę w chwili skupienia, choć nie zdarza mi się to zbyt często, że najprostsze, najbardziej wydawałoby się zrozumiałe, niepodważalne  prawdy budzą wiele niejasności i zwątpienia jeśli spróbujemy je przeanalizować od nowa. Na ogół wszystko co robię i piszę, odbywa się w biegu, jest skutkiem zdobytej wiedzy i doświadczenia, odbywa się w ramach nawyków wyrobionych od dziecka. Rzadko mam czas i chęci by pomyśleć nad tym wszystkim co nas otacza bardziej głęboko. Sprawy powszednie biorą górę nad bujaniem w obłokach. Wiem co jest dobre, a co złe, co mogę, a czego nie mogę, co powinienem, a czego nie wolno mi uczynić, co mi pomaga, a co może  zaszkodzić mojemu zdrowiu.

Gdy jednak znajduję czas na refleksje o naszym bożym świecie, to wtedy pojawia się pytanie, czy myślenie jest dobrym sposobem na wzmocnienie pozytywnego stosunku do życia. A może wręcz odwrotnie, lepiej nie myśleć, by nie popadać w zwątpienie.

Myślę sobie, że świat jest jednak zbudowany na zasadach dalekich od doskonałości. By żyć, człowiek potrzebuje tego co najogólniej można nazwać wytworem jego pracy fizycznej, czyli produktu. Mieści się w tym to wszystko, co nazwiemy żywnością oraz to co pozwala nam zaspokoić naturalne potrzeby cywilizacyjne. W pewnym momencie zdaję sobie sprawę z tego, że społeczność na świecie dzieli na dwie części: tych co produkują, a co najogólniej odbywa się w drodze fizycznej pracy i tych co jak to się zwykło nazywać  - pracują umysłowo. Inaczej mówiąc, na wytwórców i eksploatorów ich wytwórczości. Ci co pracują fizycznie, tak zwani robole są fundamentem istnienia, tylko i wyłącznie oni tworzą dochód narodowy, a ci co pracują umysłowo są tylko i wyłącznie konsumentami wypracowanych fizycznie, rękami robotników, rzemieślników i chłopów dóbr.  Pozwalają one im żyć,  najczęściej na poziomie, o którym tzw. klasa producentów może tylko pomarzyć. 

Zaznaczam, nie jestem marksistą. O wiekopomnych dziełach Marksa, Engelsa, Lenina słyszałem tylko w szkole. Nie znam od podstaw ich nauki i wcale nie jest mi ona potrzebna, by zdać sobie sprawę z absurdalności tego świata. Najprościej mówiąc absurd ten polega na tym, że połowa, a może nawet mniej niż połowa społeczności na tym świecie pracując fizycznie produkuje to co jest niezbędne do życia, a pozostała część pełnymi garściami korzysta z ich wysiłku, uzurpując sobie prawo do najdalej idących przywilejów, do sprawowania władzy, do niewyobrażalnych dochodów i zaszczytów.

Rozumiem, że dla porządku w organizacji życia społecznego potrzebni są tzw. pracownicy umysłowi. Nie będę wymieniał ich wszystkich, ale są to prawnicy, lekarze, nauczyciele, urzędnicy, żołnierze, policjanci dziennikarze, ludzie kultury i można by tak jeszcze więcej wymieniać przy czym byłaby to lista dość obszerna. Osobne miejsce zajmują uprzywilejowane szczególnie, doskonale zorganizowane grupy religijne mężczyzn, którzy powołując się na Pismo Święte, z którym  mają najczęściej niewiele wspólnego, żerują na otumanianiu prostych ludzi,  żyjąc w luksusie, o jakim się wielu tym, co dają na tacę nawet nie śniło.

Okazuje się, że ci co produkują są w naszej rzeczywistości niczym, tzw. ciemną masą. Są narzędziem dla polityków rzędu Jacka Kurskiego, który metodycznie za pomocą kupionych dziennikarzy robi im w TVP po prostu wodę z mózgu.  Można im wmówić, że coś znaczą, tak jak to miało miejsce w PRL-u, ale prawda jest taka, że ci co pokończyli szkoły, zdobyli tytuły naukowe lub duchowne, albo znaleźli się we władzach państwowych lub lokalnych, jednym słowem pracownicy umysłowi bez zmrużenia oka, w pełnym przekonaniu, że im się to należy, że oni są kimś wyjątkowym, pełnymi garściami czerpią korzyści z istniejącego układu organizacji życia społecznego.

Nie jestem rewolucjonistą, nie mam zamiaru namawiać moich Czytelników do pójścia na barykady. Wielu z nich należy zresztą do tej  samej grupy, co ja – a więc do tzw. inteligencji pracującej. 

Jestem pacyfistą. Uważam, że najwięcej można osiągnąć drogą ewolucyjnych przemian w świadomości. Oczywiście śni mi się czasem to, że dostojnicy z kręgu najwyższych władz państwowych, urzędowych, naukowych i kościelnych skłonią się przed prostym człowiekiem i podejmią jego dłoń, by ją z należnym szacunkiem ucałować. Jak dotąd obserwuję coraz częściej, że jest odwrotnie.



Wiem że mnie, któremu już pozostało niewiele lat,  nie uda się doczekać takich czasów. W czasach mojej młodości w PRL-u przynajmniej mówiło się o tym otwarcie i tworzyło pozory, że w Polsce władzę dzierży lud pracujący miast i wsi. Dziś władający nazywają siebie „prawdziwymi patriotami” i w imię tego garną z kasy państwowej co się tylko da, a mogą garnąć wszystko, bo są partią rządzącą, mającą rzekomo poparcie większości społeczeństwa. Oczywiście jest to wierutne kłamstwo, bo w wyborach brała udział połowa uprawnionych do głosowania, a PiS uzyskał większość, ale tej drugiej połowy.

Osobiście jako nauczyciel mieszczę się w klasie pracowników umysłowych, ale wywodzę się ze wsi, praca fizyczna nie jest mi obcą, często bywała konieczną ze względów materialnych, może dlatego dla ludzi pracy żywię głęboki szacunek.


niedziela, 29 lipca 2018

Najwyższy czas - na lasoterapię!



 Mamy to szczęście, że polskie lasy są otwarte dla każdego i możemy po nich swobodnie wędrować. Wystarczy nawet godzinny spacer, by odczuć korzystny wpływ przyrody na nasze zdrowie - mówi Małgorzata Anna Charyton, antropolog medyczny i przyrodnik, która w ramach festiwalu Podlasie Slow Fest prowadzi m.in. warsztaty leczenia lasem.

W dzieciństwie mieszkałam z rodzicami w drewnianej chatce w głębi Puszczy Knyszyńskiej na Podlasiu. Żyliśmy w pewnym oddaleniu od niewielkiej wioski, na którą składało się kilkanaście gospodarstw. Cisza, spokój.

Bywały przerwy w dostawie prądu czy wody, które wciąż jeszcze zdarzają się w Supraślu, gdzie dziś mieszkam, są atrakcją. Przypominają mi dzieciństwo w dziczy.

Jako dziecko nie słyszałam ujadania wioskowych psów, tylko wycie szczeniąt wilków na bagnach za stodołą. Którejś zimy przez nasze podwórko przeszła cała wataha. Uczyłam się świata przyrody poprzez doświadczenie - rysia po raz pierwszy widziałam, kiedy wspinał się na nasz płot. Rykowisko też odbywało się tuż za tym płotem. Żubry widywałam częściej niż gospodarskie krowy.

Dorastanie w otoczeniu lasu i dzikich zwierząt nauczyło mnie uważności na przyrodę i szczególnego sposobu bycia w przestrzeni. Zauważyłam to dopiero na studiach, kiedy mieszkałam w wielkim mieście. Dzisiaj wykorzystuję swoje doświadczenia, prowadząc warsztaty z leczenia lasem.

 
Mieszkaniec miasta może nauczyć się podobnej uważności na przyrodę?

W mieście jesteśmy bombardowani ogromem bodźców. Uczymy się je selekcjonować, żeby przetrwać i czuć się dobrze. Odcinamy się od większości, wybieramy tylko te, które są nam potrzebne. Kiedy trafiłam do miasta, nie potrafiłam jeszcze tego robić. Zauważyłam, że bardzo szybko się męczę. W lesie jest dokładnie odwrotnie - najmniejszy szelest, cień czy zapach niosą ze sobą ważne informacje o stworzeniach, które się tam chowają. Żeby je zauważać, trzeba wyostrzyć zmysły. Dla osób, które biorą udział w moich warsztatach leczenia lasem po raz pierwszy, przestawianie percepcji z jednego trybu na drugi to cały proces. Wchodzą do lasu, jakby maszerowali gdzieś chodnikiem i dyskutują o czymś odległym, co nie jest tu i teraz. Proponuję wtedy wyciszenie i proste ćwiczenia pomagające zwiększyć uważność na otoczenie, do którego właśnie trafili. Wtedy zaczynają dostrzegać, jak wiele dzieje się tuż obok nich - jakby znaleźli się na innej planecie.

Na czym polega leczenie lasem?

Terapia lasem, znana jako forest therapy albo silwoterapia, to nie tylko przebywanie w otoczeniu lasu, uczenie się siebie i trenowanie swojej uważności na bodźce wysyłane przez przyrodę. To terapeutyczne doświadczenie kontaktu z żywymi stworzeniami. Wystarczy nawet godzinny spacer, by odczuć korzystny wpływ przyrody na nasze zdrowie. Przebywanie w otoczeniu drzew pobudza nasze ciało do regeneracji, czyli zastępowania martwych komórek młodymi, jednocześnie mobilizuje organizm do produkcji przeciwciał, poprawiając naszą odporność. Przynosi ulgę w wielu chorobach ciała i zaburzeniach psychiki. W Polsce silwoterapia na razie jednak wydaje się być czymś niepoważnym i chyba bardziej kojarzy się z ruchem New Age i ezoteryką.

To jednak coś więcej niż tylko moda. Za silwoterapią stoi solidna podbudowa naukowa sięgająca lat 80. ubiegłego wieku.

Dlatego nie musimy wierzyć w niewyjaśnioną leczniczą moc lasu. Mamy naukowe dowody na to, że to po prostu działa.

Las liściasty też tak na nas działa?

Każdy las wpływa na nas tak samo pozytywnie, ale oczywiście różne gatunki drzew żyją w różnych warunkach. Rosną na podłożu o innym składzie chemicznym, wilgotności i strukturze gleby, w związku z tym produkują odmienne substancje, żeby dostosować to środowisko do swoich potrzeb. Pobyt w otoczeniu drzew liściastych będzie nas pobudzał fizycznie i intelektualnie. Tu wyniki badań naukowych mieszają się z dawnymi wierzeniami ludowymi, na przykład takimi, że kobiety planujące zajście w ciążę powinny siadywać pod jabłonią lub gruszą - bo są płodne i wydają dorodne owoce.

Czego jeszcze nie wiemy o właściwościach lasu?

Czasem mamy skłonność postrzegać drzewa jako nieruchome, obojętne obiekty, podobne do przedmiotów, które nas otaczają. Tymczasem naukowcy mają coraz więcej dowodów na to, że drzewa nie tylko konkurują ze sobą o światło, ale wykonują aktywne i celowe ruchy. To istoty, które potrafią się komunikować, uczyć i w przyszłości korzystać ze swych dawnych doświadczeń, a nawet współpracować ze sobą i dbać o swoich bliskich.

Drzewa ze sobą rozmawiają?

Rośliny komunikują się nad ziemią poprzez zapachy, czyli rozpylanie w powietrzu odpowiednich substancji, które są czytelną informacją dla innych roślin i zwierząt w lesie. Rozmawiają także pod ziemią, używając własnych korzeni. Tą drogą chore lub niedożywione drzewo może nawet otrzymać pomoc od otaczających je zdrowszych osobników - zwykle tych, z którymi jest blisko spokrewnione.

Dodatkowo rośliny, a szczególnie drzewa, wykorzystują niezwykle gęstą i wszechobecną sieć strzępków grzybów, czyli grzybnię, która oplata cały las. Przez setki lat grzyby uważano za pasożyty i źródło chorób roślin. Tymczasem niedawno udowodniono, że wiele gatunków grzybów współpracuje z drzewami nawet bardziej, niż sądzono, stając się ich narzędziem komunikacji. Naukowcy potwierdzili, że przez grzybnię przechodzą impulsy elektryczne, podobne do tych w ludzkim układzie nerwowym.

Brzmi jak scenariusz filmu science fiction.

Niestety, ten scenariusz jest absolutnie obcy tym, którzy powinni stać na straży i otoczyć przyrodę płaszczem ochronnym –  mam tu na uwadze instytucję o nazwie -  Lasy Państwowe.


Ta instytucja jest nagradzana premiami za sukcesywne wycinanie drzew. A jej emblematem na skalę światową stał się ostatnio – grabarz Puszczy Białowieskiej, PiS-owski minister Jan Szyszko, zaufany Ojca Rydzyka, biznesmena w sutannie z Torunia.


Przepraszam moich Czytelników, nie zabieram już im więcej czasu. Idę do resztek lasu na bliskim mi Gomólniku !

sobota, 28 lipca 2018

Każdy z nas jest wierzący



Motto:
„Znałem pewnego ateistę. Poszedł z przyjacielem na ryby. Przyjaciel zarzucił wędkę i wyciągnął kamień, na którym było napisane: „Nie istnieję”. Podpisane: „Bóg”. Na to ateista mówi: „A widzisz!”. Kiedy niedowiarstwo staje się wiarą, głupsze jest od religii – powiedział Flaubert”

( Z książkiTadeusza Boya Żeleńskiego z 1958 roku, p. t. „Obiad Literacki. Proust i jego świat”.)

Chciałbym coś więcej wiedzieć o Bogu, w którego wierzyłem od dziecka, bo tak zostałem wychowany. Właściwie nie wiem o Nim nic. Wiem, że muszę Go kochać, bo On jest stwórcą wszystkiego. I za tę miłość do Boga czeka mnie zbawienie wieczne. Ale to jeszcze nie wszystko. 

Muszę żyć według przykazań Bożych. Co to są te przykazanie boskie i skąd one się wzięły, dowiaduję się o tym w Kościele, na lekcjach religii, w katolickich mediach. Bóg natchnął uczonych proroków, którzy spisali je w uczonych, świętych księgach żydowskich – Starym i Nowym Testamencie. Ale księgi są stare, liczą sobie tysiące lat, pisane wtedy, kiedy świat był zupełnie innym światem niż obecnie. Żeby coś z tego zrozumieć potrzeba kolejnych tłumaczy i uczonych - objaśniaczy, a uczeni za każdym razem tłumaczą i interpretują  te księgi po swojemu.


Wielki Bóg zdecydował się zrobić porządek w Izraelu, więc wysłał na świat swego syna, Mesjasza, Jezusa Chrystusa i pozwolił mu umrzeć śmiercią męczennika na krzyżu, by po tym mógł jednak Zmartwychwstać (Są słowa tak wielkiej wagi, że piszę je dużą literą ). Dlaczego Bóg musiał ukrzyżować swego syna, by ludzie w niego uwierzyli, czy nie mógł tego osiągnąć innym sposobem, przecież jest wszechmogący?


O Synu Bożym wiemy już znacznie więcej niż o samym Bogu. Zastanawiam się nad tym, czy Bogiem jest On – prawdziwy Bóg, czy Jego Syn.  A w ogóle czy Bóg jest jeden, czy dwóch. Okazuje się, że jest jeszcze Duch Święty, czyli w sumie – Trójca Święta. Skąd i po co się znalazł ten Duch, to już sprawa bardziej złożona. I jest też Maryja Dziewica i tajemnicze Niepokalane Poczęcie, i jest Święty Józef, ojciec, nie ojciec Jezusa, i Maryja Magdalena, Oblubienica Jezusa, świadek Zmartwychwstania. Jest do kogo się modlić.


 O Bogu Ojcu wiemy, że to jest On, a dlaczego nie  Ona. Dlaczego musi być On. Chyba tylko dlatego, że słowo Bóg  jest rodzaju męskiego - ten Bóg , a nie rodzaju żeńskiego -  ta Bóg. Ale co na to powiedzą  feministki?

W tej chwili zaczynam rozumieć dlaczego tzw. ideologia gender spotkała się z tak gwałtowną i spontaniczną reakcją kleru. Przecież to same chłopy rządzą światem rzymskokatolickim od wieków, spijają wszystkie wynikające z tego splendory, znoszą  z pokorą oddawane im przez niezliczone stada baranków Bożych hołdy i pokłony, rozkoszują się dostatkami płynącymi z ogromnych, budowanych przez lata rezydencji, majątków i apanaży. A tu nagle po tylu wiekach spokoju i „normalności” wciska się do stołu Bożego, złożonego ongiś tylko i wyłącznie z dwunastu Apostołów – płeć niewieścia. To przecież profanacja tego stołu, apostazja, nikczemne obrazoburstwo. I rzeczywiście – przy stole Bożym zasiadali wyłącznie apostołowie, osoby płci męskiej. A dlaczego ? Takie są zrządzenia Boskie. To właśnie Bóg stworzył w raju Adama, a potem nie wiadomo dlaczego z jego żebra – osobę płci odmiennej – Ewę. Nie przewidział, że to właśnie ona potrafi nakłonić Adama do popełnienia największego grzechu, sięgnięcia po owoc z drzewa Mądrości.

Sprawa jest jasna jak słońce  (pokąd świeci). Winna za wszystko zło, co nas spotyka na tym padole ziemskim jest kobieta. Mówienie o równości płci to bluźnierstwo. Kobieta jest po to by służyła swemu panu. Tak było od prawieków. Taki jest ład boży na tym świecie.

Nie powiem żebym tak mocno buntował się przeciwko temu ładowi, ale gdybym był kobietą nie mógłbym się z tym pogodzić. Ale to właśnie kobiety stanowią trzon wierzących i praktykujacych w łonie Kościoła rzymskokatolickiego.

To nie jest dla mnie najtrudniejsze do zrozumienia. Znacznie trudniejszą jest odpowiedź na pytanie – po co to wszystko? Po co  jest świat i po co człowiek żyje na tym świecie ? Skąd to wszystko się wzięło, jakiemu celowi służy?

Wiem. Odpowiedź na te pytania daje wiara. Jeśli czegoś nie jesteśmy w stanie pojąć, wytłumaczyć racjonalnie i naukowo, to po to jest religia. Trzeba uwierzyć w to, co mówi ksiądz, a księża mają odpowiedź na wszystkie nurtujące nas pytania.

I wtedy życie staje się proste i zrozumiałe. Tylko że tak trudno w to uwierzyć, że Bóg jest nieskończonym miłosierdziem skoro tyle ludzi cierpi z różnych powodów, że Bóg wszystko może, tylko trzeba go cierpliwie prosić, modlić się i przestrzegać jego przykazań, chodzić do spowiedzi i pobierać komunię świętą, wrzucać „co łaska” na tacę i nie szczędzić grosza na chrzty, śluby, pogrzeby  -  słowem być „dobrym chrześcijaninem”. Tylko wtedy możemy sobie zaskarbić jego łaskę i po śmierci pójść do nieba. A jak nie – czeka nas „kara boska”, albo za życia, albo po śmierci. 


Nie mam wyjścia. Chcę czy nie chcę muszę kochać Boga, choć naprawdę nic o nim nie wiem i się nie dowiem, bo na tym polega wiara, by wierzyć w to, co mówią księża. Oni wiedzą o Bogu wszystko, bo tego nauczyli się w seminarium duchownym. Chcesz być taki mądry jak ksiądz  -  idź do seminarium, albo skorzystaj z drugiego wyjścia  -  uwierz księdzu, co mówi na kazaniu, czyli „błędne koło” - idem per idem. 

Możesz jeszcze wybrać trzecią drogę – być ateistą. Ale u nas w Polsce nie radzę. Być „czarną owcą” w niezliczonej trzódce bielusieńkich owieczek i baranków posłusznych swemu pasterzowi, to żadna przyjemność.

Najlepiej więc robić to, co po kryjomu czyni miliony polskich katolików – udawać, że się jest wierzącym. Panu Bogu świeczka, a diabłu ogarek. I za żadne skarby nie mów tego głośno, nie przyznawaj się nawet na spowiedzi.  To nie jest grzechem, mieć wątpliwości, grzechem jest się do tego przyznać, bo wtedy grzeszysz już nie tylko myślą, ale i słowem, a broń Boże, gdyby jeszcze uczynkiem.


No i jeszcze rzecz najważniejsza. Co niedzielę chodź do kościoła. Tam twój kapłan da ci najlepszą polityczną wykładnię, np. -  na kogo jako prawdziwy chrześcijanin masz głosować, a kogo strzec się jak ognia. Jeśli zagłosujesz „po Bożemu” masz to jak w banku, że „łaska boska” cię nie opuści, a ponadto będziesz wierny swemu duszpasterzowi, co dla każdego parafianina jest rzeczą świętą.


I to by było na tyle w kwestii wiary. Chcesz to pogódź się z tym, że wiara nie potrafi ci nic wytłumaczyć sensownie, a jak nie chcesz, to wierz w to co mówią duchowni. W obu przypadkach możesz potwierdzić najprawdziwszą prawdę, że jesteś wierzący. Nawet jak zaczniesz głosić, że jesteś ateistą, to wcale nie znaczy, że jesteś niewierzący. Ateizm to też jest wiara, bo każe wierzyć, że Boga nie ma.


Chyba, że wyłowisz taki magiczny kamień, na którym znajdziesz napis: Boga nie ma, z podpisem Bóg. Wtedy będziesz mógł ogłosić wszem i wobec; Sam Bóg mi to powiedział !

A to wszystko, co napisałem nazywa się w filozofii relatywizmem myślenia. 


Był taki filozof, który napisał: cogito ergo sum - myślę więc jestem, a  nazywał się René Descartes (Kartezjusz). Według niego fakt myślenia jest niepodważalny, a w konsekwencji pewne jest istnienie podmiotu myślącego. Przynajmniej co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

Ciekaw jestem jak Wy, moi znakomici Czytelnicy ?

Fot. Zbigniwe Dawidowicz


czwartek, 26 lipca 2018

Laurka imieninowa - dla Anny



Corocznie dzień 26 lipca zapisuje się w naszej pamięci szczególnie sympatycznie. A dlaczego? Bo w tym dniu są imieniny  -  Anny.  Niezależnie od pogody jest to dzień zawsze słoneczny, bo imię Anny kojarzy nam się z lipcowymi promieniami słońca i kwiecistymi łąkami  w porannych kroplach rosy. Można więc w tym dniu świętować, zwłaszcza że Anna, to imię bardzo popularne, a wszystkie Anie budzą zwykle sympatię i nostalgię. A dlaczego?

Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie wierszem.

Bez Ani  -  życie na bani

Odpowiadam czym dla mnie Anna?
 Zimą Anna, to szalona sanna,
lśniąca w oczach śnieżna hosanna.
A zaś latem, to rosa poranna.
Tak się jawi w mej pamięci  Anna.

Czarem życia są dla mnie Anie,
każda Ania, to nowe doznanie,
chciałbym z Anią byśmy byli sami,
bo bez Ani  -  ani, ani…

Każda Ania jest warta kochania,
to nie ważne czy Hanna, czy Hania,
piszę słowa te pod koniec lipca,
by od Ani otrzymać choć chipsa.

W dniu Imienin świat się  Ani kłania,
każda Ania czuje się jak łania,
jej uroda zniewala i mami,
cóż mam robić bez szans,
bo bez Ani ?


Tym wierszykiem składam wszystkim Annom serdeczne życzenia Imieninowe, ale proszę nie traktować mego wiersza zbyt poważnie, bo już jestem niestety, w sytuacji znanej z wiersza Adama Asnyka „Gdybym był młodszy”.


U nas w Polsce pełnej wiernych - rzecz nie do uwierzenia



Na internetowej stronie facebooka moja znajoma, pani Grażyna Warszczuk, umieściła linka z obrazkiem przedstawiającym sympatycznego starszego pana w roboczym ubraniu na poletku swej farmy i z podpisem: Wygląda jak zwykły, ubogi rolnik. Kiedy się dowiesz kim jest naprawdę będziesz w szoku.

A oto pełna treść tego linku:

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to zwykły rolnik. Mężczyzna na zdjęciu to José Mujica. Mieszka w Urugwaju na niewielkiej farmie razem ze swoją żoną i suczką imieniem Manuela, która nie ma jednej łapy.

José prowadzi skromne i szczęśliwe życie, ale nie uwierzysz kim był wcześniej…

Oto siedziba parlamentu Urugwaju, gdzie wcześniej pracował mężczyzna. Pewnie pomyślisz, że był on dozorcą lub ochroniarzem. Nic z tych rzeczy…

Może w to nie uwierzysz, ale José Mujica był prezydentem Urugwaju w latach 2010 – 2015.

Mężczyzna był określany mianem „najbiedniejszego prezydenta świata”, gdyż 90% swojej pensji wydawał na cele charytatywne. Pójście na jakieś spotkanie w skromnym ubraniu nie było dla niego niczym dziwnym. Bardziej przejmował się polityką, niż tym, jak wygląda.

José jest przyzwyczajony do prostego życia. Po tym jak walczył o wolność kraju, spędził 14 lat w więzieniu, gdy w Urugwaju rządziło wojsko.

Jako prezydent José Mujica traktowany był tak samo, jak wszyscy inni. Sam prowadził swojego Garbusa, gdy dojeżdżał do pracy.

Jako prezydent kraju José mógł mieszkać w pięknym pałacu i pławić się w luksusach. Wybrał jednak skromne życie i mieszkał na farmie razem z żoną i psem.

Wielu polityków mogłoby uczyć się od José. Był on przywódcą ludzi samemu będąc jednym z nich. Teraz José Mujica jest już na politycznej emeryturze. Gdy opuszczał urząd, nie zrobił tego z wielką pompą. Powiedział po prostu „Dziękuję wam”.

Inspirująca historia pokazująca, że mimo władzy można pozostać normalnym człowiekiem. Warto podzielić się nią ze znajomymi.


W internetowej Wikipedii czytam o byłym prezydencie Urugwaju, co następuje:

José Alberto Mujica Cordano ( Montevideo , 20 maja 1935). Jest urugwajskim politykiem , publicznie znanym jako Pepe Mujica . Senator republiki i głowa państwa  od 1 marca 2010 r. do 1 marca 2015 r. Jako uczestnik walk partyzanckich czasów dyktatury został wybrany na posła, senatora, a w latach 2005-2008 był ministrem hodowli, rolnictwa i rybołówstwa. Był przywódcą Ludowego Ruchu Uczestnictwa, grupy większościowej Dużego Frontu. W dniu 30 listopada 2009 r. wygrał wybory prezydenckie , pokonując w głosowaniu Alberta Lacalle'a .
Od 2005 roku jest żonaty z senatorem i historycznym przywódcą MPP Lucią Topolansky. Mujica otrzymał od państwa urugwajskiego prerogatywę w wysokości 260 259 pesos ( 8 300 euro ) miesięcznie za swoją pracę w kraju, ale przekazał około 90% na rzecz organizacji pozarządowych i potrzebujących. Jego samochodem jest rocznik 1987 Volkswagen Beetle  , podarowany mu przez przyjaciół (zwany garbusem).

 
Mieszka na małej farmie w Rincón del Cerro, na przedmieściach Montevideo. W czasie swojej kadencji zrezygnował z mieszkania w pałacu prezydenckim. W odniesieniu do niewielkiej części wynagrodzenia, jaką pozostawiał dla siebie, nazwano go pseudonimem "najbiedniejszy prezydent świata”. W wywiadzie dla kolumbijskiej gazety El Tiempo oświadczył ,że ta kwota pieniędzy jest wystarczająca, biorąc pod uwagę fakt, że wielu z jego rodaków musi żyć za mniejszą kwotę.

Niektórzy wysoko postawieni w rzymskokatolickim kościele w Ameryce Południowej porównują go do papieża Franciszka.

Czy można by znaleźć w naszym kraju podobną mu osobę na prezydenta? Na pewno tak, ale nasz upartyjniony system wyborczy na to nie pozwoli. Nie po to dorwali się PiS-owcy do władzy by teraz dawać przykłady skromności i powściągliwości w wydatkach.  Obecny PiS-owski prezydent poczuł się na tyle nieusatysfakcjonowany swymi zarobkami, że poparł inicjatywę  kolegów z PiS-u, by płacić solidną pensję dla jego żony tylko dlatego, że jest prezydentową. O  rozpasaniu finansowym w rządzie za czasów premier Szydło, jej podróżach wojskowymi samolotami na koszt państwa, o strumieniach pieniędzy płynących  kasy państwowej na utrzymanie dworu Ojca Rydzyka nie warto mówić, bo jest to tak samo jak rzucanie grochem o ścianę.

Trzeba to sobie uprzytomnić, zwłaszcza tą komitywę jaką obserwujemy pomiędzy rządem, a Kościołem opartą na znanej zasadzie - ręka rękę myje. Zbliżają się wybory, najpierw samorządowe, potem parlamentarne. Najwyższy czas by przejrzeć na oczy.