Dzisiejszy mój post ma
charakter wyraźnie osobisty. Zwiastuje, że w moim ziemskim bytowaniu może
zdarzyć się coś dobrego. Otrzymałem widomość z urzędu, że została oddana do
druku moja kolejna książka, zapewne już ostatnia, bo każda z nich, taką była.
Nie sądziłem za każdym razem, że cud znalezienia wydawcy może się powtórzyć. Ta
książka, podobnie jak każda z kolejno wydawanych jest najważniejsza. Jest to
książka o moim mieście, jego historii, czasach hossy w rozwoju przemysłowym,
ciężkich latach wojny i powojennych. A nosi tytuł: „Głuszyca – miasto włókniarzy. Ciekawostki z historii i
współczesności”.
Zgodnie z przyjętym
zwyczajem przy takiej okazji warto dowiedzieć coś więcej o autorze książki. Czytelnik
mojego blogu ma ten handicap, że może to otrzymać z pierwszej ręki.
Oto najskromniejsza jak tylko się da moja
autobiografia:
O sobie napisałem już
tyle w wielokrotnie dołączanych w urzędach do podań życiorysach, że wystarczy na
wyczerpujące epitafium. Od paru lat koncentruję się, by wypełnić skrupulatnie
zadanie ambitnego blogera. Niektórzy mylą to ze słowem blagiera i być może mają
wiele racji.
W sumie moje postępy
ocenią ci, którzy z niezrozumiałych dla mnie powodów są w stanie w świecie
zdominowanym przez tele-video-fonię coś
jeszcze przeczytać i chwała im za to. Do nich z największą czcią i szacunkiem kieruję kilka słów tej oto
oszczędnej w szczegóły autobiografii.
Urodziłem się tak
dawno, że już zapomniałem. A było to gdzieś tam daleko w Karpatach, w widłach
Popradu i Dunajca, w wiecznie młodym miasteczku Stary Sącz, które rodzice
porzucili po wojnie w poszukiwaniu chleba i przenieśli się na Ziemie Odzyskane.
Wydaje mi się, że chodziłem do szkoły i coś z niej wyniosłem oprócz świadectw,
materialnych dowodów uczestnictwa w tej procedurze. Na ogół spełniały się moje
marzenia. Byłem ministrantem, listonoszem, nauczycielem, dyrektorem,
inspektorem, prezesem i jeszcze na koniec samorządowcem. Dystynkcjami nie będę
się chwalił, bo większość straciła na aktualności. Za młodu postanowiłem być
pisarzem i kiedy już w to zwątpiłem moje marzenie się spełniło. Zostałem
pisarzem takim o jakim Sienkiewicz pisał w "Szkicach węglem" - prewentowym. Najlepiej wychodziły mi
protokóły z zebrań, sprawozdania i okolicznościowe wystąpienia, n.p. z okazji
rewolucji październikowej w dniu 7 listopada.
Ten dar posiadam do
dziś. Każdą mowę zaczynam przezornie od słów: chciałbym złożyć Wam jak najserdeczniejsze życzenia (gratulacje,
kondolencje), wszystko zależy od okoliczności. Nie ma w żadnym języku, jak w polskim, tak
znakomitej, wymownej formuły trybu przypuszczającego – chciałbym. Wam też chciałbym złożyć najszczersze wyrazy
podziwu, jeśli z uwagą czytacie mój życiorys, serdecznie gratuluję cierpliwości
i proszę o jeszcze. A ponieważ bywam
szczery aż do bólu, dlatego nie owijam słów w bawełnę, mimo że z tej
bawełny, która przepełniała magazyny bliskich mi Zakładów Bawełnianych
"Piast" w Głuszycy nie tylko nie pozostało już nic , ale nawet całą
fabrykę zrównano z ziemią. Dziś powiat wałbrzyski wyciągnął swoją grabę po moje
jedno z pierwszych miejsc pracy, jedyną w mieście, funkcjonującą ponad 50 lat
niegdyś włókienniczą szkołę średnią, którą zamierza sprzedać w przetargu. Nic
dziwnego, z czegoś musi żyć.
Mimo wszystko życzę
wszystkim pogody ducha, bo Polska to potęga gospodarcza i się rozwija. Tak
zresztą było od kiedy tylko zacząłem chodzić do szkoły. Polska zawsze się
rozwijała i biła rekordy, n.p. w kampanii cukrowniczej za Gomułki w latach 1960
-1965. Tylko za Gierka Polska rosła w siłę, by ludzie żyli dostatniej. I żyli,
aż do czasów Solidarności i Wielkiego Lecha, który dla niepoznaki podawał się
za elektryka, aby mu łatwiej było wywołać „wielkie spięcie”. A przecież to
urodzony inteligent, zresztą Noblista, a honorów causa ma coś chyba z dziesięć
Ale przepraszam, miałem pisać własny życiorys, a pognałem w wielką politykę.
To chyba dlatego, że
nie mam o sobie nic szczególnie ciekawego do powiedzenia.
No chyba tylko to, że
jak już mieli mnie dość jako belfra, a potem urzędowego „manuskrypta”, to dali
mi papierek z gratulacjami z okazji jubileuszu 45-lecia pracy i odesłali na
zasłużony odpoczynek. Odtąd każdego dnia, gdy wstaję rano, to myślę - znowu
niedziela?
Ale na tym się kończą moje swobodne medytacje,
bo potem zaczyna się kręcić z impetem kierat życia emeryta, a kręci się z
każdym rokiem coraz żwawiej, odwrotnie proporcjonalnie do upadających sił
witalnych. Ale to wcale nie znaczy, że upadam na duchu, czego dowodem jest to
optymistyczne curriculum vitae, czego i sobie i Wam życzę ! Amen !