Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 30 grudnia 2016

Uwierzmy - Będzie lepiej !




No i stało się to, czego życzyli sobie moi Czytelnicy, zdecydowałem się podzielić poświątecznymi refleksjami nie czekając nowego roku. Pomyślałem, że lepiej z tym nie zwlekać.


Święta były, minęły, znów stały się wspomnieniem. Ze zdziwieniem konstatuję, że właściwie niewiele się spełniło z gorących życzeń świątecznych.

Miało być wesoło, spokojnie, w rodzinnym gronie, z zachowaniem staropolskich tradycji, z kolędą na ustach, no i oczywiście pobożnie, bo  przecież czcimy Boże Narodzenie. Miało być, ale dziś po głębszej refleksji coraz bardziej dochodzę do wniosku, że tak nie było.  W głębi duszy odzywał się co rusz dzwonek ostrzegawczy, że  naprawdę nie ma z czego się cieszyć.

Było tak jak dawniej, świątecznie i miło w wielu domach, choć trudno powiedzieć, czy w większości domów. Niestety, cieniem się kładł niepokój wywołany tym, co się dzieje na świecie, a zwłaszcza polityczną wojną w naszym parlamencie, która natychmiast przenosi się pod strzechy. Choćbyśmy tego chcieli uniknąć przynajmniej w czasie świąt, ale nie jest to możliwe w dzisiejszym  medialnym świecie.

Pisze o tym w podwójnym numerze świątecznego „Newsweeka” znany nam Krzysztof Materna:

„Mam sporo lat, przeżyłem sporo świąt, ale nigdy w okresie przedświątecznym nie byłem tak zawieszony w jakiejś dziwnej próżni, której nie mogę zdefiniować inaczej niż jako stan bliski schizofrenii”.

Dalej wspomina Krzysztof niedawną rocznicę stanu wojennego 13 grudnia, kiedy to po odśpiewaniu wszystkich zwrotek polskiego hymnu wielotysięczne tłumy Polaków, trzymając biało-czerwone flagi, wyzywają się od komunistów i złodziei. 

A oto konkluzja felietonu Krzysztofa Materny pt.  „Niewesołe życzenia”:

„Tymczasem ci sami ludzie, pełni nienawiści, braku zrozumienia dla innych, śpiewający ten sam narodowy hymn, za chwile będą sobie i innym życzyli spokojnych świąt. Może nie wszystkim udzieli się taki parszywy  przedświąteczny nastrój. Może będą mieli szczęście i na pasterce zamiast ewangelii nie usłyszą wyzwisk pod adresem reszty Narodu. Może będą mieli to szczęście , że posłuchają współczesnej kolędy nagranej przez Magdę Umer i Grzegorza Turnaua. Zastanowią się nad słowami papieża Franciszka. Pomyślą o rzezi, która odbywa się w Aleppo i nie przejdą bezrefleksyjnie do myślenia o bliskich, o przyszłości, nowym roku i przyjaźni tych wszystkich, którzy chcą żyć w spokoju, z godnością, z poszanowaniem wolności i tolerancją dla innego człowieka”.


A w ogóle telewizja wypełniona po brzegi specjalistami krajowej i zagranicznej kuchni roztoczyła przed nami  wysublimowane jadłospisy wieczerzy wigilijnej. I serce nam zadrżało z trwogi, że nie podołamy sprostać nowoczesności, a ręce zatrzęsły od trzymania się za kieszeń. Z bijącym sercem, pełni niepokoju zasiedliśmy do tradycyjnego stołu i wstyd nie odstępował przy serwowaniu postnego barszczyku z uszkami, zupy grzybowej, smażonego karpia, pierogów z kapustą, kapusty z grochem, a na deser kompotu z suszonych owoców. Po prostu istna, zapyziała wiocha. Kudy nam chudopachołkom do specjałów telewizyjnej socjety.  Nie ucieszyła mnie podrzucona przez Aniołka pod choinkę woda toaletowa i letnie skarpety, bo zdałem sobie sprawę, że nie mam pewności, czy z tego dobrodziejstwa zdążę skorzystać. No a z kolęd najbardziej utkwiło mi w pamięci: „W Dzień Bożego Narodzenia radość wszelkiego stworzenia: ptaszki w górę podlatują, Jezusowi wyśpiewują, wyśpiewują”.…


Na szczęście nie nastąpił koniec świata przewidziany przez proroków. Słońce nie zagasło, księżyc w nocy nadal świeci odbiciem jego światła. Życie toczy się dalej, tak jakby nigdy nic. Na tablicy ogłoszeń w moim miasteczku widzę barwne, krzykliwe plakaty o betlejemskim miasteczku pod kościołem Chrystusa Króla, balach sylwestrowych, spotkaniach noworocznych,  poświątecznej, promocyjnej sprzedaży towarów w wałbrzyskich marketach, a obok klepsydry informujące o pogrzebie zmarłych, Samo życie!


Ale niepokój zasiany wcześniej, tuż przed świętami w mediach nie ustępuje. I trudno się temu dziwić. W świątecznym numerze „Polityki” rzucił się w oczy tytuł „Rok niespokojnej ziemi”, a w nim ostrzeżenie: 20 grudnia skończyła się w Polsce przewidywalność tego co może nastąpić, Tego dnia, jak pisze redaktor Jerzy Baczyński, partia rządząca ostatecznie przejęła władzę nad Trybunałem Konstytucyjnym, zamieniając go w prawny gadżet, ustrojową wydmuszkę. Nasz republikański ustrój zmienia się w monarchię niekonstytucyjną, gdzie pełnia władzy przy zachowaniu instytucjonalnej fasady – przysługuje faktycznie jednemu człowiekowi. Ave Cezar!

W kolejnym artykule pt. „Królestwo chaosu”, grupa ekspertów „Polityki” przytacza argumenty potwierdzające, że w nadchodzącym roku  zawisła nad Polską czarna chmura recesji gospodarczej i finansowej w związku z lawinowo rosnącymi kosztami tego chaosu.

 Cytuję:

„Władza PiS-u ma dwa oblicza. Pierwsze to surowa twarz rewolucjonisty, sanatora i inkwizytora, który z żelazną ręką i makiaweliczną zręcznością przeprowadza plan  całkowitego przejęcia państwa i jego instytucji. Ale spod tej maski wyłania się inne wstydliwe oblicze niekompetentnego,  nieudolnego bałaganiarza…”

Obszerny artykuł z metodyczną dokładnością obnaża szczegóły tego bałaganiarstwa i niekompetencji, a czytając o tym wszystkim włos się jeży na głowie. Po prostu trudno uwierzyć, że coś takiego może mieć miejsce w cywilizowanym kraju europejskim i nie ma sposobu by reagować na to wszystko inaczej jak czynny udział w manifestacjach ulicznych.

Więcej spokoju i optymizmu znalazłem we wspomnianym wyżej „Newsweeku”, w artykule wstępnym redaktora naczelnego, Tomasza Lisa, pt. „Wiara, nadzieja, siła”, gdzie czytam, co następuje:
„Demokratyczna, obywatelska, otwarta, tolerancyjna i mądra Polska przetrwa jedynie wtedy, gdy Polacy nie zapomną, że jej przetrwanie zależy tylko od nich. . Bezradność i poczucie beznadziei, odczuwane przez obywateli, to najwięksi sojusznicy obecnej władzy”.

Autor artykułu stara się przekonać Czytelników, że nie wolno pozostawać biernym wobec tego, co się dzieje w Polsce, nie należy tracić wiary, że się uda zbiorowym wysiłkiem powstrzymać dyktatorskie zapędy i odwrócić trend zawłaszczania państwa przez politykierów jednej partii. W mijającym roku zobaczyliśmy w Polsce piękne twarze ludzi godnych, przyzwoitych i odważnych, tych którzy dostrzegli, że nasza demokracja i wolność stają się coraz bardziej zagrożone i że trzeba bronić tych zdobyczy ruchu „Solidarności”, które zostały wywalczone zbiorowym wysiłkiem i poświęceniem tysięcy Polaków przed laty.

W podobnym tonie wypowiada się Grzegorz Turnau, krakowski kompozytor i piosenkarz w świątecznym wydaniu „Gazety Wyborczej” zatytułowanym: „Jak się masz Turnau? Coraz lepiej”. Grzegorz Turnau opowiada o nagranym wraz z Magdą Umer klipie „Kolęda dla tęczowego Boga”, w której odnosi się krytycznie do braku reakcji ze strony naszych władz na to, co się dzieje w syryjskim Aleppo. Została ona wycofana z programów radia i telewizji publicznej. Cieszy się powodzeniem w internecie. „Przypominam wszystkim malkontentom, mówi Grzegorz, że tęcza to znak biblijny – symbol nadziei po potopie. Wszyscy śpiewamy kolędę „Mizerna cicha”, w której padają słowa: „pod malowaną tęczą”.

Grzegorz Turnau opowiada, że nie ma żadnych poglądów politycznych, natomiast ma poczucie przyzwoitości. Ona każe mu dzisiaj powiedzieć, że jest droga, której nie akceptuje. Gdy władza rozdaje w sposób tak brutalny karty, uznając wszystkich ludzi, którzy budowali Polskę po roku 1989 za przestępców – nie może milczeć.  Cytuję:

„Na mojej lodówce od dawna wisi myśl Dantego: Najbardziej gorące miejsce w piekle zarezerwowane jest dla tych, którzy w okresie kryzysu moralnego zachowują swą neutralność

Mój teść, 92-letni wybitny kompozytor, na pytanie: Jak się masz tato, odpowiada: Coraz lepiej ! Wierzę, że życie to są powtarzalne cykle. Kiedy czujemy, że jesteśmy w złym cyklu, to znaczy, że już blisko końca okrążenia, za chwilę rozpocznie się dobry cykl”.


I tą sentencją Grzegorza Turnaua budującą dobrą nadzieję na Nowy Rok 2017 pragnę pokrzepić wszystkich moich Czytelników. Nie upadajmy na duchu. Uwierzmy, to będzie rok dobrego cyklu.  Będzie lepiej !

środa, 28 grudnia 2016

Na Nowy Rok !




Już chyba najwyższa pora . Dni lecą teraz jak błyskawica, a dnia póki co nie przybywa. Na Nowy Rok przybędzie tyle, co na barani skok. A ponieważ spodziewam się, że trudno będzie znaleźć chwilę na czytanie mojego blogu w ostatnich dniach roku, bo  to przecież czas gorących przygotowań przed Nocą Sylwestrową, śpieszę więc z życzeniami noworocznymi.

Moim wspaniałym Czytelnikom blogu, i tym stałym, i tym zmiennym. I tym bliskim, i tym dalekim. Tym, którzy zerkają na te strony być może tuż za miedzą i tym za górami i lasami, za bezkresnym oceanem, słowem – wszystkim. Tworzymy jedną wspólną rodzinę. Świat stał się mały, a internet łączy i przybliża.


Dla Was składam wierszem z głębi serca płynące,  choć trochę niekonwencjonalne życzenia:


Lekkości, uroku
w Nowym Roku!
Niech się dobrze dzieje,
bo nam dowcip zaśniedzieje.
Bez humoru więdnie dusza,
zmieniasz się w kaktusa.
Bez uśmiechu tracisz wszystko
jesteś jak wykopalisko.
Niech twój uśmiech nas ogarnia
jak morska latarnia.
Twe oczy się śmieją,
najbliżsi szaleją,
są w zapale zrobić wiele
by było weselej.
No i wtedy rok upłynie
jak Wieprz w Szczebrzeszynie !


To mój drobniutki dodatek do wszystkich innych, znacznie ważniejszych i piękniejszych życzeń noworocznych, które padną z ust najbliższych  w noc Sylwestrową przy lampce szampana, czy też w niedzielę 1 stycznia, albo przy każdej innej okazji. Moim wspaniałym Czytelnikom, wszystkim bliskim i dalekim znajomym, wszystkim życzliwym i wyrozumiałym osobom życzę w Nowym Roku dobrego humoru.
 Wtedy będzie nam łatwiej żyć:

Wam zaś najmilsi w sercach niech gości
ciepło czułości i wzajemności,
a blask iskrzących z choinek świeczek,
niech Was raduje jak małe dzieci,
niech Wam przyświeca w Nowym Roku,
by światłych celów nie zgubić w mroku,
o przyjaciołach zawsze pamiętać  - 
po to są właśnie grudniowe święta .

A życie niech Wam płynie w romantycznej niszy, jak Bystrzyca w Głuszycy.


P.S. Ogłaszam uroczyście vacatio legis, czyli mówiąc przejrzyściej  -  ferie świąteczne. Jak długo one potrwają zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Nie potrzebuję żadnych przepisów prawnych, ani większości parlamentarnej, nie podlegam orzeczeniom zszarganego przez obecną władzę Trybunału Konstytucyjnego, choć mam obawy co do  Trybunału Stanu, zważywszy, że Stan, to skrót mojego imienia. W prowadzeniu blogu jestem sobie sam „sterem i okrętem”. I to jest niepodważalny walor posiadacza strony blogowej. Tym co mnie znają z powodu tej przerwy nie grozi depresja lub przygnębienie. Oni wiedzą, że to długo nie potrwa. W trosce o spokój ducha moich wiernych „zaglądaczy” powiem, że najdłużej może to potrwać tydzień czasu. Tak więc po Nowym Roku znów się „zobaczymy”. A teraz, póki co   -   Szczęśliwego Nowego Roku !



Fot. Zbigniew Dawidowicz z Warszawy







wtorek, 27 grudnia 2016

Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr





Jak donoszą srodki przekazu niejaka Szydło w świątecznym orędziu dokonała podsumowania osiągnięć rządu Odnowiciela Kaczyńskiego. Jako wierny depozytariusz tego rządu nie omieszkała dąć w trąby pochwalne na cześć Jarosława, bo to dzięki niemu Polska już nie jest w ruinie po „dobrej zmianie” jaka się dokonała, a ogół społeczeństwa bije brawo wybrańcom PiS-u i skacze z radości za wyjątkiem garstki tych, którzy potracili posażne stanowiska i wpływy oraz malejącej z dnia na dzień grupy KOD - owskich pomyleńców  „drugiego sortu”.

Niestety, jak się okazało, w pakiecie „dobrych zmian” oprócz wielu innych obiecanek z kampanii wyborczej  zabrakło także tego, by odciąć się od uprawianej przez polityków rządzących przez wszystkie lata PRL-u, ale także w czasach PO maniery szklenia oczu  widzom w orędziach  rzekomymi osiągnięciami władzy, sukcesami w kraju i za granicą, poparciu społecznemu z jakim spotyka się ona na każdym kroku. Jednym słowem bajerowania ludzi napuszonym językiem,  pięknymi słówkami, słodkim głosem i czułością wzroku. Człowiek patrzy, słucha, oczom i uszom nie wierzy. W końcu dochodzi do wniosku: Nihil novi, to już było. Nic się nie zmieniło. Widocznie tak ma być, władza musi kłamać w żywe oczy, oszukiwać, fałszować, robić dobrą minę do złej gry. 

A jeśli już, czy nie wystarczyło złożyć ludziom życzenia świąteczne i przynajmniej obiecać, że w nowym roku  spróbujemy dogadać się z opozycją, pójdziemy na ustępstwa, zrobimy wszystko by odbudować zgodę narodową jaka miała miejsce w czasach „Solidarności”. Czy to aż tak dużo? Czy to nie byłby krok w duchu ewangelicznym, o którym też tylko się mówi pięknie z ambony z okazji Świąt Bożego Narodzenia. I na tym koniec.

Ale pozostawmy temat nijakiego orędzia w spokoju. Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr. Dzisiaj słowo mówione zarówno z trybuny, czy z katedry, czy z ambony nie ma już takiego znaczenia jak dawniej. Zastanawiam się często po co to robić, komu to służy? Zwłaszcza jeśli nie ma się nic nowego, ważnego i sensownego do powiedzenia. 

Nie ma też takiego znaczenia jak dawniej słowo pisane, ale myślę, że w blogu jest to sposób by podzielić się swoimi refleksjami przynajmniej z garstką moich Czytelników.

Z końcem czegoś co stare, a początkiem nowego, stykamy się co roku.  Właśnie kończy się rok 2016. Wprawdzie to tylko rzecz umowna, bo cezury pomiędzy latami wymyślił sam człowiek i  człowiek jest twórcą kalendarza. A kalendarz ma swoje logiczne uzasadnienie, bo pozwala mierzyć czas, o którym mówi się, że płynie jak rzeka. Ale tak naprawdę, to ten próg pomiędzy latami niczego nie kończy i niczego nie zaczyna. Jest okazją do świętowania, do snucia różnych planów i postanowień, do składania sobie  życzeń noworocznych. Ta tradycja ma zresztą swoje głębokie korzenie, ale to osobny temat.

Moja dzisiejsza konstatacja, że koniec roku jest okazją podsumowania tego co było i prognozowania  przyszłości, skłania do refleksji.

Uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie pisać w moim blogu tak często jak dotąd i to z różnych powodów. W ciągu minionych  lat wyczerpałem repertuar tematów regionalnych znajdujący się w orbicie moich zainteresowań, a nie chcę odchodzić od zasadniczej linii, którą jest pisanie o ziemi wałbrzyskiej, gdzie jest mój dom, o czym komunikuje tytuł mojego blogu, jak również pisanie o tym, co budzi moją fascynację lub szczególne zainteresowanie, czym chciałbym się podzielić z moimi Czytelnikami.  Uzbierało się tego dość sporo, bo blog był przez długi czas czymś w rodzaju dzienniczka, a posty pojawiały się nieomal codziennie. Wymierzalnym i namacalnym skutkiem mojego blogowania są dane statystyczne. Od 1 maja 2011 roku mój komputer naliczył 1106  postów, a do nich 3645 komentarzy, zaś wyświetleń ponad 476 tysięcy. Znaczną część zapisków blogowych wykorzystałem w swoich książkach, a są nimi dwie części „Głuszyckich kontemplacji” i „Głuszyca – miastem włókniarzy”, jedlińska „U źródeł Charlotty”, no i najobszerniejsza z moich książek – „Wałbrzyskie powaby”. Plonem moich notatek blogowych są cotygodniowe felietony  w wałbrzyskiej rozgłośni radia „złote przeboje” nagrywane zresztą  wcześniej niż pisanie blogu i kontynuowane do dziś, a więc siedem lat, a także przez cztery lata redagowanie głuszyckiej gazety „Głos Głuszycy”, a obecnie pisanie artykułów do „Kuriera Głuszyckiego” i cotygodniowych felietonów w tygodniku Aglomeracji Wałbrzyskiej „DB 2010”.

Samemu trudno mi w to uwierzyć, że się tyle tego nazbierało, a czas ucieka i człowiek się starzeje. A poza tym, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr. Muszę koniecznie przyhamować, ograniczyć ilość, a zadbać o jakość, co zresztą obiecuję sobie co roku, a potem okazuje się, że wszystko jest po staremu. Nie ukrywam, że cieszy mnie popularność mojego blogu na portalu facebook i  w goglach. Mam swoich stałych Czytelników i komentatorów, na czele z Henrykiem z Jugowa i moim przyjacielem Bronkiem z Piławy Górnej,  a znakomity Zbyszek Dawidowicz z Warszawy popularyzuje mój blog graficznie i w ten sposób dysponuję już kilkudziesięcioma barwnymi obrazkami z moją osobą w roli głównej.

Tradycyjnym zwyczajem podejmuję więc moje zobowiązanie noworoczne. Będę pisał w moim blogu znacznie rzadziej, ale za to lepiej. Jestem przekonany, że nikt na tym nie straci. Ja i moi Czytelnicy zyskamy na czasie, a czas jest droższy niż rosyjski rubel, więc trzeba go cenić. 

Proszę więc grzecznie w nowym roku -  nie zniechęcajcie się, jeśli w moim blogu nie znajdziecie z dnia na dzień czegoś nowego. Obiecuję, że rzadziej niż dotąd, ale za to z lepszym skutkiem będziecie mogli przeczytać coś pożytecznego i wartościowego

A jeszcze w tym roku nie omieszkam zameldować się z życzeniami noworocznymi ! Zapraszam tuż przed Sylwestrem !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Poeta, pieśniarz, bard "Solidarności"

 
To nie jest dobrze, że w święta zamiast cieszyć się z tego, że mijają one w spokoju i ciszy, wracam do tematu, który nie da się zagłuszyć najwspanialszymi homiliami świątecznymi arcykapłanów. Nawołują oni do posłuszeństwa aktualnej władzy i przerwania sejmowego protestu  przynajmniej w święta Bożego Narodzenia. Niestety, posłom z opozycji trudno się pogodzić z tym, co się stało na oczach wszystkich Polaków właśnie tuż przed świętami, nieomal w przeddzień, kiedy powinniśmy się dzielić opłatkiem.

Napisał o tym bardzo dobitnie  w  internetowym felietonie dziennikarz Jacek Żakowski, odnosząc się do homilii arcybiskupa Warszawy, kardynała Nycza:

Rozumiem, że także ta władza, jak wielu jej poprzedników w historii, obdarowuje Kościół dotacjami, przywilejami, wpływami, które są dla kościelnych instytucji ważne. Ale jednak - jak mówił inny autorytet Kościoła - każdy musi mieć jakieś swoje Westerplatte - "jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte. Utrzymać i obronić, w sobie i wokół siebie, obronić dla siebie i dla innych".
Te wartości, Eminencjo, to nie jest tylko beztroskie "świętowanie", śpiewanie pięknych kolęd w rodzinnym ciepełku, radosne wyciąganie paczuszek spod choinki, napełnianie brzuchów odświętnymi daniami. Poza szopką coś jeszcze z tych świąt wynika. I nie chodzi tylko o doraźne, egoistyczne interesy Kościoła. Są chyba w tym porządku wartości także obowiązki wobec naszej politycznej wspólnoty, której wielki dorobek stanowi demokracja rozumiana jako rządy prawa sprawowane przez ogół i dla ogółu wedle wspólnie ustalonych zasad. Czy zdaniem Eminencji, kiedy ten dorobek jest tak brutalnie niszczony, dobrze i sprawiedliwie jest wciąż jeszcze udawać, że nic się nie dzieje i beztrosko stać z boku, jakby to były święta, jak każde inne?
Święta są wielką wartością w Polsce. Oczywiście. Są naszą wspólną wartością. Dlatego ci, którzy swoje osobiste radości tych dni ofiarowują w interesie wspólnoty zasługują na wsparcie. Nie na kwestionowanie wyrzeczeń, które ponoszą. Dlatego marzę, że nim te święta ostatecznie się skończą, Arcybiskup Warszawy znajdzie czas i ochotę, by protestujących odwiedzić. Nie dlatego, by wesprzeć ich politycznie - bo nie jest to misja Kościoła - ale by wyrazić szacunek dla ich ofiarności w interesie wspólnoty. To przecież jest jeden z sensów tych dni, który wszyscy czcimy.

Warto znaleźć chwilę czasu by przeczytać cały felieton Jacka Żakowskiego na internetowej stronie „Wirtualnej Polski” p.t. „Burza po słowach kardynała Nycza”.

A ja chcę przypomnieć czasy, kiedy podobnie jak dziś trzeba było ruszyć do walki w obronie wolności i prawdziwej demokracji w latach 80-tych. A robiła to przede wszystkim młodzież, która zrozumiała, że to jest walka o jej swobodę i  niezawisłość.

A oto parę słów o jednym z nich, dziś już w sędziwym wieku piewcy wolności i praworządności tamtych lat, Andrzeju Garczarku:

„Są pieśni
które się pisało
z wiarą że słowa  z m i e n i a ć  mogą

są pieśni
które trzeba milczeć
w zmowie milczenia
przeciw słowom”


Wpadł mi do rąk maleńki rozmiarami, prawie jak książeczka do modlitwy, tomik wierszy „Krowie cieplo” Andrzeja Garczarka. Z nazwiskiem barda lat 80-tych zetknąłem się przy okazji badania środowiska literackiego tych lat w Warszawie. Tam właśnie brylował także poeta Natan Tannenbaum, który lata dzieciństwa i młodości spędził w Głuszycy. Książeczkę wydał wrocławski teatr „Kalambur” w cyklu „Poeta-pieśniarz” w 1985 roku, starając się w ten sposób ratować przed zapomnieniem teksty najlepszych spośród bardów studenckiego ruchu kulturalnego.

To właśnie o takich studentach -  marzycielach pisał Andrzej w wierszu „Nocne Marki”:

„gotowi ruszać w świat
od zaraz
bez zobowiązań
i bez celu
których mijałem w noc niejedną
mówiąc każdemu: „Marzycielu”

butelką mleka na ulicy
z plastikowego transportera
gaszą pragnienie
nielegalnie
kiedy nad ranem zbyt doskwiera

chleba z piekarni daj im Panie
przy degustacji z piekarzami
który dla śpiących jeszcze stygnie
i powszednieje w swojej liczbie

gotowi ruszać w świat
od zaraz
z chlebakiem tylko brezentowym
z ostatnią książką Cortazara
z jednym biletem tramwajowym


Urodzony w 1947 roku ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W latach siedemdziesiątych był jednym z autorów i wykonawców legendarnego magazynu radiowego "Zgryz" Macieja Zembatego. W 1981 roku brał udział w Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w gdańskiej Hali Oliwii. Zaśpiewał tam swój song pt. Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał. W 1989 r. na antenie radiowej Trójki emitowane były pierwsze odcinki z trwającego blisko dziesięć lat cyklu autorskiego Literacko-muzyczny kantor wymiany myśli i wrażeń. W 1994 r. otrzymał nagrodę im. Jonasza Kofty - za twórczość radiową. Przez wiele lat współpracował z wrocławskim teatrem "Kalambur". Na początku lat dziewięćdziesiątych wg własnego projektu Kantor wymiany na ulicach kilku miast (Wrocław, Lublin, Warszawa) przeprowadził szereg akcji happeningowych. Jest autorem wielu znanych piosenek i ballad: Ballada o chłopcach z bazy Sokołowskiej, Piosenka dla Piotrowskiego poety, Taksówkarz z Pittsburga, Raskolnikow. Od początku lat 2000. mieszka na wsi na Mazurach.

„O poezji wolę mówić skromnie. Wymyślam tylko sztajerki. Szybkie, wolne, smutne, wesołe... Krótkie historyjki „na fleki”, głos męski i gitarę”. Myślę, że najważniejsze w tym fachu jest to, żeby nie kłamać. Kiedy wychodzi człowiek do ludzi sam, z gitarą tylko, oświetlony bezwstydnie reflektorami, to po to, żeby im coś ważnego powiedzieć. O sobie, o nich samych. Na ględzenie szkoda cennego czasu. Na kłamstwie poznają się od razu. Zwłaszcza dzisiaj”.

I taki właśnie jest Andrzej Garczarek, dziś już rzadziej na scenie, wśród rezentuzjazmowanej widowni. No cóż, lata lecą. Jeszcze nie tak dawno koncertował gdzie się dało. O jednej z takich imprez czytam na stronie internetowej:

„ Andrzej Garczarek zaprosił nas wszystkich do swojego muzycznego ogródka, a tam czekało na nas całe mnóstwo atrakcji : wypielęgnowane teksty, smakowite muzyczne kawałki, chwytliwe melodie, skoczne sztajerki oraz liczne grządki z zadumą i melancholią. Ucztowaliśmy razem z gospodarzem i jego przyjaciółmi Mirkiem i Florkiem co chwilę odkrywając w kolejnych kątach muzycznego ogrodu zarówno te dobrze znane jak i te dawno zapomniane czy też zupełnie nowe smakołyki. I tak popijając co tam kto miał pod ręką, podśpiewując kolejne piosenki zasłuchani w głos Andrzeja nawet nie zauważyliśmy że czas nieubłaganie mija i trzeba kończyć. Rozeszliśmy się więc do domów za zgodą gospodarza wynosząc część owoców z ogródka ( płyty rozeszły się w trybie błyskawicznym ) do domu aby móc się nimi dalej cieszyć w domowym zaciszu.
Naprawdę chce bardzo podziękować całemu zespołowi ze ten wieczór i zapewniam że do tego muzycznego ogródka będziemy jeszcze nie raz zaglądać”.   Marek Ł

W moim tomiku Andrzeja Garczarka mam całą rozmaitość jego wierszowania. Żałuję tylko, że mogę delektować się jedynie słowem, a nie muzyką. Ale tak to już jest z poezją śpiewaną. By osiągnąć zupełny efekt, potrzebne jest i jedno i drugie. Dobrze, że w internetowych goglach można obejrzeć i  posłuchać niejednego sztajera w osobistym wykonaniu  autentycznego barda lat 80-tych, który podobnie jak Przemysław Gintrowski, czy Jacek Kaczmarski  przeszedł już do legendy.

„Obywatelu Jakubie Rousseau
powiedzcie szczerze mnie prostemu
czy jest możebne żeby człowiek
przestał być wilkiem człowiekowi

czy taki na ten przykład złodziej
dziewka uliczna
ksiądz dobrodziej
żydowin luter hugenota...
(pyta się moja was głupota)
czy jedna ich kapota grzeje
i jeden strzeże pies u płota?

Czemu wy z ludźmi
tak koniecznie
umawiać chcecie się społecznie?

To prawda, ile to mieliśmy w przeszłości umów społecznych, z których nie zostało nic. A wystarczyłoby tylko jedno, żeby człowiek nie był człowiekowi wilkiem. Są poeci którzy wciąż wierzą, że słowa mogą to zmienić. I za tę wiarę winniśmy ich  czytać i cenić.
Na początku było słowo – czytamy w Piśmie Świętym. Znaczenie słowa potrafili docenić protoplaści naszej religii tysiące lat temu. Jeśli czynią to do dzisiaj poeci i pieśniarze, tacy jak Andrzej Garczarek, to trzeba im oddać hołd i prosić o jeszcze, zwłaszcza dziś w naszej niepokojącej sytuacji, gdy zagraża nam partyjne jedynowładztwo, a w dalszej kolejności dyktatura co najmniej typu PRL-owskiego, to już jest powód, by wskrzesić pamięć Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego, Natana Tenenbauma, Andrzeja Garczarka. 

I nie jest to apel do starszego pokolenia, które pamięta tamte, PRL-owskie czasy z autopsji, ale przede wszystkim do młodzieży. To w trosce o jej przyszłość trzeba postawić tamę oszalałym na punkcie władzy uzurpatorom, którzy przywłaszczyli sobie wielomilionowy kraj nad Wisłą i Odrą, czyniąc z niego podległe imperium, zależne od widzimisię jednego dyktatora.


Fot. Zbigniew Dawidowicz