Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 28 października 2016

Liźnięcie Berlina



Berlin żeby zwiedzić tylko powierzchownie potrzeba minimum tygodnia czasu, żeby zorientować się co nieco lepiej w topografii miasta i wiedzieć gdzie czego szukać – potrzeba co najmniej trzech miesięcy, ażeby go poznać dogłębnie  - nie starczy całego życia. Nasza wycieczka autokarowa miała zaledwie kilka godzin na poznanie miasta. Stąd właśnie wziął się tytuł mojego felietonu. Było to przysłowiowe liźnięcie światowej metropolii.

Mówię o wczorajszej wyprawie głuszyckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, tym razem właśnie do Berlina. 
  
Dobrze się stało, że mieliśmy wygodny autokar z renomowanej firmy Dominika Górnickiego, z Jedliny-Zdroju, przemyślany, precyzyjny plan zwiedzania miasta i znakomitego przewodnika, w osobie Jana Niewczasa, Prezesa Wałbrzyskiego Oddziału PTTK.

Dzięki temu jednodniowa wycieczka jest kolejnym ważnym wydarzeniem w historii Uniwersytetu, a na pewno pozostanie na długo w pamięci jej 35 uczestników.

Na początek parę słów o samym Berlinie.

Miasto Berlin zajmuje powierzchnię 890 km2, zamieszkuje je blisko 3,5 mln osób. Berlin leży w północno-wschodniej części Niemiec. Położony jest nad rzeką Szprewą i Hawelą oraz ich dopływami. Rzeka Szprewa w dzielnicy Spandau wpada do Haweli, prawego dopływu Łaby. Berlin Leży około 70 kilometrów od Granicy z Polską, ale od nas z Głuszycy trzeba było pokonać trasę liczącą ponad 300 km. w jedną stronę.  Miasto podzielone jest na 12 dzielnic i stanowi  oddzielny Land w obszarze Brandenburgii . Niegdysiejsza stolica Prus, metropolia kulturalna lat dwudziestych, dziś nowa stolica kraju z nowym obliczem i zapierającą dech w piersi architekturą wielu budowli i zabytków. Berlin ponownie ożywa. Mało jest miast tak naznaczonych historią i o tak zmiennych kolejach dziejów.

Najważniejszym i najbardziej charakterystycznym zabytkiem Berlina jest Brama Brandenburska, wzniesiona jak brama miejska i łuk triumfalny na wzór budowli ateńskich. Bardzo charakterystyczna jest też wieża telewizyjna przy Alexanderplatz – wysoka na 368 m wieża widokowa ze słynną obrotową restauracją. Budownictwo sakralne reprezentuje Kościół Pamięci przy Kurfürstendamm, Katedra Niemiecka (Deutscher Dom) i Katedra Francuska (Französischer Dom). Malowniczym miejscem jest emanujący harmonią i pięknem zespół architektoniczny przy Gendarmenmarkt – Dom Koncertowy (Konzerthaus). Nie byłoby też Berlina bez Reichstagu – fascynująca architektura z widokiem na dzielnicę rządową i centrum Berlina, ciąg dziedzińców Hackesche Höfe. Berliński Potsdamer Platz – to przedstawiciel nowoczesnej architektury, handlu, rozrywki i biznesu.

Berlin to miasto muzeów i skarbów kultury światowej. Tu właśnie można odczuć zmienne koleje losów rozdartego niegdyś miasta. 175 berlińskich muzeów to ostoja historii, sztuki i wiedzy. Cieszące się międzynarodowym uznaniem galerie młodych artystów powstają w dzielnicach Berlin Mitte i Prenzlauer Berg. Szczególne znaczenie dla mieszkańców miasta ma Muzeum Muru Berlińskiego, które mieści się w budynku przy Friedrichstraße - dawnym posterunku granicznym pomiędzy NRD a Berlinem Zachodnim. Wyspa muzeów znajdująca się pomiędzy Szprewą a Kupfergraben to kompleks pięciu światowej sławy placówek, wpisany na listę UNESCO.

Berlin jest miastem, w którym stale coś się dzieje. Codziennie odbywają się tu liczne imprezy rozrywkowe i kulturalne a także sportowe. Szczególnym wydarzeniem jest Parada Miłości, podczas której odbywa się przemarsz ulicami miasta przedstawicieli gejów i lesbijek. Pod tym względem miasto jest uznawane za raj ze względu na dużą liczbę specjalnie przystosowanych lokali i imprez. Oczywiście to tylko parę migawkowych informacji o tym gigantycznym mieście mogącym się równać w Europie  z Londynem, Paryżem lub Moskwą.

Nasza wycieczka ograniczyła się do zwiedzenia kilku najważniejszych miejsc i obejrzenia uroków miasta o nieogarnionym bogactwie architektury z tarasów statku wycieczkowego po Szprewie. Ta przejażdżka na sam koniec wycieczki stanowiła jej świetne ukoronowanie, pozwoliła jeszcze raz pooglądać atrakcje Berlina od strony rzeki i utrwalić na dłużej w pamięci monumentalne budowle i zabytki architektury, z których Berlin słynie na całym świecie.

Podróż powrotna z Berlina trochę się dłużyła, tak więc w rzewnym nastroju pogłębionym chóralnym „góralu, czy ci nie żal”, piszę „na gorąco” moje pierwsze wierszowane wrażenie z wycieczki, a dedykuję je całej znakomitej grupie wycieczkowiczów – studentów Uniwersytetu III Wieku z Głuszycy, na wieczną czci pamiątkę:

Berliński rekonesans

Żegnam ze łzą wzruszenia to miasto-marzenie,
i wciąż mi się wydaje, że to jest złudzenie,
że znalazłem się nagle w świecie nie z tej ziemi,
w magicznej, niepojętej, kosmicznej przestrzeni,
że ten berliński Reichstag i Unter den Linden,
Nikolaj Kirche, Ka De Ve - to cudowny szwindel.

I stało się to nagle, nadzwyczajną mocą,
z „zielonymi ludkami”  zawarto pakt nocą,
powstał kosmiczny Berlin, wzór stolicy świata,
wszystkie ludy, narody tu się mogą bratać,
dla  każdego wybrańca losu – raj na ziemi.

A ja pełen zachwytu myślę po swojemu
i jak dobry, góralski, niepokorny gazda,
marzę bym mógł powrócić do własnego gniazda.

Proszę Cię Święty Boże, użycz mi tej łaski,
bym  bez żalu pożegnał te berlińskie blaski,
bym z radością powrócił na ojczyste łono.

Tymczasem przenieś moją duszę utęsknioną
do tych łańcuchów górskich lasami upstrzonych,
 kolorowych  osiedli w głuszy zagubionych,
gdzie kępy drzew okryte barw jesiennych tęczą,
w złotych słońca promieniach czarują i nęcą,
gdzie strudzonych turystów z czułością zachwyca
płaszczem mgielnym osnuta, uśpiona Głuszyca !

Serdecznie dziękuję Organizatorom za zaproszenie mnie na wycieczkę, o której mogę teraz powiedzieć: i ja tam byłem, "berliński miód"piłem, a com widział i odczuł w wierszu umieściłem!

Fot. Zbigniew Dawidowicz

wtorek, 25 października 2016

Nastrojowy wtorek



Wtorek od zawsze nastraja mnie melancholijnie. A dlaczego wtorek ? Oto jest pytanie. Znajdziemy na nie odpowiedź w finale tego postu. A ponieważ wtorek to jeden z takich dni roboczych, kiedy już nie możemy wymigać się od rzetelnej pracy pod pretekstem po-, ani przed- weekendowego zmęczenia, warto więc podnieść na duchu zapracowanego Polaka i  napisać coś w tym dniu „ku pokrzepieniu serc”. A jeśli tak, to oczywiście korzystając ze skarbnicy naszej narodowej poezji. No i koniecznie patriotycznej. Patriotyzm znów jest w cenie. Mamy wreszcie należyte wzory prawdziwych patriotów. 

Właśnie najlepszy w NATO minister obrony narodowej, Antoni M., otrzymał w klerykalnym Krakowie tytuł najlepszego patrioty roku 2016. Wprawdzie jeden z generałów zapytał spontanicznie – jakiego kraju? Ale to zapewnie przez pomyłkę, bo wydawało mu się, że dla takich jak Antoni wybitnych koryfeuszy polskiej armii, ludzi o światowej sławie, uzyskanie tytułu patrioty tylko jednego kraju i za jeden rok, to żaden cymes.

Gdyby żył niezapomniany Konstanty Ildefons Gałczyński, to miast sławić Wenus, na wieczną chwałę jubilata miasta Krakowa, napisałby poniższe słowa:

Tobie grają wszystkie instrumenty,
 boś na ziemię został z nieba zdjęty,
więc do oczu Twych głębokiej toni
idę w dzień i w noc - Święty Antoni.

Nawet ślepcy widzą Cię nocami,
głusi słyszą, chorzy nie są sami,
kiedy lecisz jak obłok  anielski,
a sprowadził Cię wiatr smoleński.

Każdą ranę palec Twój zabliźni,
każde kłamstwo będzie rozwikłane,
z łzami w oczach mkną do Ciebie bliźni,
z Dudą -"graczem" klęczą na kolanach.

Świece z nimi zapalasz na grobach
obiecujesz co rusz „złote góry”,
choć im kłody rzucają pod nogi,
jak sokoły lecą z Tobą w chmury.

Wszystko zmienia się na Twoje przyjście,
kiedy pierścień Twój zaświeci nocą.
Ptaki budzą się i szumią liście,
A na masztach flagi załopoczą.

To dla Ciebie dytyramb ten płodzę
byś  w pamięci przetrwał wiekopomny
polskie orły -  patrioci młodzi,
chcą być w życiu jak Anton - niezłomni !

Wiem, że tym pamfletem naraziłem się rzeszom gawiedzi „drugiego sortu” wymachującej wciąż szabelkami przeciw bogobojnej, państwotwórczej PiS-owskiej awangardzie „dobrej zmiany”. A ja od momentu jak dowiedziałem się, że nasza Beata Sz. jest pomazańcem Bożym natchnionym przez Jarosława K., a do Świętego Jana Pawła II ma doszlusować  Antoni M. drugi w kolejce do wyświęcenia po Ś.P.  Lechu K, to pękam z radości, że będziemy wkrótce mieli nową, polską Trójcę Świętą. I jak się nie cieszyć – sami patrioci. Trzeba więc było uczcić triumf Antoniego mową wiązaną na wieczną czci pamiątkę. Przezorny – zawsze zabezpieczony !

Ale to na tym nie koniec, bo wtorek to dzień dobrej roboty pisarskej. Proponuję więc dla poprawy humoru wiersz w niemniej poważnym tonie:

Czemu zanadto w jednej osobie?
Tej a nie innej? I co ja tu robię?
W dzień co jest wtorkiem? W domu nie gnieździe?
W skórze nie łusce ? Z twarzą nie liściem ?
Dlaczego tylko raz osobiście?
Właśnie na ziemi przy małej gwieździe?
Po tylu erach nieobecności?
Za wszystkie czasy i wszystkie glony?
Za jamochłony i nieboskłony?
Akurat teraz? Do krwi i kości?
Sama u siebie z sobą? Czemu
nie obok ani sto lat temu
siedzę i patrzę w ciemny kąt
- tak jak z wzniesionym nagle łbem
patrzy warczące zwane psem?

Te wydawałoby się nadzwyczaj proste, a jakże głębokie, egzystencjalne pytanie zadawała sobie nie kto inny, tylko nasza Noblistka, Wisława Szymborska, w wierszu p.t. „Zdziwienie”.

Ja też od czasu do czasu spoglądam na mój blog i zadaję sobie pytanie – Czemu? Ale dziś jest refleksyjny wtorek, więc tak samo jak u Szymborskiej wszelkie filozoficzne zapytania są całkiem na miejscu.
A odpowiedź na to pytanie układa mi się jak poniżej:

Kiedy coś mi w sercu pika,
w głowie wierci,
w krzyżu strzyka,
to znak że wróciła Muza ,
by zagościć tu półćwierci.

A choć ze mnie żaden huzar,
co harcuje na Parnasie
i choć mi rozsadza piersi,
Muza wabi jak muzyka,
i w rękawie chowam tuza...

Nie, nie mam zamiaru fikać,
co bym zrobił, będzie poza
muszę ogień w sercu zgasić
nie dla mnie majestat wierszy,
kiedy wokół  -  zwykła proza.

Pozostanę więc prozaikiem w moim blogu, choć o naszej wałbrzyskiej przyrodzie i krajobrazach, o naszych refleksjach w zetknięciu z otaczającymi nas cudami natury, vide – Święty Antoni M., wypadałoby pisać tylko wierszem. Jest wielu, którzy to robią i chwała im za to. Jeśli ja to zrobiłem także, to znak, że nasze życie nabiera uroku i powagi, bo przecież mamy nastrojowy wtorek. A w następny wtorek na cmentarzu będziemy się cieszyć, że mamy tylu świętych – Wszystkich Świętych ! Samo życie !

 Fot. Zbigniew Dawidowicz



poniedziałek, 24 października 2016

Ostatnie słońce jesieni




Pogodna jesień nastraja nie mniej optymistycznie niż lato. W złocistych promieniach słońca można oniemieć z zachwytu, bo tak olśniewające, kolorowe lasy pojawiają się tylko o tej porze roku i tylko wtedy, gdy uśmiechnie się do nas słonce, o którym wiemy, ze to już jego ostatnie  jesienne królowanie. Jeszcze może dzień dwa i niebo znów się powlecze czarnymi chmurami, posypie zimnym deszczem, a może i śniegiem i stanie się tak jakbyśmy z błyszczącego srebrem nieba wstąpili w mroczne podziemia Osówki.

Wiadomo, lada dzień i już listopad, jeden z najchmurniejszych miesięcy roku.

Póki co, cieszmy się słonecznym światłem i tym weekendem, który upływa w jego blasku i tą rozmaitością brązu, żółci i czerwoności drzew i krzewów, czyniących otaczającą nas przyrodę szczególnie piękną, i szeleszczącymi pod nogami uschniętymi liśćmi, które gdy się im przyjrzeć z bliska wydają się każde z osobna dziełem sztuki. Trudno się dziwić Henrykowi Janasowi, który nie tak dawno zachwycił nas swoimi dziełami sztuki, że te listki z takim pietyzmem utrwala w drzewie i metalu, nadając im ożywcze tchnienie, albo też stara się przenieść je na płótno i ozłocić kolorami słońca.

Nie miałbym serca, gdybym zabierał dzisiaj głos na temat tego, co się dzieje w PiS-owskim państwie polskim, choć ręka świerzbi, a po głowie lata jak gołębica Strockmeiera z czeskiego, szpitalnego serialu, kapitalny aforyzm Stanisława Tyma: „słońce obietnic świeci nocami, aż spać nie można od tego blasku”, albo też myśl Bertranda Russela: „to smutne, że głupcy są tak pewni siebie, a ludzie mądrzy, tak pełni wątpliwości”. Szkoda, że wśród rządzących za mało jest dyplomatów, a dlaczego? Bo dyplomata to taki, co dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie.

W PiS-owskim rządzie jest zgoła odwrotnie. Najlepszy przykład - minister edukacji. Ogłosiła likwidację gimnazjów już od 1 września przyszłego roku, a teraz okazuje się, że jest to wręcz niemożliwe do zrealizowania z wielu zasadniczych powodów, wśród których ważne miejsce stanowią olbrzymie koszty takiej operacji. Dobrze będzie zwolnić nieco tempo tej reformy, a jeśli wprowadzać ją, to tylko tam gdzie jest to możliwe. A w ogóle dobrze byłoby najpierw przeliczyć koszty i przyjrzeć się przewidywanym skutkom, by mieć pewność, czy się opłaca „skórka za wyprawkę”.

Ale już dość na ten temat, przecież miało być optymistycznie. W promieniach słonecznych uwierzmy, że będzie lepiej, a przynajmniej tak samo jak we wróżbach katarynki z wiersza wielkiego maga Konstantego  Ildefonsa Gałczyńskiego. Przypominam go moim wiernym Czytelnikom na podtrzymanie dobrego nastroju. I bardzo proszę nie wyciągajcie z tego wiersza żadnych pesymistycznych analogii :

Kataryniarz
(kręcąc korbą i przemawiając do katarynki)

Lekarstwo na moją biedę,
ty moje grające serce!
Kręcę cię jak niejeden
poeta swoje wiersze.

Dzieciom, wariatom w obłokach
ileż radości przyczyniasz,
O, jakże mam cię nie kochać,
ostatni kataryniarz.

Papuga nad piszczałkami
jak subiekt w obłędnym sklepie,
wróżby sprzedaje gapiom,
że jutro będzie lepiej.

Wiadomo ludziom potrzeba
trochę bengalskich ogni,
z papugi mam trochę chleba,
więc wołam: - Lora, ciągnij!

Lora radośnie wrzeszczy
głosem Elżbiety Drużbackiej.
lecz któż jestem ja? Tyci świerszczyk
w szczelinach cywilizacji.

Taki jak ja „tyci świerszczyk” próbuje od czasu do czasu wróżyć z fusów, że jutro będzie lepiej, bo przecież łakniemy wszyscy dobrej nadziei i wsparcia duchowego. Optymistom żyje się lżej. Dlatego wołam: nie ma złego, co by na dobre nie wyszło. To się sprawdza. I tą pozytywną „prognozą pogody” dla Polski puszczam w ruch korbę katarynki, poeta nie poeta, pisarz nie pisarz, po prostu – „ostatni kataryniarz” w ostatnich słońca promieniach.


niedziela, 23 października 2016

Zamiast polityki




Parę dni temu trafiłem w facebooku na dowcipne w swym zamyśle  hasło: „Nie róbmy polityki – lepmy pierogi”. Do tego, by wziąć się za pierogi zachęcał obrazek porcelanowej misy wypełnionej ręcznie lepionymi eksponatami „kulinarnej sztuki stosowanej” z dodatkowym napisem: „Nie ufaj ludziom, którzy nie lubią pierogów”. Bardzo mnie podniósł na duchu ten aforyzm, bo przecież zawsze lubiłem pierogi, mogę się więc uważać za człowieka godnego zaufania.
  
Ten drobny szczegół powrócił, gdy przypadkowo natknąłem na jeden z wcześniejszych postów w moim blogu pt. „Uczeń prześcignął mistrza”, w którym pisałem o kulcie turkmeńskiego despoty Nijazowa z książki Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium”. Dało mi to asumpt do szerszej nieco refleksji, z której wynika, że trudno będzie zająć się bez reszty lepieniem pierogów z odrzuceniem ich politycznej otoczki. Oto bardziej szczegółowe uzasadnienie tej refleksji.

Parę lat temu Saparmurad Nijazow wydał kolejny tomik wierszy i zaprezentował go na żywo we wszystkich kanałach turkmeńskiej telewizji. Zbiór nosi nazwę „Wiosna natchnienia” i stał się kolejną lekturą szkolną, swego rodzaju katechizmem, elementem tworzonej od kilkunastu lat kuriozalnej biblii.

„Mój ukochany narodzie! Wybiła godzina Rahnamy”... - tak rozpoczyna się poetycki monolog Turkmenbaszy, Ojca wszystkich Turkmenów, prezydenta środkowoazjatyckiego państwa leżącego głównie na bezkresnych połaciach pustyni Kara-kum. 

Prawie pięciomilionowy naród już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stał się zakładnikiem satrapy i jego rodziny. Nijazow początkowo pełnił funkcję przywódcy partyjnego Turkmeńskiej SRR a w 1990 roku chytrze wykorzystał moment rozpadu ZSRR i wygrał wybory prezydenckie. Od tego czasu był niepodzielnym władcą ziemi, jej wszystkich bogactw a także materialnych dóbr wytworzonych przez lud na przestrzeni dziejów. Decydował o dniu powszednim i świętach mieszkańców kraju, ustalał normę pudru do kosmetyki lic, długość męskich włosów, określał gatunek muzyki w mediach a także ilość kotów i psów na jedną rodzinę. Zaproponował likwidację opery, baletu i określił preferencje żywieniowe. Zalecił także wymianę złotych zębów na białe i eksponowanie naturalnej cery Turkmenów, która jego zdaniem powinna mieć barwę pszenicy...

Nijazow okazał się niezwykle zdolnym uczniem i nieodrodnym kontynuatorem tradycji, wykształconych w Rosji Radzieckiej przez Lenina i Stalina, a ugruntowanych w po wojnie w jej republikach, odważył się osobiście sięgnąć po władzę i sprawować ją w sposób dobrze już przećwiczony i już wcześniej znany w Turkmenii.

Władza radziecka  nie patyczkowała się z podbitymi środkowoazjatyckimi narodami. Prześladowano każdą wolną myśl, zsyłano i więziono nieposłusznych, prano mózgi inteligencji. Cudzoziemcom pokazywano zaimprowizowane widowiska, zapraszano ich do kilku wypieszczonych obiektów albo pod kontrolą pojono alkoholem. W Aszchabadzie, stolicy Turkmenii, był jeden tylko hotel, w którym mogli mieszkać obcokrajowcy. Jego obsługę stanowił wyselekcjonowany personel a wiele funkcji sprawowali po prostu etatowi pracownicy służb specjalnych. Jeśli czasem do hotelu trafił na nocleg jakiś miejscowy partyjny notabl to siedział cichutko w numerze bo nie mógł kontaktować się z innostrancami. Na każdym piętrze gmachu specjalna opiekunka, siedząc w głównym ciągu komunikacyjnym, miała na oku wszystkie ruchy hotelowych gości. Jeśli mieszkający na jej piętrze turysta z polskiej grupy chciał niepostrzeżenie udać się na inne piętro, dokąd zaprosiły go rumuńskie „przedszkolanki”, musiał mieć przygotowany haracz w postaci kosmetyku, ciuszka lub jakiejś błyskotki. Poderwane w mieście Turkmenki nie miały szans towarzyszyć swym zagranicznym amantom w wieczornych hotelowych imprezkach bo bezbłędnie wyłuskiwano je już przy próbie zbliżenia się do budynku. 
  
Każde piętro tego socrealistycznego gmachu miało też niewielki kameralny bufecik o orientalnym wystroju wnętrza, obsługiwany przez egzotycznej urody krasawice. Epikurejski wprost przybytek absolutnie nie pasujący do ascetycznej atmosfery otoczenia. Co tam się wtedy podawało! Otóż poszczególne kondygnacje miały swoją kulinarną specyfikę poświęconą innemu regionowi Azji Centralnej, a oprócz tego Republikom Kaukazu i Mołdawii. Do dań podawano alkohole z odpowiednich regionów, tradycyjne wypieki, a czas posiłków okraszano muzyką związaną z danym folklorem.  Po obłaskawieniu etażnych można było odkryć intrygujące tajniki lokalików na innych piętrach. W głowie mieszało się potem od zapamiętywania: kebabów, pilawów, pirożkow, czieburieków, bakław, uch. Głowa czasami bolała po degustacjach nastojki, araratu, calvadosu, biełogo aista, palinki i pszenicznoj. Ale cóż to! Wszak poznawanie kultur poprzez gruczoły smakowe to jedna z najprzyjemniejszych cech wędrowania po świecie.

Tradycyjna turkmeńska kuchnia jest nad wyraz prosta. Społeczności związane z pustynią jadały zazwyczaj mięso i pijały mleko. Plemiona żyjące w oazach, dolinach rzek i w rejonach upraw rolnych urozmaicały menu pieczywem, rybami i owocami. Namiastkę alkoholu otrzymywano w procesach fermentacji wielbłądziego mleka a winem mogli się raczyć jedynie mieszkańcy niewielkiego obszaru upraw winorośli. Narodowe dania Turkmenów swymi recepturami zbliżone są do tradycji Persji, Afganistanu i Turcji. Podobne menu mają Uzbecy, Tadżycy i Kazachowie a także islamskie ludy Kaukazu. Za typowe turkmeńskie danie można uznać kiufta-szurpa - ryżową zupę na baranich kościach z warzywami i pływającymi w niej podłużnymi pulpecikami z jagnięciny. Innym przysmakiem jest lula-kebab - mielone kotleciki z jagnięcia i cebuli duszone w dużej ilości warzyw, wśród których także przeważa cebula. Jagnięcinę w tym daniu często zastępowano mięsem dżejrany, pięknej wyżynnej gazeli, ale przetrzebione zwierzę na szczęście objęto ścisłą ochroną. Wykorzystuje się także mięso młodych nieużytkowych wielbłądów, hodowlanych kóz, dziczyzny i rzadziej domowego ptactwa. Obecnie w Turkmenii popularne są również mączne dania, ciasta, pierogi i paszteciki nadziewane miejscowymi owocami. W barku serwującym miejscową kuchnię na pierwszym planie znajdują się pirożki s churmoj - drożdżowe rogaliki nadziane miąższem owocu churmy /hurmy?/, dużej jagody krzewu, czasem drzewa, z rodziny hebankowatych.
Czytelnikom zainteresowanym moją propozycją , żeby zamiast polityki zająć się lepieniem pierogów, podaję dokładny przepis na turkmeński przysmak, zwłaszcza że nie jest on zbyt wymyślny i trudny w realizacji, a z pewnością przyniesie więcej korzyści niż deliberowanie nad rozmiarami kompromitacji turkmeńskiego sposobu sprawowania władzy, skoro i nasza scena polityczna nie jest lepsza.
 
Oto przepis na „pierożki s churmoj”:
 
Drożdżowe ciasto po wyrośnięciu dzielimy na placuszki i na każdy z nich nakładamy nadzienie z przepuszczonej przez maszynkę churmy, wymieszanej z wodą i odrobiną mąki. Placuszki po złożeniu zlepiamy na brzegach i formujemy. Układamy je na natłuszczonej brytfance, lekko smarujemy ich powierzchnię olejem i zapiekamy w umiarkowanej temperaturze do uzyskania złotawego koloru i niewielkich spękań. /Owoce churmy trudno się przechowują i ciężko je dostać w Polsce. Mają smak moreli i dobrze dojrzałego pomidora hodowanego w naturalnych warunkach - można je więc zastąpić jakąś naszą namiastką./


Osobiście nie wypróbowałem tego przysmaku, gdy starałem się przekonać do niego żonę usłyszałem, a nie wystarczą ci ruskie. No dobrze, ale ja chciałbym „zamiast polityki”, zostało więc na tym, że lepimy rdzennie polskie danie - pierogi leniwe.

Fotomontaż: Zbigniew Dawidowicz


sobota, 22 października 2016

Miło i interesująco




Na stronie internetowej Miasta i gminy Głuszyca czytamy o kolejnym wydarzeniu kulturalnym w głuszyckim Centrum Kultury:
  
„Jesienne spotkania z poezją” miały miejsce w tym roku w pochmurne popołudnie w czwartek 20 października. O godzinie 16.00 Romana Więczaszek i Agnieszka Musz spotkały się z dziećmi, zachęcając je do poznawania poezji. Panie zaprezentowały zbiór pt. „Zaczarowane wiersze” wydany dzięki staraniom pani Romany, w którym znalazły się wiersze obu autorek. Zbiorek jest pięknie ilustrowany przez uczniów jednej z brzeskich szkół podstawowych. Oprócz wspólnego czytania były zabawy, słodki poczęstunek i pamiątkowe, piękne kwiaty podarowane wszystkim uczestnikom przez panią Agnieszkę Musz.




O godzinie 17, poeci: Romana Więczaszek i Marek Juszczak, jak i muzycy: duet gitar klasycznych Agnieszka i Witold Kozakowscy sprawili, że uczestnicy spotkania dali się ponieść cudownym, błogim odczuciom.
Pani Romana Więczaszek wzruszyła obecnych swoimi najnowszymi wierszami, które nie były dotąd opublikowane. Marek Juszczak przedstawił wiersze ze zbiorów „Łowienie czasu”, „Świadomość podświadomości” oraz „Wytrwałość pamięci”. Wzruszający był także występ pana Stanisława Michalika, który przypomniał zgromadzonym postać Natana Tenenbauma, znanego autora tekstów warszawskiego STS-u i „Hybryd”, który dzieciństwo i młodość spędził w Głuszycy, i którego gościliśmy w naszym mieście w 2005 roku.
Po części poetycko-muzycznej Marek Juszczak, były górnik, poeta i kolarz-amator przedstawił uczestnikom spotkania niezwykle barwną opowieść o swojej tegorocznej podróży rowerem wzdłuż Dunaju. Relacja ilustrowana fotografiami i okraszona licznymi ciekawostkami i faktami z historii zwiedzanych krajów stanowiła interesujące zwieńczenie spotkania.
Uroczyste spotkania prowadziła z wdziękiem i uśmiechem dyrektor CK MBP, Monika Rejman, a powitał gości serdecznymi słowami burmistrz miasta, Roman Głód

Rzeczywiście spotkanie było emocjonujące, odbiegało daleko od  pompatyczności i sztampy wielu podobnych imprez. Nasi goście potrafili nawiązać kontakt z wypełniającymi salę widowiskową osobami dorosłymi, a rangę spotkania umocniła obecność burmistrza i wielu innych cieszących się autorytetem mieszkańców miasta. Uroczystą oprawę temu spotkaniu zapewnił znakomity duet artystów gry na gitarze, Agnieszki i Witolda Kołakowskich z sąsiedniej Jedliny-Zdroju.




Tegoroczne „jesienne spotkania z poezją” w CK w Głuszycy były jubileuszowe, bo już dziesiąte z kolei. Był to dodatkowy powód, by miały charakter uroczysty. I tak też się stało. A ponieważ było i poetycko, i muzycznie i  rozrywkowo, trudno się dziwić, że dwie godziny tego wieczoru upłynęły w miłej atmosferze.