Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 31 sierpnia 2017

Wierszowane refleksje - na koniec lata




Przyśnił mi się Boy-Żeleński i jakby to było na jawie usłyszałem jego przesłanie:

Oj Mi- , oj Mi-, oj Mi -chalik,
powiedz mi chłopie, czyś ty się wścik,
zamiast podłogi szorować, 
chcesz na Parnasie buszować?

Fascynują cię Muzy
zamiast pokój odkurzyć,
wznosisz swe oczy ku górze
i ślęczysz przy klawiaturze?

A czas jak rzeka płynie,
co widać po twojej łysinie.

Mój pomysł nie jest nowy,
masz obok ogródek działkowy,
weź w ręce łopatę i gracę,
od razu będzie inaczej -

- zobaczysz efekty swej pracy !


Przepraszam wszystkich moich Czytelników że właśnie z tego powodu będę rzadziej niż dotąd wystukiwał na klawiaturze swoje dyrdymały. Blog blogiem, ale trzeba przecież robić w domu coś pożyteczniejszego. Moja nadobna białogłowa (w całym tego słowa znaczeniu - biała-głowa) stale mi to powtarza. Nie pomaga moje tłumaczenie, że robota w ogródku jest tak samo jak moje pisanie mało użyteczna. Co skoszę trawkę ona znów sobie rośnie, kwitnące kwiaty opadają, liście krzewów żółkną. Jesienią wszystko obumiera, a zimą pokrywa się śniegiem, więc cała robota na nic.

A w naszych marketach lato przez cały boży rok, zielone warzywa, dojrzałe owoce krajowe i zagraniczne, jest wszystko co dusza zapragnie, do wyboru, do koloru, a często w promocyjnych cenach, zaś w kwiaciarniach kwiatów w bród. A w okolicznych lasach drzewa jak się patrzy, choć ich opiekunowie – lasy państwowe, robią wszystko co możliwe byśmy nie sądzili, że drzewa są święte. Tak więc dzięki ich przedsiębiorczości mamy na wierzchołkach gór całe połacie tego, co w ich języku nazywa się pięknie – gołoborza.


Ale już dość na temat lasów i ogrodów, przecież miało być optymistycznie. W promieniach słonecznych uwierzmy, że będzie lepiej, a przynajmniej tak samo jak we wróżbach katarynki z wiersza wielkiego maga Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Przypominam go moim wiernym Czytelnikom na podtrzymanie dobrego nastroju. I bardzo proszę nie wyciągajcie z tego wiersza w stosunku do mnie żadnych analogii :

Kataryniarz
(kręcąc korbą i przemawiając do katarynki)

Lekarstwo na moją biedę,
ty moje grające serce!
Kręcę cię jak niejeden
poeta swoje wiersze.

Dzieciom, wariatom w obłokach
ileż radości przyczyniasz,
O, jakże mam cię nie kochać,
ostatni kataryniarz.

Papuga nad piszczałkami
jak subiekt w obłędnym sklepie,
wróżby sprzedaje gapiom,
że jutro będzie lepiej.

Wiadomo ludziom potrzeba
trochę bengalskich ogni,
z papugi mam trochę chleba,
więc wołam: - Lora, ciągnij!

Lora radośnie wrzeszczy
głosem Elżbiety Drużbackiej.
lecz któż jestem ja? Tyci świerszczyk
w szczelinach cywilizacji.

Dzięki pogodzie ducha K. I. Gałczyńskiego – zrobiło się lżej na sercu. I tak niech pozostanie, zwłaszcza że przed nami cały, nowy rok (też w całym tego słowa znaczeniu) – nowy rok szkolny !

 Fot. Zbigniew Dawidowicz

niedziela, 27 sierpnia 2017

Czytanie nie szkodzi



Wkrótce sobota, 2 września 2017, nie trzeba dodawać, że szczególna, bo tuż przed uroczystym otwarciem nowego roku szkolnego. Warto będzie ją zapamiętać. To bardzo rzadki moment, chyba jedyny w tym roku, kiedy umilkną spory polityczne, zatrze się podział na my i oni, zabłyśnie ciepły promyk nadziei, że jednak potrafimy mówić tym samym językiem, że możemy być choć na chwilę razem, zespoleni szacunkiem i uznaniem dla dzieła wielkiego Polaka.

W tą sobotę jak Polska długa i szeroka popłyną na falach eteru do wszystkich, którzy zechcą tego posłuchać, najlepsze próby w głośnym czytaniu sztuki teatralnej naszego nieśmiertelnego dramatopisarza, Stanisława Wyspiańskiego. A wybrane fragmenty z jego dramatu „Wesele” czytać będą celebryci.  Zarówno ci najdostojniejsi, z górnej półki, z prezydentem i jego żoną, premierem rządu, jak i ci wojewódzcy, powiatowi, gminni. Wszędzie z mikrofonów, odbiorników radiowych i telewizyjnych usłyszymy głośne czytanie fragmentów znanej szkolnej lektury.

„Wesele” czytać będziemy także w Głuszycy. Centrum Kultury z Miejską Biblioteką Publiczną  kolejny raz włączają się do corocznej, ogólnokrajowej akcji, której patronem jest prezydent Polski. U nas to czytanie w tym roku będzie miało miejsce właśnie w Sali Głównej Centrum Kultury i będzie połączone z występami artystycznymi.

Pisałem o tym w moim blogu i wspomniałem w nim, że bliska mi Koleżanka po piórze, także blogerka, ale aż z Warszawy, Jadwiga Śmigiera, przysłała mi bardzo interesujące i świetnie napisane refleksje z odwiedzin muzeum w podkrakowskich Bronowicach, w wiejskiej chacie, gdzie miało miejsce słynne wesele poety, Lucjana Rydla, z wiejską dziewczyną Jadwigą Mikołajczykówną.

Ten tekst stanowi znakomite uzupełnienie tego co napisałem o „Weselu” Wyspiańskiego w moim blogu. Pozwoli on nam się przenieść w tajemniczy świat dramatu, w którym dzieją się rzeczy dziwne, obnażające zarazem prawdę o Polakach, wielkich w słowach i emocjach, ale ułomnych i niezdatnych do ich zamiany w czyn. Mowa tu o sprawie walki o niepodległość Polski będącej wówczas pod zaborami.

Zapraszam moich Czytelników do Bronowic. Oto fascynujący felieton Jadwigi:


„Byliśmy tam zimą. Ale to chyba lepiej, bo mogłam objąć rękami przysypanego śniegiem chochoła. Nie tego samego oczywiście, którego bała się Isia  i zamykała przed nim okno, bo chciał wejść do izby. Nigdy nie zapomnę tej pięknej sceny z filmu w reżyserii Andrzeja Wajdy, jak rozbudzona ze snu mała Isia patrzy zdziwiona na Chochoła który śpiewa głosem Czesława Niemena…:
Kto mnie wołał
czego chciał…
zebrałem się,
w com ta miał:
jestem jestem
na Wesele
przyjedzie tu gości wiele,
żeby ino wicher wiał…”

To przecież Chochoł zaprosił na wesele osoby dramatu: Stańczyka, Wernyhorę, Zawiszę Czarnego…

To wtedy się zaczęło.

To wtedy w bronowickiej chacie-arce, w której odbywało się najsławniejsze młodopolskie wesele, opisane przez Wyspiańskiego we wspaniałym dramacie rodzaju „teatr ogromny” zaczął się wielki zryw patriotyczny.
Szkoda tylko, że skończył się tak szybko.

———————————————————————————-
- W tych drzwiach stał Wyspiański – powiedziała nam pani Maria Rydlowa – żona wnuka tego, którego wesele odbywało się w tym dworku. – Był z żoną i córeczką Heleną. Nie brał udziału w weselu tylko tak stał między pokojem w którym  tańczono a pokojem Włodzimierza Tetmajera. Patrzył i słuchał.

Gdy słyszy się takie słowa stojąc w tych samych drzwiach co słynny, uważany nieoficjalnie za czwartego wieszcza Polski wielki dramaturg, poeta, malarz, architekt i grafik – to czuje się wielkie zmieszanie  połączone z niedowierzaniem i ze zdziwieniem. Jak to, to tu, w tym miejscu? I  tylko stał i patrzył i potem napisał takie arcydzieło? Taki dramat, którego realistyczni bohaterowie to autentyczne postacie Młodej Polski… Taki dramat, w którym prawda miesza się z fantazją, w którym Stańczyk  rozmawia z Poetą, Wernyhora z Gospodarzem, mała Isia z Chochołem…
Tadeusz Boy-Żeleński tak pisał w „Plotce o Weselu”: „Pamiętam… jak szczelnie zapięty w swój czarny tużurek stał całą noc oparty o futrynę  drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu do tej izby raz po raz wchodziło po parę  osób, raz po raz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”.

To magiczne, arcypolskie miejsce jakim jest słynna „Rydlówka” w Bronowicach, to miejsce w którym Włodzimierz Tetmajer przyjął parę młodą i ich gości ciągle żyje. Chyba nie ma w Polsce drugiego muzeum tak bardzo związanego z dziełem literackim jak ta „chata rozśpiewana”. Bo tak ją przecież nazwała Rachela
.
Jest to Muzeum Młodej Polski. Obejmuje cztery izby: izbę-scenę, izbę taneczną, alkierz i świetlicę.
W tej pierwszej izbie, która jest sceną dramatu – tak jak 117 lat temu „Nad drzwiami… wisi ogromny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej,… a nad  drzwiami alkierza takiż ogromny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej…”
„Strop drewniany w długie belki proste z wypisanym na nich Słowem Bożym i rokiem pobudowania”. „Stół okrągły, pod białym, sutym obrusem”. Na ścianie  zawieszone szable i flinty, w kącie „biurko zarzucone mnóstwem papierów”, a nad nim fotografia Matejkowskiego „Wernyhory”. Pod oknem „stary grat, fotel z wysokim oparciem”. To na nim siedział Stańczyk, ten z obrazu Matejki pt: „Na balu u królowej Bony”. Jest i piec bielony, a w kącie „wytarta już i wyblakła” wyprawna skrzynia krakowska Panny Młodej.
A w izbie tanecznej, w tej, w której tańczono i odbywały się oczepiny na ścianach wiszą portrety- pamiątki związane z osobą Pana Młodego. Jest biurko Lucjana Rydla i fragment jego biblioteki.

Wzruszył mnie bardzo obraz przedstawiający Annę, żonę Włodzimierza Tetmajera. Namalował ją malarz jak wiąże powrósła. Jest w stroju ludowym.
Ona i jej siostra Jadwiga chodziły do końca życia w strojach ludowych i mówiły gwarą.
Strój krakowski Panny Młodej i drużby Jana Mikołajczyka umieszczono w jednej z szaf stojących przy drzwiach.

W „alkierzu” znajduje się najwięcej pamiątek związanych z uczestnikami „Wesela”. Zdjęcia w ramkach z epoki. A także fotografia Racheli, czyli Józefy Singer – namalowała ją Jadwiga Tetmajerówna, czyli ta mała Isia z „Wesela”.

Czy to nie w „alkierzu” właśnie Panna Młoda opowiadała Poecie swój sen o Polsce do której ją „wiezą” biesy, o tej zakładce zszytej nieco „przyciaśnie” za którą puka serce…?
A zaczęło się wszystko od tego, że pod koniec lat osiemdziesiątych XIX wieku zafascynowani folklorem młodopolscy malarze z Krakowa odkryli pobliską wieś Bronowice. I w 1890 roku jeden z nich ,Włodzimierz Tetmajer ożenił się z  córką miejscowego gospodarza, Anną. I osiadł na stałe w dworku zwanym później „Rydlówką”.
——————————————————————————
Już w drzwiach wyjściowych „rozśpiewanej” kiedyś chaty usłyszałam jak Stańczyk mówił:
„Błaznów coraz więcej macie, Nieomal błazeńskie wiece…”
A ośnieżony, stojący przed chatą Chochoł powtarzał:
„ …ostał ci się ino sznur”.
Wydały mi się te słowa jakoś dziwnie ciągle aktualne…
A przecież Stanisław Wyspiański napisał „Wesele” w 1900 roku.
————————————————————————————-
/Zdania i słowa w cudzysłowach pochodzą z dramatu./”

Myślę, że po tej dawce literatury łatwiej nam będzie wtopić się w bajeczną i tajemniczą aurę dramatu Wyspiańskiego, na którego czytanie gorąco zapraszam !

piątek, 25 sierpnia 2017

O mocy tyworzenia





„Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
które zaległy piersi mej głąb nieodległą,
jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
i ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.

Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.”

(Leopold Staff, Sny o potędze)

Przywołałem na pomoc strofy wiersza wielkiego Leopolda z nadzieją, że ten podniosły liryk stworzy właściwą aurę do moich osobistych refleksji, które zaległy głąb mej piersi. Ciskam je na twarde, stalowe kowadło by z kruszców drogocennych wykuć serce hartowne, ale nie tylko dla siebie, jak to wynika z wiersza Staffa, ale przede wszystkim dla moich wspaniałych Czytelników.

Co jest powodem tej egzaltacji? Oto jest pytanie. Boję się, że odpowiedź może zaskoczyć każdego, kto ograniczy się li tylko do odczytania moich zachwytów bez bezpośredniego, namacalnego poznania ich źródła.

A źródłem tym jest interesująca książka, rodzaj albumu o wysokim poziomie edytorskim, niezliczonej ilości barwnych obrazków i znakomitym tekście, coś co może zadziwić i wzruszyć każdego człowieka wrażliwego na piękno dawnej sztuki fotograficznej. A są to głównie przedwojenne pocztówki, a także fotogramy czarno-białe lub kolorowe, których myślą przewodnią jest ukazanie piękna schronisk górskich i gościńców rozsianych po całym obszarze Gór Sowich, a zarazem piękno otaczającej je krajobrazów i przyrody.
Mowa o ciekawym, dzierżoniowskim wydawnictwie: Góry Sowie. Schroniska górskie na dawnych pocztówkach i zdjęciach. Historia słowem i obrazem pisana pod redakcją Tomasza Przerwy i Jacka Gruźlewskiego. Dzierżoniów, 2015.

Autorami książki są Tomasz Przerwa i Jacek Gruźlewski, obok nich jeszcze inni autorzy, między innymi Rafał Brzeziński. Ilustracje do książki w znacznej mierze były udostępnione z prywatnych zbiorów Jacka Gruźlewskiego, Henryki i Jerzego Gawryckich, Pawła Deca, Andrzeja Paska i wielu innych.
Tomasz Przerwa studiował historię na Uniwersytecie Wrocławskim, którą ukończył w 1997 r. obroną pracy magisterskiej pt. Srebrna Góra 1921-1922, napisaną pod kierunkiem prof. dra hab. Marka Czaplińskiego. Podjął następnie studia doktoranckie, uzyskując w 2001 r. stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie historii. Pracuje jako adiunkt w Zakładzie Historii Śląska Instytutu Historycznego. W swojej pracy naukowej zajmuje się badaniami dotyczącymi ruchu turystycznego i wypoczynku zimowego w Sudetach przed 1945 r., śląskiego transportu i komunikacji, kwestii społeczno-politycznych na Śląsku w XIX i XX w., przeszłości Srebrnej Góry. W 2012 opublikował pracę habilitacyjną o turystyce zimowej w Sudetach przed 1945.

Tomasz Przerwa wywodzący się ze Srebrnej Góry, zapisał się także złotymi zgłoskami w historii pobliskiego miasteczka, Złotego Stoku, podobnie jak Jacek Gruźlewski i Elżbieta Szumska. Byli oni  głównymi twórcami największej atrakcji turystycznej w tym miasteczku – muzeum kopalni złota. Tomasz Przerwa i Jacek Gruźlewski stanowią  zgrany duet autorski, a książka o schroniskach  w Górach Sowich  jest kolejnym ich dziełem, zapewne najlepszym,  myślę, że nie ostatnim.

Nowa książka-album o schroniskach w Górach Sowich dowodzi dużego znaczenia Gór Sowich w turystyce w czasach przedwojennych. Jeśli dziś po siedemdziesięciu latach polskości na tych ziemiach możemy mówić zaledwie o trzech z prawdziwego zdarzenia schroniskach w obszarze Gór Sowich, a w książce jest ich wymienionych i opisanych czterdzieści, skala przeobrażeń in minus w zakresie turystyki jest na tym tle szczególnie wyraźna. Oczywiście czasy się zmieniły i w książce jest o tym mowa, jednakże album wzbudza podziw i nostalgię za tamtymi czasami, kiedy to w czasie wędrówek górskich można było co rusz znaleźć wygodne i gościnne miejsca do odpoczynku i posiłku, a także noclegu.

„Prezentowany album jest owocem naszych wspólnych pasji: umiłowania Gór Sowich, potrzeby pogłębiania wiedzy o przeszłości tego regionu oraz sentymentu do starych zdjęć i pocztówek. Połączenie pasji badawczej i kolekcjonerskiej przynosi nam wiele satysfakcji poznawczej, którą postanowiliśmy się z Państwem podzielić” – piszą we wstępie do albumu Jacek Gruźlewski i Tomasz Przerwa.
.
To umiłowanie Gór Sowich widać w książce na każdym kroku. Obok wprowadzenia zawierającego kompendium wiedzy historycznej o narodzinach i rozwoju ruchu turystycznego w tym regionie górskim, mamy w albumie opisy schronisk, które funkcjonawały na przełomie XIX i XX wieku i w okresie międzywojennym, a na koniec zwięzłe podsumowanie. Tekst jest napisany przystępnie i z talentem, potrafi zainteresować czytelników niechętnych do poznawania historii.

A oto co napisał o pasji twórczej autorów Waldemar Brygier w „Naszych Sudetach pl”:

„O Górach Sowich napisano już wiele książek. W dziesiątkach możemy już liczyć dzieła opisujące kompleks Riese, na półkach miłośników regionu znajdują się też opracowania poświęcone turystyce, czy poszczególnym miejscowościom. Jednak książka "Góry Sowie. Schroniska górskie na dawnych pocztówkach i zdjęciach" zasługuje na szczególną uwagę, przede wszystkim ze względu na niezwykle obszerny materiał ikonograficzny, który zainteresuje nie tylko turystów, ale również badaczy dziejów Gór Sowich. Reprodukcje zdjęć i pocztówek są bardzo dobrej jakości i godzinami można je oglądać, kontemplując pokazane na nich widoki, budynki, wnętrza i ludzi, co rusz znajdując kolejne szczegóły, które umknęły przy poprzednim studiowaniu”.

Można śmiało powiedzieć, że jest to książka, którą powinien mieć każdy miłośnik Gór Sowich! Cenię ją sobie bardzo, podobnie jak wcześniejszy album wymienionych wyżej autorów o Srebrnej Górze.

Fot. Zbigniew Dawidowicz


środa, 23 sierpnia 2017

Prześwietny świat poezji




Na wstępie  - moje wierszowane motto:


O czymże dumać w sierpniowym staccato,
gdy nam ucieka jak kamfora lato?
Był upał, prysnął jak bańka mydlana,
słońce zasnute jak gwiazda zaranna
nic nie pomoże cieszenie się chwilą,
gdy błyśnie słońce, wołamy – trwaj chwilo,
lecz czas jak rzeka, jak rzeka płynie,
lato się topi w pochmurnej malignie…

Ratując resztki słonecznej finezji
Sięgam jak zwykle  -  po tomik poezji.


I oto już zupełnie machinalnie trafiam na wiersz „Poezja i prawda” poety międzywojennego, Mieczysława Jastruna:

Poezja, aby była sobą,
Musi dialog toczyć z prawdą.
A może jedną jest osobą,
Piękną i nieco starodawną?
Nie jest dla tych, co myśleć nie chcą
(Dla nich gotowe słońca dnieją),
I nie poddaje się pochlebcom,
I nie wybacza kaznodziejom.

Jakże mądra strofa, dobrze świadcząca o idealistycznym widzeniu celu twórczości poetyckiej. To bardzo ważne, by nie poddawać się pochlebcom. Natomiast kaznodziejom byłbym w stanie wybaczyć wszystko, bo oni są tworem nieziemskim, ich dewizą jest mówić tak mądrze i pięknie, by słuchacze nie zrozumieli nic z tego, czego normalnym umysłem nie da się zrozumieć.

O znaczeniu prawdy w poezji pisał pięknie w stylu epickiej gawędy Mickiewiczowskiej nasz wybitny poeta współczesny, laureat nagrody Nobla, Czesław Miłosz w poemacie p.t. „Toast”:

W służbie polskiej poezji żyć postanowiłem
Choćby przyszło mi zostać nieznaczącym pyłem
Na tej górze, skąd idą nieśmiertelne błyski,
Trudniej, myślę ją zdobyć, niż paszport brytyjski.
A poezja jest prawdą. I kto ją obedrze
Z prawdy, niech jej kupuje trumnę kutą w srebrze…

Niechaj ciebie nie zmylą częstochowskie rymy:
Od nas także zależy, co w dziełach widzimy,
Zauważ mój rysunek. Umiem jedną kreską
Stworzyć kraj, miasto, potop czy panią Wiśniewską,
Bo z odkryć moich mistrzów wyciągnąłem wnioski,
Tylko do tego służy mi rym częstochowski,
Jak o poranku w górach, kiedy mgła się przetrze
I na radosne, jasne wyglądasz powietrze.
Tak wchodzisz w nowy wiersz mój, może nie ognisty,
Ale ostry, dobitny, krystalicznie czysty.
I będę go używać, chociaż oleodruk
W godność społecznej sztuki znów dzisiaj się oblókł (…)

A jeszcze w innym poemacie „Traktat poetycki” Czesław Miłosz napisał:

Mowa rodzinna niechaj będzie prosta,
Ażeby każdy, kto usłyszy słowo,
Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,
Tak jak się widzi w letniej błyskawicy(…)

Właśnie, o to chodzi, by pisać prostym, zrozumiałym językiem, by wiersz, słowo pisane były jasne, czytelne, ale także piękne. To co się dzieje w naszej literaturze przekracza często wszelkie normy ideowe, logiczne i estetyczne. Młodopolskie hasło „sztuka dla sztuki” wciąż jeszcze święci triumfy w egzaltowanym świecie twórców, którzy zapominają, że pisanie ma tylko wtedy sens, gdy znajduje uznanie wielu odbiorców, a nie tylko wybranych elit.
I to właśnie taką poezją, bądź też prozą artystyczną, prostą i zrozumiałą, będę od czasu starał się zainteresować i zachęcić do jej poznania Czytelników mojego blogu.

A dziś na koniec klasyczny przykład wiersza, który chce się czytać i podziwiać:

Czemu zanadto w jednej osobie?
Tej a nie innej? I co ja tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce ? Z twarzą nie liściem ?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto lat temu
siedzę i patrzę w ciemny kąt
-  tak jak z wzniesionym nagle łbem
patrzy warczące zwane psem?

Te wydawałoby się nadzwyczaj proste, a jakże głębokie, egzystencjalne pytanie zadawała sobie nie kto inny, tylko nasza Noblistka, Wisława Szymborska, w wierszu p.t. „Zdziwienie”.

Ja też zdałem sobie właśnie sprawę z tego, że często zadaję sobie to pytanie – Czemu? Ale dziś jest refleksyjna pogoda, więc filozoficzne zapytania są całkiem na miejscu.

Fot. Zbigniew Dawidowicz

wtorek, 22 sierpnia 2017

Przyszła kryska na Matyska. Oto właśnie - post pożegnalny!




Przez tysiące lat ludzkość poznała działanie wielu substancji. Niektóre są tak niebezpieczne, że eksplodują gdy tylko pada na nie światło. Są w stanie zabić przenikając przez gumowe rękawiczki, mutować nasze DNA, powodować zapaść pozostając niewykrytymi.

Postanowiłem sprawdzić, co naprawdę nam zagraża. Na pierwszym miejscu chemicznej "czarnej listy" znalazł się:

Dimetyloamidocyjanidofosforan etylu, znany pod nazwą Tabun, to jeden z pierwszych odkrytych gazów paraliżujących. Broń masowego rażenia.
Ma słodki, wręcz owocowy zapach. Substancja może być z łatwością rozpylana - jest bowiem lotną cieczą. Tworzy zabójczą mgłę. Natychmiast atakuje układ nerwowy powodując drgawki i całkowite porażenie. Zastosowany w wojnie pomiędzy Irakiem i Iranem przyniósł tysiące ofiar.
Tabun jest objęty konwencją o zakazie broni chemicznej. Zsyntetyzowano go po raz pierwszy w roku 1936 w Niemczech. Podczas II wojny światowej był produkowany w należącej do niemieckiego właściciela fabryce w Brzegu Dolnym.


Na drugim miejscu, niestety znajduje się:


Diometylortęć, analogiczny do substancji narodzonej w Polsce zwanej „Jadem Kaczyńskiego”, zabija wszystko co napotka. Jad Kaczyńskiego jest wytworem genialnej kooperacji Św. Antoniego M.  z MON oraz toruńskiej stajni Ojca Dyrektora, przepraszam - Jego Magnificencji Rydzyka.

Jad działa w Polsce w każdym momencie, gdy ktoś źle pomyśli o J. Kaczyńskim ! A mnie się to zdarzyło właśnie, więc mam świadomość konsekwencji.

Niestety, czuję, że to moje ostatnie godziny!

Wszystkim dobrze myślącym o J.K.  :  Sto lat!


P.S. Istnieje tylko jeden sposób, by uchronić się przed karą unicestwienia. To musi być interwencja z góry. Kostucha mi podszepnęła, że mam taką szansę.  Mój najserdeczniejszy przyjaciel Bronisław z Piławy Górnej (zwracam na to uwagę – Górnej) musiałby publicznie przeprosić Jarosława K. za to, że w przypływie emocji  spowodowanej wzruszającą fotografią premier Szydło w przyciasnych dżinsach i błyszczących nowością trampkach, wizytującej miejsca już dawno uprzątnięte przez poszkodowanych skutkiem nawałnic burzowo- wichrowych  na Pomorzu Zachodnim, jego przyjaciel z Głuszycy pomyślał źle o Jarosławie K. To da się wytłumaczyć. Przecież on tylko nieopatrznie pomyślał, że J.K. powinien wcześniej wezwać premier Beatę na Nowogrodzką i wyposażyć ją  biało-czerwony płaszcz nieprzemakalny, sięgający tak nisko, by  nie było widać, co Pani Premier ma pod spodem. Nieopatrznie powodowany nagłym impulsem, pozwolił sobie chłystek z Głuszycy źle pomyśleć o Jarosławie K, choć powszechnie wiadomo, że Inteligencja i Mądrość J.K. nie podlegają dyskusji, a on sam jest uosobieniem dobra i serdeczności. Wprawdzie środek zapobiegawczy wobec nieopatrznych wolnomyślicieli w postaci dimetylortęci jest  adekwatnym środkiem, zapobiegawczym, to jednak wszechwładny J.K. może zrobić wyjątek i ułaskawić grzesznika.


Błagam Cię Bronku z Piławy Górnej, w Tobie moja jedyna nadzieja. jeśli chciałbyś jeszcze kiedyś w moim blogu coś poczytać, zrób wszystko by mnie ratować. Wystarczy przecież gotowość do uniżonej postawy wobec J. K.  kogoś z góry, a Ty jesteś najwyższa półka.

Jeśli to zrobisz myślą, to już wystarczy, a jeszcze lepiej gdy to wszem i wobec ogłosisz słownie w komentarzu do mojego blogu.
  
Wierzę, że dzięki Tobie się uratuję i  będę jeszcze bardziej wierzący !