Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 28 grudnia 2014

Perełka o perle



 
Jedno z ujęć Sokołowska

Na sam koniec roku warto napisać coś sympatycznego, by pogodnym akcentem zakończyć ten bogaty w dużej wagi wydarzenia rok 2014. I właśnie to czynię korzystając z niewielkiej przerwy pomiędzy świętami – Bożym Narodzeniem, a Nowym Rokiem. A rzecz będzie o książce, której znaczenia trudno przecenić. Myślę tutaj o takich jak ja publicystach-regionalistach uwiedzionych urokami i tajemniczością regionu wałbrzyskiego, dla których odkrywanie wiedzy o bliskich nam miejscach jest niezmiernie ważne i interesujące.


Zofia Leszko to prawdziwa perełka Sokołowska. Takim epitetem obdarzam ją nie tylko dlatego, że jako młoda osoba, świeżo po studiach, podjęła się trudu napisania książki o Sokołowsku, jak to nazwała w tytule,  „zagubionej perle Dolnego Śląska”, ale głównie z tego powodu, że zrobiła to z dużym talentem i rozwagą, a także emocjonalnym zaangażowaniem, choć sama się zastrzega we wstępie, że jako badacz starała się zachować obiektywizm. Trzeba więc przyznać – jest obiektywna w ocenie roli i znaczenia Sokołowska w latach 1945-1989 oraz w pokazaniu rozmiarów upadku tego renomowanego przed wojną zdroju. Ale jest też rodowitą patriotką Sokołowska mocno związaną z rodziną i bliskimi jej współmieszkańcami, dobrze zorientowaną w geografii i historii tej miejscowości i przebijającym się mimo woli pragnieniem, by Sokołowsko powróciło do dawnego standardu leczniczego i odzyskało status uzdrowiska. By się stało trzecim z kolei, obok Szczawna-Zdroju i Jedliny-Zdroju, znanym w kraju i za granicą kurortem ziemi wałbrzyskiej.

Choć nie jestem Mieroszowianinem, a z Sokołowskiem też nie mam nic wspólnego, kłaniam się autorce książki, Zofii Leszko, czapką do ziemi.  Wiem dobrze jak trudno jest nie tylko napisać książkę o swojej miejscowości, ale także znaleźć wydawcę. Nie będę podejmował tego tematu z uwagi na to, by nie psuć dobrego nastroju sylwestrowego na koniec roku. Mam nadzieję, że wiele osób w Sokołowsku, w Mieroszowie, a także w wielu innych miejscach ziemi wałbrzyskiej i Dolnego Śląska doceni to, co osiągnęła Zofia Leszko.  Dokonała wielkiej sztuki, bo jako pierwsza postawiła postument (nie twierdzę od razu, że pomnik) pod ponowną sławę Sokołowska. Dobrze jest, gdy możemy o swojej miejscowości wiedzieć jak najwięcej, niełatwo jest taką wiedzę zdobyć i rozwinąć, zwłaszcza u nas na Ziemiach Odzyskanych. W Sokołowsku mamy już taki pierwszy krok za sobą. Zaletą książki Zofii Leszko jest jej przejrzystość w układzie tematycznym i stylu wypowiedzi, dzięki temu książkę łatwo się czyta, a zręcznie dobrane i rozmieszczone ilustracje ułatwiają odbiór jej treści. Autorka z naukową rzetelnością zadbała o udokumentowanie swoich tez, oparła się na materiałach archiwalnych, publikacjach prasowych i swojej pracy magisterskiej pisanej pod kierunkiem prof. Dr hab. Elżbiety Kościk. To uwierzytelnia trafność jej opinii.

Nie będę więcej chwalił tej książki, bo wiem że ona obroni się sama. Nie jest to zresztą forma publicystyki, ani też sensu stricto praca naukowa, ale książka popularno-naukowa, w tym przypadku bliska i w formie i treści zwykłemu czytelnikowi, który chce się dowiedzieć coś więcej o Sokołowsku. Osobiście dodam tylko, że książka zachęciła mnie by na wiosnę lub latem  podjechać tam ponownie  na nieco dłuższa peregrynację z książką w ręku. Przede wszystkim poszukam tego, co wzbudziło szczególnie moje zainteresowanie, a jest to znakomicie ujęty na obrazku – „Dom Pomiotły”, muszę też zajrzeć w inne miejsca, zwłaszcza że architekturą Sokołowska bardzo się dzięki książce zainteresowałem. Jestem pewien, że nie tylko ja jeden.

Zachęcam gorąco do bliższego poznania tej książki. Mnie udało się ją nabyć w kawiarence w centrum Sokołowska, ale jest też jak się spodziewam do wypożyczenia w powiatowych bibliotekach.

P.S. Mowa o książce:
Zofia Leszko, Zapomniana perła Dolnego Śląska. Sokołowsko w latach 1945-1989. Warszawska Firma Wydawnicza s.c. 2014

czwartek, 25 grudnia 2014

Mojemu miastu - na Nowy Rok




Szczęśliwego Nowego Roku !
Zbliżający się Nowy Rok oraz powyborcze zmiany we władzach samorządowych mojego miasta skłaniają do refleksji. Jej zarzewiem jest nowa nadzieja, że nie wszystko jest stracone, że miasto obudzi się z letargu, że wyzwoli twórcze siły tkwiące w jego mieszkańcach. A takich ludzi jest wielu, skłonnych bezinteresownie popracować dla dobra wspólnego. Trzeba tylko ich zachęcić i pozwolić na praktyczne urzeczywistnienie idei społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli władza będzie otwarta na wszelkie inicjatywy, to w niedługim czasie miasto stanie się otwarte na zewnątrz. A jego przyszłość to już nie wielki przemysł, ale właśnie turystyka, sport, rekreacja i wypoczynek, a więc to wszystko, co przynosi nam w darze natura.

A ponieważ jest świątecznie, nastrojowo i refleksyjnie, to  co mi się nasunęło, gdy pomyślałem o mojej Głuszycy, zdecydowałem się wyrazić wierszem. Wiersz ten dedykuję wszystkim pozytywnie myślącym współmieszkańcom z życzeniami -  Szczęśliwego Nowego Roku:





Głuszyca – miasto otwarte

Warto zadać  to pytanie, nas ono dotyczy,
skąd się wzięło to miasteczko u źródeł Bystrzycy?
Tu gdzie wiatrów z czeskiej strony czuć ożywcze tchnienie,
gdzie od Kłodzka ciepłe prądy płyną niestrudzenie
i w przesmyku wąskich jarów jak na wiotkiej smyczy
odlatują do Świdnicy  -  piastowskiej stolicy.

W ornamencie górskich grzbietów jak oczko agatu,
utopione gdzieś w pierścieniu, zamknięte dla świata,
w leśnej głuszy zagubione, plagami nękane
odradzało się jak feniks wciąż niepokonane,
by w promieniach prosperity  bawełny i lnu
zdobyć szlify przemysłowe z  bajecznego snu.

Za górami, od północy,  na wyniosłym zrębie
wypełniło się szybami górnicze zagłębie,
tam urosło miasto- olbrzym, kopalniana szycha,
zbladły światła pod Włodarzem w blasku wind Wałbrzycha,
lecz maszyny nie zamilkły w głuszyckich przędzalniach
i wciąż rosły stosy płócien na wrocławskich targach.

Nie zdławiła  także miasta wojny zawierucha,
gdy skończyła się pogrzebem nazistowska  buta
i Głuszyca powróciła do dawnych korzeni.
Wrócił tutaj żywioł polski, tego nikt nie zmieni.
Losy wojny to sprawiły, trudno w to uwierzyć,
że Śląsk cały jak za Mieszka wrócił do Macierzy.

Wnet ruszyło nowe życie w  przemysłowym rytmie,
była praca, była płaca, miasto nadal kwitnie,
sławą cieszą się fabryki „Piasta”i „Czesanki”
owcza przędza i ręczniki mkną w rynkowe szranki,
młodzież uczy się zawodu w włókienniczej szkole,
nikt nie wierzył, że to wszystko może wkrótce polec.

Że pojawi się jak tajfun ruch „Solidarności”,
który zrówna wszystko z ziemią dla nowoczesności.
Poszły w niwecz nasze tkalnie, kopalnie wałbrzyskie,
bo świat pędzi dziś do przodu, precz z dawnym przemysłem.
Można płakać, lamentować, wznosić wzrok do nieba,
lecz musimy iść do przodu, leczyć rany trzeba.

Spójrzmy wokół – lasy, góry, to co nas otacza,
to bezcenny dar natury, to jest przyszłość miasta,
tym możemy świat zadziwić, przyciągnąć turystów,
a w miejsce fabrycznych murów  -   plener dla artystów !

Mamy wizję i programy o przyrodę wsparte,
bo Głuszyca choć  w kotlinie, to miasto otwarte !

wtorek, 23 grudnia 2014

Życzenie na Boże Narodzenie






Moim wiernym Czytelnikom, bliskim i dalekim, znajomym  i mniej znanym, towarzyszącym mi od dawna i nowicjuszom, wszystkim, ktorzy cenią słowo pisane z okazji Świąt życzę z calego serca:


by w Wigilię na choince
igły złotem lśniły,
migotliwe świateł błyski
w oczach się iskrzyły,

wypełniały całą duszę
poczuciem błogości,
by majestat świętej ciszy
w sercu się rozgościł,

a przy stole wigilijnym
najbliższa rodzina
niech brzmi chórem głos kolędy
„Matka rodzi Syna”…

Niech świąteczna ciepła aura
na stałe zagości,
by przenigdy nie zabrakło
ciepła i czułości !

Wesołych świąt !

sobota, 20 grudnia 2014

Wierszyk wigilijny





Zamiast życzeń świątecznych rzecz własnego pióra, o Wigilii w tonie z lekka kpiarskim, ale myślę, że  sympatycznym:

Wigilia, to rzecz święta…

Wydawałoby się nic wielkiego,
zwykły zryw tradycyjny co roku,
ludzie lubią świętować,
 można tak każdego dnia,
choć zdarzają się improwizacje
ale tego wieczoru
nic nie zastąpi,
nawet gdybyśmy dosięgnęli szczytów uniesienia,
nie da się w żadnej euforii
osiągnąć nagle tego nad czym pracowały pokolenia.

Wydawałoby się  -  zwykła choinka,
pachnąca żywicą, strojna gąszczem tysięcy zielonych igieł,
a to co na niej zawisło,
to czysta poezja
w formie wizualnej,
tylko nad nią nie trzeba się pochylić,

choinka jest poezją samą w sobie, nawet ta nie ustrojona,
proszę to zdanie podkreślić wężykiem,

A przecież choinka, to nie wszystko,
to dopiero preludium,
pomijam to co umieszczają Aniołki pod choinką,
to jest zwykła proza,
tego unisono, które nastąpi,
gdy na świeżutkiej bieli obrusa
pachnącej wciąż bukietem Vanish
pojawi się płonąca świeczka, a wokół niej  -
to co beznamiętni parweniusze
nazywają zastawą stołową,
ktoś doda do tego jeszcze – srebrne sztućce,
 ktoś inny pachnącą wazę
i od razu robi się gorąco na sercu…

Na Wigilijnym stole,
na bieluchnym obrusie
pięknie ułożone w strojną harmonijkę
uśmiechają się do nas  opłatki,
takie sobie śmieszne kartoniki,
okazuje się, że  jadalne…

Gdyby wieczór Wigilijny
na tym się zaczynał i kończył -
dzielimy się opłatkiem i idziemy do domu,
wiadomo,  poszlibyśmy z butami do nieba,
ale my jesteśmy próżni,
więc zwyczajnie zaczyna się wieczerza,
ma swoją wdzięczną nazwę  - Wigilijna !

To przecież normalne.
człowiek jak sobie dobrze podje,
staje się religijnym,
a nasza tradycja nie pozwala
zamknąć się na jednym daniu,
jeśli jest ich dwanaście
znajdujemy się blisko nieba,
tam gdzie biesiaduje dwunastu Apostołów…

Jesteśmy całkiem w porządku,
spożywamy postne dania,
tylko na masełku, oleju,
broń Boże wieprzowiny,
jak najwięcej kapusty, grochu,
oczywiście, koniecznie karpia,
a do tego
kompot z suszonych śliwek,
a kto by  coś takiego zaserwował normalnie
w powszedni dzień do obiadu?

To się zdarza tylko raz  w roku
w Wigilię


Pytam się dlaczego?
Odpowiedź jest prosta:
Wigilja, to rzecz święta !

Wigilijnych serdeczności i świątecznych powabów życzę z całego serca moim niezawodnym Czytelnikom !
Wesołych Świat !

piątek, 19 grudnia 2014

Kolędować małemu ...




Niestety, mamy zbyt mało czasu by myśleć o tym, skąd to się wszystko wzięło, gdzie tkwią korzenie tak pięknych ceremonii Bożego Narodzenia i Nowego Roku? I co spowodowało, że uroczystości religijne wzbogacone zostały rozmaitością obrzędowości świeckiej, takiej jak wieczerza wigilijna, choinka, kolędy i kolędowanie, a potem bale sylwestrowe i powitanie szampanem Nowego Roku  Ale warto o tym pomyśleć, bo jest to kawałek niezwykle barwnej i ciekawej histori.

Jak to najczęściej bywa w naszej historii grudniowa tradycja świętowania zrodziła się w starożytnym Rzymie. Tam obchodzono hucznie i wesoło festum Calendarum, czyli Nowy Rok. W wiekach średnich zaczynał się on  24 grudnia. Wiele ludów europejskich przyjęło łacińską nazwą calendae i  obyczaj wręczania sobie z tej okazji noworocznych darów. W Polsce i na Rusi początkową nazwę święta Kolady zastąpiono wywodzącymi się ze słowiańszczyzny „Godami”. Po przyjęciu chrześcijaństwa przez Mieszka I noworoczne święto Godów zostało wzbogacone obchodami Bożego Narodzenia, a dla uczczenia rocznicy urodzin Dzieciątka Jezus duchowni układali melodyjne i pobożne pastorałki, zwane później kolędami. Każda uroczysta biesiada nazywała się godami, a każdy jej uczestnik gościem. W Polsce, gdy przyszły Gody, nie było końca najrozmaitszym zabawom, powinszowaniom, podarkom, przebieraniu się za żydów, cyganów, niedźwiedzi, kozy, tury, chodzeniu po domach  z życzeniami i śpiewem kolęd. Od Bożego Narodzenia do Trzech Króli świętowano każdego wieczoru, chodzono z szopką, z gwiazdą, z Turoniem, odstawiano jasełka przypominające sceny z podań Pisma Świętego z Herodem, Diabłem, Śmiercią i stajenką betlejemską.

Najpopularniejsza z kolęd „W żłobie leży, któż pobieży” grana i śpiewana na nutę poloneza uświetniała uroczystości świąteczne na dworze królów polskich w XVII wieku. O kolędzie polskiej pisał Stanisław Tarnowski, że nie jest typową pieśnią religijną, ale ma często charakter świecki, humorystyczny i tylko przez nadgorliwość organisty bywa grywana w kościołach. Kolędy w najprostszych słowach opowiadają, co „Anioł pasterzom mówił” lub pytają „Któż pobieży kolędować małemu?”. Największym ich atutem jest prostota i poufałość naiwna, z jaką mówi się o narodzeniu Pana Jezusa i jego Matce, z jaką lekkością nasz świat sielski i anielski przenosi się w odlegle wieki i kraje. Ten koloryt lokalny polski nadany scenom betlejemskim, a także łatwa, wpadająca w ucho melodia, to jest cały urok i wdzięk świątecznego kolędowania. Ci pasterze zbudzeni przez aniołów i śpieszący do stajenki, to są polskie parobki, a szopa jest taka sama jak każda stajnia przy wiejskiej zagrodzie. W głębi stoi wprawdzie żłobek z dzieciątkiem i Najświętszą Panną, a obok niej świętym Józefem, ale przed stajenką gromadzą się pasterze i rozmawiają  w najprostszy sposób o tym cudzie, którego są świadkami. Narodzenie jest tłem, a obrazem jest polska wieś ze wszystkim co do niej należy, jest więc i mróz grudniowy, i kożuchy, i buty filcowe, i czapy, i różne domowe sprzęty i zapasy. Człowiek ubogi i prosty, znający okoliczności narodzenia Pana Jezusa z kościelnej ambony, czuje instynktem, że to jego święto poprzez bliskość ubóstwa nowo narodzonego Syna Bożego z  jego dolą.

Trudno oznaczyć czas, w którym pieśni bożonarodzeniowe uznano kolędami, stało się to jednak późno, chyba w XIX wieku. Wcześniej zwano je inaczej, rotułami, kantykami, pastorałkami. Największa ich ekspansja przypada na okres baroku, tj. w XVII i XVIII wieku. W następnych stuleciach powstały nowe kolędy, ale te starsze cieszą się największą popularnością. Prymat nad wszystkimi dzierży kolęda  „Bóg się rodzi, moc truchleje”, będąca czymś w rodzaju hymnu, śpiewana pod koniec pasterki, a także na wszystkich uroczystościach bożonarodzeniowych w kościołach całej Polski.

Z kolędą jako pieśnią wiąże się ściśle zwyczaj kolędowania. I jedno i drugie zjawisko wywodzi się z prowincjonalnej Polski i w niej tkwi do dziś głębokimi korzeniami. Niestety obyczaj chodzenia z kolędą po domach w okresie świątecznym wyraźnie ubożeje. Dajemy się bezwiednie ogarniać obcymi naleciałościami z Zachodu, a media w sposób bezkrytyczny lansują wśród dzieci np. irlandzki „hallowen”, podczas gdy nasze o niebo piękniejsze i bogatsze kolędowanie z gwiazdą lub szopką betlejemską staje się zwyczajem anachronicznym. Trudno się uchronić przed ekspansją sztuczności i masowej chałtury świątecznej supermarketów. Piękne staropolskie tradycje zdobienia choinek własnoręcznie wykonanymi stroikami i świecidełkami należą do przeszłości.
Święta bez drzewka są smutne, ale ubrać choinkę nie znaczy wcale zrobić z niej ekspozycję do ekskluzywnego sklepu. Bombki, światełka, wszelakie ozdoby są drogie. Tymczasem, spontanicznie wykonane, prymitywne wręcz ozdoby to często najpiękniejszy wystrój i wielka frajda dla dzieciaków.

Pierwszy pomysł to oczywiście łańcuchy z kolorowego papieru, które wcale nie muszą wyglądać kiczowato. Jeśli zaopatrzymy się w ładne kolory arkuszy i będziemy sklejać ciasne, grube ogniwa, otrzymamy bardzo modernistyczną przeplatankę.

Stare bombki można pięknie odnowić, używając olejowego flamastra i farbek. Dzieciaki mogą odciskać kciuki na szklanych kulach a potem dorysowywać reniferkom oczy, noski i rogi. Przy pomocy kleju i różnych tkanin oraz wełny stworzymy bombki-kukiełki, którym można nadawać imiona i tworzyć całe historie. Pięknie na drzewku wyglądają też domowej roboty pierniczki, jesienne liście wysuszone i polakierowane na złoto lub srebrno, płatki śniegu wycięte z papieru, kulki waty, a także małe zabawki typu pluszowy miś czy ludziki z plasteliny. Im bardziej kreatywnie, tym fajniej, a przygotowania ozdób mogą ruszyć pełną parą już od początku grudnia.

Mamy szerokie pole do popisu w urządzaniu wieczerzy wigilijnej i pomysłu na całe święta. Byłoby dość oryginalnie, gdyby zaplanować rodzinne spacery na „łono natury”, odwiedziny znajomych lub wycieczki do lasu, w góry. Nie możemy zapomnieć o istocie świąt, o ich religijnym przesłaniu, o potrzebie modlitwy lub skupienia, docenieniu wartości staropolskich obrzędów, kolęd i kolędowania.
 


„I gdy wciąż wszyscy mówią, mało kto się spyta, jaki też jest cel słowa, jak słowo się czyta w sobie samym. I dziejów jego promień cały rozejrzeć mało kto ciekawy, zuchwały”  - oto słowa wielkiego poety polskiego Romantyzmu, Cypriana Kamila Norwida pasujące jak ulał do naszej współczesnej rzeczywistości.
Istota kolędy i kolędowania, ich ukryty sens i wartości ulegają zbyt łatwo lekceważeniu. Gdy w czas Bożego Narodzenia rozbrzmiewać będą „wśród nocnej ciszy” w kościołach i domach piękne polskie kolędy, niech przynajmniej przez chwilę otoczy nas blask ich  urody, prostota i mądrość słów, dźwięczność melodii, to wszystko co świadczy o nieprzemijającej wartości naszych staropolskich tradycji, dzięki którym istniejemy jako naród i jako niezawisły kraj w środku Europy.

Zaś my Wałbrzyszanie zadbajmy o to, by świętom Bożego Narodzenia i Nowego Roku nadać rodzime, polskie akcenty. Jest to szczególnie ważne na tej ziemi, która po kilku wiekach powróciła do Polski i stała się naszym domem rodzinnym,  naszą ziemią ojczystą.