Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 31 października 2017

Potrzeba zadumy


Na kanwie jeszcze świeżych przeżyć związanych z niedawnym aktem desperacji Piotra S., którego wielu Polaków pożegnało w poniedziałkowy wieczór ze łzami w oczach, warto zadać sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego ten człowiek targnął się na własne życie i czy warto było z powodów politycznych ponieść aż taką ofiarę?

Nie ma w całym bożym roku tak stosownej chwili, by choć przez moment podumać o nicości życia ludzkiego, jak właśnie 1 listopada. Obojętnie czy to się stanie nad grobami bliskich osób, czy w świątyni,  czy w domowym zaciszu. Nasz staropolski zwyczaj  gromadzenia się w tym dniu na cmentarzu, zdobienia mogił wieńcami i kwiatami, palenia zniczy, a także cichej modlitwy, to uświęcony tradycją sposób oddawania czci  zmarłym. Jest to najlepszy moment do głębszych rozważań nad tym wszystkim co się dzieje w naszym życiu codziennym, społecznym i politycznym i co my możemy zrobić, by przeciwstawić się złu, które nas otacza.

Nie mam zamiaru dokonywać tutaj jakichkolwiek osobistych analiz i ocen. To nie jest tak proste i jednoznaczne jak czytamy w książkach lub gazetach lub słyszymy na ambonie. Myślę, że wszelkie konstatacje na ten temat są bardzo osobiste i  intymne. Powinny być  dobrze przemyślane, zanim podzielimy się nimi z innymi.

Ale listopadowe święto wyzwala u wielu pisarzy lub poetów potrzebę szerszego otwarcia się na zewnątrz, odsłonięcia zakamarków swej duszy. Warto więc przy tej okazji wzbogacić swoje myśli i odczucia doświadczeniami innych.

Moim Czytelnikom proponuje na dziś głęboko refleksyjny i liryczny wiersz naszego głuszyckiego barda, Natana Tenenbauma, z tomiku jego wierszy p.t. „Chochoły i róża” z 1992 roku. Wiersz nosi tytuł „Listopad”, ale najpierw dla mniej zorientowanych parę słów o autorze. A dlaczego właśnie ten wiersz, to się wkrótce okaże.


Przypominam tylko, że  Natan Tenenbaum, to bliski nam poeta. Dzieciństwo i młodość spędził w Głuszycy. Stąd pognał w szeroki świat stając się w latach siedemdziesiątych znanym w światku warszawskiej bohemy poetą i opozycjonistą. Zyskał sobie duży rozgłos jako autor dwóch znanych i cenionych tomików wierszy: „Chochoły” i „Imię Twoje Rzeczy Pospolitość”. Był działaczem antykomunistycznym, co spowodowało, że musiał opuścić kraj i szukać miejsca za granicą. Znalazł je w Sztokholmie w Szwecji, gdzie prowadził przez lata polonijną kawiarnię i zmarł w wieku 75 lat, w 2016 roku .
Był w Głuszycy znakomitym gościem CK MBP w roku 2002. Przez ostatnie lata swego życia złożony ciężką chorobą  leczył się w sztokholmskim szpitalu. O Natanie i jego twórczości pisałem więcej w moich książkach „Głuszyckie kontemplacje”, a także w blogu „tu jest mój dom”: A oto jego wzruszający wiersz:

„Listopad”
Suita jesienna na temacie z Ernesta Brylla

Żonie, w dalekiej podróży

Jest czasem w listopadzie, miła, taka chwila
Kiedy się dzień jesienny łamie i przesila
Kiedy słońce wybucha nagłym, krótkim spazmem
Nim zapadnie w kulisy stalowo-żelazne
I tylko na obrzeżu ciemnej, chmurnej ściany
Goreje żar nieziemski, dziwny, poszarpany
Zda się – w swojski krajobraz zmienia obcy teren
Jak pod ręką owego Tylmana z Gameren
Który, choć z ziemi obcej, obcej uczeń szkoły
Stawiał  Polsce pałace, zamki i kościoły
I dzisiaj, gdy chcę uciec od kłótni i sporów
myśląc o kraju – widzę Łańcut i Nieborów

...Stare dęby jesiennym pożarem się złocą
Znów kolejną dekadę kurant mi wydzwania
Wracają do mnie ciągle te same pytania
Powracają pytania ze zdwojoną mocą

Pytam siebie – bo kogóż – gdy dzień gaśnie w blaskach -
Czemu smutny Pan Jezus na świętych obrazkach?
Polskość – czy to choroba, przekleństwo, czy łaska?
Dlaczegoż się nie lubią dawni przyjaciele
Czy wolności za mało ludziom , czy za wiele?
Kto nam znów myśli mąci i słowa koślawi?
Czemu krzyżyk na piersi, a w piersi nienawiść ?
Czy kadzidło człowieka do Boga przybliża?
Czy starczy w Polsce Żydów, by rozpiąć na krzyżach?
Jak mam nazwać tę otchłań – niżej dna rozpaczy?
Czy w godzinie ostatniej, człek Bogu przebaczy?
Kiedy przyjdzie ta chwila? … I co będzie później?
Dlaczego – zamiast wierzyć wątpię ? Czemu bluźnię?

...Jest, miła, w listopadzie czasem taka chwila
Gdy wiatr liście jesienne rozrzuca w badylach
Wiatr zamorski, zaduszny wiatr z Polski mnie dopadł
Gdy za oknem november, a w sercu listopad.


No właśnie. Wokół nas na co dzień wciąż toczy się walka – o władzę, o sławę, o pieniądze. Gdzie się nie obejrzeć wszędzie ocean nienawiści, zazdrości, pazerności. Nie umiemy się cieszyć tym co mamy. Nie możemy pogodzić się z tym, że inni maja lepiej. Szukamy wrogów, by mieć na kim wieszać kołki i manifestować swoje fobie. Zapominamy zupełnie o tym, że życie jest krótkie, że często gwałtownie przerwane, że wszystkich nas czeka ten sam los. Dopiero tam nad grobami staje się to szczególnie wyraźne. Czyż nie jest ważna, niezmiernie potrzebna ta chwila zadumy?

-" Es nihil orta sunt omnia et in nihilum omnia revolvuntur"  - "Z nicości wszystko powstało i w nicoś się obróci" .

Ratujmy zanim to nastąpi resztki naszego człowieczeństwa !

poniedziałek, 30 października 2017

Gdzie ma żyjemy ?



 Z samego rana czytam na stronie facebooku:

Ludzie przychodzą pod Pałac Kultury, by zapalić znicz zmarłemu wczoraj Piotrowi S. - mężczyźnie, który podpalił się w akcie protestu przeciwko rządom PiS.
Policja spisuje przybywających...

Wczoraj o godz. 17.20  nadeszła wiadomość, że Piotr S. nie żyje. Proszono, żeby jeszcze nie podawać jego nazwiska. Wieść o śmierci rozeszła się lotem błyskawicy. Dziś mówi o tym cała Polska. Pojawiły się apele o uczczenie tragicznej śmierci prawdziwego Polaka poprzez zapalenie wieczorem zniczy.

Pana Piotra S. nie poznaliśmy osobiście – czytam w internecie.  Ale wiele o Nim wiemy z tego, co o sobie napisał w dwóch listach do opinii publicznej oraz z tego, co nam – a potem kilku innym mediom – opowiedzieli o Nim jego żona i dzieci. Jawi się jako mądry, prawy, szlachetny człowiek (pisał o sobie Szary Człowiek), który nie mógł się pogodzić z tym, co dzieje się w naszej Ojczyźnie. Podjął desperacką decyzję, by ze swego samobójstwa uczynić znak. Jak mówiła nam jego rodzina, prawdopodobnie szykował się do tego aktu wiele miesięcy, ukrywał swój plan przed najbliższymi.

Samospalenie Piotra S. było apelem, wezwaniem, aby „przeciwstawić się temu, co robi obecna władza”. Dręczyło Go, że w polityce dzieją się tak złe rzeczy, a ludzie nie reagują.

Wielu z nas nie wie lub po prostu nie rozumie jak mogło dojść do tak desperackiego czynu, co mogło spowodować samo podpalenie się człowieka o pełnej zdolności umysłowej i w pełni świadomości.
Wyjaśnia nam to w zupełności treść listu, który zostawił. Myślę, że nie wszyscy go znamy, dlatego przytaczam go w całości.

Oto pełna treść listu rozdawanego przez Piotra 19 października 2017 pod Pałacem Kultury:

1. Protestuję przeciwko ograniczaniu przez władzę wolności obywatelskich.
2. Protestuję przeciwko łamaniu przez rządzących zasad demokracji, w szczególności przeciwko zniszczeniu (w praktyce) Trybunału Konstytucyjnego i niszczeniu systemu niezależnych sądów.
3. Protestuję przeciwko łamaniu przez władzę prawa, w szczególności Konstytucji RP. Protestuję przeciwko temu, aby ci, którzy są za to odpowiedzialni (m.in. Prezydent) podejmowali jakiekolwiek działania w kierunku zmian w obecnej konstytucji – najpierw niech przestrzegają tej, która obecnie obowiązuje.
4. Protestuję przeciwko takiemu sprawowaniu władzy, że osoby na najwyższych stanowiskach w państwie realizują polecenia wydawane przez bliżej nieokreślone centrum decyzyjne związane z Prezesem PiS, nieponoszące za swoje decyzje odpowiedzialności. Protestuję przeciwko takiej pracy w Sejmie, kiedy ustawy tworzone są w pośpiechu, bez dyskusji i odpowiednich konsultacji, często po nocach, a potem muszą być prawie od razu poprawiane.
5. Protestuje przeciwko marginalizowaniu roli Polski na arenie międzynarodowej i ośmieszaniu naszego kraju.
6. Protestuję przeciwko niszczeniu przyrody, szczególnie przez tych, którzy mają ją chronić (wycinka Puszczy Białowieskiej i innych obszarów cennych przyrodniczo, forowanie lobby łowieckiego, promowanie energetyki opartej na węglu).
7. Protestuję przeciwko dzieleniu społeczeństwa, umacnianiu i pogłębianiu tych podziałów. W szczególności protestuję przeciwko budowaniu „religii smoleńskiej” i na tym tle dzieleniu ludzi. Protestuję przeciwko seansom nienawiści, jakimi stały się „miesięcznice smoleńskie” i przeciwko językowi nienawiści i ksenofobii wprowadzanemu przed władze do debaty publicznej.
8. Protestuję przeciwko obsadzaniu wszystkich możliwych do obsadzenia stanowisk swoimi ludźmi, którzy w większości nie mają odpowiednich kwalifikacji.
9. Protestuję przeciwko pomniejszaniu dokonań, obrzucaniu błotem i niszczeniu autorytetów, takich jak np. Lech Wałęsa, czy byli prezesi TK.
10. Protestuję przeciwko nadmiernej centralizacji państwa i zmianom prawa dotyczącego samorządów i organizacji pozarządowych zgodnie z doraźnymi potrzebami politycznymi rządzącej partii.
11. Protestuję przeciwko wrogiemu stosunkowi władzy do imigrantów oraz przeciw dyskryminacji różnych grup mniejszościowych: kobiet, osób homoseksualnych (i innych z LGBT), muzułmanów i innych.
12. Protestuję przeciwko całkowitemu ubezwłasnowolnieniu telewizji publicznej i niemal całego radia i zrobieniu z nich tub propagandowych władzy. Szczególnie boli mnie niszczenie (na szczęście jeszcze nie całkowite), Trójki – radia, którego słucham od czasów młodości.
13. Protestuję przeciwko wykorzystywaniu służb specjalnych, policji i prokuratury do realizacji swoich własnych (partyjnych bądź prywatnych) celów.
14. Protestuję przeciwko nieprzemyślanej, nieskonsultowanej i nieprzygotowanej reformie oświaty.
15. Protestuję przeciwko ignorowaniu ogromnych potrzeb służby zdrowia.

Protestów pod adresem obecnych władz mógłbym sformułować dużo więcej, ale skoncentrowałem się na tych, które są najbardziej istotne, godzące w istnienie i funkcjonowanie całego państwa i społeczeństwa.

Nie kieruję żadnych wezwań pod adresem obecnych władz, gdyż uważam, że nic by to nie dało.
Wiele osób mądrzejszych i bardziej znanych ode mnie, podobnie jak wiele instytucji polskich i europejskich wzywało już te władze do różnych działań i niezmiennie te apele były ignorowane, a wzywający obrzucani błotem. Najpewniej i ja za to, co zrobiłem też takim błotem zostanę obrzucony. Ale przynajmniej będę w dobrym towarzystwie.

Natomiast chciałbym żeby Prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęła do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i że mają moją krew na swoich rękach.

Wezwanie swoje kieruję do wszystkich Polek i Polaków, tych którzy decydują o tym kto rządzi w Polsce, aby przeciwstawili się temu, co robi obecna władza i przeciwko czemu ja protestuję.

I nie dajcie się zwieść temu, że co jakiś czas działalność władz uspokaja się i daje pozór normalności (jak choćby ostatnio) – za kilka dni, czy tygodni znowu będą kontynuować ofensywę, znowu będą łamać prawo. I nigdy nie cofną się i nie oddadzą tego, co już raz zdobyli.

Wprawdzie to już dość wyświechtane powiedzenie, ale bardzo tutaj pasuje: Jeśli nie my, to kto? Kto jak nie my, obywatele ma zrobić porządek w naszym kraju? Jeśli nie teraz, to kiedy?

Każda chwila zwłoki powoduje, że sytuacja w kraju staje się coraz trudniejsza i coraz trudniej będzie wszystko naprawić.

Przede wszystkim wzywam, aby przebudzili się ci, którzy popierają PiS – nawet jeśli podobają się wam postulaty PiS-u, to weźcie pod uwagę. że nie każdy sposób ich realizacji jest dopuszczalny. Realizujcie swoje pomysły w ramach demokratycznego państwa prawa, a nie w taki sposób jak obecnie.

Tych, którzy nie popierają PiS, bo polityka jest im obojętna albo mają inne preferencje, wzywam do działania – nie wystarczy czekać na to co czas przyniesie, nie wystarczy wyrażać niezadowolenia w gronie znajomych, trzeba działać. A form możliwości jest naprawdę dużo.

Proszę was jednak, pamiętajcie, że wyborcy PiS to nasze matki, bracia, sąsiedzi, przyjaciele i koledzy. Nie chodzi o to żeby toczyć z nimi wojnę (tego właśnie by chciał PiS) ani „nawrócić ich” (bo to naiwne), ale o to, aby swoje poglądy realizowali zgodnie z prawem i zasadami demokracji. Być może wystarczy zmiana kierownictwa partii.

Ja, zwykły, szary człowiek, taki jak wy, wzywam was wszystkich – nie czekajcie dłużej. Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj; zanim całkowicie pozbawi nas wolności.

A ja wolność kocham ponad wszystko. Dlatego postanowiłem dokonać samospalenia i mam nadzieję, że moja śmierć wstrząśnie sumieniami wielu osób, że społeczeństwo się obudzi i że nie będziecie czekać, aż wszystko zrobią za was politycy – bo nic nie zrobią!

Obudźcie się! Jeszcze nie jest za późno!


Policja już się obudziła. Powstają „czarne listy” osób, które tak samo jak Piotr S. pokochali wolność. Niestety, na takie uczucie  nie ma u nas miejsca w tym kraju. Najwyższy czas by zadać sobie to pytanie: Gdzie my żyjemy?

niedziela, 29 października 2017

Uwierzmy w cuda - listopadowe refleksje



Tak się już przyjęło - o listopadzie sądzimy, że jest najsmutniejszym miesiącem w roku. Rozpoczyna się pokłonem nad mogiłami zmarłych na cmentarzu i ta żałobno - refleksyjna atmosfera promieniuje aż do Andrzejek, na końcu miesiąca Niewątpliwie trudno zachować pogodę ducha, gdy myślimy o śmierci i wspominamy z bólem serca naszych najbliższych, którzy od nas odeszli.

Nic nie pomaga, że 1 listopada, to przecież Wszystkich Świętych, a więc święto najwyższych autorytetów Kościoła i powinniśmy się cieszyć, że zostali wyniesieni na ołtarze. Nie cieszy nas to, że właśnie pierwszego listopada cmentarze zamieniają się w fantastyczne ogrody kwiatów i iluminacji świetlnych, co świadczy dobrze o nas, bo staramy się jak możemy najlepiej oddać cześć tym, którzy opuścili życie doczesne.

Listopad nie czaruje nadmiarem słonecznej pogody w naszej strefie klimatycznej. W tym miesiącu w przyrodzie usypia na pół roku życie biologiczne roślin. W samej nazwie miesiąca jest wskazanie, że liście opadają. Pochmurne niebo, mglistość, błotnistość, a do tego nierzadko ziąb i krótkość dnia w stosunku do długości nocy, to wszystko sprawia, że nie mamy powodów do radości w listopadzie.

Czy wobec tego powinniśmy godzić się z tym, że ma być miesiącem smutnym? Czy właśnie z powodu tych wszystkich okoliczności nie trzeba poszukać w listopadzie momentów pogodniejszych?

Wiem, że 1 listopad, to nie jest  dzień właściwy do zachwytów nad pięknem otaczającego nas świata przyrody. Nie jest to dzień do dzielenia się swymi fascynacjami nad dziełami, które stworzyła ręka ludzka. Nie jest to dzień pogodny, nawet wtedy, gdy zaświeci słońce. Nie jest to święto Wszystkich Świętych, bo wtedy powinniśmy się radować ich pobożnym życiem A my tymczasem w tym dniu gromadzimy się kto tylko żyw na cmentarzach, by tam na grobach naszych bliskich układać kwiaty,  rozpalać znicze i szeptać słowa modlitwy.

Zostawmy jednak tą rozbieżność liturgiczną jako mniej ważną na boku. Ważne jest to, że jest taki dzień, w którym niewielu z nas pozostaje w domu. Udajemy się na cmentarz, bo trzeba przynajmniej raz w roku oddać cześć, tym którzy odeszli.


Chcę więc dla zachowania właściwego nastroju powagi i smutku  zaproponować odrobinę dobrej poezji i przypomnieć parę przejmujących strof jednego z najpiękniejszych poematów, jakie znam, a poświęconego tragicznym losom nieszczęsnej matki, którą bogowie Olimpu za to, że się chełpiła swymi dziećmi, pokarali najokrutniej jak tylko można sobie wyobrazić, zabijając na jej oczach z łuku jej siedmiu synów i siedem córek.

Oczywiście, była to bogini Niobe, córka Tantala, żona Amfiona, króla Teb, z którym miała tak liczną gromadę dzieci. Na widok tego mordu Niobe osłupiała z przerażenia i straciła zmysły. Boga Zeusa ogarnęła litość, więc by nie cierpiała więcej, umieścił ją na górze Sypilos i zamienił w skałę. Z jej oczu spływały strumieniem łzy. Odtąd Niobe stała się symbolem matki boleściwej, uosobieniem wszystkich innych matek doświadczonych tak okrutnie przez los.


Konstanty Ildefons Gałczyński zachwycił się marmurową głową Niobe, która szczęśliwym trafem znalazła  się w Muzeum w Nieborowie, niedaleko Warszawy. Posąg Niobe postawili Rzymianie w czasach średniowiecznych w Bizancjum, ale po wkroczeniu do miasta Mahometa II statuę powalono na ziemię i głowa odłupała się. Odnaleziona po latach na brzegu Morza Azowskiego przez ekspedycję uczonych carowej Katarzyny II dostała się w XVIII wieku w ręce rodziny Radziwiłłów.

Wiem, że Konstanty Ildefons Gałczyński jest uwielbiany tak samo przeze mnie jak przez warszawską, bliską mi od niedawna blogerkę i  pisarkę Jadwigę Śmigierę, która w swym blogu nazwała się Stokrotką. Piszę o tej bliskości po przeczytaniu jej książek, w których dostrzegłem to wszystko, co sobie cenię w trudnej sztuce pisania blogu i na jego kanwie – pisania książek. Ale o Jadwidze powiem nieco więcej za chwilę.

Teraz dla stworzenia właściwego nastroju, oddaję głoś Wielkiemu Konstantemu i proszę poczytajmy w skupieniu  wybrane strofy z jego wielkiego poematu „Niobe”:

Uwertura:

Nieforemna, niewesoła
dzień i noc nad brzegiem morza
stoi w skałę przemieniona

biedna córa Tantalowa
biedna żona Amfiona
Niobe, nieszczęsna rodzica –

siedmiu synów, siedem córek
Diana z Apollonem z łuku
rozstrzelali jej o świcie.

Wokół pustka bezroślinna
żadnych świateł elektrycznych
na kamieniu stoi kamień.

Niebo patrzy zimno w Niobe,
ciemna chmura błyska spodem
woda kamień ochlapuje…

Stoi Niobe z wielką głową
śnieg nad głową zakołował
głową żony muzykanta

głową żony Amfionowej,
głową córy Tantalowej
tyle śniegu na powiekach

Nie padają łzy kamienne,
nie rozświeca się poranek,
tylko mewy wrzeszczą.

Mała fuga

Jaki wiatr, jaki los cię porwał
Europy drogami na postrzał?
Kto cię w ręku miał, kto cię podziwiał,
Najpiękniejsza z głów słowiańsko-grecka?

Kto cię woził w karecie przez zaspy?
Kto morzami ciągnął na dnie kufra?
Jaki biskup urwał „Pater Noster”,
by zapatrzyć się w ciebie jak w obraz?

Świadkiem byłaś, głowo,  jakim zbrodniom?
W jakich krajach, państwach, w której stronie?
Jaki łotr w nos ci błyskał pochodnią,
W nos twój piękny jak słoneczny promień?

Może właśnie Tycjan w noc wenecką
patrząc w ciebie oszalał z zachwytu
i od stołu wstał i na szyderstwo
włosy twoje przybrał w wianek z mirtu?

Wielka głowo, wielkiego posągu
Jaka burza? Majowa? Śniegowa?,
By przez Morza Czarnego szmaragdy
Płynąc, gwiazdą spaść na brzeg Azowa?


Nieborów
Duży koncert skrzypcowy

Jest lampa na łańcuchach, co dotknięta skrzypi,
kobieta z parą rogów i ogonem rybim,
zowią ją meluzyną, czasem bergamaską,
pod stropem nad cieniami jakby płynie płasko
i światłami przemawia jak słowami człowiek.

Właśniem pod taką lampą siedział w Nieborowie,

W twarz Niobe zapatrzony. Niobe z Nieborowa.
iskry od meluzyny biegły wzdłuż belkowań

i listopad nadchodził w zabłoconych butach,
z liściem klonu we włosach,
z resztką słońca w sercu….

Zacząłem w Nieborowie po pokojach brodzić
i od Niobe odchodzić i znów do niej schodzić,

Powracać i uciekać przez korytarz przykry,
Meluzyna w twarz Niobe upuszczała iskry,

Z choinki Beethovena cacka spadające,
które Chopin pozbierał i przemienił w słońce…


To tylko drobne wycinki poematu, w którym wzniosły nastrój i nadzwyczajna melodyjność splotły się z głęboką refleksją nad tragicznym losem nieszczęsnej bogini Niobe, matki boleściwej, pokaranej z bezwzględnym okrucieństwem przez swoich bliźnich z Olimpu. Mitologia grecka jest cyniczna i bezlitosna, świat bogów nie daje ani schronienia ani nadziei - i zapewne dlatego jest tak przejmująco prawdziwa. Ludzie skazani są na samych siebie, muszą podejmować rozpaczliwe decyzje, odpowiadać na pytania, na które nie ma odpowiedzi i rozwiązywać problemy, które nie mają rozwiązania. Taka tragedia mogła narodzić się tylko w Grecji.

Może właśnie dlatego Jadwiga Śmigiera okazuje się szczególną wielbicielką poezji Konstantego, a tego o czym pisze w swoich wspomnieniach z fantastycznych wyjazdów w lasy olsztyńskie do uwielbianej przez Konstantego leśniczówki Pranie, a także o pobycie w pałacu - muzeum w Nieborowie nie potrafię opisać. Trzeba po prostu zajrzeć do jej książki.

Przytoczyłem tylko drobne fragmenty poematu, który jak wielki koncert symfoniczny brzmi mi w uszach, kiedy tylko pomyślę o niegodziwościach tego świata. Wracam do tych strof już z pięćdziesiąt lat,  podobnie jak do przejmującego szlagieru  „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena, bądź też  "Tańczące Eurydyki" Anny German. Mogę czytać i słuchać  je bez końca. Są to doskonałe dzieła wielkich artystów, dzięki którym życie staje się łagodniejsze, piękniejsze i wartościowsze. To jest właśnie odpowiedź na pytanie o potrzebę sztuki  Myślę, że w takim dniu jak 1 listopada warto też o tym pomyśleć.

Ale warto też odskoczyć przez chwilę od tragizmu artystycznej wizji mitu greckiego, by spojrzeć na świat i na to co mamy na tym świecie w darze oczyma warszawskiej pisarki. Okazuje się, że potrafiła ona dostrzec dzieła natury znacznie bardziej przewyższające swą doskonałością to, co może stworzyć człowiek. W jej pierwszej książce „Zwariowałam” znalazłem rozdział, który mnie całkowicie zachwycił i wzruszył. Autorka pisze o Tatrach jako najpiękniejszych górach świata. Ma prawo tak napisać, bo jak sama przyznaje:

Byłam przecież w innych, dużo większych i wyższych masywach górskich, w Alpach na Aiquille du Midi w Masywie Mont Blanc, na Pilatusie koło Lucerny, na Rigi, na Kaukazie i przejechałam w poprzek Gruzińską Drogę Wojenną. Ale swojego zdania na temat Tatr nigdy  nie zmieniłam i nie zmienię. Są najpiękniejsze.

I dalej w jej książce czytamy:

„Dla wielu ludzi te pasma górskie są miejscem świętym. Nawet ci, którzy nie wierzą w Boga, przyznają, że w nich łagodnieją, stają się bardziej pokorni. Chodząc po górach z reguły wyciszają się i przyznają, że jest to miejsce wyjątkowo piękne i majestatyczne. I ktoś to piękno musiał stworzyć. Jakaś nieznana siła, tylko jakby ją nazwać? Bo gdy schodzi się z Zawratu i patrzy przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich, to przecież nie myśli  się o tym, że jakiś milion lat temu zaczęła się epoka lodowcowa, iż trzy, cztery razy te lodowce się cofały, pozostawiając po sobie w dolinach piękne stawy i że to one rzeźbiły ten teren…

W Tatry chodzę głównie po to, by odpowiedzieć sobie na pytania postawione w dolinach, w ciągu całego roku, w smutne dni zimowe i późnojesienne, w czasie choroby ciała i duszy. By zrozumieć rzeczy i sprawy, które mnie przerastają i którym ciągle się dziwię i nie mogę się z nimi pogodzić… I z każdej wycieczki w Tatry wracam pogodzona, radośniejsza, spokojna, silniejsza. A z drugiej strony jestem potem trochę smutna, że zostawiam za sobą ten wyjątkowy cud.

Po tym co napisała Stokrotka nie mam już wiele do powiedzenia. Przesyłam jedynie serdeczne zaproszenie:  przyjedź do nas Stokrotko w Sudety, nawet niekoniecznie w Karkonosze ze Śnieżką. W bliskich nam Górach Sowich, Wałbrzyskich, Kamiennych, możesz też oniemieć z zachwytu. I potwierdzić, że u nas też dzieją się cuda.

To właśnie ten cud tworzenia widoczny w każdej miniaturowej drobince żyjącej istoty, a jeszcze mocniej we wszechogarniającej przyrodzie nie mówiąc o wielkim, gigantycznym świecie, czyni nas kruszynkami, które tym są cenniejsze, jeśli wierzą w cuda. Jak w ogóle można nie wierzyć?

A jeśli uwierzymy, to miesiąc listopad okaże się dla nas jak wszystkie inne miesiącem cudownym.







sobota, 28 października 2017

" Bogu na chwałę..."



było - minęło



To o czym opowiem za chwilę budzi we mnie uczucie zażenowania i złości. Czuję się upokorzony kłamliwymi hasłami o samorządności, o tym że w  swojej gminie możemy sami decydować, co jest dla nas najlepsze. By jednak odpowiednio opisać ten problem muszę wrócić do przeszłości.

Co wiemy o przeszłości naszego miasta?  Czy warto do tego powracać? Czy to ma jakieś znaczenie? Myślę, że tak, choć nie jest takie proste i łatwe. Wielu z nas nie ma na to czasu, wielu nie czuje takiej potrzeby.

A przecież każde miasto i wieś, każdy obiekt publiczny czy prywatny, każda skiba ziemi uprawnej, każdy ogród, a nawet drzewo rosnące przy drodze, to efekty czyjeś troski, zabiegów i pracy, czyjegoś wysiłku i poświęcenia.  

By przekonać o tym, jak ważną jest pamięć o przeszłości i jak ważnym jest, by docenić osiągnięcia byłych niemieckich gospodarzy naszego miasta opowiem ciekawą historię jednego z okazałych budynków publicznych w Głuszycy. Myślę, że zainteresuje ona wszystkich słuchaczy, choć może nie jest aż tak przebojowa jak kłamliwe, oszukańcze hasła o „dobrej zmianie” obozu rządzącego dziś w naszym kraju.

„Dies haus soll rargen hoch und hehr,
Gott zur Ehr, der Jugend zur Lehr, der Tugend zur Wehr !”

„Ten dom powinien wznosić się i rozwijać
Bogu – na chwałę, młodzieży – na naukę, cnocie – na obronę!”

Takie motto przyświecało budowniczym wyniosłego budynku z czerwonej klinkierówki wznoszącego się w centrum, na wysokim zboczu nad główną drogą prowadzącą przez ówczesną Wüstegiersdorf, dzisiejszą Głuszycę. Wypowiedział je proboszcz Lorenz 15 kwietnia 1901 roku w dniu uroczystego otwarcia nowo zbudowanej szkoły, będącej chlubą i ozdobą prężnie rozwijającej się, uprzemysłowionej gminy. Proboszcz parafii Ksiądz Dziekan Lorenz mieszkał obok kościoła w Głuszycy Górnej. Jego nagrobek znajduje się jeszcze na tamtejszym cmentarzu.

Szkoła i Kościół były ze sobą ściśle związane, ale w Głuszycy były dwa Kościoły w osobliwy sposób podzielone, nie oznacza to że były wobec siebie wrogie. Dla uniknięcia jakichkolwiek konfliktów w szkole zaplanowano dwie odrębne kondygnacje i dwa wejścia – jedno dla dzieci ewangelików, drugie dla katolików. Wszyscy uczniowie uczyli się pod jednym dachem, ale byli podzieleni na klasy według wyznania. Były dwie władze szkolne, dwóch dyrektorów i dwóch inspektorów. Jednym z nich był pastor Noack, z ewangelickiego kościoła Matki Boskiej Królowej Polski, drugim – proboszcz katolicki Lorenz, o którym była mowa powyżej. W dniu otwarcia szkoły obydwaj ją poświęcili i pobłogosławili, akceptując w całej rozciągłości  ideę przewodnią szkoły, zaczynającą się od pięknej maksymy wspomnianej na wstępie. Warto przytoczyć tutaj fragment przemówienia inspektora Vigoroux odnotowany w kronice szkolnej prowadzonej przez zasłużonego nauczyciela, Kutnera, cytuję: „…podczas gdy wielkie budowle lat minionych popadły w ruinę, jak na przykład zamek Rogowiec, który był głównym miejscem walk i rozbojów, powstają dzisiaj budowle, gdzie młodzież może się rozwijać duchowo, by później zająć godne miejsce w społeczeństwie. Taką budowlą jest nowo zbudowana, dziś uroczyście poświęcona szkoła.”

Każdy mieszkaniec Głuszycy domyśla się od razu, że mowa tu o budynku szkolnym przy ul. Grunwaldzkiej, dawnej „jedynce”, potem przez kilka lat gimnazjum, a  obecnie – łza się w oku kręci, obecnie przedszkolu o docelowo żłobku!

Odsłońmy więc ciekawsze fakty historyczne z przeszłości szkoły. To że wiemy o szkole więcej niż podają dostępne źródła historyczne jest zasługą władz gimnazjum, które odważyły się nawiązać kontakty z niemieckimi przesiedleńcami i od kilku lat gościć ich w murach szkoły, w której uczyli się w latach dzieciństwa. Jeśli piszę o odwadze władz gimnazjum, to nie bez kozery, bo przecież byliśmy przez wszystkie lata PRL-u przyzwyczajani do tego, aby ukrywać niemiecką przeszłość tych ziem, o których się mówiło tylko i wyłącznie, że są to prastare ziemie piastowskie, a niemieckich przesiedleńców traktowano jak potencjalne zagrożenie (bo mogą w każdej chwili tu powrócić i przegonić polskich osadników). Ten stereotyp myślenia funkcjonuje do dziś, choć jesteśmy już we Wspólnej Europie, gwarantującej nienaruszalność granic, a odwiedzający gimnazjum Niemcy na każdym kroku podkreślają, że o żadnym powrocie do Głuszycy nikt z nich nie myśli, ale jest to ich „gniazdo rodzinne” – Heimat, który dla każdego człowieka wiąże się ze wspomnieniami z lat młodości, najpiękniejszymi i niepowtarzalnymi. Są to więc wycieczki nie tylko krajoznawcze, ale i sentymentalne – za każdym razem wywołujące wzruszenie.

Powróćmy jednak do historii, bo jest jeszcze kilka ciekawych rzeczy do powiedzenia.

Budowa szkoły nie była łatwa i przyjemna. Najpierw w 1891 roku wykupiono grunty, na których obok budynku szkolnego planowano budowę sali gimnastycznej i boiska sportowego Kosztowało to na owe czasy pokaźną sumę – 6300 marek. Później wyłoniono wykonawcę robót, majstra Langera, który w listopadzie 1900 roku ukończył budowę, tak że można było oddać do użytku część pomieszczeń dla Szkoły Gospodarstwa Domowego.

Była to szkoła dla dziewcząt, które uczyły się w niej wychowywać dzieci, dobrze gospodarować pieniędzmi, sprawnie wykonywać domowe prace, smacznie gotować, jednym słowem – być doskonałym materiałem na żonę. Owa Szkoła Gospodarstwa Domowego stała się częścią szkoły podstawowej, otwartej jak już wspomniano w 1901 roku. W 1919 roku włączono do budynku jeszcze – „wyższe klasy”, w których realizowano program gimnazjum. Ułatwiało to kontynuowanie nauki na miejscu bez konieczności dojazdu do Wałbrzycha lub Świdnicy, co w tamtych czasach nie było sprawą prostą.

1 stycznia 1940 roku, a więc po wybuchu II wojny światowej, obie szkoły – ewangelicka i katolicka zjednoczyły się i zostały wyłączone spod wpływów Kościołów.

W czasie wojny życie szkoły toczyło się normalnie, choć zmalała liczba uczniów i wstrzymano funkcjonowanie klas gimnazjalnych. Pod koniec wojny – w związku z olbrzymią ilością chorych więźniów w rozmieszczonych w Głuszycy, w podobozach obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – otwarto w budynku szkolnym tymczasowy szpital. Dopiero we wrześniu 1946 roku do budynku powróciła ponownie dziatwa szkolna. Była to już polska szkoła dla polskich dzieci, tak jak cała gmina Głuszyca, bo znalazła się ona na Ziemiach Zachodnich, które mocą Układu Poczdamskiego znalazły się w nowych granicach państwa polskiego.

Ile takich okazałych budynków o swojej nieznanej, nie odkrytej historii znajduje się wokół nas? Czy nie warto próbować poznać ich rodowód, odsłonić karty przeszłości. Jestem przekonany, że staną się one nam bliższe, że pozwolą trwalej się związać z tą ziemią, której staliśmy się gospodarzami.

to właśnie ten czerwony budynek, fot. Czesława Sieradzkiego

Budynek szkolny w Głuszycy służył kształceniu i wychowaniu dzieci i młodzieży do wczoraj, tak jak dawniej – „Bogu na chwałę, młodzieży na naukę, cnocie na obronę”. Od czasów jego zbudowania minęło już ponad 100 lat, ale w jego wyglądzie zewnętrznym nie zmieniło się wiele. Świadczy to wymownie o jego budowniczych. W dodatku jest to unikat architektoniczny objęty opieką konserwatora zabytków.

Gimnazjum polskie w tym budynku spełniało bardzo ważną rolę edukacyjną i wychowawczą. Przedłużało przez trzy lata możliwość kontynuowania przez młodzież z całego miasta nauki na miejscu bez konieczności dojazdu do Wałbrzycha. Gimnazjum w znacznej mierze poprawiło stan techniczny budynków, wzbogaciło się w nowoczesne pomoce naukowe i sprzęt audiowizualny, odnowiło salę gimnastyczną i boiska sportowe, cieszyło się rosnącym uznaniem rodziców i władz samorządowych.

Bezwzględność PiS-owskich reformatorów systemu edukacji zmusiła samorządowe władze miejskie do likwidacji gimnazjum. Nie miały one w tej sprawie nic do powiedzenia. Starają się ratować budynek i jego zaplecze, organizując w nim przedszkole i żłobek. Głuszycka „jedynka”, a potem gmach gimnazjalny trzeba znów reorganizować, by dostosować go do potrzeb dzieci najmłodszych. A młodzi ludzie po ośmioklasówce jak za dawnych czasów PRL-u będą dojeżdżać do szkół wałbrzyskich. A dlaczego ? Bo tego wymaga „dobra zmiana”.

Cieszmy się, że jeden cel  tej historycznej budowli pozostał constans: Bogu na chwałę !