Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 29 czerwca 2017

Nasze wałbrzyskie uzdrowiska. Cz. IV Sokołowsko w gminie Mieroszów

Sokołowsko - widok ogólny

Na początek – mała dygresja.

Zbyt mało się mówi i pisze o roli kobiet w historii regionu wałbrzyskiego. Wyjątek stanowi księżna Daisy, angielska arystokratka Mary Therese Olivie Cornwallis-West, poślubiona w 1892 roku przez dyplomatę i podróżnika, hrabiego Rzeszy Hansa Heinricha XV von Hochberga księcia von Pless, właściciela Pszczyny i Książa. Daisy, uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet w księstwie Walii, to wybitna osobowość w dziejach zamku Książ, w którym urządziła na wzór angielski piękne ogrody, dbała o czystość i higienę pałacu, pobudowała gustowne łazienki przy pokojach gościnnych, organizowała bale charytatywne fundując sierociniec, przychodnię dla matek pracujących, szkołę dla ubogich dziewcząt. Jej działalność charytatywna w okresie II wojny światowej zasługuje na szczególny podziw i uznanie. Nie godziła się nigdy ze zbrodniczą polityką A. Hitlera. M. in. po kryjomu dostarczała do obozu Gross Rosen paczki żywnościowe dla więźniów.

O księżnie Daisy wiemy już wiele, jej postać wpisała się na trwałe w historię zamku Książ i Wałbrzycha. A w pobliżu Książa w lasach Lubiechowa jej imieniem nazwane zostało urokliwe jeziorko.

Coraz lepiej poznajemy historię okolicznych miejscowości wokół Wałbrzycha. Okazuje się, że i w rozwoju wielu z nich kobiety odegrały niepoślednią rolę.

W ratowaniu zamku Grodno w Zagórzu Śląskim zapisała się złotymi zgłoskami w II połowie XIX wieku baronowa Emile von Zedlitz und Neukirch. To dzięki jej operatywności zbudowano obok zamku schronisko z gospodą i otwarto zamek do zwiedzania przez turystów.

Do powstania uzdrowiska w Jedlinie-Zdroju w 1723 roku przyczyniła się walnie Charlotta żona ówczesnego właściciela Jedlinki, generała barona von Seherr-Thossa, od imienia której wzięło nazwę miasto- uzdrowisko Charlottenbrunn. To właśnie ona była inicjatorką zagospodarowania źródeł wody mineralnej i zbudowania sanatorium,  w którym była pierwszym zarządcą.

Podobnie ma się sprawa z przekształceniem w uzdrowisko zaszytej w zaciszu gór i lasów, spokojnej  wsi służebnej Görbersdorf (dzisiejsze Sokołowsko k. Mieroszowa), należącej do pobliskiego zamku Radosno. Przełom w jej dziejach nastąpił w roku 1849, gdy zjechała tu na wypoczynek hrabina Maria von Colomb, siostrzenica feldmarszałka von Blüchera. Jako zwolenniczka nowatorskiej wówczas metody wodolecznictwa, zwróciła uwagę na czystość tutejszych wód i powietrza, łagodny mikroklimat, uległa też niezwykłemu urokowi krajobrazów. Otworzyła więc zakład wodolecznictwa. To właśnie ona skłoniła swego szwagra, dr Hermanna Brehmera do utworzenia tutaj uzdrowiska. Dr Brehmer był prekursorem nowej metody klimatycznego leczenia gruźlicy płuc, uznał to miejsce za idealne. W 1855 roku uruchomił pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium przeciwgruźlicze, w którym zastosował metodę leczenia klimatyczno-dietetycznego, osiągając zdumiewające wyniki. Sokołowsko zyskało światową sławę jako „śląskie Davos”, chociaż powinno być odwrotnie, bo właśnie szwajcarskie Davos powstało na wzór Sokołowska.

W latach 1861-62 otworzono nowe, ogromne sanatorium, obecny „Grunwald”, utrzymany w stylu mauretańskim. Dr Brehmer propagował czynne leczenie: codzienne spacery, umiarkowany wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu, zdrowe żywienie. Wokół sanatorium powstały parki z licznymi pawilonami, altankami, fontannami i rzadkimi okazami drzew. Dbano też o rozrywki dla kuracjuszy, m. in. spektakle teatralne, koncerty.

Najbliższym współpracownikiem dr Brehmera  w latach 1874-80 był polski lekarz, internista, który twórczo rozwijał, a potem kontynuował metody leczenia swego mistrza jako profesor Uniwersytetu Warszawskiego, założyciel Polskiego Towarzystwa Przeciwgruźliczego. Nazywał się dr Alfred Sokołowski To właśnie na jego cześć po wojnie w 1945 roku miejscowość ta otrzymała nazwę Sokołów Śląski, zmienioną następnie na Sokołowsko.

 Sława młodego uzdrowiska w II połowie XIX wieku przyczyniła się do jego spontanicznego rozwoju. Wznoszono nowe pensjonaty, hoteliki, restauracje. Obok „Grunwaldu” cieszył się powodzeniem kolejny duży obiekt sanatoryjny, zwany dziś „Orzeł Biały”. Park przy „Grunwaldzie” sięgał aż powyżej „Villa Rosa”, gdzie znajdowała się sadzawka ze złotymi rybkami. Sokołowsko stało się kurortem zdolnym zachwycić przybyszów wrażliwych na piękno przyrody i architektury. Choć leczenie w sanatorium było drogie, przybywali tu chorzy z szerokiego świata. Z całych Niemiec, z ziem polskich, z ogromnej Rosji ( dla których zbudowano specjalnie małą cerkiewkę) i z Węgier, z zimnej Szwecji i wilgotnej Holandii, a nawet słonecznej Italii, czy odległej Ameryki Północnej. W 1887 roku przebywało tu 730 kuracjuszy. Dr Brehmer jako pierwszy w Sokołowsku udowodnił, że gruźlica płuc jest chorobą uleczalną. W okresie międzywojennym modne stało się narciarstwo biegowe, zbudowano też skocznię narciarską.

W Sokołowsku, podobnie jak w Szczawnie bywali słynni ludzie, m. in. z Zakopanego przybył Tytus Chałubiński z  ciężko chorym na gruźlicę synem Franciszkiem. Niestety syna nie udało się już uratować. Dr Chałubiński sławił ten górski zdrój, położony w balsamicznej kotlinie Gór Suchych na obszarze całego Królestwa i Galicji, dzięki czemu z tutejszego leczenia uzdrowiskowego korzystali też chętnie Polacy. Przeniósł  też nowatorskie metody leczenia gruźlicy do Zakopanego.

Ze znanych postaci życia kulturalnego warto wspomnieć jednego z najwybitniejszych malarzy śląskich, prof. Johanna Maksymiliana Avenariusa, który pozostawił po sobie malowidła w kościele i sanatorium.

Sokołowsko szczyci się tym, że mieszkał po wojnie w uzdrowisku przez kilka lat w związku z chorobą ojca słynny reżyser Krzysztof Kieślowski. Tu chodził do szkoły, tu zmarł jego ojciec i jest pochowany na mieroszowskim cmentarzu, tu nakręcił po latach film „Prześwietlenie” o chorych na gruźlicę, który na przeglądzie filmów dokumentalnych we Włoszech  wzbudził duże zainteresowanie. Sam Kieślowski często wspominał ze wzruszeniem lata dzieciństwa i wracał chętnie do Sokołowska.

W pierwszych latach Polski Ludowej uzdrowisko przeżywało regres. Próbował go ratować od 1956 roku zasłużony dla Sokołowska, dr Stanisław Domin. Udało mu się odremontować sanatorium „Orzeł Biały” i „Chrobry” oraz szereg innych budynków uzdrowiska. Nie zdołał  uratować potężnego „Grunwaldu”, który z roku na rok ulegał dewastacji.

Od kilku lat coś drgnęło w próbach restaurowania dawnej świetności uzdrowiska. Powoli ale skutecznie dokonuje się proces rewitalizacji. Wprawdzie droga jeszcze daleka, ale aktywna społeczność wiejska przy pomocy władz samorządowych Mieroszowa drobnymi kroczkami posuwa się do przodu.

Trudno przewidzieć w jakim stopniu dawna sława Sokołowska sytuuje miasto Mieroszów w gronie najbardziej operatywnych i skutecznych gmin turystycznych regionu wałbrzyskiego. Mieroszów jak przystało na miasto przygraniczne pracuje nad poprawą swego wizerunku już od lat. To właśnie w gminie Mieroszów można było znacznie wcześniej niż gdzie indziej znaleźć godziwe warunki do rozwoju wypoczynku, sportu i rekreacji Tu najwcześniej rozwinęła się przyjazna i na niezłym poziomie gastronomia. Wystarczy wymienić hotel i restaurację „Darz Bór” w Rybnicy Leśnej, pensjonat „Leśne Źródło” w Sokołowsku, hotel „Eden” w Kowalowej, nie mówiąc o schronisku górskim „Andrzejówka”. Mieroszów dał się poznać w całym kraju z masowej imprezy sportowo-rekreacyjnej „Bieg Gwarków” w narciarstwie biegowym, organizowanej od wielu lat na zmianę pod Waligórą na  Przełęczy Trzech Dolin obok „Andrzejówki”, albo też w Sokołowsku.

Sokołowsko powoli wkracza na drogę odbudowy. To ogromnie ważne dla reaktywowania uzdrowiska, a co za tym idzie – funkcji leczniczej, wypoczynkowej i turystycznej gminy. Takie szanse ma Mieroszów skutkiem otwarcia drogowego przejścia granicznego w Golińsku z Czechami, a także przejścia pieszego i rowerowego Mieroszów-Ždanov, które znacznie skróciło drogę do atrakcji turystycznych Gór Stołowych w Czechach i Gór Suchych w Polsce. Mieroszów ma do zaoferowania piesze i rowerowe wycieczki w okoliczne góry, punkty widokowe, turystyczne wiaty na szlakach, schroniska i kilkanaście punktów gastronomicznych. W samym mieście godne obejrzenia jest zabytkowe centrum z kaskadowym rynkiem i podcieniami, kościół parafialny św. Michała Anioła z XV w. i inne zabytki. Na terenie gminy warto zwiedzić starą kuźnię w Różanej, drewniany kościółek Św. Jadwigi w Rybnicy Leśnej, schronisko górskie „Andrzejówka”, ruiny zamku Radosno na drodze do Sokołowska, a także niewielką cerkiew prawosławną wraz z Galerią Słowiańską w Sokołowsku. Mieroszów utrzymuje przyjazne kontakty z czeskim, przygranicznym Meziměstí. Jak się dowiadujemy owocem tej współpracy w I etapie jest projekt budowy wspólnej dla obu miast hali sportowej, traktowanej jako kompleks rekreacyjno-turystyczny, ale projekt dotyczy także innych przedsięwzięć sprzyjających rozwojowi turystyki i rekreacji.

No i Mieroszów ma obok siebie Sokołowsko, do którego nie dojedzie na szczęście żaden tir, bo nie zmieści się pod wiaduktem kolejowym, jedyną drogą prowadzącą do zdroju. Ile jeszcze wody popłynie rwącym nurtem Sokołowca zanim powróci dawna świetność „śląskiego Davos”, nim w stawie przy „Villa Rosa” pojawią się znów złote rybki, a  wałbrzyski baedeker doniesie, że Mieroszów, to urocze, turystyczne miasteczko koło Sokołowska, kurortu o światowej sławie ?  

Jak Państwo mogli się zorientować wyłowiłem z dostępnych mi źródeł ciekawostki o naszych podwałbrzyskich zdrojach. Mam nadzieję, że udało mi się  zainteresować Państwa zarówno przeszłością jak i współczesnością tych miejsc i co najważniejsze  -  zachęcić do ich odwiedzenia. Przed nami lato, czas jak najbardziej właściwy na wycieczki w najbliższą okolicę. Gorąco do tego zachęcam. Wszystkiego miłego !


środa, 28 czerwca 2017

Nasze wałbrzyskie uzdrowiska. Cz. III - Jedlina-Zdrój

 
koncerty w centrum zdrojowym Jedliny stały się tradycją

O Jedlinie-Zdroju wiemy o wiele mniej niż o Krynicy, Nałęczowie, Busku-Zdrój, czy Ciechocinku. Wymieniam te uzdrowiska, które znalazły się po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku w granicach państwa polskiego. Wcześniej cieszyły się one  powodzeniem u Polaków, bo przecież żywioł polski dominował  na ziemiach wszystkich trzech zaborów rosyjskiego, pruskiego i austriackiego. Odzyskanie przez Polskę Ziem Zachodnich i Północnych w wyniku Konferencji Poczdamskiej w 1945 roku po II wojnie światowej stworzyło w zakresie lecznictwa uzdrowiskowego w Polsce zupełnie nową jakość. Staliśmy się właścicielami kilku renomowanych uzdrowisk na Dolnym Śląsku leżących do tej pory w granicach Rzeszy Niemieckiej, np. takich jak Polanica, Duszniki, Kudowa lub Lądek-Zdrój. W regionie wałbrzyskim mamy ich trzy: Szczawno-Zdrój, Jedlina-Zdrój, Sokołowsko. Ale tylko Szczawno-Zdrój, uzdrowisko o ugruntowanej renomie w całej Europie, położone w bezpośredniej bliskości wielkiego Wałbrzycha, zdołało odbudować po wojnie i utrzymać na przyzwoitym poziomie  opiekę leczniczą i bazę sanatoryjną, podtrzymując z powodzeniem dawną sławę. Jedlina-Zdrój z trudem ratowała przez całe lata PRL-u status uzdrowiska, będąc częścią składową PPU w Szczawnie-Zdroju. Zaszyte w górach i traktowane po macoszemu przez władze państwowe Sokołowsko utraciło swój dotychczasowy dorobek i sławę.

Losy wszystkich polskich uzdrowisk w PRL-u były determinantą scentralizowanego systemu  finansowania i zarządzania, który hamował wszelkiego rodzaju inicjatywy i możliwości rozwojowe.
Skutki zawieruchy wojennej trwającej przecież sześć lat, a potem trudności i zawiłości procesu zagospodarowania tych ziem bezpośrednio po wojnie, zaciążyły w sposób ewidentny na degradacji cieszącego się dobrą marką niemieckiego uzdrowiska  Bad Charlottenbrunn.

Miało ono przed wojną dobrze funkcjonujący zakład przyrodoleczniczy i dysponowało bazą hotelową liczącą kilkaset miejsc. W czasie wojny z powodzeniem pełniło rolę prewentorium dla rekonwalescentów, cywilów i żołnierzy.  Bezpośrednio po wojnie w budynkach sanatoryjnych  podjęto próby kontynuowania działalności leczniczej, ale brakowało pieniędzy na odnowienie urządzeń, aparatury, wyposażenia domu zdrojowego. Na dodatek zanikły źródła mineralne. W latach 50-tych część dotychczasowej bazy sanatoryjnej zamieniono na domy wczasowe FWP. Dopiero w 1962 roku wznowiono działalność uzdrowiskową, ale w ograniczonym zakresie jako filia Szczawna-Zdroju, z którego dostarczano do Jedliny wodę mineralną. Wiadomo, że znaczna część urządzeń, mebli i sprzętu uległa po tylu latach dewastacji. Po dawnej pijalni pozostało tylko odkryte zadaszenie na Placu Zdrojowym. Kilkakrotnie przymierzano się do odtworzenia ujęcia wody J-300, a także odkrytego później źródła J-600, ale zawsze brakowało pieniędzy na tego rodzaju inwestycję. Nieskuteczne okazały się też kroki zmierzające do usamodzielnienia się uzdrowiska.

Jedlina-Zdrój nie należy do miast zajmujących wysokie miejsce na liście najbardziej znanych  miejscowości na Dolnym Śląsku. Nie jest ani miastem w całym tego słowa znaczeniu, ani kurortem. O ”mieście” czytamy w encyklopediach i słownikach, że to „duży obszar intensywnie i planowo zabudowany, będący skupiskiem ludności wykonującej zawody nierolnicze”. Trudno Jedlinę uznać za obszar duży i planowo zabudowany, wręcz odwrotnie posiada zabudowę mocno rozproszoną. Nie jest grodem typowym dla czasów średniowiecza z centralnie położonym rynkiem, ratuszem pośrodku i prostopadle biegnącymi na wszystkie strony świata ulicami. Jedlina uzyskała prawa miejskie w drugiej połowie  XVIII, kiedy już stała się znanym uzdrowiskiem nie tylko na Śląsku, ale w obszarze całego państwa pruskiego. Walory lecznicze i rekreacyjno-wypoczynkowe i krajobrazowe zadecydowały o jej rozwoju i awansie administracyjnym. Po II wojnie światowej była zaledwie wsią gromadzką, a następnie od 1954 roku osiedlem w powiecie wałbrzyskim, skupiającym w swych granicach przyległe wsie: Jedlinkę, Suliszów, Glinicę  i Kamieńsk. W 1965 roku odzyskała prawa miejskie. Liczyła wtedy ponad 6, 3 tys. mieszkańców na powierzchni - 1.747 ha, w tym 837 ha użytków rolnych (37%) i 891 ha lasów(43%).

Dziś liczba mieszkańców spadła drastycznie o ponad 1000. Jest to skutek przeobrażeń gospodarczo-społecznych i demograficznych w całym kraju, rosnącej emigracji ludzi młodych w poszukiwaniu pracy i awansu społecznego, zahamowania w rozwoju gospodarczym miasta i uzdrowiska  w ostatnich latach PRL-u, a także w pierwszych latach III Rzeczpospolitej.

Jak już wspomniałem uzdrowisko w Jedlinie-Zdroju utraciło samodzielność, stając się częścią składową  PPU Szczawno-Zdrój. Nie sprzyjało to rozwojowi ani miasta, ani uzdrowiska. Parę lat temu udało się osiągnąć kompromis pomiędzy Zarządem Uzdrowiska a władzami miejskimi i rozpocząć realizację wspólnego programu rewaloryzacji uzdrowiskowej funkcji miasta. Efekty tego są widoczne, czego przykładem jest renowacja pawiloniku Pijalni Wód Mineralnych w centrum uzdrowiska lub adaptacja budynku sanatoryjnego „Teresa” na nowoczesny szpital rehabilitacyjny dla osób chorych na serce. Udało się zrekonstruować ujęcia własnej wody mineralnej. Są to szczawy wodorowęglanowo-wapniowo-magnezowo-sodowe, wysoko nasycone CO2 Wypływają z głębokości ok. 300 m i więcej. Eksploatacja własnych wód mineralnych, z których słynęło niegdyś Bad Charlottenbrunn, to duży krok w staraniach o odzyskanie samodzielności przez uzdrowisko w Jedlinie-Zdroju.

Od początku lat 60-tych do końca 80-tych miała miejsce w Jedlinie-Zdroju zdecydowana przewaga funkcji wypoczynkowej nad leczniczą. Miasto stało się jednym z najprężniejszych na D. Śląsku ośrodków wczasowo-kolonijnych. Domy Wczasowe FWP „Podgórze” (4 budynki)  „Słowik” (3 budynki), „Śnieżynka” (1 budynek) „Magnolia” (1 budynek) przyjmowały rocznie kilka tysięcy wczasowiczów. Dochodziła do tego letnia i zimowa akcja wypoczynku dzieci i młodzieży organizowana dodatkowo w szkołach. Jako ciekawostkę podam, że w 1975 roku głuszycki ZPB „Piast” zorganizował dużą kolonię letnią dla dzieci z łódzkich zakładów włókienniczych. Były to dwa turnusy wakacyjne dla 180 dzieci w każdym turnusie. Otóż kolonia ta miała miejsce w pałacu w Jedlince. Warto dodać, że było to jedno z sensowniejszych wykorzystań gmachu pałacowego w całej jego powojennej historii. W sumie Jedlina-Zdrój odgrywała dużą rolę jako miejscowość letniskowa.

Gdy w wyniku przemian ustrojowych i tak zwanej transformacji gospodarczej w latach 90-tych nastąpił upadek FWP, gmina przejęła ten majątek i dokonała sprzedaży na wolnym rynku. Dawne budynki wczasowe stały się własnością prywatną. Część z nich została wyremontowana jako budynki mieszkalne, część odzyskuje dawną funkcję jako domy noclegowe lub pensjonaty. Obok wcześniej już uruchomionych obiektów, takich jak „Śnieżynka” przy ul. Poznańskiej 3, Dom Gościnny „Biegun” przy ul. Włościańskiej11, „Na Akacjowym Wzgórzu” przy ul. Akacjowej 15, „Pod Akacjami” przy ul. Akacjowej 13, „Magnolia” przy ul. Kamiennej 3, powstają też nowe obiekty wypoczynkowe, takie jak pensjonat „Słowik” przy ul. Akacjowej 19 lub „Willa na Bukowym Wzgórzu” przy ul. Północnej 17, pięknie położone gospodarstwo agroturystyczne „Zacisze Trzech Gór” w Kamieńsku.
Przy drodze z Głuszycy do Jedliny-Zdroju w stylowym drewnianym pawiloniku w Jedlince, znanym dotąd jako „Kurna Chata”, otwarty został atrakcyjny lokalik gastronomiczny „Oberża PRL-u”, przeniesiony następnie do Kamieńska.

Zwiększa się w Jedlinie-Zdroju liczba miejsc noclegowych, poprawia się też baza handlowa i  gastronomiczna. Dobrym przykładem jest tutaj zarówno pawilon handlowy „Biedronka” jak i  nowo powstały, kameralny „Hotel Moniuszko” przy ul. Moniuszki 5 (Glinica), dysponujący komfortowo wyposażonymi pokojami i apartamentami, salkami bankietowymi restauracją z wyśmienitą kuchnią, salą konferencyjną na 150 osób.

W ulotkach reklamowych uzdrowiska w Jedlinie-Zdroju pojawia się hasło: „Bliskość natury – receptą na zdrowie”. To oczywiście skrót myślowy charakterystyczny dla spotów reklamowych. W bliskości z  naturą jest wielu z nas:  mieszkańcy wsi, małych miasteczek , rolnicy, leśnicy, sportowcy, turyści i inni. Czy oznacza to, że wszyscy żyjący w bezpośredniej bliskości z naturą są zdrowi. Oczywiście nie. Zwracam uwagę na lakoniczność hasła reklamowego z uzasadnionego powodu. Uzdrowisko w Jedlinie-Zdroju oferuje znacznie, znacznie więcej, niż bliskość natury. Natomiast Jedlina-Zdrój dzięki swemu wyjątkowemu położeniu przyciąga kuracjuszy autentyczną bliskością parków, lasów, łąk, górskich krajobrazów. Wiele renomowanych kurortów tego nie ma.

Uzdrowisko w Jedlinie-Zdroju ma swoją specyfikę. Jest balsamem na duszę skołotaną wielkomiejskim rozgardiaszem, pędem, ruchem. Tu życie toczy się wolno. Jest czas na spokój i refleksję. Można znaleźć ciszę. Jest czym pocieszyć oko, jest się czym pozachwycać właśnie w bliskości z naturą.
Nie oznacza to, że kuracjusz w Jedlinie może umrzeć z nudów. Zarówno uzdrowisko jak i miasto proponują gościom rozmaitość rozrywek, imprez kulturalnych i wycieczek.

Osobny temat stanowi popadający w ruinę w czasach PRL-u zabytkowy pałac w Jedlince. Znalazł on prawdziwego mecenasa i doczekał się restauracji, stając się obiektem muzealnym, ale także ośrodkiem różnego rodzaju imprez kulturalnych, które podnoszą rangę miasta-uzdrowiska, podobnie jak festiwal teatrów ulicznych lub festiwal zupy, organizowane od wielu lat w Parku Zdrojowym Jedliny-Zdroju.

Na plan pierwszy wysuwają się usługi stricte zdrowotne. Nowoczesny Zakład Przyrodoleczniczy w Domu Zdrojowym oferuje zabiegi z zakresu wodolecznictwa, światłolecznictwa, elektrolecznictwa, laseroterapii, krioterapii, a także masaże klasyczne i inhalacje. W sali gimnastycznej wyposażonej w sprzęt rehabilitacyjny odbywają się zajęcia kinezyterapii, indywidualne i zbiorowe według specjalnych metod neurofizjologicznych (Mc.Kenziego). Entuzjaści ruchu mogą skorzystać ze spacerów  uzdrowiskowym szlakiem turystycznym korzystając z kijków – Nornic Walking. Uzdrowisko dysponuje 160-ścioma miejscami noclegowymi w trzech obiektach: „Dom Zdrojowy”, „Halina”, „Warszawianka”, ale jest możliwość zakwaterowania się w Jedlinie-Zdroju w innych pensjonatach i domach noclegowych i korzystania z opieki lekarskiej oraz zabiegów w sanatorium.

Uzdrowisko leczy głównie choroby narządów ruchu, układu oddechowego, trawiennego i moczowego, wydzielania wewnętrznego i przemiany materii, cukrzycy, nerwicy i zaburzeń psychosomatycznych. Niedawno odremontowany Wielospecjalistyczny Szpital Uzdrowiskowy „Teresa” przyjmuje pacjentów ze wskazaniami do wczesnej rehabilitacji kardiologicznej. Jest możliwość leczenia także innych chorób po uzgodnieniu z naczelnym lekarzem uzdrowiska, stąd w tytule rozdziału napisałem: „Leczyć się każdy może”. Posiłki serwowane są w nowoczesnej klimatyzowanej jadalni, a o ich jakości i pożywności spisano już pochwalne tomy w kronikach uzdrowiska.

O Jedlinie-Zdroju można dziś napisać wiele komplementów, bo stanowi ona przykład dobrze rozwijającego się miasteczka, dbającego o swą promocję nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami.
Warto zajrzeć do mojej książki „U źródeł Charlotty” by poznać jej historię i dowiedzieć się więcej o współczesności tego uzdrowiska, a także pozachwycać się znakomitymi fotografiami.

Jedlina-Zdrój otwarta dla kuracjuszy i przyjezdnych zaprasza w swe gościnne progi !

wtorek, 27 czerwca 2017

Nasze wałbrzyskie uzdrowiska. Cz. II - Szczawno-Zdrój


szczawieński powód do dumy -Dom Zdrojowy "Gigant"

Szczawno-Zdrój mogłoby być z powodzeniem dzielnicą Wałbrzycha, zrośnięte z dużą strukturą miejską nieprzerwanym ciągiem ulic i  zabudowań. Obecny rozdział pomiędzy miastami jest raczej umowny. Gdzie się kończy dzielnica Biały Kamień, a zaczyna Szczawno orientują się głównie tutejsi mieszkańcy i urzędnicy.

Szczawno-Zdrój ma jednak swoją specyfikę, swój niepowtarzalny klimat i jako peryferyjna część aglomeracji wałbrzyskiej świetnie sobie radzi w trudnych czasach gospodarki wolnorynkowej. Znaczne obszary należące dawniej do Szczawna zostały wchłonięte przez rozwijający się z impetem, przemysłowy Wałbrzych, ale obok minusów, ma to swoje plusy. Uzdrowisko nie znosi wielkomiejskich dzielnic mieszkaniowych, potrzebuje spokoju i ciszy, jego atutem są  parki, alejki spacerowe, niewielkie dzielnice willowe, miejsca kultury, rekreacji i wypoczynku. No i oczywiście nowoczesna baza lecznicza i gastronomiczna.

Co spowodowało, że Szczawno-Zdrój uchroniło swą odrębność administracyjną, zachowując status miejski? Myślę, że zachowało swą samodzielność dzięki ugruntowanej renomie jako uzdrowisko sławne w kraju i za granicą oraz skutkiem wielowiekowej historii.


Szczawno-Zdrój ma się czym poszczycić i ma co pokazać przyjezdnym gościom. Najprawdopodobniej jest starsze od Wałbrzycha o czym świadczą badania archeologiczne prowadzone przez Niemców, z których wynika, że już na przełomie I i II wieku n.e. czerpano z tutejszych źródeł wody lecznicze. Zaś pierwszy pisany dokument, w którym wymienione jest Solikowo, zwane po niemiecku Salzborn (pierwotne nazwy Szczawna-Zdroju) pochodzi z 1221 roku. Jest to  przywilej nadany wsi Budzów k. Ząbkowic Śląskich przez księcia śląskiego Henryka Brodatego. Wynika z niego, że wieś Solikowo nad  Szczawnikiem wypływającym spod Chełmca uzyskała już wcześniej te same przywileje. Szczawno jest starsze także od Cieplic, których istnienie potwierdza dokument dopiero z roku 1281. O prasłowiańskiej przeszłości Szczawna mówi tablica pamiątkowa pod wieżą Anny, w miejscu gdzie wypływały pierwsze szczawieńskie krynice, ufundowana przez Towarzystwo Miłośników Szczawna-Zdroju.
Była to wioska dosyć duża, jak na wiek XIII, liczyła około 70 gospodarstw rolnych. Ludność zajmowała się uprawą roli, hodowlą bydła i owiec, a w dalszej kolejności wyrobem płótna i sukna. Z czasem wieś znalazła się we władaniu panów na zamku Książ, co sprzyjało rozwojowi rzemiosła i handlu.

Trudno coś powiedzieć o znaczeniu źródeł mineralnych Szczawna-Zdroju w wiekach średnich. Dokument wskazujący na zainteresowanie walorami wód pochodzi z roku 1598, a więc pod koniec XVI wieku. Wtedy to lekarz i przyrodnik z Jeleniej Góry, Caspar Schwenckfeldt, osobisty lekarz Hochbergów z Książa potwierdził lecznicze właściwości szczawieńskich zdrojów. Wkrótce też obudowano ujęcia, by wykorzystać wodę w celach leczniczych. Z roku na rok rosła sława wód mineralnych ze Szczawna-Zdroju. Prawdziwy renesans miał miejsce w I połowie XIX wieku.  Wtedy to pan na Książu,  hrabia Hans Heinrich VI Hochberg postanowił urządzić w Szczawnie uzdrowisko na europejskim poziomie. Zadania tego podjął się w 1815 roku lekarz Hochbergów, Samuel August Zemplin . W nadających się do tego budynkach urządzano pokoje gościnne. Budowano nowe pensjonaty, restauracje i hotele. W 1845 roku uzdrowisko dysponowało 1500 miejscami dla kuracjuszy. Pojawiło się mnóstwo publikacji o leczniczych właściwościach tutejszych wód i pozytywnych efektach kuracji.

Co przyniosło niezwykłą sławę temu rodzącemu się wówczas kurortowi.? Trudno jest w to dzisiaj uwierzyć, ale nie były to tylko i wyłącznie walory wód mineralnych. Nie było to również nowoczesne na owe czasy lecznictwo uzdrowiskowe, a więc kąpiele parowe, natryskowe, deszczowe, okłady borowinowe, dietetyczne odżywianie, spacery po świeżym powietrzu, ani też łagodny podgórski mikroklimat, czystość powietrza lub piękno budynków miejskich i krajobrazów.
  
Ówczesne Szczawno-Zdrój zdobyło renomę i nieprzeciętną popularność dzięki serwatce. Może to wydawać się dziwne i mocno naciągane, ale okazuje się, że tak właśnie było. Pisze o tym z ekspresją nieodżałowany dla Wałbrzycha dr Alfons Szyperski w książeczce, „Polacy w dawnym Szczawnie i Starym Zdroju”, z 1974 roku:

„Miejscowa serwatkarnia stała się w połowie XIX wieku największym tego rodzaju zakładem w ówczesnych Niemczech. Oprócz serwatek produkowano ser kozi, owczy i krowi, także kefir. Zakład dostarczał dla sanatoriów pełnego mleka od kóz, owiec, krów i oślic. Produkty podlegały stałej kontroli Instytutu Higieny we Wrocławiu, a zwierzęta systematycznym badaniom weterynarzy. Lekarz zdrojowy dr Falk napisał całą książkę o wartościach leczniczych serwatek. Czegóż one nie zawierają! Są w nich zaklęte przeróżne składniki, sole mineralne, związki azotowe, alkalia, chlory i fosfory, tłuszcze i co tam jeszcze. Serwatka to specyfik na przemianę materii, wątrobę, pylicę i gruźlicę, a nawet impotencję płciową”.

Jak się okazuje kolebką tej metody leczenia  były Duszniki-Zdrój. Już na samym początku XIX stulecia miejscowy lekarz doktor Jerzy Mogalla zapoczątkował leczenie za pomocą serwatki i  mleka. Na okalających Duszniki stokach gór pojawiły się stadka kóz, owiec i oślic. Z ich mleka, codziennie dostarczanego do zdroju, aptekarz sporządzał rozmaite napoje lecznicze. Tłuste i odżywcze mleko bądź gęsta serwatka odznaczały się specyficznym aromatem, ale przede wszystkim walorami leczniczymi, a to dzięki właściwościom tutejszej górskiej roślinności. W połączeniu z piciem wód mineralnych dawało to widoczne efekty, zwłaszcza w przypadku osłabienia organizmu lub wyczerpania, a także leczenia dróg oddechowych, czy zaburzeń układu moczowego. Kuracja serwatkowo-mleczna stała się popularna we wszystkich uzdrowiskach sudeckich. Także w Jedlinie-Zdroju, gdzie produkcją mleka zajmował się przypałacowy folwark w Jedlince.

To nie są żarty. Dla zwielokrotnienia zapotrzebowania na ten rodzaj terapii leczniczej uzdrowisko w Szczawnie prowadziło własne obory, w których znajdowało się 600 kóz, 150 krów, 300 owiec galicyjskich, kilkadziesiąt oślic. Dodatkowo korzystano z produktów mlecznych od okolicznych rolników.

Pijalnia serwatkowa była uplasowana w osobnym pawilonie w pobliżu wód mineralnych. Jeszcze na początku XX wieku kuracja serwatkowa cieszyła się powodzeniem. Jej zmierzch w Szczawnie-Zdroju nastąpił po I wojnie światowej, gdy uzdrowisko ograniczyło przyjmowanie chorych na płuca.

Popularność tego rodzaju kuracji  potwierdza Jan Pisarski w swej monograficznej książce, „Szczawno-Zdrój, dzieje i stan współczesny” z 2000 roku:

„Również w 1845 roku zostaje wybudowany pensjonat „Ida Dwór”, współcześnie nazywany „Dworem pod Kasztanem”. W tym budynku, usytuowanym na peryferiach Szczawna, praktykowano leczenie serwatkami produkowanymi z mleka krów, owiec, kóz i oślic. Leczono nimi ludzi chorych przede wszystkim na gruźlicę płuc.”

Czasy się zmieniły, świat poszedł z postępem. Kto dzisiaj pije serwatkę, albo delektuje się serem owczym, kozim lub oślim. Jesteśmy w XXI wieku. Mamy na wszystkie choroby znakomite leki produkowane przez współczesne koncerny farmaceutyczne. Nie wiem dlaczego, kiedy mówię o serwatkowej terapii w szczawieńskim kurorcie łza mi się w oku kręci. Szkoda, że dziś już nie ma na zamku książańskim hrabiego Hochberga, który przecież był spiritus movens tego przedsięwzięcia. Żal też, że w pijalni wód oprócz „Mieszka” i „Dąbrówki” nie można wypić szczawieńskiej serwatki z misternego dzbanuszka wyprodukowanego w wałbrzyskiej fabryce porcelany Carla Klistera.



Dawne życie poszło w dal, tylko żętycy, tylko bryndzy, tylko oscypek i serwatki żal…

O Szczawnie-Zdrój napisano wiele książek i przewodników. Najbardziej znaną jest wspomniana już książka Jana Pisarskiego „Szczawno-Zdrój. Dzieje i stan współczesny”, wydana przez władze miejskie i Towarzystwo Miłośników Szczawna w 2000 roku.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Nasze wałbrzyskie uzdrowiska. Część I - Stary Zdrój


przed laty Stary Zdrój tętnił życiem

 
Myślę, że warto powiedzieć coś  więcej o naszych zdrojach. Wydawałoby się, że  to temat powszechnie znany i nie ma się nad czym rozwodzić. Dziś mamy tych zdrojów zaledwie dwa, bo tylko Szczawno i Jedlina-Zdrój, a niektórzy mówią, tylko jeden, jako że Jedlina jest częścią składową uzdrowiska w Szczawnie-Zdroju. Za to w przeszłości można było się poszczycić jeszcze dwoma innymi kurortami, wałbrzyskim Starym Zdrojem i  mieroszowskim Sokołowskiem . Wszystkie one mogą stać się inspiracją do atrakcyjnej weekendowej eskapady, jeśli tylko nabierzemy chęci, aby się coś więcej o nich dowiedzieć i jeśli nasza wycieczka w te miejsca będzie naszym świadomym wyborem.

Moją ambicją jest Państwu w tym pomóc i gorąco zachęcić do letniej wyprawy „do wód” w podwałbrzyskich zdrojach.

Zacznijmy od miejsca, które niestety, zachowało się jedynie w retrospekcji, ale spacer ulicami dawnego zdroju, a także alejkami spacerowymi na Ptasią Kopę mogą przynieść nam wiele głębokich refleksji.

Mowa o Altwasser czyli Starym Zdroju, który zapisał się chlubnie na karcie uzdrowisk śląskich. Obecna dzielnica Wałbrzycha, wokół dworca kolejowego Wałbrzych-Miasto, to jedno z wcześniejszych kąpielisk sudeckich. Altwasser -  powstałe w miejscu dawnego folwarku Piastów świdnickich i wsi służebnej. Od 1664 roku znajdowała się tu przystań kąpielowa, wykorzystująca bogate źródła wód mineralnych. Stary-Zdrój znanym uzdrowiskiem stał się dopiero w roku 1751. Uzdrowisko przyciągało coraz więcej kuracjuszy i przyjezdnych gości z różnych stron Europy. Korzystali z niego chętnie Sarmaci znad Wisły i Warty.

W roku 1757 Stary Zdrój dysponował  już 60 pokojami w 11 domach, a potem 20 pensjonatami, z których Lwigród, przy ul. Pocztowej liczący 36 pokoi przetrwał do naszych czasów. Przed nim znajdował się  niewielki plac, na którym odbywały się koncerty. Ulica Pocztowa była wówczas promenadą, wokół niej koncentrowało się życie uzdrowiska. Wzdłuż promenady biło 8 źródeł mineralnych. Znajdujący się w pobliżu budynek dworca kolejowego Wałbrzych-Miasto zbudowany został na wzór „pijalni wód mineralnych”. Powyżej niego powstało w 1925 roku osiedle domków parterowych i trzypiętrowych wkomponowane w otaczającą je zieleń. Były to domki gościnne dla kuracjuszy. Do dziś zachowały się nazwy ulic – Uzdrowiskowa, Kuracyjna.

Z ważniejszych Polaków w roku 1784 gościł w Starym Zdroju bratanek króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, generał wojsk koronnych, minister i dyplomata, Stanisław Poniatowski. Kilka lat później w 1792 roku w drodze do Saksonii zatrzymał się tutaj znakomity Hugo Kołłątaj, współtwórca Konstytucji 3 Maja, złamany psychicznie Targowicą i II rozbiorem Polski. Niestety, uzdrowisko wałbrzyskie wywarło na nim złe wrażenie. Jest to „miejsce smutne i niemiłe”, pisał w liście do generała Stanisława Potockiego, a dalej: „czas i powietrze złe, więc zawód dla tych, co się kurować tu przyjechali. Zostawię tu wielu Polaków, a między innymi księcia jenerała Sapiehę P. Łubieńskiego…”

W sierpniu 1816 roku do Starego Zdroju zjechała w licznym towarzystwie, kilkoma zaprzęgami konnymi, księżna Izabela Czartoryska, twórczyni muzeum pamiątek narodowych, zwanego „Świątynią Sybilli”. Jej dwór w Puławach był ogniskiem życia literackiego i kulturalnego w ciężkich latach utraty niepodległości. Toteż została ona przyjęta w Starym-Zdroju z odpowiednimi honorami. Atrakcją Starego Zdroju była pobliska Lisia Sztolnia, długi podziemny kanał transportowy węgla. Księżna została zaproszona na atrakcyjną wycieczkę w podziemia kopalni. Oto co napisała księżna o wrażeniach z tej wyprawy:

„…Weszliśmy do barki – razem 12 osób. Płynęliśmy strumieniem. Wszystko było rzęsiście oświetlone, poprzedzała nas piękna muzyka na innej barce…” Księżna była przyjmowana niezwykle gościnnie przez dyrekcję Urzędu Górniczego Wałbrzychu.

Niestety, sławne uzdrowisko sudeckie stało się ofiarą rozwoju górnictwa węgla kamiennego w Wałbrzychu. Na skutek drążenia podziemnych szybów wyciekły wody z siedmiu tutejszych źródeł. Stało się to tak  nagle, że nikt nie był w stanie temu przeciwdziałać. Rok 1851 był ostatnim w historii uzdrowiska prosperującego okrągłe 100 lat.

 „O Polakach w dawnym Szczawnie i Starym Zdroju” napisał piękną, wzruszającą książkę, dr Alfons Szyperski, były mieszkaniec Szczawna i miłośnik ziemi wałbrzyskiej. Nieco więcej aktualnych informacji możemy znaleźć w dostępnych przewodnikach turystycznych i folderach.