Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 30 marca 2014

Wielkanoc ma swą moc !


rozmaitości świąteczne


Najwyższy czas by pomyśleć o Wielkanocy. Zbliżają się te święta jak co roku na Wiosnę i w tym kryje się także ich przemożna moc oddziaływania. Ale Wielkanoc to przede wszystkim święto religijne, pamiątka Zmartwychwstania Pańskiego, najstarsze i najważniejsze święto chrześcijańskie. Wokół zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią skupia się cała liturgia i teologia Kościołów katolickiego, protestanckiego i prawosławnego. Wierni najpierw przeżywają w żałobie mękę Pańską wraz z ukrzyżowaniem Jezusa Chrystusa, aby w niedzielę wielkanocną cieszyć się z Jego zmartwychwstania. Dzień ten jest dniem powagi i zadumy, wprawdzie różnie celebrowany, jednak wszędzie mający radosny i podniosły charakter.
Wielkanoc poprzedza wielki post, ostatni zaś tydzień, zwany jest Wielkim Tygodniem. Wszystko po to, by upamiętnić i należycie uczcić śmierć krzyżową Jezusa Chrystusa i jego triumfalne zmartwychwstanie.

Przez całe wieki ukształtowała się różnorodna, bogata i piękna tradycja obchodów Świąt Wielkanocnych. Różnice są niewielkie pomiędzy Kościołami i krajami, istota świąt pozostaje wszędzie ta sama. W Polsce Święta Wielkanocne obchodzone są szczególnie uroczyście.

W niedzielę wielkanocną w godzinach porannych odprawiana jest uroczysta rezurekcja (co po łacinie oznacza zmartwychwstanie). Swymi tradycjami sięga ona średniowiecza. Msza Św. rezurekcyjna kończy się zwykle uroczystą procesją wokół kościoła. W wielu kościołach miejskich i wiejskich urządzane są inscenizacje Grobu Pańskiego. Pełnią przy nich honorowe warty żołnierze, strażacy i harcerze. W Wielką Niedzielę grób jest już pusty, bo właśnie Chrystus zmartwychwstał. Księża w czasie rezurekcji obwieszczają wiernym podniosłym głosem: Alleluja ! Radujmy się, bo spełniła się zapowiedź Pisma Świętego o boskim zmartwychwstaniu. Po powrocie do domu w gronie rodzinnym zasiadamy do uroczystego śniadania wielkanocnego, które rozpoczyna się składaniem życzeń i dzieleniem się święconką z koszyczka. Na stołach znajdują się jajka, wędliny, wielkanocne baby i mazurki. Stoły zdobione są bukietami z bazi i pierwszych wiosennych kwiatów.

Poniedziałek Wielkanocny zwany jest Lanym Poniedziałkiem, albo Śmigusem-dyngusem. To drugi dzień świąt Wielkiej Nocy. W polskiej tradycji tego dnia polewa się dla żartów wodą inne osoby, nawet nieznajome. Polewanie wodą nawiązuje do dawnych praktyk pogańskich, łączących się z symbolicznym budzeniem się przyrody do życia i co rok odnawialną zdolnością ziemi do rodzenia. Do dziś zwyczaj kropienia wodą święconą pól w poniedziałkowy ranek przez gospodarzy ma miejsce w niektórych wsiach na południu Polski.

Polska tradycja potraw wielkanocnych jest bardzo bogata i nie ma chyba innej tak urozmaiconej tradycji kulinarnej na czas obchodów Świąt Wielkanocnych. Czekamy na to śniadanie przez cały Wielki Post, zatem nie dziwi fakt, że wszystkiego co znajduje się na stole staramy się skosztować choćby po troszeczkę.
 Na tradycyjnym stole wielkanocnym nie może zabraknąć takich potraw jak: żurek wielkanocny, biała kiełbasa, szynka świąteczna, faszerowane jajka, ćwikła, baba wielkanocna, mazurek, sernik.
A po obfitym świątecznym śniadaniu zapraszamy wszystkich do wielkanocnych zabaw z pisankami. Najbardziej znaną wśród dzieci i młodzieży jest zabawa „jajko o jajko”. Potrzebna jest jedna pisanka na osobę; zawodnicy siadają naprzeciwko siebie; należy uderzyć jajkiem o jajko partnera; wygrywa ten zawodnik, którego jajko nie będzie po obu stronach zbite.

Święta obchodzone są uroczyście nie tylko w kościele i w domu. Coraz liczniej włączają się do naszej rodzimej tradycji wielkanocnej domy kultury lub różne organizacje i stowarzyszenia. Dużym powodzeniem cieszą się różnorodne konkursy i jarmarki świąteczne.

Na internetowej stronie „wałbrzyszek com” czytam o takich lokalnych imprezach wielkanocnych:

Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych głuszyckie Centrum Kultury-MBP zaprasza wszystkich, którzy lubią piec ciasta, do wzięcia udziału w konkursie mającym na celu m. in. kultywowanie kulinarnych tradycji świątecznych.

– Zadaniem konkursowym jest upieczenie ciasta – może być ono tradycyjne, jak np. mazurek, babka lub sernik, ale też mile będą widziane oryginalne wypieki – ważne, aby nawiązywały do Świąt Wielkiej Nocy, wiosny i miały niepowtarzalny smak – wyjaśniają organizatorzy z CK-MBP.

Przewidziane są trzy nagrody główne –w tym finansowa – oraz wyróżnienia. Kolejną nagrodę można otrzymać za najpiękniej udekorowany stół.

wielkanocne palmy
Głuszyckie CK ogłosiło też konkurs na najatrakcyjniejszą palmę świąteczną. Konkurs wiąże się z przepiękną tradycją religijną w Niedzielę Palmową, kiedy to ze sporządzonymi przez siebie palmami udajemy się do kościoła na Mszę Świętą.

Oczywiście podobne imprezy, jarmarki świąteczne i konkursy organizowane są przez placówki kultury zarówno w Wałbrzychu jak i w całym powiecie wałbrzyskim.


Święta spędzane przy stole w rodzinnym gronie to radosne chwile, które wspominamy przez cały rok. W dzisiejszych czasach, gdy każdy dzień mija niezauważony, to właśnie święta sprawiają, że mamy czas by nacieszyć się sobą. To czas, gdy z przyjemnością odwiedzamy swoich bliskich i przyjaciół. Siedząc przy świątecznym stole, w wyjątkowym i podniosłym nastroju, mamy okazję do spotkań, długich rozmów. Wówczas możemy się wreszcie sobą nacieszyć.
Tegoroczne święta w kontekście tego, co się dzieje w bliskiej nam Ukrainie są szczególną okazją, byśmy mogli zrozumieć i docenić wagę pokoju na świecie.


Z okazji Świąt składam wszystkim moim bliskim i znajomym życzenia
zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych, obfitości na Świątecznym stole, smacznego jajka oraz wiosennego nastroju w rodzinnym gronie.





wtorek, 25 marca 2014

Piąte przez dziesiąte


z lekka się zachmurzyło

no i mamy wiosnę w ogrodku
 W złocistej, wiosennej aurze chwila przerwy. To taki antrakt w teatrze klimatycznym, bardzo potrzebny moment ostudzenia, uspokojenia, oddechu. Deszcz jest zbawienny dla budzącej się z zimowego uśpienia przyrody, a nam uzmysławia jak potrzebne są chmury na niebie, zdolne na jakiś czas zasłonić promieniejącą tarczę słońca, aby potem zamienić się w ścianę płaczu. Kiedy słońce wyjrzy ponownie zza chmur okaże się, że to już inny świat, pełen soczystej zieleni i kwiatów. Dlatego właśnie nazwano w naszym kalendarzu zbliżający się, wiosenny miesiąc - kwietniem, a stare przysłowie mówi: kwiecień plecień wciąż przeplata, trochę zimy, trochę lata. Chcielibyśmy by tej wiosny było lata jak najwięcej, nawet w tym wyjątkowym roku, kiedy zima okazała się dla nas na ziemi wałbrzyskiej niezwykle łaskawa.

Korzystam więc z wolnego czasu w cieple skwierczącego kominka i jak zwykle przy takiej okazji oglądam kolorowe portale internetowe. A tam roi się od newsów mrożących krew w żyłach. Pomijam te wszystkie, które można zmieścić pod wspólnym tytułem – co dalej z Ukrainą? Zostawiam to dla ekspertów, wśród nich jak się okazuje, także komentatorów mojego blogu.

Moją uwagę koncentruję na informacjach, które są w stanie pokazać, że świat jest zagadkowy i zaskakujący.
Oto właśnie jedna z pierwszych rewelacji, która rzuciła mi się w oczy.


Suknia ślubna to najważniejszy strój w życiu każdej kobiety – czytam na którymś z portali. Celebrytki wzięły to sobie do serca i ścigają się o tytuł najdroższej kreacji. Kim Kardashian przygotowała trzy różne suknie, warte łącznie 75 000 dolarów. Niestety, jej pierwsze małżeństwo przetrwało tylko 72 dni. Suknię Madonny za 80 000 dolarów zaprojektowała jej bliska koleżanka Stella McCartney. Kreacja za 100 000 dolarów przyniosła szczęście Victorii Beckham. Para do dziś cieszy się szczęśliwym życiem rodzinnym. Jedną z najbardziej znanych sukni w historii miała na sobie księżna Diana. Przyozdobiona ponad dziesięcioma tysiącami pereł i cekinów suknia, miała tren o długości aż 7 metrów i kosztowała 115 000 dolarów. Przy ślubie, który kosztował ponad 1,5 miliona dolarów, suknia projektu Christiana Lacroix warta 140 000 dolarów nie była tak wielkim wydatkiem dla Catheriny Zeta Jones i Michaela Douglasa. Jednak najdroższą i najbardziej wyczekaną przez publikę kreacją może pochwalić się Kate Middleton. Ta piękna suknia kosztowała aż 400 000 dolarów.

Przechodzę nad tą sensacją do porządku dziennego, bo wcale mi nie imponuje koszt sukni angielskiej księżnej, nawet gdyby była o połowę droższa. Dwór królewski w Londynie, to dla mnie taka sama abstrakcja jak życie na Marsie.

O wiele ciekawsza wydaje się kolejna wiadomość, tym razem o francuskim aktorze, słynnym Gerardzie Depardieu, który na początku stycznia br. otrzymał rosyjskie obywatelstwo. Otóż porównał on w wywiadzie prezydenta Władimira Putina do papieża Jana Pawła II. Ten panegiryk ukazał się w „Komsomolskiej Prawdzie”:
- Chcę powiedzieć, co myślę o Putinie: rosyjski naród potrzebuje kogoś takiego - z rosyjskim temperamentem. Putin chce przywrócić ludziom trochę godności - powiedział Depardieu. - Dla mnie jest jak Francois Mitterrand, czy Jan Paweł II - dodał, nie rozwijając dalej tego wątku.

Różne rzeczy mogą się dziać w głowach ludzi uznawanych powszechnie za wybitnych, ale są jednak granice rozsądku. Ten filmowy gwiazdor wywołuje moje współczucie. Myślę, że to rodzaj infekcji, którą wywołuje sława i pieniądze. Zaciemniają one realne widzenie świata i właściwą ocenę ludzi.
Porównywanie despotycznego władcy, Putina, do łagodnego i powszechnie szanowanego papieża, uznanego przez kościół katolicki za osobę świętą, to po prostu szczyt wazeliniarstwa, a dosadniej można by powiedzieć głupoty.

A co możemy wobec tego powiedzieć o kolejnej sensacji, a dotyczy ona znanego z kontrowersyjnych wypowiedzi wiceprzewodniczącego rosyjskiej Dumy Państwowej, Władymira Żyrinowskiego, Proponuje on, by Polska domagała się referendum w sprawie przyłączenia do naszego kraju pięciu zachodnich obwodów Ukrainy: wołyńskiego, lwowskiego, iwanofrankowskiego, tarnopolskiego i rówieńskiego.
Według „Wiadomości” TVP1, podobną "ofertę" dostały Węgry i Rumunia ws. obwodów zakarpackiego i czerniowieckiego. W granicach Ukrainy miałaby pozostać tylko jej środkowa część.
Polskie MSZ ocenia pismo jako "kuriozalne". Władimir Żyrinowski dostanie kurtuazyjną odpowiedź, bez odniesienia się do treści swojego listu.


Autorzy materiału przypominają, że rosyjski polityk-skandalista już wcześniej nawoływał do rozbioru Ukrainy z trybuny Dumy Państwowej. Żyrinowski podkreślał, że próby zbudowania przez Ukrainę państwa zawsze kończyły się fiaskiem. Zaznaczał, iż "Łuck, Lwów, Tarnopol to polskie ziemie".
Nie będę tego ukrywał. Rozmarzyłem się na moment o naszej Rzeczpospolitej obojga narodów, gdy sięgaliśmy granicami od Bałtyku do Morza Czarnego. Pomyślałem o Polsce międzywojennej z Lwowem i Wilnem. Pięknie by to było, gdybyśmy mogli wskrzesić dawne tradycje. Tylko że od tamtych czasów wiele się zmieniło. Ukraina, to nie jest postaw płótna, którym możemy się dzielić, jak w powieściach sienkiewiczowskich. To nie te czasy. Ukraińcy mają takie samo prawo do stanowienia własnego państwa jak Polacy. Dziś widzę Europę jako nasz wspólny dom, w którym możemy się przemieszczać z miejsca na miejsce i korzystać do woli z jego uroków. Czy to nie wystarczy? Czy potrzeba nam zmieniać granice?



Dlatego ucieszyła mnie wiadomość, że po 72 latach emigracji legendarna wódka Baczewskich wraca do Polski. Już prawie zapomnieliśmy o jej istnieniu. Nic dziwnego - wywodzi się ze Lwowa, gdzie przed wojną była ulubionym trunkiem mieszkańców. Wszystko zaczęło się tam w 1782 roku, gdy rodzina Baczewskich otworzyła pierwszą destylarnię. Niewielki z początku zakład szybko pokazał swoje ambicje - 30 lat od otwarcia dostał tytuł „Cesarskiego i Królewskiego Dostawcy Dworu”. Wszystko urwało się jednak we wrześniu 1939 roku. Lwowska fabryka została zbombardowana przez Luftwaffe, a potem rozgrabiona przez Sowietów. W 1956 roku rodzina odzyskała prawa do znaku towarowego i wspólnie z krewnym Eduardem Gesslerem wznowiła produkcję w Wiedniu, gdzie prowadzona jest do dziś. Teraz otwarły się dla niej wrota do polskich sklepów. Miło będzie poznać jej walory, wspominając dawne dobre czasy.


I jeszcze o jednej ciekawostce opowiem z entuzjazmem, bo wiąże się ściśle z moim afektem do bibliotek. W dodatku rzecz wywodzi się z Lublina, a miasto to budzi mój sentyment, tak samo jak pobliski Lubin, obydwa mają w swej nazwie to co lubię.
Tym razem Lublin okazał się nowatorem w niezwykle atrakcyjnej i oryginalnej formie promocji bibliotecznej. Do czytania książek zachęcają internautów modelowe dziewczynki w pomysłowych strojach, w różnych pozach, wśród regałów bibliotecznych z barwnymi okładkami książek. Trudno się więc dziwić, że internetowe fotogramy cieszą się ogromnym zainteresowaniem.



Internauci w komentarzach chwalili: "Gratuluję pomysłu"; "Fantastyczne zdjęcia. Wasza aranżacja doskonała, niepowtarzalna z tymi modelami. Gratulacje"; "Brawo dziewczyny!"; "Świetne. Bardzo twórcze. Zachęcające do czytania. BRAWO!"; "Nareszcie powiew świeżości i wyobraźni!

"Lajkujcie, udostępniajcie! I jak u nas może być nudno?" - zachęcają w tym samym wpisie bibliotekarki z Lublina. I rzeczywiście - jeżeli podobny dystans, poczucie humoru i pomysłowość towarzyszą im każdego dnia, to lektura książek w Filii nr 2 Biblioteki Miejskiej w Lublinie musi być po prostu czystą przyjemnością.

Ale mimo wszystko moim Czytelnikom proponuję. Nie sięgajcie tak daleko. W wałbrzyskich bibliotekach (w mieście i powiecie) mamy też modelowe dziewczyny. To one tworzą uroczą aurę ciepła i życzliwości. Im też nie brakuje świeżości i wyobraźni. I wcale nie potrzebują królewskiej sukni za 400 000 dolarów. Potrafią zaimponować wiedzą. I mamy tak samo fascynujące książki. Wystarczy tylko zajrzeć do biblioteki i świat stanie się piękniejszy na wiosnę.

P.S.
Gaszę monitor z jego internetowymi rewelacjami. Resztę wolnego czasu zostawiam dla książki.
Pozdrawiam urocze Panie z naszej biblioteki !


niedziela, 23 marca 2014

Witold Pronobis w Głuszycy, cz. II

Witold Pronobis w rozmowie z szefem "Osówki" Z. Łazanowskim w 2008 roku

Jak to się stało, że tak znakomitego dziennikarza i pisarza jakim jest Witold Pronobis możemy gościć w Głuszycy? To po prostu przypadek, bądź też szczęśliwe zrządzenie losu. W czasie pobytu na ziemi gorzowskiej Witold poznał i zaprzyjaźnił się z Andrzejem Torbackim, bratem Marka, zamieszkałym w Głuszycy. U państwa Violetty i Marka Torbackich zagościł na parę dni w 2008 roku, mieliśmy więc okazję zwiedzić razem Osówkę i pobiesiadować w ich gościnnym domu. Wtedy to udało mi się przeprowadzić interesujący wywiad, zamieszczony w „Głosie Głuszycy” i także w mojej książce „Głuszyckie kontemplacje” cz. I. Witold odwiedził państwa Torbackich jeszcze po paru latach i wtedy obiecał, że przyjedzie do nas ze swoją nową książką. Opowiadał o niej mrożące krew w żyłach historie i pomyślałem sobie, że spotkanie z Witoldem Pronobisem i jego książką to może być zdarzenie wyjątkowe dla osób, które będą chciały z tej okazji skorzystać.
Do Głuszycy przyjedzie więc Witold Pronobis jako autor najświeższej, niedawno wydanej książki „Generał „Grot”. Kulisy zdrady i śmierci”. Książka ta będzie niewątpliwie głównym tematem spotkania. To pasjonujący, osobisty reportaż z podtekstem sensacyjno - wywiadowczym, którego celem jest odsłonięcie prawdy o unicestwieniu przywódcy Armii Krajowej. 


 Generał Stefan Rowecki „Grot”, od 30 czerwca 1940 r. jako Komendant Główny Związku Walki Zbrojnej (ZWZ), przemianowanego później na Armię Krajową (AK), był faktycznym dowódcą Sił Zbrojnych w Kraju. Jego kompetencje i autorytet w znacznym stopniu decydowały o wartości bojowej dowodzonej przezeń organizacji, co utwierdzało Niemców w przekonaniu, że jego pojmanie pomoże w neutralizacji poważnego zagrożenia. Wzrosło ono zwłaszcza od lata 1941 r., po rozpoczęciu wojny z ZSRR. Ostatecznie udało się Niemcom zdekonspirować tajne mieszkanie generała i wziąć go do niewoli. A doszło do tego 30 czerwca 1943 r., dokładnie w trzy lata po objęciu przez „Grota” dowództwa zbrojnego podziemia. 1 sierpnia 1944, Heinrich Himmler na wieść o wybuchu powstania warszawskiego nakazał niezwłoczne zgładzenie Stefana Roweckiego. Według ustaleń historyków, został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, kilka minut po godz. 3.00 w nocy z 1 na 2 sierpnia 1944 r. Natomiast IPN w toku śledztwa zakończonego w 2007 ustalił datę śmierci na dni 2–7 sierpnia 1944 r.

 
Oto co dowiadujemy się z krótkiej recenzji tej książki:

.Książka stanowi zapis swoistego „śledztwa”, jakiego podjął się Witold Pronobis, historyk, dziennikarz, pracownik Radia Wolna Europa, a prywatnie bliski krewny Stefana Roweckiego. Śledztwo to, obfitujące w szereg niezwykłych przypadków, pozwoliło Autorowi ujawnić wiele nieznanych dotąd szczegółów dotyczących wydania w ręce Gestapo, uwięzienia i śmierci komendanta głównego Armii Krajowej, naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych w Kraju - generała Roweckiego. Niewątpliwym walorem publikacji są obszerne biogramy występujących w niej osób, szczegółowe kalendarium życia Kalksteinów, aneksy źródłowe i wreszcie bogata część albumowa, prezentująca fotografie zgromadzone w Instytucie im. gen. Stefana Grota Roweckiego w Lesznie, jak i udostępnione ze zbiorów rodzinnych.
Niewątpliwym smaczkiem książki jest fakt, że autorowi udało się Ludwika Kalksteina poznać osobiście i z dużym prawdopodobieństwem rozszyfrować jako agenta peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, donoszącego z Monachium na tutejszą Polonię i polskich pracowników RWE.


A oto dodatkowe szczegóły akcji fabularnej książki, którymi chciałbym zachęcić Czytelników mojego blogu do uczestnictwa w spotkaniu:

Jest początek stycznia 1990 roku. Witold Pronobis, historyk, dziennikarz Radia Wolna Europa udaje się z magnetofonem do mieszkania Edwarda Ciesielskiego, bibliotekarza Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Ma informacje, że Ciesielski działał w Wywiadzie Armii Krajowej i zajmował się ochroną żołnierzy AK przed komunistycznym podziemiem, przez co musiał uciekać z PRL. Liczy na zdobycie ciekawego wywiadu dla Radia. Tymczasem kilka dni wcześniej miał możliwość obejrzenia fotografii jednego ze zdrajców – Ludwika Kalksteina. I teraz, już po kilku chwilach rozmowy z rzekomym Edwardem Ciesielskim, nie ma żadnych wątpliwości… Wywiadu nie udało się Pronobisowi przeprowadzić, ale udało się wynieść teczkę, zawierającą dokumenty potwierdzające nie tylko tożsamość Kalksteina-Ciesielskiego, ale i dowody jego współpracy z bezpieką PRL. 

 
W 1984 roku środowiska polskiej emigracji obiegła szokująca wiadomość: pensjonariuszką w Domu Polskim w Lailly-en-Val we Francji, przeznaczonym dla Polaków zasłużonych w walce o niepodległość, jest Blanka Kaczorowska, agentka Gestapo, winna denuncjacji i śmierci wielu żołnierzy Armii Krajowej, zamordowanych najczęściej po brutalnych torturach. Po interwencji Tadeusza Żenczykowskiego usunięto ją stamtąd. Trafiła wówczas do domu opieki w Beaugency, a następnie do podparyskiej miejscowości Villiers-sur-Marne. Tam „piękną Blankę” spotkał Witold Pronobis, będący na tropach zdrajców generała „Grota” – był wstrząśnięty jej wyglądem…


To oczywiście tylko dwa interesujące tropy, którymi podąża autor książki w celu odkrycia i ujawnienia prawdy o zdradzie i śmierci gen. Stefana Roweckiego. W znakomicie wydanej książce znajdziemy wiele innych nieznanych dotąd faktów związanych z burzliwą przeszłością przywódcy Armii Krajowej.
Spotkanie promocyjne książki "Generał "Grot". Kulisy zdrady i śmierci." miało miejsce w Sali pod Liberatorem Muzeum Powstania Warszawskiego w dniu 18 marca br. Poprowadził je prof. Jan Żaryn. Gościem specjalnym była bratanica generała „Grota” – profesor Krystyna Rowecka–Trzebicka.

CK Miejska Biblioteka Publiczna w Głuszycy jest jednym z nielicznych miejsc, które zgodził się zaszczycić wyjątkowy dla nas gość - Witold Pronobis.

PS. Można będzie zakupić nową książkę Witolda Pronobisa, o której napisałem powyżej, po promocyjnej cenie.

sobota, 22 marca 2014

Witold Pronobis w Głuszycy

dr Witold Pronobis w drzwiach swego byłego Ośrodka w Marwicach


To powinno się stać ważnym wydarzeniem kulturalnym w takim miasteczku jak Głuszyca. Możliwość bezpośredniego spotkania się z legendarnym już historykiem i dziennikarzem, a jak się okazuje także autorem znakomitych książek popularno-naukowych z niedalekiej naszej przeszłości, to wyjątkowa gratka nie tylko dla osób interesujących się historią. Tak się składa, że wielu starszych ludzi pamięta go ze słuchanych potajemnie audycji radiowych, a w uszach ich dźwięczy jeszcze pełen werwy i ekspresji głos lektora odsłaniającego zakonspirowane kulisy zbrodni katyńskiej lub prawdę o historii ruchu oporu w okupowanej Polsce. Ale to ludzie starsi, znający z autopsji zagłuszane różnymi sposobami i uznawane przez władze ówczesnej Polski za nielegalne audycje radia „Wolna Europa”. Natomiast dzisiejsza młodzież żyje już w kraju wolnym i nie zawsze interesuje ją jak do tego doszło. Brakuje właśnie takich spotkań i bezpośrednich rozmów z bohaterami tych czasów.

Otóż właśnie, już wkrótce gościem czwartkowych popołudniowych spotkań w Centrum Kultury i Bibliotece Miejskiej w Głuszycy będzie najbliższy współpracownik legendarnego Jana Nowaka-Jeziorańskiego, dyrektora polskiej rozgłośni radia „Wolna Europa”, a jest nim: Witold Pronobis.


Jan Nowak - Jeziorański z Witoldem Pronobisem

Urodzony w 1947 roku, doktor nauk historycznych, wykładowca na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od 1982 roku na emigracji w USA (Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku). Następnie kierownik Archiwum Prasy i Wydawnictw Niezależnych Radia Wolna Europa i redaktor programów Rozgłośni Polskiej RWE. Stworzył tam największy zbiór polskich wydawnictw podziemnych poza granicami kraju. Autor skryptów akademickich publikowanych w polskich czasopismach emigracyjnych, a także w prasie niemieckiej i anglojęzycznej. Autor licznych udokumentowanych audycji historycznych, m. in. o zbrodni katyńskiej i wymianie listów pomiędzy episkopatami polskiego i niemieckiego Kościoła Katolickiego w 1965. Współpracownik paryskiej Kultury, Zeszytów Historycznych i innych polskich wydawnictw emigracyjnych (Widnokrąg, Libertas, Puls) oraz podziemnych w kraju. Autor podręcznika najnowszej historii Polski i świata, z którego powszechnie uczono się dziejów XX w. w pierwszych latach po upadku komunizmu.
Od 1999 r. prowadził w Marwicach k. Gorzowa Wielkopolskiego ośrodek pod nazwą Miejsce Spotkań i Dialogu Ponadgranicznego, który z różnych powodów zmuszony był zamknąć i powrócić do Berlina.


O Witoldzie Pronobisie pisałem swego czasu w moim blogu, w lokalnym portalu internetowym „Nasz Wałbrzych i gazecie „Głos Głuszycy”:


Mam przed sobą książkę, która jest dla mnie cennym talizmanem. Są dwa wystarczające powody, by traktować ją jako amulet o  magicznej mocy przynoszącej katharsis dotychczasowej wiedzy historycznej. Po pierwsze – był to pierwszy podręcznikowy zarys współczesnej historii Polski napisany po przemianach 1989 roku, a więc bez komunistycznej  manipulacji faktami, kłamstw i cenzury. Nie pamiętam jak zdobyłem tę książkę wydaną w  1991 roku, pamiętam tylko, że czytałem ją z wypiekami na twarzy i z szacunkiem wspominałem wielu moich profesorów na studiach uniwersyteckich we Wrocławiu, którzy różnymi sposobami przemycali prawdę historyczną pozostającą często w rażącej sprzeczności z oficjalną historiografią. Chodzi oczywiście o książkę „Polska i świat w XX wieku”, której autorem jest właśnie Witold Pronobis, polski historyk publicysta, dziennikarz, autor podręcznika najnowszej historii Polski i świata, z którego powszechnie uczono się dziejów XX w. w pierwszych latach po upadku komunizmu.
Witold Pronobis nie znalazł zrozumienia lokalnej społeczności i pomocy ze strony władz wojewódzkich i krajowych w prowadzeniu ośrodka, który mógł spełnić ważną rolę w zbliżeniu środowisk inteligenckich Polski, Niemiec i innych krajów Europy. Dlatego zostawił Martwice i powrócił na „emigrację” do Berlina, gdzie łatwiej mu prowadzić działalność naukową. To co mnie najbardziej zdumiewa, to zupełna obojętność i marginalizacja człowieka tak bardzo zasługującego na szacunek i uznanie. Był czas, kiedy wynoszono na ołtarze jego szefa Jana Nowaka Jeziorańskiego, ale już wtedy rzadko można było usłyszeć o Witoldzie Pronobisie. Dziś obydwaj traktowani są jako postaci historyczne. Ale Witold Pronobis jest w „kwiecie wieku” i mógłby jeszcze wiele uczynić dla Polski.

Spotkanie z dr Witoldem Pronobisem zaplanowane jest w dniu 10 kwietnia br. o godz. 18.30 w sali widowiskowej Centrum Kultury w Głuszycy. Obok dyrektor CK, Moniki Bisek-Grąz, współorganizatorem imprezy jest Łukasz Kazek, a to gwarantuje, że nie skończy się tylko na rozmowie. Przewidziana jest prelekcja filmu „Świety ogień” o samozapaleniu Walentego Bydylaka, o czym pierwszą informację na świat podało właśnie radio „Wolna Europa”. W spotkaniu uczestniczyć będzie redakcja „Wiedzy i Życia Inne Oblicza Historii”, w którym to piśmie ukazały się najnowsze artykuły Witolda Pronobisa.




P.S. O dalszych szczegółach powyższej imprezy dopowiem w kolejnych postach. Ukażą się też promocyjne anonsy i zaproszenia na facebooku i na wałbrzyskich stronach internetowych. A także ogłoszenia i plakaty.

środa, 19 marca 2014

Stan krytyczny



warto nad tym wszystkim podumać


Myślę, że mała luka czasowa w pisaniu do blogu może okazać się bardzo rozległa i brzemienna w skutki. Pozwoliła ona oderwać się od codzienności, skoncentrować na nowej sytuacji, doświadczyć na własnej skórze „komfortu” leczenia szpitalnego. A w rezultacie otworzyć szerzej oczy na świat. Okazał się on znacznie bardziej niż dotąd kolorowy, jaśniejszy i wyrazistszy, a to skutkiem udanego zabiegu operacyjnego na mojej gałce ocznej. Po powrocie do domu byłem oszołomiony. Nie zdawałem sobie sprawy, że to co przez ostatnie lata oglądałem było tak mdławe, nieprzejrzyste, zaciemnione. Teraz wszystkie obrazy lśnią blaskiem. A stało się to nieomal w mgnieniu oka
Czekałem na ten moment dwa i pół roku. Niektórzy pacjenci mówili, że to wcale nie tak długo. W Wałbrzychu na usunięcie zaćmy ocznej czeka się nawet pięć lat. Nie pamiętam już kto mnie zachęcił, by skorzystać ze świdnickiego „Latawca”. I tak się stało. W ciągu trzech dni zaliczyłem wszystkie procedury zabiegowe i wróciłem do domu czując się jak młody Bóg.
Nie, nie mam zamiaru dzielić się swoimi uwagami na temat naszego szpitalnictwa. Niech to robią znawcy przedmiotu. Powiem tylko, że jestem pełen podziwu dla perfekcji lekarza, który wykonuje kilka takich operacji dziennie. Oko, to niezwykle wrażliwy organ. A jego znaczenie w życiu każdego człowieka nie da się przecenić. Tymczasem drobny błąd, nieuwaga, zachwianie ręki mogą, pogrzebać wszystkie nadzieje pacjenta. Jestem szczęśliwy, że wyszedłem ze szpitala tak szybko z nową soczewką, choć nie potrafię sobie tego wyobrazić jakim cudem to się stało.

Gdy wybierałem się do szpitala Krym jeszcze był ukraiński, gdy powróciłem do domu Rosjanie pełni euforii i podziwu dla swego nieustraszonego prezydenta Putina fetowali sukces ponownego zbrojnego zagarnięcia tego półwyspu. Wcześniej, bo 230 lat temu zrobiła to carowa Katarzyna II wydzierając go z rąk Chanatu Krymskiego
Zalany słońcem - i strategicznie co najmniej bezcenny – Półwysep Krymski, to perła Morza Czarnego. Rosja zawsze chciała mieć ją dla siebie. Nie wypuści jej i teraz. Technicznie rzecz biorąc, od 1991 r. Krym jest częścią niepodległej Ukrainy. Jeśli jednak istnieje gdzieś jakaś ukraińska enklawa, która poczuła się rosyjską, to jest nią właśnie ten półwysep. Ukraina zajęta bez reszty wewnętrznymi sporami politycznymi, korupcją i łapownictwem, nie potrafiła docenić tego daru, który hojną ręką sprezentował jej Nikita Chruszczow. Nie potrafiła zjednać i przyciągnąć do siebie rosyjskich mieszkańców Krymu. Teraz znalazł się jednak prawdziwy potomek Iwana Groźnego, Piotra Wielkiego i carycy Katarzyny, a jego imię Władimir Putin.


Gdyby żył poeta chilijski Pablo Neruda zapewne dziś by napisał to samo, dokonując zamiany nazwiska swego bohatera:

„W trzech pokojach starego Kremla
mieszka człowiek, którego imię Stalin (dziś napisałby - Putin)
światło późno gaśnie w jego pokoju,
świat i ojczyzna nie dają mu spocząć...”

Ten wiersz zapamiętałem z lat dzieciństwa, był mottem podręcznika do polskiego w szkole podstawowej.

W szpitalu mężczyźni nie mówili o niczym innym, jak tylko o wojnie. Nasłuchałem się tych mądrości powyżej uszu. Mój sąsiad z łóżka wyglądał jakby właśnie z niej wrócił. Chodził o lasce zgięty wpół, okazało się że niedosłyszał i niedowidział, a w dodatku chorował na cukrzycę. O wojnie krzyczał, bo on nie potrafił mówić normalnie, że to sprawa międzynarodowego żydostwa. Putin jest Żydem, tak samo jak był nim Stalin, a Murzyna Obamę prezydentem zrobili amerykańscy finansiści pochodzenia żydowskiego, żeby go owinąć sobie wokół palca. Żydzi rządzą światem. Obama nie zrobi Putinowi nic złego. Żydzi są wobec siebie solidarni, w przeciwieństwie do Polaków. U nas niech jeden z sąsiadów się wzbogaci, zaraz ma we wszystkich wrogów.
Wtórował mu drugi z pacjentów, przewidując co będzie dalej. Putin połknie pół Ukrainy, Mołdawię i państewka nadbałtyckie. Nas nie ruszy, bo w Polsce też rządzą Żydzi, a oficjalnie powie się, że w naszej obronie stanęło NATO do reszty żydowskie.
Kiedy dowiedziałem się jeszcze, że religię katolicką też podrzucili nam Żydzi, żeby nas zniewolić i otumanić, bo przecież Jezus był Żydem i tylko arabscy Palestyńczycy są bohaterami, bo potrafili się postawić Żydom, coś we mnie zadrżało. Powiedziałem, że tak tylko mogą myśleć i mówić antysemici, ale wtedy rozległ się krzyk. Oni nie są przeciwko narodowi żydowskiemu, prostych biednych Żydów szanują jak wszystkie inne narody, tylko nie mogą patrzeć na tych żydowskich burżujów, którzy okradają cały świat z pieniędzy i kosztowności.
Pomyślałem, że to chyba z powodu tej zaćmy w oczach i że po zabiegach może spojrzą na świat inaczej, ale w głębi duszy poczułem niepokój jeszcze mocniejszy niż ten, z którym tu przyjechałem. Niepokój, że mijają całe wieki, a w człowieku nic się nie zmienia. Skąd się bierze, ta zawiść i obsesja narodowościowa, co sprawia, że tak łatwo ulegają jej ludzie.
Skąd się biorą tacy przywódcy państwowi, jak Putin, przypominający bez reszty Hitlera, albo też perfidny złodziej Janukowycz i inni oligarchowie ukraińscy i rosyjscy tworzący fortuny na krzywdzie ludzi pracy. Dlaczego ci ludzie ich wybierają?
Chciałem jak najszybciej powrócić do domu, do mojej strefy internacjonalistycznej i zdemilitaryzowanej, by otrząsnąć się z tej infekcji żydowskiej i wojennej.
Niestety, nasze media zachłysnęły się osobą Putina. Wciąż na ekranie jego triumfująca twarz i rzesze rozentuzjazmowanego tłumu na Placu Czerwonym. Powróciło sowieckie, historyczne pragnienie „wielikiej Rasiji”, bezkresnego imperium trzęsącego światem. A bożyszcze Putin właśnie je urzeczywistnia, póki co zawładnął maleńkim Krymem, o którym mówi, że był przez całe pokolenia rosyjskim. Z historii wiemy, że od 1427 roku po rozpadzie Złotej Ordy podbiły go czambuły Chanatu Krymskiego, a znaczna część Tatarów zamieszkuje go do dziś.

To zaledwie część aktualnych wrażeń, nakładają się na siebie i mieszają w głowie, potęgują etyczny i polityczny stan krytyczny. Czy z niego wnet wyjdziemy? Bardzo wątpię!

piątek, 14 marca 2014

"Wałbrzyskie powaby" tuż, tuż...

Książ zaprasza w krainę fantazji
Z miłym zaskoczeniem przeczytałem na cieszącym się dużym zainteresowaniem portalu „wałbrzyszek com” informację następującej treści:

Książka autorstwa Stanisława Michalika pt. „Wałbrzyskie powaby” trafi wkrótce do rąk mieszkańców naszego miasta i powiatu wałbrzyskiego.

 

Zarówno Gmina Wałbrzych jak i Starostwo Powiatowe w Wałbrzychu zadeklarowały chęć współfinansowania wydania książki autorstwa Stanisława Michalika, który jest znanym w regionie miłośnikiem historii. Planowana publikacja „Wałbrzyskie powaby” stanowi zbiór gawęd na temat przeszłości Wałbrzycha i okolicznych miejscowości. Około 50 procent zawartości książki ma być poświęcona historii poszczególnych gmin powiatu wałbrzyskiego i Wałbrzycha. Książka ma stanowić materiał promocyjny.

Planowane jest wydanie 2 tysięcy egzemplarzy. Gmina Wałbrzych chce dofinansować to zadanie w wysokości 10 tys. zł, a Powiat zadeklarował dołożyć do przedsięwzięcia kolejne 6 tys. zł. Ponadto Skarbnik Powiatu Joanna Błażuk zaproponowała wystąpienie do gmin powiatu wałbrzyskiego z propozycją w partycypowaniu w kosztach wydania tego opracowania, co umożliwiłoby zwiększenie planowanego nakładu.


Ponadto Powiat zabezpieczy 8 tysięcy złotych na dofinansowanie projektu pod nazwą „Naturalne Piękno Ziemi Wałbrzyskiej” w ramach którego to projektu powstanie trzyczęściowy przewodnik: „Rośliny Ziemi Wałbrzyskiej”, „Zwierzęta Ziemi Wałbrzyskiej” oraz „Skały i minerały Ziemi Wałbrzyskiej”. Projekt ma być realizowany ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w 2015 roku. Ma być to opracowanie wydane w twardej oprawie, z kolorowymi zdjęciami najlepszych wałbrzyskich fotografików przyrody. Tekst będzie tłumaczony na języki: angielski, niemiecki i czeski. Planowany nakład to tysiąc sztuk. Kwota dotacji z WFOŚiGW to 72 tys. zł.

Medialna zapowiedź tych wydawnictw napawa optymizmem, bo świadczy o tym, że władze samorządowe miasta i powiatu widzą pilną potrzebę upowszechnienia niezbędnej wiedzy o bogactwie i walorach regionu wałbrzyskiego, a także jego promocji turystycznej.
Rzecz jasna, że jest to tylko jedna z form promocyjnych, być może już nieco archaiczna, ale elementarna, stanowiąca pozycję wyjściową do nowoczesnej promocji w oparciu o środki wizualne i internetowe. Brakuje nam na rynku wydawniczym popularnych pozycji, z których moglibyśmy dowiedzieć się coś więcej o naszej historii i zabytkach, walorach krajobrazowych, atrakcjach turystycznych , bogactwie fauny i flory, a także o naszych osiągnięciach w rozwoju turystyki, ważnej dla całego rozwoju kulturalnego i gospodarczego regionu.

Moja książka „Wałbrzyskie powaby” jest próbą wypełnienia tej luki i jak sądzę, stanowi zachętę do
kontynuowania zasygnalizowanych w niej tematów przez innych autorów, a przecież ich w naszym regionie nie brakuje.

Dla lepszej orientacji pozwalam sobie zamieścić jej wstęp. Być może uda mi się tym sposobem zainteresować bardziej książką, która niebawem ujrzy światło dzienne:


z wieży Spiczaka dostrzegamy uroki ziemi wałbrzyskiej

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.


Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.”

(K. I. Gałczyński, „Prośba o wyspy szczęśliwe”)


A szczęśliwe wyspy są w zasięgu naszego oka – w otaczających nas górach i lasach przeuroczej ziemi wałbrzyskiej. No, może jeszcze nieco dalej w Sudetach, ale najszczęśliwsze są te najbliższe i z bliskimi naszemu sercu przewoźnikami. Sam tego doświadczyłem. A świadectwem jest ta książka. Długo się wahałem, czy podzielić się moimi refleksjami z szerszym spektrum odbiorców, niż to ma miejsce w blogu internetowym lub w porannych, sobotnio-niedzielnych audycjach wałbrzyskiego Radia Złote Przeboje. Ufam, że książka spełni tę nadzieję, że pozyskam kolejnych admiratorów tego zakątka  kraju.
Książka jest antologią, czyli wyborem z mojego, jak się okazało dość obfitego dorobku publicystycznego, a zwłaszcza tekstów zamieszczonych w internetowym blogu „tu jest mój dom”. Blog, jak to napisałem w jego wstępie, jest miejscem do podzielenia się z Czytelnikami moimi fascynacjami, a dotyczą one głównie miasta Wałbrzycha, mojego miejsca zamieszkania, Głuszycy, także bliskiej sercu Jedliny-Zdroju, ale też całego regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem ponad pół wieku. Są to refleksje z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanych z historią tej ziemi i pięknem krajobrazów. Mój blog – prowadzony od maja 2011 roku – liczy sobie już trzy lata i doczekał się  600 postów, 200 tys. wyświetleń i 1600 komentarzy. Dowodzi to dużego zainteresowania internautów informacjami o tym stosunkowo słabo wypromowanym regionie.
Znanym miastem jest Wałbrzych, choć zainteresowanie medialne nim ma często charakter sensacyjny ( rekordowe bezrobocie, biedaszyby, kupowanie głosów wyborczych) i oczerniający (brud, sypiące się kamienice, dymiące kominy), nie sprzyja więc promocji turystycznej. Najwyższa pora by odwrócić ten trend i pokazać dobre strony miasta, a także całej ziemi wałbrzyskiej, w otoczeniu pięknych, górskich krajobrazów, licznych zabytków i atrakcji turystycznych na miarę europejską.
Już z samego tytułu mojej książki, w którym użyłem staropolskiego słowa – powaby wynika, że w książce jest mowa o tym co cieszy oczy i raduje serce. Są to subiektywne impresje autora tworzone w aurze pozytywnej, optymistycznej. Pisząc o Wałbrzychu i otaczających go miastach i gminach powiatu ziemskiego staram się pokazać ich atuty i przekazać moją wiarę w dalszy rozwój, którego celem jest sława Ziemi Wałbrzyskiej jako atrakcyjnego regionu turystycznego.
Mam nadzieję, że fotografie ze zbiorów Mateusza Mykytyszyna, znanego w Wałbrzychu dziennikarza, a obecnie Prezesa Fundacji Księżnej Daisy von Pless na Zamku Książ, a także asystenta Starosty Wałbrzyskiego, walnie się do tego przyczynią.


Książka składa się w pierwszej części z kilkudziesięciu refleksji o Wałbrzychu, jego historii i współczesności, a w drugiej części z opowieści o  miastach  i gminach regionu wałbrzyskiego. Pod koniec książki sięgam nieco dalej niż powiat, by pokazać najbliższe miejsca szczególnej mojej fascynacji. Książka ma charakter subiektywny i jest plonem zainteresowań i doświadczeń zdobytych w toku pełnienia przeze mnie różnych ról zawodowych i społecznych. Po przejściu na emeryturę zdecydowałem się o tym napisać w internetowym  blogu,  a także opowiedzieć w radiu. A teraz przyszedł taki moment, w którym postanowiłem utrwalić to w książce. Nie jest to książka naukowa, a nawet popularno-naukowa. Ma charakter publicystyczny z ambicjami literackimi i jest skierowana, jak to określił Julian Tuwim w jednym ze swoich wierszy – do prostego człowieka. Pisząc ją korzystałem głównie z kompendium wiedzy o regionie zawartej w „Słowniku geografii turystycznej Sudetów” pod redakcją Marka Staffy, z książek Alfonsa Szyperskiego i z innych książek oraz materiałów dostępnych w Internecie, no i oczywiście z autopsji.
Mozolnie tworzone nieraz posty w moim blogu nazywam – podłuby. To taki neologizm dla własnego użytku, a pochodzi od słowa dłubanie. Wolę go, bo ma polskie, a nie zagraniczne korzenie. Jakoż rzeczywiście często muszę się sporo nadłubać, aby osiągnąć efekt w postaci krótkiego, konkretnego tekstu, potrafiącego zainteresować Czytelników.
Wielu z nas, zwykłych śmiertelników, nie ma na co dzień czasu i energii by poznać dokładniej i dowiedzieć się więcej o naszej małej ojczyźnie. A wiedza ta pozwala lepiej się czuć i odnosić pozytywnie do życia, budować fundamenty tego co nazywamy patriotyzmem lokalnym.
Będę się cieszył jeśli książka ta ułatwi lepsze poznanie ziemi wałbrzyskiej i zachęci do jej odwiedzania, jeśli wzmocni poczucie dumy ze swego miejsca zamieszkania, jeśli tak jak u Sienkiewicza służyć będzie „ku pokrzepieniu serc”.

P.S. Jak się dowiaduję, to książki możemy się spodziewać w kwietniu lub z początkiem maja, o czym niezwłocznie poinformuję w moim blogu.

wtorek, 11 marca 2014

Niezwyczajne rozterki mlodego Hłaski


coś z świata fantazji


Już któryś raz zachęcam wspaniałomyślnych Czytelników mojego blogu do bliższego kontaktu z dobrą książką. Użyłem tutaj epitetu -”wspaniałomyślnych” - i nie jest to żaden komplement. Jeśli są jeszcze tacy wyjątkowi pasjonaci czytania, których stać na kliknięcie strony „tu jest mój dom”, dowodzi to trafności tego sformułowania. W dzisiejszym wirtualnym świecie dominacji mediów fono -wizyjnych wszystko co pisane schodzi na plan dalszy. Wiem, że większość z Czytelników, to moi bliscy znajomi, dawne i teraźniejsze przyjazne dusze. Czytają teksty blogowe, bo mają to we krwi. A to że mnie znają pozwala im coraz częściej przycisnąć na facebooku pod linkiem postu - „to lubię”. I wtedy moja dusza rwie się w obłoki na skrzydłach głuszca.
Ale tak było dotąd. Dziś właśnie coś we mnie zadrżało, poczułem sygnał ostrzegawczy, czy robię dobrze agitując moich bliskich do czytania klasyków.
A wszystko to z powodu Marka Hłaski (1934-1969) i jego kontrowersyjnej książki „Piękni dwudziestoletni”. Myślę, że o Marku i jego książce nie muszę się rozpisywać. Od dawna weszła do kanonu najwybitniejszych bestselerów naszej literatury powojennej, a jej autor stał się postacią legendarną, bo rzadko się zdarza by przeżywszy zaledwie 35 lat odegrać tak ważną rolę w historii literatury polskiej. „Piękni dwudziestoletni” (1966 r.), to rodzaj autobiografii, a zarazem manifestu pokolenia młodzieży z połowy lat pięćdziesiątych. Pokolenia październikowego, do którego też mam powody się zaliczać. Rok 1956 zakotwiczył się w mojej pamięci, choć patrzę dziś po wielu latach na to wszystko z przymrużeniem oka. Chyba warto będzie o tym napisać, ale to innym razem.
Oto co pisze Marek Hłasko o swym nadzwyczajnym wyjeździe do Wrocławia w 1954 roku, wkrótce po ukazaniu się jego głośnej książki „Baza Sokołowska” (miał wtedy 20 lat), a tuż przed awansem na redaktora pisma „Po prostu”, które w październikowych wydarzeniach 1956 roku w Warszawie odegrało tak wielką rolę:

„Wyjechałem więc do Wrocławia, gdzie zamieszkałem u wuja. Miałem trzymiesięczne stypendium i trochę pieniędzy, które dostałem ze „Sztandaru Młodych” za moje opowiadanie „Baza Sokołowska”. Był to piękny czas, byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do teatru – ale nie wiedziałem co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać - zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu, kiedy czytałem, zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem podglądać ludzi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać - Chryste Panie, myślałem że zwariuję. Czytałem jednego dnia Misia Czeszkę; drugiego - Balzaka; potem odrywałem się do Dostojewskiego, aby czytać słownik Lindego; nocami szukałem wuja i znów wracałem do moich książek. Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku we Wrocławiu; przypuszczam że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego co powinienem przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie”.

Boję się, że coś podobnego może spotkać tych, którzy poważnie potraktują moją zachętę do czytania wielkich dzieł literatury polskiej i światowej. Takie spontaniczne, żarłoczne rzucenie się w świat literackiej fikcji i fantasmagorii może przynieść nieodwracalne skutki. Odlecimy z euforią w krainę imaginacji i fantazji, gdy tymczasem trzeba w domu posprzątać, pozmywać naczynia, pomyśleć o zakupach, nie mówiąc o innych obowiązkach rodzinnych i służbowych._Przeczytanie Biblii, albo też „Wojny i pokoju” Tołstoja, albo wszystkich trzech części trylogii Sienkiewicza, owszem jest potrzebne, ale róbmy to rozsądnie i z umiarem. A jeśli już, to zalecam by nie czynić tak jak Hłasko, to znaczy skakać z kwiatka na kwiatek, dziś Balzac, a jutro Dostojewski, a do tego jeszcze Linde z alfabetycznym indeksem języka polskiego. I nie należy wtedy myśleć o problemach dnia powszedniego. Oddajemy się fabularnej treści książki i jej artystycznej oprawie całą swą osobowością.

Póki co proponuję na rozgrzewkę Marka Hłaskę i jego epos „Piękni dwudziestoletni”. Przeniesie on nas w krainę równie magiczną i mistyczną, choć przecież nie tak odległą, ale dla wielu z Państwa zupełnie nieprawdopodobną, bo rozgrywającą się w egzotycznym dziś dla nas kraju nad Wisłą i Odrą. Nie do wiary, że działo się to niespełna sześćdziesiąt lat temu i że w tej fałszywej, zakłamanej, absurdalnej grze zwanej demokracją ludową uczestniczyła elita życia kulturalnego i literackiego stolicy. Marek Hłasko był jednym z pierwszych pisarzy, którzy potrafili to dostrzec i mieli odwagę o tym napisać. Zapłacił za to wysoką cenę, jaką stało się życie na emigracji. Nie trwało ono zbyt długo, o pierwszych latach tułaczki czytamy w jego książce. Warto do niej zajrzeć do czego zachęcam w przeświadczeniu, że jej przeczytanie nie zabierze nam zbyt wiele czasu i nie spowoduje takiej reakcji, jak u Hłaski „Ferdydurke” Gombrowicza.




Proponuję też dla odprężenia moją książkę - „Głuszyckie kontemplacje”. Ma ona tę zaletę, że można ją czytać na wyrywki. Każdy rozdział jest zamkniętą całością, a w sumie poznajemy lepiej nie tylko Głuszycę, ale naszą urodziwą ziemię wałbrzyską, jej historię i walory krajobrazowe. Książkę można nabyć w punkcie informacji turystycznej „Osówki” przy ul. Grunwaldzkiej w Głuszycy lub wypożyczyć w bibliotece.

Nadal jestem przekonany co do tego, że - czytanie nie szkodzi.

niedziela, 9 marca 2014

Nasze odwieczne paradoksy


kto czyta nie bładzi


Słyszymy wszędzie: świat idzie z postępem, doświadczamy żywiołowego rozwoju cywilizacyjnego, jesteśmy coraz bliżej poznania tajemnic wszechświata. Zgadzamy się z tym wszyscy. Elektronika zrewolucjonizowała nasze życie codzienne. To co obserwujemy w marketach z mediami potrafi oszołomić, tak samo jak zdumiewający postęp w budownictwie, w komunikacji, w infrastrukturze komunalnej.
Gorzej jest w sferze społecznej, w mentalności ludzkiej. Na tym polu dominuje constans, jakikolwiek ruch do przodu wydaje się nieosiągalny.

W rozdziale piętnastym książki Andrzeja Sapkowskiego „Narrenturm” czytam o średniowiecznym mieście Świdnicy, co następuje:
„Jak każde większe miasto na Śląsku, Świdnica karą grzywny groziła każdemu, kto poważyłby się wyrzucać na ulicę śmieci bądź nieczystości. Nie wyglądało jednak na to, by zakaz ten egzekwowano przesadnie surowo, wręcz przeciwnie, widać było że nikt nic sobie z tego zakazu nie robi”.
I dalej autor książki maluje szkaradny obraz miejskich ulic tonących w błocie, brudzie, odchodach ptactwa domowego, psów, kotów,a nawet kwiczących wieprzy.

Od tamtych czasów minęło circa sześćset lat, świdnickie ulice są wyasfaltowane, chodniki i place wybrukowane, ale problem śmieci wyrzucanych przez ludzi gdzie popadnie pozostał niewzruszony, tak samo jak egzekwowanie zakazów dotyczących czystości miasta i terenów podmiejskich. Oczywiście dotyczy to nie tylko Świdnicy. Nie lepiej jest w Wałbrzychu i w całym regionie wałbrzyskim, a także w innych obszarach Dolnego Śląska i całego kraju. Wydaje się, że problem zapewnienia porządku i czystości, tak samo jak ochrona środowiska naturalnego przerasta możliwości administracyjne władz państwowych i samorządowych.
Obserwuję na co dzień co się dzieje w moim mieście wokół pojemników śmieciowych w związku z wprowadzeniem segregacji śmieci. Niestety, są wszędzie bezmózgowcy, nie waham się tak ich nazwać, którzy zwożą lub znoszą wszystko co popadnie, wyrzucając to wokół pojemników. Firma wywożąca zawartość pojemników tego nie ruszy, bo taką ma umowę z gminą. Gminę nie stać na sprzątanie non stop, nie tylko zresztą wokół śmietników, bo wszelkiego rodzaju opakowania, butelki, pojemniki można spotkać porozrzucane wszędzie. Najwięcej nad rzekami, w pobliskich zagajnikach, lasach, przydrożnych kępach drzew i krzewów. Nie stać gminy na egzekwowanie zakazów, bo do tego potrzebne byłyby odpowiednie służby porządkowe, monitoring elektroniczny i jasne przepisy prawa.
Niestety, wobec masowego zalewu opakowań i zwielokrotnionej ilości zużytych mebli, sprzętów domowych, odzieży, materiałów budowlanych, itp. jesteśmy po prostu bezradni i nieprzygotowani. Nie nadążają za tym wszystkim zmiany w świadomości ludzkiej, a od tego należałoby zacząć.

Podejrzewam, że za kilka kolejnych wieków, to co napisałem powyżej może znów posłużyć za argument potwierdzający formułowaną od lat tezę, że najtrudniej jest ucywilizować człowieka

A że tak jest posłużę się przykładem kolejnego paradoksu.

W którymś tam z kolejnych linków w facebooku przeczytałem dający wiele do myślenia aforyzm:

ateista czyta Biblię i w nią nie wierzy, katolik nie czyta Biblii i w nią wierzy. Dlatego lepiej być ateistą.

Pomyślałem, że w czasach współczesnych najpewniej jest tak, że ani ateista, ani katolik nie czytają nie tylko Biblii. W ogóle z czytaniem czegokolwiek jest teraz coraz to gorzej, a jeszcze gorzej z czytaniem ze zrozumieniem. Wystarczy nam video i fonia. Po co męczyć oczy nad wolumenami Pisma Świętego, którego geneza, archaiczny język i wieloznaczność sentencji są równie zagadkowe jak życie na Marsie lub innych planetach. W telewizji nam powiedzą to co trzeba zrozumiałym językiem, albo puszczą panelową dyskusję na temat czytelnictwa Biblii z udziałem polityków, czyli ciągle tych samych, zużytych, skompromitowanych, jałowych gęb telewizyjnych, które nasycą rozmowę osobistymi aluzjami, przekrzykiwaniem się i sarkazmem.

W książce Sapkowskiego w tym samym rozdziale, o którym wspomniałem na wstępie jest opisane interesujące spotkanie w świdnickiej oficynie wydawniczej z tajemniczym przybyszem z Moguncji, bakałarzem uniwersytetu w Erfurcie, Janem Gutenbergiem. Ten będący przejazdem w Świdnicy uczony i wydawca książek, zdecydował się ujawnić zagadkę swego wynalazku. W toku rozmowy niemiecki wizjoner przekonywał, że stosując jego technikę drukarską można będzie w krótkim czasie wydrukować nawet tak olbrzymie dzieło jak Biblia:

„Bo wyobrazić sobie chciejcie, cni panowie, uczone księgi w dziesiątkach, a kiedyś, jakby śmiesznie to dziś brzmiało, może i w setkach egzemplarzy! Bez uciążliwego i wieki trwającego przepisywania! Mądrość ludzkości wydrukowana i dostępna!”

Ale wizja Gutenberga nie trafiła do przekonania świdnickich gospodarzy, a niejaki Szarlej wyraził to dobitnie:
„Cóż to, panie Gutenberg, nie wiecie co w tym względzie orzekli ojcowie soborowi? Sacra pagina winna być przywilejem duchownych, tylko oni bowiem są zdolni ją zrozumieć. Wara od niej świeckim gębom... Świeckim, nawet tym wykazującym szczątkowy rozum wystarczą kazania, lekcje, ewangelia niedzielna, wypisy, opowieści i moralitety. A ci całkiem ubodzy duchem niechaj poznają Pismo na jasełkach, miraklach, pasjach i drogach krzyżowych, śpiewając laudy i gapiąc się w kościołach na rzeźby i obrazy. A wy chcecie wydrukować i dać tej ciemnocie Pismo Święte? Może jeszcze przetłumaczone z łaciny na język ludowy? Żeby każdy mógł je czytać i interpretować po swojemu?
A dalej:
- Plunąwszy na dogmaty, doktryny i reformy – powiedział – stwierdzam, że jedno mi się podoba, jedna myśl cieszy mnie ogromnie. Jeśli waszmość swym wynalazkiem ksiąg nadrukujesz, to a nuż ludzie zaczną uczyć się czytać, wiedząc że jest co czytać. Wszak nie tylko popyt rodzi podaż lecz vice versa. Na początku było wszak słowo, in principio verbum. Warunkiem jest oczywista, by słowo, czyli księga, była tańsza jeśli nie od talii kart, to od gąsiora wódki, jako że to jest kwestia wyboru”.

I w ten oto sposób uznali wszyscy obecni w świdnickiej oficynie, że wynalazek Gutenberga może okazać się epokowy.

Był jak wiemy epokowy. Do dziś trudno sobie wyobrazić nasze życie bez drukowanej książki. Ale jeszcze jeden wniosek się nasuwa z tej rozmowy. Otóż ten, że dziś, niestety, książka jest droższa i od talii kart i od gąsiorka wódki. Czyżby to było przyczyną, że generalnie nie czytamy Biblii?

Pocieszam się, że przynajmniej parę osób po przeczytaniu tego posta w moim blogu, ruszy szturmem do ksiąg Starego i Nowego Testamentu, by pokazać, że wierzymy, bośmy je osobiście poznali. Zachęcam gorąco - czytanie nie szkodzi !

piątek, 7 marca 2014

Pamiętajcie o kobietach...


marcowe dary natury


Pamiętajcie o kobietach

przecież po te jesteśmy

byśmy mogli w litycznych duetach

tworzyć piękno co się nie śni



Pamiętajcie o dziewczynach

na ich widok serce skacze,

w każdym słowie, uśmiechu i czynach

nabierają nowych znaczeń



Pamiętajcie, bez kobiety

życie traci na wartości,

więc ten kwiatek w Dzień Kobiet, niestety,

to drobniutki akt wdzięczności...


To apel oczywiście do mężczyzn i zupełnie zrozumiały, bo przecież w kalendarzu - 8 marca i czy się to komuś podoba, czy nie, jest to okazja by naszym Paniom bliskim i dalszym w tym dniu się świątecznie pokłonić.
Ród ludzki składa się z dwóch różnych płci - kobiet i mężczyzn. I nikt tego nie zmieni. Nie da się z kobiety zrobić mężczyzny i odwrotnie. Różnice anatomiczne, psychiczne i mentalne wyznaczają tradycyjny podział ról pomiędzy kobietą i mężczyzną. Źle, że w wielu społecznościach wykształcił się model dominacji mężczyzn nad kobietami. Powoli, choć wciąż jeszcze zbyt wolno i zbyt mało skutecznie ten stereotyp ulega zmianom. Mamy coraz więcej okazji, by do tego tematu powracać i przekształcać w konkretne poczynania. Jedną z takich okazji jest Dzień Kobiet.
Dobrze, że choć raz w roku mamy okazję do głębszej refleksji nad rolą i znaczeniem kobiet w naszym życiu. A jeszcze lepiej, jeśli staramy się, mówię o mężczyznach, w tym dniu okazać swoim bliskim paniom więcej niż zwykle ciepła, miłości i poszanowania.

Ze względów politycznych i być może ideologicznych pojawiły się tendencje by 8 marca jako Dzień Kobiet wykreślić z kalendarza. Wyśmiewa się ukształtowane w czasach PRL-u zwyczaje obdarowywania w tym dniu kobiet pracujących przysłowiowym goździkiem i paczuszką z rajtuzami. Mimo wszystko tradycja obchodów Dnia Kobiet w Polsce się przyjęła. Ma ona swoje historyczne korzenie i jest uznawana w wielu krajach na świecie. Póki co nie wymyślono nic lepszego. Amerykańskie Walentynki mają zdecydowanie inny charakter, są świętem młodych, zakochanych. Ponieważ jestem mężczyzną „starej daty” nie zrezygnuję z tej okazji, by w tym pięknym dniu zwiastującym nadchodzącą Wiosnę (też płci żeńskiej) złożyć Paniom jak najsłoneczniejsze życzenia:


Życzę Wszystkim Paniom, bliskim i dalekim, by nabrały wewnętrznego przekonania, że są o wiele bardziej ważne i potrzebne od mężczyzn.
Życzę Paniom by miały jak najwięcej powodów do pogody ducha i uśmiechu, bo wtedy są o niebo bardziej urodziwe i pociągające.
Życzę by każdy mężczyzna uświadomił sobie, że świat byłby mniej ciekawy i brzydszy, gdyby nie było w nim kobiet.
Życzę by mężczyźni pogodzili się z tym, że kobieta jest na pierwszym miejscu w życiu rodzinnym, nawet gdy nie pracuje zawodowo lub mniej zarabia, bo ona strzeże ogniska domowego i dba o wychowanie dzieci.
Życzę wreszcie na koniec, by Dzień Kobiet był dniem codziennym przez cały długi rok i stało się rzeczą naturalną, że zaczyna się on od pogodnego spojrzenia i uśmiechu Panów do każdej Pani w domu, na ulicy i w pracy.


I by było uroczyściej z okazji 8 marca pozwolę sobie złożyć Paniom najserdeczniejsze życzenia wierszem:



By śnieżynki Was olśniły śnieżną bielą w marcu,
by Wam kwiecień tak zapachniał jak powietrze w Harcu,
by słoneczko Was muskało złotą smugą w maju,
a zaś czerwiec się okazał cudotwórcą z raju,
by energii Wam starczyło na wywczasy w lipcu,
by przy grillu nie zabrało likieru i chipsów,
aby sierpień błysnął brązem jak słońce na Cyprze
bo lubimy brąz na ciele, muzykę na cytrze,
wrzosowiska w piaskach Łeby, spacery we wrześniu
babie lato w październiku i sny co się nie śnią,
złote liście z drzew spadają, wieczory zbyt smętne,
tylko noce są jak w bajce, długie i namiętne,
niech listopad Was nie stłamsi, nie roztkliwi więcej,
przecież grudzień już za pasem, najlepszy z miesięcy.
Staropolska cud- tradycja nigdy się nie zmienia,
w grudniu sobie znów złożymy najlepsze życzenia !



Wszystkiego naj…naj…naj… !



niedziela, 2 marca 2014

Kroczy przez życie śpiewająco


jedlińskie muzykowanie w uzdrowisku


„Są pieśni
które się pisało
z wiarą że słowa z m i e n i a ć mogą

są pieśni
które trzeba milczeć
w zmowie milczenia
przeciw słowom”

Andrzej Garczarek




Wpadł mi do rąk maleńki rozmiarami, prawie jak książeczka do modlitwy, tomik wierszy „Krowie cieplo” Andrzeja Garczarka. Z nazwiskiem barda lat 80-tych zetknąłem się przy okazji badania środowiska literackiego tych lat w Warszawie. Tam właśnie brylował także poeta Natan Tannenbaum, który lata dzieciństwa i młodości spędził w Głuszycy. Książeczkę wydał wrocławski teatr „Kalambur” w cyklu „Poeta-pieśniarz” w 1985 roku, starając się w ten sposób ratować przed zapomnieniem teksty najlepszych spośród bardów studenckiego ruchu kulturalnego.

To właśnie o takich studentach - marzycielach pisał Andrzej w wierszu „Nocne Marki”:

gotowi ruszać w świat
od zaraz
bez zobowiązań
i bez celu
których mijałem w noc niejedną
mówiąc każdemu: „Marzycielu”

butelką mleka na ulicy
z plastikowego transportera
gaszą pragnienie
nielegalnie
kiedy nad ranem zbyt doskwiera

chleba z piekarni daj im Panie
przy degustacji z piekarzami
który dla śpiących jeszcze stygnie
i powszednieje w swojej liczbie

gotowi ruszać w świat
od zaraz
z chlebakiem tylko brezentowym
z ostatnią książką Cortazara
z jednym biletem tramwajowym


Urodzony w 1947 roku ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W latach siedemdziesiątych był jednym z autorów i wykonawców legendarnego magazynu radiowego "Zgryz" Macieja Zembatego. W 1981 roku brał udział w Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w gdańskiej Hali Oliwii. Zaśpiewał tam swój song pt. Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał. W 1989 r. na antenie radiowej Trójki emitowane były pierwsze odcinki z trwającego blisko dziesięć lat cyklu autorskiego Literacko-muzyczny kantor wymiany myśli i wrażeń. W 1994 r. otrzymał nagrodę im. Jonasza Kofty - za twórczość radiową. Przez wiele lat współpracował z wrocławskim teatrem "Kalambur". Na początku lat dziewięćdziesiątych wg własnego projektu Kantor wymiany na ulicach kilku miast (Wrocław, Lublin, Warszawa) przeprowadził szereg akcji happeningowych. Jest autorem wielu znanych piosenek i ballad: Ballada o chłopcach z bazy Sokołowskiej, Piosenka dla Piotrowskiego poety, Taksówkarz z Pittsburga, Raskolnikow. Od początku lat 2000. mieszka na wsi na Mazurach.

O poezji wolę mówić skromnie. Wymyślam tylko sztajerki. Szybkie, wolne, smutne, wesołe... Krótkie historyjki „na fleki”, głos męski i gitarę”. Myślę, że najważniejsze w tym fachu jest to, żeby nie kłamać. Kiedy wychodzi człowiek do ludzi sam, z gitarą tylko, oświetlony bezwstydnie reflektorami, to po to, żeby im coś ważnego powiedzieć. O sobie, o nich samych. Na ględzenie szkoda cennego czasu. Na kłamstwie poznają się od razu. Zwłaszcza dzisiaj”.

I taki właśnie jest Andrzej Garczarek, dziś już rzadziej na scenie, wśród rezentuzjazmowanej widowni. No cóż, lata lecą. Jeszcze nie tak dawno koncertował gdzie się dało. O jednej z takich imprez czytam na stronie internetowej:

Andrzej Garczarek zaprosił nas wszystkich do swojego muzycznego ogródka, a tam czekało na nas całe mnóstwo atrakcji : wypielęgnowane teksty, smakowite muzyczne kawałki, chwytliwe melodie, skoczne sztajerki oraz liczne grządki z zadumą i melancholią. Ucztowaliśmy razem z gospodarzem i jego przyjaciółmi Mirkiem i Florkiem co chwilę odkrywając w kolejnych kątach muzycznego ogrodu zarówno te dobrze znane jak i te dawno zapomniane czy też zupełnie nowe smakołyki. I tak popijając co tam kto miał pod ręką, podśpiewując kolejne piosenki zasłuchani w głos Andrzeja nawet nie zauważyliśmy że czas nieubłaganie mija i trzeba kończyć. Rozeszliśmy się więc do domów za zgodą gospodarza wynosząc część owoców z ogródka ( płyty rozeszły się w trybie błyskawicznym ) do domu aby móc się nimi dalej cieszyć w domowym zaciszu.
Naprawdę chce bardzo podziękować całemu zespołowi ze ten wieczór i zapewniam że do tego muzycznego ogródka będziemy jeszcze nie raz zaglądać”. Marek Ł


W moim tomiku Andrzeja Garczarka mam całą rozmaitość jego wierszowania. Żałuję tylko, że mogę delektować się jedynie słowem, a nie muzyką. Ale tak to już jest z poezją śpiewaną. By osiągnąć zupełny efekt, potrzebne jest i jedno i drugie. Dobrze, że w internetowych goglach można obejrzeć i posłuchać niejednego sztajera w osobistym wykonaniu autentycznego barda lat 80-tych, który podobnie jak Przemysław Gintrowski, czy Jacek Kaczmarski przeszedł już do legendy.


„Obywatelu Jakubie Rousseau
powiedzcie szczerze mnie prostemu
czy jest możebne żeby człowiek
przestał być wilkiem człowiekowi


czy taki na ten przykład złodziej
dziewka uliczna
ksiądz dobrodziej
żydowin luter hugenota...
(pyta się moja was głupota)
czy jedna ich kapota grzeje
i jeden strzeże pies u płota?


Czemu wy z ludźmi
tak koniecznie
umawiać chcecie się społecznie?


To prawda, ile to mieliśmy w przeszłości umów społecznych, z których nie zostało nic. A wystarczyłoby tylko jedno, żeby człowiek nie był człowiekowi wilkiem. Są poeci którzy wciąż wierzą, że słowa mogą to zmienić. I za tę wiarę winniśmy ich czytać i cenić. 

P.S. Przeczytałem w facebooku wiadomość z "Kuriera Mieroszowskiego";

22 marca o godz. 20.00 w schronisku Andrzejówka wystąpi Lubelska Formacja Bardów. Skład zespołu: Marek Andrzejewski, Piotr Selim, Jan Kondrak i Katarzyna Wasilewska. Wstęp wolny. Po koncercie będzie okazja, aby zaakupić płyty zespołu.
Lubelska Federacja Bardów to grupa lubelskich artystów z kręgu piosenki literackiej i poezji śpiewanej, sposobem organizacji przypominająca piwnice artystyczne. Zespół prezentuje głównie swoje autorskie kompozycje pod względem tekstowym i muzycznym. Artyści sięgają również do twórczości Edwarda Stachury, Bolesława Leśmiana, Leonarda Cohena czy tekstów Kazimierza Grześkowiaka. Czerpią wzorce z folkloru Kresów, muzyki klasycznej; nawiązują do ambitnych nurtów rocka i popu. 

Warto zapamietać tę datę i wybrać si w sobotę 22 marca na "Andrzejówkę"