Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 30 grudnia 2011


Na Nowy Rok  -  życzenie niekonwencjonalne


Lekkości, uroku
w Nowym Roku!
Niech się dobrze dzieje,
bo nam dowcip zaśniedzieje.
Bez humoru więdnie dusza,
zmieniasz się w kaktusa.
Bez uśmiechu tracisz wszystko
jesteś jak wykopalisko.
Niech twój uśmiech nas ogarnia
jak morska latarnia.
Twe oczy się śmieją,
najbliżsi szaleją,
są w zapale zrobić wiele
by było weselej.
No i wtedy rok upłynie
jak Wieprz w Szczebrzeszynie !



To mój drobniutki dodatek do wszystkich innych, znacznie ważniejszych i piękniejszych życzeń noworocznych, które padną z ust najbliższych  w noc Sylwestrową przy lampce szampana, czy też w niedzielę 1 stycznia, albo przy każdej innej okazji. Moim wspaniałym Czytelnikom, wszystkim bliskim i dalekim znajomym, wszystkim życzliwym i wyrozumiałym osobom życzę w Nowym Roku dobrego humoru. Wtedy będzie nam łatwiej żyć:
A życie nam popłynie w romantycznej niszy, jak Bystrzyca w Głuszycy.



czwartek, 29 grudnia 2011


Rok 2012 w artystycznym wydaniu



  Mam przed sobą nowiutkie wydawnictwo Urzędu Miejskiego w Głuszycy -  kalendarz ścienny na rok 2012. Otrzymałem go z rąk Pani Burmistrz 12 grudnia, gdy świętowaliśmy mój sukces w konkursie blogowym ogłoszonym przez powiatowe biblioteki. Burmistrz Alicja Ogorzelec powiedziała mi, że jest prosto z drukarni, świeżutki jak dzisiejsze bułeczki. Jeszcze wtedy nie zdałem sobie z tego sprawy, że mam w ręku prawdziwy rarytas.
Kalendarz liczy sobie czternaście stron, a więc tyle ile miesięcy w roku plus okładka i pod względem technicznym nie odbiega niczym, podobnym, standardowym kalendarzom, które można kupić w każdym markecie. Ale kalendarz  głuszycki, to prawdziwe dzieło sztuki fotograficznej. Okazuje się, że autorem fotogramów jest mój stały „zaopatrzeniowiec” i kolega, instruktor Koła Fotograficznego przy Centrum Kultury  w Głuszycy, Robert Janusz.
W fotografiach wydobył on utajnione, niewidoczne często dla oka, niezwykłe uroki przyrody i krajobrazów. To są dzieła artystyczne, którymi można się zachwycić i wzruszyć. Będą one cieszyć oko przez cały rok, w każdym miesiącu inne, aż utrwalą w każdym z nas, mieszkańcu Głuszycy, przekonanie, że żyjemy w cudownym miejscu na ziemi, trzeba tylko umieć to piękno dostrzegać, tak jak to zrobił prawdziwy artysta fotografik, Robert Janusz  i trzeba to docenić.
Tak się składa, że w lipcu 2012 roku będziemy obchodzić jubileusz 50-lecia nadania praw miejskich Głuszycy, kalendarz jest dobrym prognostykiem zbliżających się uroczystości.
Kalendarz jest niewątpliwie znakomitą promocją miasta. Jak dotąd nie mieliśmy tak udanego dzieła pod względem  artystycznym i edytorskim. To dobrze świadczy o władzach miejskich, że podjęli taką inicjatywę i potrafili zadbać o jej wysoki poziom .
.

P.S. Mam jeszcze w zanadrzu kolejną pozytywną niespodziankę dobrze otwierającą ten jubileuszowy rok 2012, ale o niej napiszę za parę dni, żeby nie zapeszyć.

środa, 28 grudnia 2011


Rozmowa kontrolowana


Zdecydowałem wreszcie, by podzielić się z Czytelnikami mojego blogu wspomnieniem, które powraca do mnie jak bumerang corocznie  przy okazji Świąt Bożego Narodzenia. Piszę „wreszcie”, bo miałem to zrobić już wcześniej, 13 grudnia tego roku, ale uroczystość w Miejskiej Bibliotece, której byłem głównym „sukcesorem”, a o której pisałem w poście p.t. „Było nie było”, odsunęła ten temat na plan dalszy. Ponieważ od tamtego wydarzenia, o którym postanowiłem teraz napisać, minęła właśnie okrągła rocznica  -  30 lat., co było zresztą powodem dla wielu internautów do pisania wspomnień z czasów stanu wojennego, spróbuje i ja przyłączyć się do tej bądź co bądź interesującej „zabawy”. 


12 grudnia tegoż właśnie pamiętnego 1981 roku znalazłem się na promie „Pomerania”, którym w godzinach wieczornych popłynąłem do szwedzkiego portu Ystad. Stąd zaś nocą udałem się pociągiem do Geteborga. Podróż ta była nadzwyczaj interesująca, bo wagony były  wypełnione młodzieżą, przy czym dziewczyny były ubrane w białe  bluzeczki i miały na głowach wianki ze świecącymi lampionami. Okazało się, że w Szwecji z okazji Św. Łucji obchodzony jest od lat Dzień Zakochanych. Młodzież powracała z dyskotek i była bardzo wesoła, ale też nadzwyczaj uprzejma i gościnna. Wczesnym rankiem na dworcu w Geteborgu było też rojno i gwarno. Ale bez trudu odszukał mnie mój znajomy, Stefan, Polak, mieszkający w Szwecji już z 10 lat, na zaproszenie którego odbywałem właśnie tę podróż. Byliśmy umówieni, że spędzę u niego parę dni, a następnie razem przyjedziemy jego samochodem na święta do Polski.
W ten oto sposób wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 roku znalazłem się na peryferiach Geteborga w gościnnych progach zaprzyjaźnionej rodziny z Polski. Jedliśmy właśnie w kuchni śniadanie, gdy  wywołała nas do pokoju córka  Stefana: tato, choć szybko do telewizora, bo mówią, że coś w Polsce się złego dzieje.
Nie zapomnę tego do końca życia. Na ekranie mapa Polski, a jej granice otoczone kolczastym drutem. W rogu ekranu  gen. W. Jaruzelski w ciemnych okularach ogłasza stan wojenny. Nie wiedziałem jeszcze co to wszystko znaczy, ale Stefan tłumaczy mi komentarze szwedzkiej telewizji. Granice zamknięte, wszelka łączność przerwana, masowe aresztowania opozycjonistów, w  Warszawie i wielu miastach w Polsce krwawe masakry ludności na ulicach. Ogarnęło mnie przerażenie, przecież mieliśmy ze Stefanem przyjechać na święta do kraju. Do Szwecji wybrałem się głównie po to, aby przywieźć coś do jedzenia na święta. W sklepach w Polsce w tym momencie nie było praktycznie nic, to był szczytowy czas kryzysu. Straciłem ochotę na zwiedzanie miasta, gorączkowo szukałem polskiej rozgłośni radiowej, by dowiedzieć się, co się dzieje. W szwedzkiej telewizji usłyszałem wywiad z Jackiem Kuroniem dla telewizji RFN, ale to dlatego, że Kuroń mówił po polsku. Powiedział o władzy komunistycznej, że „bój to będzie ich ostatni”. Na pytanie dziennikarza nienieckiego: Jak sobie poradzicie, przecież w Polsce jest ponad 3 miliony członków PZPR? Jacek Kuroń odpowiedział, że to są tylko bierne masy, liczy się góra partyjna, ale z nią sobie poradzimy, wystarczy przy drogach latarni.

 Zapamiętałem złowieszcze słowa tego wywiadu. One budziły strach. Po południu Stefan wrócił z pracy. Zabrał mnie ze sobą na zakupy do najbliższego marketu. To co zobaczyłem w markecie powaliło mnie z nóg, niewyobrażalne dla mnie ilości towaru, pęczniejące półki. Samego chleba było kilkadziesiąt gatunków. Ale Stefan mówi, że nie ma to, jak chleb z Polski. Dobrze, że mi przywiozłeś i swojską kiełbasę. Jakimś tam sposobem udało się to „załatwić” siostrze Stefana, nie pojechałem więc z pustym plecakiem. W kasie Stefan podał zamiast pieniędzy jakiś bilecik. Wyszliśmy z kolorowymi torbami pełnymi zakupów. Przy wyjściu z marketu  Stefan pokazał mi „automat do robienia pieniędzy”. Nigdy jeszcze nie widziałem na oczy bankomatu. Wybrał z niego parę koron. Będziesz miał jutro jak pojedziesz do centrum. W drodze powrotnej wytłumaczył mi, że w pracy nie dostaje wypłaty na rękę, wpływa ona na jego konto w banku, może je wybrać w bankomacie lub płacić za rachunki w markecie. Proste jak drut.
Drugiego dnia pojechałem tramwajem zwiedzać Geteborg. Stefan mnie uprzedził, że tramwajami na ogół nie jeżdżą Szwedzi, tylko ludność napływowa z różnych stron świata. I rzeczywiście, nie spotkałem ani tam, ani z powrotem „bladej twarzy”. W centrum miasta dostrzegłem całe dzielnice wielopiętrowych bloków mieszkalnych. Odniosłem wrażenie jakby w nich nikt nie mieszkał. Dowiedziałem się później od Stefana, że są to bloki niezamieszkałe przez Szwedów, bo oni wolą domki jednorodzinne i to najlepiej w oddaleniu od centrum. Jeżeli tylko chcesz, mówi Stefan, jutro idziemy razem na policję, oświadczasz że jesteś uciekinierem z Polski, dostajesz dowolne mieszkanie w takim bloku z niezbędnymi urządzeniami i zasiłek przez sześć miesięcy wystarczający na życie. W tym czasie trzeba się nauczyć szwedzkiego i znaleźć pracę, jeśli się to nie uda, można  otrzymać zasiłek ponownie.
W ten sposób urządziło się w Szwecji wielu emigrantów .
Oczywiście, nie miałem zamiaru skorzystać z tej okazji. W kraju miałem żonę, dzieci, mieszkanie i pracę. Było do czego wracać. Rzecz w tym, czy można powrócić ? Dopiero po trzech dniach dowiedzieliśmy się z telewizji, że promy do Polski kursują tak samo jak dawniej i że są tacy, co nimi wracają. Granica jest otwarta dla Polaków mieszkających w kraju. Niestety, Stefan nie mógł liczyć na spędzenie świąt w Polsce. Nie mogłem dłużej zwlekać. Po sześciu dniach z dwoma bagażami wypełnionymi różnymi wiktuałami (jeden z nich był dla rodziny Stefana w Polsce) wróciłem na ziemię ojczystą. Pamiętam, że ku mojemu zdziwieniu prom „Wanda” był wypełniony po brzegi powracającymi Polakami. Bałem się najbardziej kontroli celnej w Świnoujściu. Myślałem o tym co będzie jak będę musiał wszystko rozpakować. Nie byłem nawet do końca pewny co wiozę w drugim plecaku. Stefan mówił, ze jest tam to samo co w moim. A były tam towary, o których można było w kraju tylko pomarzyć: pomarańcze, cytryny, banany, kawa, herbata, słodycze, różne ciasteczka i jeszcze drobne podarunki z kosmetykami. W Świnoujściu kontrola przebiegła nad wyraz spokojnie. Pytano tylko kim jestem, gdzie byłem i po co, co wiozę w plecakach. I na tym się skończyło. Podobną kontrolę przeszedłem w Poznaniu na dworcu kolejowym, gdzie miałem przesiadkę i w Wałbrzychu Głównym. Robili to uzbrojeni wojskowi, w grupach po trzech, czterech. Byli na każdym dworcu. Podróżowałem przez całą noc.


Gdybym znał wtedy słynny gest papieża Jana Pawła II, zrobiłbym to samo, gdy wysiadłem z pociągu na stacji w Głuszycy. Z tej radości nie czułem ciężaru bagaży, nawet po schodach do mieszkania na czwartym piętrze bloku. Spodziewałem się pierwszych słów żony: Co się stało, już przyjechałeś ? Ale okazało się, że miała łzy w oczach. Nie była w stanie nic powiedzieć. Nie miała żadnych informacji, co się ze mną dzieje. Przecież nie mogłem dzwonić ze Szwecji, bo łączność była przerwana, a w telefonach w Polsce można było tylko usłyszeć; Rozmowa kontrolowana.

Fot. z pocztówek Stasysa Eidrigeviciusa


wtorek, 27 grudnia 2011


Proroczy sen


I stało się to, co musiało się stać. Święta, święta i po świętach. Czas wrócić do normalnego życia, choć nie tak do końca, bo przed nami jeszcze upojna Noc Sylwestrowa i Nowy Rok.
Kiedy myślę o nowym roku 2012 coraz wyraźniej oczami wyobraźni Wałbrzych mój widzę ogromny. To nie jest żadna mrzonka , ani też wymyślna metafora, by tuż po świętach, na koniec roku 2011,  epatować słuchaczy. To po prostu mój proroczy sen. Ale on nie zrodził się z niczego. Coraz częściej mówi się o tym i pisze w mediach  -  Wałbrzych ruszył z miejsca, a rok 2012 może okazać się przełomowy.
W piątkowym wydaniu „Gazety Wyborczej” z 23 grudnia czytam artykuł Michała Wilgockiego i Lucyny Róg „W starej kopalni rośnie wielokulturowy park”. To już nie jest tylko plan na papierze, abstrakcyjny pomysł projektantów – fantastów, to się naprawdę dzieje.
W budynkach pokopalnianych wre robota Kika firm budowlanych przystąpiło do prac adaptacyjnych Rozpoczęto pierwszy etap realizacji jednego z największych na Dolnym Śląsku projektów rewitalizacyjnych. Prace pochłoną 53 mln. zł. z czego 36 mln. zł. dołoży Unia Europejska.
W roku 2012 zostanie przebudowana maszynownia szybu  „Sobótka” na salę audiowizualną.
W dawnej kotłowni „Julii” powstanie Europejskie Centrum Ceramiki Unikatowej, a jeden z warsztatów ma być zamieniony na klub muzyczny. W muzeum znajdzie się ekspozycja ok. półtora tysiąca produktów ceramicznych, zabytkowych atlasów, map, muzealiów archeologicznych wykonanych z żelaza, brązu, miedzi, srebra, ołowiu, drewna i skóry. Wynajęte  przez gminę firmy konserwują ponad 250 maszyn ze zbiorów pokopalnianych.
Do 2015 roku park ma zyskać dużą halę koncertową, restaurację, sale fitness, sklepy z pamiątkami, a nawet tak ważny i potrzebny hotel. Jedną z największych atrakcji parku będzie dwu i półkilometrowa. podziemna trasa turystyczna z wykorzystaniem słynnej „Lisiej Sztolni”. Ile to już razy słyszeliśmy o projektach uruchomienia tej trasy turystycznej, wszystko było na dobrej drodze, gdy okazało się, że podziemne korytarze wypełniły się wodą. Trzeba było uruchomienie trasy odłożyć na plan dalszy. Tym razem to się musi udać, bo stoją za tym duże pieniądze. Cieszy też perspektywa uratowania 16 zabytkowych obiektów kopalni „Julii”. Jak podają autorzy artykułu w „GW”, to jedne z najstarszych i najlepiej zachowanych obiektów górnictwa węglowego na świecie. Wałbrzych ma szansę stać się Mekką turystyki pokopalnianej ze względu na unikatowy charakter starej kopalni

.
I tutaj muszę wstrzymać na moment tok narracji. Pisałem już kiedyś dosyć sporo na temat tajemnic podziemnych Wałbrzycha. Napisał o tym wszystkim obszerną, nieomal sensacyjną książkę Jerzy Rostkowski, „Podziemie III Rzeszy” Jej głównym wątkiem są plany militarne III Rzeszy związane z uruchomieniem bomby atomowej, przy czym eksperymenty laboratoryjne miały miejsce w podziemnych sztolniach pod Wałbrzychem. Autor tej książki podaje szczegóły i przytacza materiały dowodowe, starając się zachęcić Wałbrzyszan do jak najszybszego odsłonięcia tej ukrytej pod ziemią tajemnicy wojskowej. Oferuje nawet swoją osobę do pomocy. Jerzy Rostkowski ma pełną świadomość tego, jak ogromnie ważnym dla promocji Wałbrzycha, jego roli na mapie turystycznej Europy i świata, mogłoby się stać odkrycie i zagospodarowanie turystyczne przynajmniej części podziemnych pokopalnianych labiryntów.
Książkę Rostkowskiego powinien przeczytać każdy urzędnik i każdy radny miejski Wałbrzycha. Może dopiero wtedy sprawa wykorzystania turystycznego podziemi miasta spotkałaby się z należytym zrozumieniem .
Musimy wyjść wreszcie z „zaklętego kręgu” opinii o Wałbrzychu jako mieście wymarłym, gdzie życie stanęło w miejscu, gdzie nic się nie dzieje i nic się nie może stać dobrego, bo runął w nim przemysł węglowy, poupadały  fabryki porcelany i inne zakłady pracy, a władze miejskie nic nie robią, by iść do przodu.
Otóż to wszystko jest malkontenctwem, pogłębia tylko frustrację, decyduje o negatywnym wizerunku miasta i wewnątrz, i na zewnątrz. Okazuje się, że Wałbrzych osiągnął już wiele w rozwoju takich gałęzi przemysłu, które pozostają w zgodzie z ochroną środowiska naturalnego człowieka (wystarczy obejrzeć Wolną Strefę Ekonomiczną). Wałbrzych ma też ogromne możliwości rozwoju turystycznego i może stać się miastem wyjątkowym na skalę nie tylko Dolnego Śląska i całej Polski, ale znacznie szerzej. Trzeba te szanse z premedytacją, metodycznie i skutecznie  wykorzystywać. To co się zaczęło dziać na terenie byłej kopalni „Julia”, to jest właśnie sposób na odzyskanie prestiżu przez miasto. Mało tego, to początek jego turystycznej prosperity. 
Na Białym Kamieniu w nadchodzącym roku  2012 będzie miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie świadczące o przełomie w  rozwoju miasta. Będzie nim otwarcie Centrum Sportu i Rekreacji przy ulicy Zamkowej, z tak długo oczekiwanym w Wałbrzychu akwaparkiem, z halą gimnastyczną i boiskami sportowymi. To nie są oczywiście wszystkie inwestycje możliwe do osiągnięcia w 2012 roku w Wałbrzychu, ale te najbardziej spektakularne.
Dlatego właśnie obudziłem się po świętach z majaczącą się w mojej głowie proroczą wizją  miasta nad Pełcznicą (też w znacznej części płynącą pod Wałbrzychem), miasta które odwiedzają tysiące turystów, by oglądać światowej klasy zabytkową kopalnię, bądź też unikalną trasę podziemną i stąd moja parafraza słynnej metafory Stanisława Wyspiańskiego: „teatr mój widzę ogromny”. A ja „Wałbrzych mój widzę ogromny”, bo to miasto takim się stanie, wbrew wszelkim Kasandrom wieszczącym jego upadek.



 Fot. ze strony internetowej Wałbrzycha.

niedziela, 25 grudnia 2011


Święta jak nigdy dotąd !



Nie mogę się nie odezwać. Dziś pierwszy dzień świąt. Boże Narodzenie. Wczoraj był wieczór wigilijny. Zaglądam  na stronę mojego blogu. W ciągu dnia przybyło 248 oglądających mój blog, w sumie ponad 30 tysięcy. W ostatnich dniach było ponad 300 każdego dnia.  To najwspanialszy prezent pod choinkę. Od maja do świąt grudniowych 30 tysięcy, podzielić przez 8, średnia 3750 miesięcznie. Jak łatwo być szczęśliwym. Myślę, że każdy może znaleźć takie motywy, by być szczęśliwym. Wystarczy tylko chcieć. Mój Św. Mikołaj w osobie mojej córki, Marzeny, podrzucił mi pod choinkę maleńki kalendarzyk na rok 2012. To ma być wyjątkowo szczęśliwy rok dla Polski i dla każdego Polaka. 2012 -  pięknie się to ogląda. Euro 2012, zapisze się w pamięci. Czeka nas ciekawy rok. I dlatego warto żyć. Dla tej ciekawości. Nie wiem, czy są jeszcze inne motywy. Wiem, że tej sprawie poświęcili całe życie wielcy filozofowie. Szukali odpowiedzi na pytanie o sens istnienia. Każdy z nich znajdował taką odpowiedź. Pisał o niej tak mądrze, że nie potrafię z tego nic zrozumieć. Mój syn zgromadził w swojej biblioteczce kilkadziesiąt tomów na ten temat. A rzecz jest wyjątkowo prosta. Żyje się po to żeby żyć.

wtorek, 20 grudnia 2011

Czas na życzenia

 Już chyba najwyższy czas . Dni lecą teraz jak błyskawica, a dnia póki co nie przybywa. Na Nowy Rok przybędzie tyle, co na barani skok. A ponieważ spodziewam się, że nie będę mógł narzekać w te ostatnie dni przedświąteczne na brak zajęć, wolę już nie odkładać przyjemnej i bardzo dla mnie ważnej czynności  -  złożenia życzeń świątecznych.




Moim wspaniałym Czytelnikom blogu, i tym stałym, i tym zmiennym. I tym bliskim, i tym dalekim. Tym, którzy zerkają na te strony być może tuż za miedzą i tym za górami i lasami, za bezkresnym oceanem. Świat stał się mały, a internet łączy wszystkich. Tworzymy jedną wspólną rodzinę.
Wprawdzie się nie znamy, ale razem uczestniczymy w zażywaniu tej samej  mikstury. Chyba działa on dość skutecznie na nasze łaknące dobrego słowa i poezji dusze, skoro chcemy ją połykać nawet codziennie, a przynajmniej od czasu do czasu..


Tak więc z lekka już podniesionym na duchu Amatorom mojego blogu  życzę takich, jakich jeszcze nie mieli, pełnych fantazji i humoru, refleksyjnych i wzruszających, ciepłych i serdecznych, pobożnych na tyle, na ile odczuwacie taką potrzebę, a przede wszystkim rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia.
By było nastrojowo i uroczyście, posłużę się, jak to nazywają mądrzy   poloniści, „mową wiązaną”:


 by w Wigilię na choince
igły złotem lśniły,
migotliwe świateł błyski
w oczach zaiskrzyły,

wypełniały całą duszę
poczuciem błogości,
by majestat świętej ciszy
w sercu się rozgościł,

a przy stole wigilijnym
najbliższa rodzina
niech brzmi chórem głos kolędy
„Matka rodzi Syna”…

niech świąteczna ciepła aura
na stałe zagości,
by przenigdy nie zabrakło
ciepła i czułości !


A moim znakomitym propagatorom, orędownikom i  adoratorom, w tym w szczególności Paniom z Biblioteki Miejskiej w Głuszycy, Biblioteki „Pod Atlantami” w Wałbrzychu i Bibliotek w powiecie wałbrzyskim, mojej „fance” z Biblioteki w Jedlinie-Zdroju, moim stałym „zaopatrzeniowcom” w artystyczne fotografie, Robertowi i Violi, z Koła Foto przy CK w Głuszycy, mojej córce, Marzenie, bez której trudno by mi było  opanować technikę tworzenia blogu, wszystkim moim pochlebcom – komentatorom ( a byłoby kogo wymieniać, bo lista komentatorów pęcznieje),  dodających mi skrzydeł i wspierających dobrym słowem, także łaskawym jurorom konkursów Blog Day 2011 we Wrocławiu i  „Region z książką” w Głuszycy, wszystkim moim apologetom, z wrocławską dziennikarką Lucyną Róg na czele, dołączam jeszcze jedną strofę wierszowaną :




Wam zaś najmilsi w sercach niech gości
ciepło czułości i wzajemności,
a blask iskrzących z choinek świeczek,
niech Was raduje jak małe dzieci,
niech Wam przyświeca w Nowym Roku,
by światłych celów nie zgubić w mroku,
o przyjaciołach zawsze pamiętać  - 
po to są właśnie grudniowe święta .


P.S. Ogłaszam uroczyście vacatio legis, czyli mówiąc przejrzyściej  -  ferie świąteczne. Jak długo one potrwają zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Nie potrzebuję żadnych przepisów prawnych, ani większości parlamentarnej, nie podlegam orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, choć mam obiekcje co do  Trybunału Stanu, zważywszy, że Stan, to skrót mojego imienia. W prowadzeniu blogu jestem sobie sam „sterem i okrętem”. I to jest niepodważalny walor posiadacza strony blogowej. Tym co mnie znają nie grozi depresja lub przygnębienie. Oni wiedzą, że to długo nie potrwa. W trosce o spokój ducha moich wiernych „zaglądaczy” powiem, że najdłużej może to potrwać tydzień czasu. Tak więc po świętach znów się „zobaczymy”. Na pewno zdążę jeszcze w odpowiednim czasie złożyć wszystkim życzenia noworoczne. A teraz, póki co   -   Wesołych Świąt !


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Przepis na dobre święta


Idą święta krok po kroku
bliżej do Nowego Roku,
więc od dzisiaj, zapamiętaj –
dobry nastrój to rzecz święta.
Nawet gdy ci puszczą nerwy,
nie chmurz buzi, nie trać werwy.
Uśmiech zdobi twarz kobiety,
lepsze stają się krokiety,
nawet barszczyk jak lukrecja,
co nie zrobisz, wszystko specjał,
wigilijny stół się złoci,
gdy go zdobi kwiat dobroci,
więc w te święta, zapamiętaj
radość w sercu to rzecz święta.

Do najbliższych zaś ekspresem
wyślij  tekścik sms-em:

Włóż kozaczki, zakryj szyję –
przychodź do nas na Wigilię !

Dziś się zaczyna na dobre świąteczna krzątanina .Nie ma czasu ani na pisanie, ani czytanie dłuższych postów.
Nie zabieram czasu. Ruszajmy z optymizmem do przygotowania świąt.Wesołej choinki !

niedziela, 18 grudnia 2011

Zimowa sanna drogą przez las

 Dziś niedziela, dzień jak co dzień, ale jednak inny, świąteczny. Teraz tuż przed Bożym Narodzeniem szczególnie uroczysty. Za oknami bielusieńko, posypało pierwszym śniegiem. W bliskości las, niezliczona ilość iglaków pokrytych śnieżnymi czapami. I srebrzący się w poświacie księżycowej, tonący w czeluści drzew dukt leśny. W takim dniu warto się dać unieść wodzom fantazji.
Jeśli znajdzie się pod ręką, tak jak w moim przypadku, tomik poezji K.I. Gałczyńskiego, to podróż ta może się okazać równie  bajeczna co i pożyteczna.
Zapraszam wraz ze mną na pierwszy zimowy kulig. Ale nie taki standardowy jak obecnie. To ma być sanna jak za dawnych dworskich czasów. Duże drewniane sanie bogato zdobione, wyścielone wołową skórą, trójka koni w złoconej uprzęży,  na przedzie woźnica w czapie baranicy i bojarskim kożuchu sięgającym ziemi,  na tylnym siedzeniu … to już zostawiam własnej fantazji. Wyruszamy z lśniącego światłami dworku pod lasem:

„Noc jak bas.
Księżyc wysoko jak sopran,
gość u chmur ośnieżających drzewa  -
zima, zima,
jaka tam zima,
skoro jak majowy słowik śpiewa.

Gdzieś wysoko ciemny wiatr przeleciał,
księżyc wszystkie drogi porozświecał,
wszystkie czernie w chmurach, szparach, wronach,
a tu droga przez las, przez noc, przez księżyc
i trzy dzwonki z końskiej uprzęży
dzwonią jak zapomniane imiona.

Srebrną drogę przebiegł srebrny zając,
srebrny promień podkradł się pod sowę
sowa patrzy  -  a tu płatki śniegowe
z nieba na ziemię spadają…

Twarz. Cienie. Oczy. Z moimi zgasną.
To moja ręka. To twoja.
Rozłąka  -  ciemność. Twarz  -  jasność.
Twarz  -  twoja.

Twarz twoja. Dzwonki. Ze srebrnych łez.
Dzwonią. Daleko. Ciężko.
Twarz twoja mała. Twarz twoja jest,
Twarz twoja jest jak słoneczko. . .

Atramentem z serca mojego,
literą rzymską i grecką
wypiszę trzciną na śniegu:
twarz twoja jest jak słoneczko.

A wiosną  -  jaskrem wzdłuż drogi,
a w lecie  -  chmurami w lecie.
Przeczytają pisanie ptaki.
I rozniosą po całym świecie.

A może w inny czas,
w inne serca i w inne okna,
w czyjąś noc sierpniową brzmiącą jak bas,
w księżyc, w księżyc, rozśpiewany jak sopran.”

To koniec wiersza, ale nie koniec tej sanny wyśnionej, wymarzonej, pięknej. Sanna może jeszcze trwać znacznie dłużej, najlepiej aż do samych świąt. W święta „twarz twoja” zaświeci nowym blaskiem, już nie księżycowym, lecz domowym, blaskiem świeczek choinkowych, migających światełek i kolorowych bombek. A wtedy święta okażą się spełnieniem tych nadziei, które pokładał w nich ten co je wymyślił. Ale nie był to zwykły człowiek. Nikt nie jest w stanie wymyślić coś tak niezwykłego. Na całym świecie, już setki lat w te dni świąteczne Bożego Narodzenia rozpala się w sercach milionów ludzi płomyk dobroci, serdeczności, miłości. Czy znamy lepszy, bardziej genialny wynalazek?



 Fot. Viola Torbacka

sobota, 17 grudnia 2011

W Reymontowskich Lipcach



"A w każdej chałupie u Szymonów, u Maćków, u wójtów, u Kłębów i kto ich tam zliczy i wypowie wszystkich, przewietrzano izby, myto, szorowano, posypywano sienie, a nawet śnieg przed progiem świeżym igliwiem, a gdzieniegdzie,  to i bielono poczerniałe kominy; wszędzie na gwałt pieczono chleby i one strucle świąteczne, oprawiano śledzie, wiercono w nie polewanych donicach mak do klusek.
Boć to Gody szły, Pańskiego Dzieciątka święto, radosny dzień cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem, błogosławiona przerwa w długich pracowitych dniach, to i w ludziskach budziła się dusza z zimowego odrętwienia, otrząsała się z szarzyzny, podnosiła się i szła radosna, czująca mocno na spotkanie Narodzin Pańskich !
I u Borynów był taki sam rwetes, krętanina i przygotowania...
A gwiazda olbrzymiała, niosła się już niby kula ognista, błękitne smugi szły od niej, niby szprychy świętego koła, i skrzyły się po śniegach, i  świetlistymi drzazgami rozdzierały ciemności, a za nią jak te służki wierne, wychylały się z nieba inne, a liczne, nieprzejrzaną gęstwą, że niebo pokryło się rosą świetlistą i rozwijało się nad światem modrą płachtą, poprzebijaną srebrnymi gwoździami.
- Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało - rzekł Roch.
Weszli do domu i zaraz obsiedli wysoką długą ławę.
Siadł Boryna najpierwszy, siadła Dominikowa z synami, bo się dołożyła, aby razem wieczerzać, siadł Rocho w  pośrodku , siadł Pietrek, siadł Witek kole Józki, tylko Jagusia przysiadła na krótko, bo trzeba było o jadle i przykładaniu pamiętać.
Uroczysta cisza zaległa izbę.
Boryna się przeżegnał i podzielił opłatek pomiędzy wszystkimi, pojedli go z czcią niby ten chleb Pański.
- Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym ! - powiedział Rocho.
A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym gardle, a pojadali wolno i godnie.
Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane, smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej maki z miodem zatarte i w makowym oleju uprażone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego..."

Tak o przygotowaniach świątecznych i samej wieczerzy wigilijnej pisał w niezwykłej powieści "Chłopi" nasz znakomity Noblista, Władysław Stanisław Reymont. To oczywiście wyrwane z obszernej narracji maleńkie fragmenty obchodów najważniejszych świąt we wsi Lipce, w której rozgrywa się akcja powieści. Boże Narodzenie, bogate w wielowiekową tradycję, bardzo mocno i z szacunkiem pielęgnowaną na ziemiach polskich mimo że znalazły się one pod zaborami, znajduje w naszej literaturze szczególne miejsce. Warto wracać do tych omszałych często kart by z jednej strony  - czerpać garściami dobre wzory tradycyjnych obrzędów świątecznych, a z drugiej strony  -  szczycić się siłą i trwałością tradycji, której nie zmogły żadne próby rusyfikacji lub germanizacji. Wiara katolicka odegrała w przetrwaniu polskości w sercach i duszach Polaków niezbywalną rolę, między innymi z tego też względu uważam, że wiszący w sali sejmowej krzyż jako symbol naszej odwiecznej tradycji nie powinien nikogo, nawet jeśli jest innej wiary lub niewierzącym, razić i prowokować do zupełnie niepotrzebnej awantury politycznej.


.Fot. Viola Torbacka




.

piątek, 16 grudnia 2011

Święta, święta !

 Ta droga późnojesienna wypełniła się poezją. Czy to widzicie, czujecie. „Czują to tylko umysły poczciwe”, powiedziałby sędziwy Jan Kochanowski z Czarnolasu. Dziw bierze, że grudniowa aura umierających drzew i krzewów, usychających, traw, zachmurzonego nieba, przenikliwych, oziębiających podmuchów wiatru i pierwszego, porannego śniegu, że ta  smutna, ponura wizja za oknami wcale nie budzi naszej apatii, przygnębienia, zniechęcenia.
Jesteśmy pełni energii, sił witalnych, wigoru, pełni pomysłów i twórczej weny, gotowi do podejmowania coraz to nowych wysiłków. Im bliżej magicznej daty  -  25 grudnia  - tym bardziej nasza aktywność wzrasta. Dziś widzimy to w centrach handlowych, na ulicach miast, w każdym domu. Dawniej widać to było na poczcie, o czym z takim poetyckim humorem napisał nasz nieoceniony wieszcz, Konstanty Ildefons Gałczyński:

Już dzisiaj który to raz,
pędzi poczta przez las!
Cóż, nie dziwota, przed każdą Gwiazdką
pękają banie z manią pisarską:
Jasiek, co pióra nie bierze w ręce
nagle napisał listów dziewięćset,
Pisze Alojzy, Funia i Mania,
rośnie gwiazdkowa życzeniomania.
Wczoraj w Krakowie na Placu Kingi
listy wypchnęły denko od skrzynki,
bo tyle listów, któżby to zniósł  -
O, znowu – pocztowy wóz!

Jeszcze ten mostek, jeszcze ta rzeczka
i wjedzie poczta w mury miasteczka,
śnieżek przed pocztą biegnie jak zając
trąbki pocztowe mocno grają:
listy i paczki, stamtąd i stąd !

WSZYSTKIM WESOŁYCH ŚWIĄT

W nocy, w południe, w wieczór i z rana
poczta pracuje niezmordowana,
praca dzienna i warta nocna,
poczta, Panowie, poczta, poczta!
Słupy przy szosie, druty przy świerkach,
jedzie samochód, pędzi telegram,
na bok zające, z  drogi wrony!
Feluś gazu, list polecony!
I dla cywilów, i dla armii
I do Wrocławia, i do Warmii,
Do Szczebrzeszyna, do Szczecina,
Leci i świeci dobra nowina,
Pobłyskują jak kwiaty z łąki
Z czapek pocztowców złote trąbki.
Poczta, Poczta! Morze i ląd,
WSZYSTKIM WESOŁYCH ŚWIĄT

Tymczasem w jednych domach stroją pianina,
w innych ciotki placki stawiają równym szeregiem,
a na dworze, hu, hu! Diabelska mieszanina
24 miliardy płatków śniegowych
(słownie: wiatr zmieszany ze śniegiem).
Właściwie tylko zmieniło się tło:
po wsiach koguty, w miastach neony.
i znowu paczka, dopłata sto –
i znowu ekspres polecony.
bo poczta możesz wysłać co chcesz:
serce, buty i wiersz:

Już kocham Cię tyle lat
na przemian w smutku i w śpiewie.
może to jest już osiem lat,
a może dziewięć, nie wiem:
Splątało się. Zmierzchło. Gdzie ty, tam ja,
już nie wiem i myślę w pół drogi,
że Ty jesteś ten upór i walka co dnia,
a ja  -  to te rzęsy i loki.

Gdy mi kiedyś serduszko pęknie,
wspomnijcie mnie czasem pięknie,
że był to facet księżycowy

Moje pióro wyrzucie do Wisły
Moje ciało na cztery wiatry
Moje serce do skrzynki pocztowej !

Gdyby dziś żył i pisał Gałczyński pewnie napisałby wiersz o skrzynce mailowej, pewnie zamiast „trąbek świątecznej poczty” napisałby o sygnałach telefonicznych komórek , o świecących ekranach monitorów ze świąteczną pocztą pełną kolorowych życzeń. Cóż czasy się zmieniają, ale niezmienna pozostaje grudniowa aura świąt Bożego Narodzenia, bo wszyscy łakniemy jak kania dżdżu ciepła, serdeczności, przyjaźni, miłości, które przy stole wigilijnym emanują ze zdwojoną siłą.

 Fot. Viola Torbacka

czwartek, 15 grudnia 2011

Boże Narodzenie – czas na refleksję !


25 i 26 grudnia świętujemy corocznie pamiątkę urodzin dziecięcia Jezus. Działo się to dawno temu, w dalekim miasteczku Betlejem, w ziemi Judzkiej, na Bliskim Wschodzie, w Palestynie. Syn Boży, Jezus, został powity w stajence betlejemskiej, gdzie Jego matka, Maryja i Św. Józef znaleźli schronienie w drodze z Nazaretu do Betlejem.
To są nazwy i fakty, które wbijają się w pamięć od dziecka, powtarzane wielokroć w czasie uroczystości kościelnych, na lekcjach religii w szkole, w środkach przekazu. Są one fundamentem ceremoniałów kościelnych, na czele z szopką betlejemską i wszystkich innych obrzędów największego w roku święta  -  Bożego Narodzenia.

Nasze wyobrażenia o Bożym Narodzeniu, upiększone wielowiekową tradycją, legendą i pobożnością, różnią się od faktycznego przebiegu wydarzeń. Czytamy o tym w bogato ilustrowanej„Księdze Bożonarodzeniowej”, wydanej przez Kolonię Limited w 1993 roku we Wrocławiu. Już sam spis ludności, na który według ewangelii Łukasza udali się Józef i Maryja z Nazaretu do Betlejem, nasuwa pytanie, czy nakaz był tak bezwzględny, że zmusił kobietę pod koniec ciąży do odbycia trudnej podróży? Szokuje nas bezduszność mieszkańców Betlejem, z których nikt nie otworzył drzwi, by udzielić schronienia spodziewającej się dziecka niewieście. Biedni, zmęczeni podróżą Józef i Maryja znaleźli miejsce w na wpół rozwalonej obórce, gdzie znajdował się wół z osiołkiem. Ogrzali oni swym oddechem maleństwo w żłobie położone tuż po urodzeniu, by nie zamarzło. Ale nagle się wszystko odmieniło, gdy z nieba zstąpili aniołowie, którzy obwieścili pastuszkom dobrą nowinę o narodzeniu się Mesjasza, zaś nad szopką zabłysła cudowna gwiazda, której światło sprowadziło z dalekich stron Trzech Królów z orszakiem sług i bogatymi darami. W tej wymodelowanej przez wieki opowieści mieszają się momenty realistyczne z mistycznymi, fikcyjne z rzeczywistymi.
Czy to był zaiste historyczny przebieg zdarzeń ?
Z zachowanych dokumentów nie wynika, by z powodu spisu ludności istniał przymus stawienia się w urzędzie rejestracyjnym. Bardziej zasadnym jest domniemanie, że Józef miał w Betlejem prawo współwłasności domu lub ziemi z innymi członkami rodziny i to spowodowało niezwłoczną konieczność powrotu do rodzinnych stron. To mógł być także powód pozostania w Betlejem, Mieście Dawidowym, po ofiarowaniu Jezusa w świątyni. Wiadomo też, iż w czasie, gdy przybyli „do stajenki” Mędrcy, Józef wraz z rodziną mieszkali już  w Betlejem w domu. Być może sprawy majątkowe lub spadkowe udało się w tym czasie zadawalająco załatwić. Dopiero niebezpieczna sytuacja polityczna za panowania syna Heroda, Archelausa, zmusiła ich do ponownego osiedlania się w Nazarecie.
Józef i Maryja przybywszy do Betlejem, zastali je przepełnione ludźmi, także w rodzinnym domu Dawidowiczów było tłoczno i gwarno. Nie oznacza to, iż przed „świętą rodziną” zatrzaśnięto drzwi. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że gościnność na Wschodzie była w tych czasach rzeczą świętą. Nie należy przypuszczać, że Dzieciątko urodziło się wcześniej, gdzieś w polu za miastem, a Maryja z Józefem przyszli tu po rozwiązaniu. W innym miejscu ewangelista Łukasz pisze: „kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania.”  Wprawdzie pisze Łukasz: „nie było dla nich miejsca w gospodzie”, ale należy rozumieć to jako brak miejsca w zwykłym domu mieszkalnym, gdzie znajdowałaby się wolna izba.
Gdzie więc Maryja urodziła Boże Dziecię: w domu, jaskini, szopie, oborze?
Ewangelista Łukasz w swym lakonicznym opisie nie wymienia miejsca, lecz podaje, iż „porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Jeśli „gospodą” była izba mieszkalna Dawidowiczów, to musiała to być izba pełna osób. Maryja nie chciała jednak rodzić na oczach wszystkich, usunęła się więc do dolnej  części domu, gdzie były zwierzęta przy żłobie, bądź też do przydomowej obórki. Jednak Chrystus narodził się w samym Betlejem, a nie poza miastem na polu pasterskim. Powiedziane jest bowiem co Anioł oznajmia pasterzom – „w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie”. „Tam też się udali i znaleźli Dziecię.”
Kojarzenie miejsca narodzin Dzieciątka z jaskinią ma swoje proweniencje z przyjściem na świat Mitry ku czci którego, urządzano od dawna tajemnicze, orgiastyczne misteria połączone z krwawymi ofiarami z wołu. Wyznawcy Mitry wierzyli, że urodził się on w „jaskini z twardego kamienia”, a rodząca go skała dała mu życie, zaś pasterze ukryci w pobliskich górach widzieli jak wyodrębnił się on z masy skalnej, przybyli więc by adorować boskie dziecię i przynieść mu pierwociny trzód i zbiorów. Widzimy więc jak rodzi się legenda, jak mieszają się wcześniejsze wierzenia z nowszymi. Ma to miejsce w wielu innych religiach.. Odnosi się w tym przypadku także do tradycji umieszczania w stajence przy żłobie  wołu z osiołkiem. Żaden tekst biblijny nie wymienia tych zwierząt, choć obecność ich jest bardzo prawdopodobna. Osioł i wół cieszyły się w Palestynie dość dużym poważaniem ze względu na ich wielką użyteczność gospodarczą , a posiadanie większej ich ilości uchodziło za oznakę bogactwa.
Pierwszą wizytę ubogiemu Dzieciątku złożyli równie biedni pasterze. Zaliczano ich do tzw. „ludu ziemi”, notorycznych złodziei i oszustów i nie darzono szacunkiem. Pogardliwego stosunku rabinów do pasterzy nie należy jednak traktować jako powszechnej normy obyczajowej, bowiem wielu sławnych mężów na czele z Dawidem było właśnie pasterzami. Nawet Boga niejednokrotnie Biblia nazywa pasterzem, a Izrael Jego owczarnią.

 Gdy pasterze zobaczyli anioła zwiastującego narodzenie się Mesjasza, byli początkowo bardzo przerażeni. Często bowiem w ich wyobrażeniu anioł przynosił złą nowinę jako wykonawca wyroków bożych. Dlatego też pierwsze jego słowa: „Nie bójcie się ! Oto zwiastuję wam radość wielką” są w tej sytuacji aż nadto zrozumiałe. Pasterze „udali się z pośpiechem” do pobliskiego Betlejem i tam zastali Maryję, Józefa i Niemowlę leżące w żłobie. A znaleźli z łatwością, bo migotał w stajence nocą płomień lampki oliwnej. Pasterze oddali hołd Bożemu Dzieciątku i powrócili do swoich trzód. Nie było więc większego rozgłosu i zbiegowiska, było bardzo skromnie i cicho i taka była konieczność, by rzecz nie rozniosła się po mieście i nie dotarła do Heroda.
Noc Bożego Narodzenia oznaczała przełom w dziejach ludzkości. Zaważyła nawet na rachubie lat, które zaczęto liczyć od Narodzenia Chrystusa jako nową erę. To że nie wszystko jest do końca znane, jasne,  wytłumaczalne, że legenda i mit mieszają się z prawdą historyczną, a zwięzłe zapiski ewangelistów nie wyjaśniają wszystkiego do końca, to jest zrozumiałe, zważywszy na ogromną złożoność ówczesnej sytuacji, na odległość czasu, miejsca i przestrzeni, w której przyszło apostołom utrwalać niezwykłe wydarzenia z życia Jezusa Chrystusa.
Dla ludzi głęboko wierzących nie jest najważniejsze, czy zapisy ewangelistów odbiegają w jakiejś mierze od prawd historycznych. Ważna jest intencja twórców Ewangelii. Życia Syna Bożego nie da się mierzyć zwykłymi ludzkimi miarami. A to że przez całe wieki wykształciła się przebogata, różnorodna i barwna tradycja obchodów Świąt Bożego Narodzenia, dodaje im niezwykłego, mistycznego, wyjątkowego czaru. To dlatego oczekujemy tych Świąt z tęsknotą,  nadzieją i rosnącą wiarą. 
                                                                                                                                                  

wtorek, 13 grudnia 2011

Było nie było


Budzę się rano jak nowo narodzone dziecię. Coś miało być, coś było, coś się skończyło. A więc trzeba zacząć od nowa. To nie jest takie proste i łatwe, wytrzymać w spokoju wieczór, w którym się jest publicznie chwalonym. Pewnie, że jest to przyjemne, ale stresu się nie uniknie.
Ciężko było się otrząsnąć do późnego wieczoru, kiedy okazało się, że jest już po wszystkim. A dziś wczesnym rankiem wciąż jeszcze buszuje mi  w głowie zamęt, kumulacja różnych myśli i wrażeń. Ale dobrze, że  już to co było, minęło.
Obiecałem napisać o tym wydarzeniu, w którym stałem się „bohaterem wieczoru” jako zwycięzca konkursu „Region z książką, internetem i tajemnicą w tle” ogłoszonego przez  zespół bibliotek w powiecie wałbrzyskim. Wspomniałem o tym w sobotnim poście, zapraszając równocześnie Czytelników mojego blogu na to spotkanie. Moim celem była i jest popularyzacja blogu nie dlatego, że ja go napisałem, ale dlatego, że jest on formą promocji mojego miasta Głuszycy jak i całego regionu wałbrzyskiego.
Myślę, że cel został osiągnięty. W spotkaniu uczestniczyli przedstawiciele władz samorządowych Głuszycy na czele z Burmistrz Miasta, Alicją Ogorzelec, reprezentanci wałbrzyskiej Biblioteki „Pod Atlantami” i bibliotek w terenie, moi bliscy przyjaciele i znajomi, dyrektorzy szkół, nauczyciele, mieszkańcy miasta. Gospodarzem wieczoru była dyrektor Centrum Kultury w Głuszycy, Magdalena Jarosz, a także kierownik Miejskiej Biblioteki Publicznej, Renata Sokołowska.
Obejrzeliśmy na wstępie prezentację wizualną z przebiegu konkursu, którego zasadniczym celem była popularyzacja książek o naszym regionie wałbrzyskim. Niezależnie od  konkursu na najlepszy blog odbywały się spotkania z młodzieżą, wystawy książek, ich promocja na stronach internetowych.
W dalszej części miało miejsce wręczenie nagrody głównej, pięknego wydania najnowszej książki Normana Daviesa, „Zaginione królestwa” z bukietem kwiatów, wręczonej przez panią dyrektor CK MBP i kierownik Biblioteki. Otrzymałem też z rąk pani Burmistrz List gratulacyjny, z bogato ilustrowanym kalendarzem na rok 2012 i kwiatami, nagrody książkowe, koszyczek świąteczny i kwiaty z Biblioteki pod Atlantami i bliskiej mi dyrektor  Biblioteki w Jedlinie-Zdroju. a także  od moich najbliższych sąsiadów Barbary i Piotra Laszkiewiczów. Miłą niespodziankę sprawił mi dyrektor „Podziemnego Miasta Osówka”, Zdzisław Łazanowski,  wręczając wygrawerowane na szkle imienne podziękowanie za długoletnią promocję produktu turystycznego. Było tych niespodzianek sporo, więc ciepło się zrobiło na sercu. Usłyszałem tez przy tej okazji tyle komplementów, że przeszły one moje najśmielsze oczekiwania. Miałem więc spory kłopot z  prezentacją mojego blogu, bo głos się łamał od wzruszenia. Ale wyszedłem cało z tej eksplozji wrażeń i udało mi się skupić uwagę słuchaczy na przygotowanej solidnie „mowie tronowej”, bo przecież było to spotkanie z wyróżnionym blogerem (nie mylić z blagierem) głuszyckiego grodu.
Miły, nastrojowy klimat całej imprezy zawdzięczamy Teresie Pietras z Jedliny-Zdroju, która zanim jeszcze rozpoczęła się część oficjalna wieczoru, jak i na jej zakończenie, śpiewała z akompaniamentem swej gitary nastrojowe piosenki. Duże wrażenie sprawiła zaśpiewana na pożegnanie parafraza piosenki Edyty Geppert „Zamiast” z moimi słowami, nawiązująca do tkwiącej w nas wszystkich tęsknocie za „krajem lat dziecięcych” .
Najsmutniejsze było to, ze przygotowany z ogromnym przejęciem przez samą gospodarz restauracji „Stara Piekarnia”, Violettę Olszewską i jej personel, pięknie ozdobiony stół szwedzki z tartinkami, koreczkami, owocami, ciastem własnej roboty pań bibliotekarek, że to wszystko było przez gości bardziej podziwiane niż konsumowane. Być może taki wpływ na to wywarła odwracająca uwagę od stołu znakomita wystawa fotogramów Koła Fotograficznego przy CK MBP pod skrzydłami Roberta Janusza i Violetty Torbackiej,  nieocenionymi dostarczycielami fotek, które zdobią mój blog.
Można chyba bez przesady (bo wciąż biorę pod uwagę możliwość subiektywnej oceny tego co się działo) powiedzieć, że był to udany wieczór, że impreza spełniła swój cel, że przyczyni się do promocji miasta i regionu, podobnie jak cały pomysł akcji bibliotecznej pod nazwą „Region z książką, internetem i tajemnicą w tle”





P.S. Dziękuję Pani Burmistrz za gratulacje, życzenia i osobiste uczestniczenie w spotkaniu. Dziękuję wszystkim, którzy obdarowali mnie  gratulacjami i podarunkami. Pani dyrektor CK MBP, Magdalenie, Pani Kierownik Biblioteki, Renacie , pracowitym jak mrówki Paniom bibliotekarkom i instruktorkom CK, wszystkim którzy przyczynili się do uświetnienia tej uroczystości.
Dziękuje Pani Violi, szefowej "Starej Piekarni" za miły dla oka i smaczny poczęstunek
A wszystkim obecnym chcę powiedzieć, że jestem wdzięczny za obecność i życzliwą atmosferę.

niedziela, 11 grudnia 2011

Boże Narodzenie za pasem.

  „Wigilia  Bożego Narodzenia była wielką uroczystością  -  pisze we wspomnieniach swych z lat dzieciństwa Julian Ursyn Niemcewicz  -  Od świtu wychodzili domowi słudzy na ryby, robiono na rzece i toniach przeręby i zapuszczano niewód: niecierpliwie oczekiwano powrotu rybaków… Dnia tego jednakowy po całej Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, placuszki z makiem i miodem, okonie z posiekanymi jajami i oliwą itd. Obrus koniecznie zasłany być musiał na sianie, w czterech kątach izby jadalnej stały cztery snopy jakiegoś nie młóconego zboża. Niecierpliwie czekano pierwszej gwiazdy; gdy ta zajaśniała, zbierali się goście i dzieci, rodzice wychodzili z opłatkiem na talerzu, a każdy z obecnych, biorąc opłatek, obchodził wszystkich zebranych, nawet służących i łamiąc go powtarzał: „bodaj byśmy na przyszły rok łamali go z sobą”.

O świątecznych zwyczajach i obyczajach napisał obszerną rozprawkę Lucjan Siemieński, poeta, krytyk literacki i publicysta z XIX wieku:
 „Wigilia Bożego Narodzenia w wiejskim dworze, w tym kole serc zbliżonych do siebie, upojonych szczęściem widzenia się po długim rozstaniu, może pogodzonych przy opłatku, wyciska się w pamięci serca i należy do najrzewniejszych wspomnień późnej starości… Na wsi, jeśli gdzie nie ma kościoła, gromadzi się grono domowe, tak państwo jak czeladź, i do późnej nocy wyśpiewują kolędy. Jeżeli zaś jest kościół, wszystko śpieszy na mszę pasterską, odbywaną o północy lub nad ranem. Mnóstwem świateł goreją świątynie pańskie, miliony ust śpiewają nad żłobkiem Nowonarodzonego.”

Pomysł nocnej pasterki i jasełek wyszedł od jednego z największych świętych – Św. Franciszka z Asyżu. Pisze o tym o. Franciszek M. Rosiński w pięknie wydanej przez wrocławską Kolonię Limited „Księdze Bożonarodzeniowej”.
Już w X i XI wieku urządzano w kościołach bożonarodzeniowe misteria. Do tradycji tej nawiązał św. Franciszek, postanowił jednak odprawiać mszę w nocy, pod otwartym niebem, w naturalnej scenerii górsko-leśnej. Uzyskawszy zgodę papieża Honoriusza III w 1223 r. na stokach góry w Greccio miała miejsce pierwsza pasterka z udziałem okolicznej ludności z płonącymi pochodniami. Od XV w., szczególnie pod wpływem franciszkanów, stawiano w kościołach szopki, ale największy rozkwit tej tradycji nastąpił w XVIII w.
Zwyczaj budowania szopki przynieśli do nas franciszkanie z Włoch. Pierwsze szopki były bardzo skromne, stawiano je we wnęce kościoła. Wewnątrz stajenki stał żłobek lub kolebka z dzieciątkiem spoczywającym na słomie lub sianie, obok Maryja z Józefem. Nie brakowało też wołu i osła. Nad żłobkiem unosiły się skrzydlate aniołki, a obok stajenki pasterze przynoszący dary i strzegący trzody. Figurki były niewielkie, z nietrwałego materiału – wosku, glinki, drewna. Z czasem dostawiano figurki trzech króli.
Jednakże szopka nieruchoma  stała się mało atrakcyjna. Toteż pod wpływem neapolitańskim starano się ją ożywić, wprowadzając figurki ruchome. Tak jak w teatrze kukiełkowym poruszali je ukryci aktorzy, zazwyczaj bracia zakonni. Przedstawiano sceny biblijne przeplatane wstawkami obyczajowymi. Na przykład w widowiskowej scenie śmierci Heroda tyran ten na próżno usiłuje wykupić się kostusze skarbami, władzą, koroną i berłem. Ona chce tylko i wyłącznie jego głowy. Coraz częściej wprowadzano do szopki elementy humorystyczne, rubaszne. Spowodowało to usunięcie ruchomych szopek z kościołów. Szybko przekształciły się one w ludowy teatr jasełkowy. Kukiełki zostały zastąpione przez kolędników, zwłaszcza biedaków, którzy w ten sposób dorabiali sobie na życie. Często grupki pasterzy z Herodem, śmiercią , diabłem, krążyły od domu do domu odgrywając jasełka, śpiewając kolędy, deklamując okolicznościowe teksty. Dobrą tradycją cieszyli się kolędnicy z gwiazdą betlejemską, szopką lub turoniem.
Szkoda więc, że tradycja ruchomych szopek w kościołach zanikła. Dawnych szopek ruchomych zachowało się w Polsce niewiele. Możemy je jednak wciąż podziwiać w nieodległych Wambierzycach czy Bardzie Śląskim. Zanika też zwyczaj kolędowania,  jak też wystawiania jasełek na deskach scenicznych w okresie świątecznym. W mojej pamięci zachowały się do dziś przeurocze jasełka w małej wsi nad Jeziorem Otmuchowskim, zagrane tuż po wojnie przez amatorską grupę wiejskiego domu kultury. Byłem wtedy w drugiej, może w trzeciej klasie podstawówki, a jasełka stanowiły pierwszy kontakt z teatrem. Nie zapomnę wrażenia jakie wywarł na mnie okrutny Herod i aplauzu z jakim przyjmowana była przez salę obleczona w białe prześcieradło Śmierć i demoniczny Diabeł z widłami, wypowiadający do Heroda słowa: Za twe zbytki, za twe zbytki, pójdź do piekła, boś ty brzydki ! Słowa te jak i inne rymowanki z barwnych jasełek towarzyszą mi do dziś. I do dziś nie zapomnę melodyjnej kolędy „Wśród nocnej ciszy”, śpiewanej na koniec dramy jasełkowej początkowo przez aktorów na scenie, a potem przez całą salę.
Jakże ciekawą i emocjonującą stała się możliwość bezpośredniego uczestnictwa w misterium „miasteczka betlejemskiego”. Mieliśmy okazję się o tym przekonać w ubiegłym latach w parafii Chrystusa Króla w Głuszycy. Niezwykle proste w swej formie nawiązanie do średniowiecznych misteriów Bożonarodzeniowych  potrafiło przyciągnąć tłumy zwiedzających. Dotąd mogliśmy tworzyć obrazy dalekiego Betlejem tylko oczami wyobraźni. Teraz ujrzeliśmy je na własne oczy. To nic, że cała ta inscenizacja jest nieprawdziwa, że aktorami są nasi znajomi i znane nam domowe zwierzątka To właśnie bezpośredni kontakt z mistycznym wydarzeniem, które leży u podłoża naszej wiary, wyzwala ukryte emocje i wzruszenia.


Bożonarodzeniowa tradycja świąteczna w Polsce jest tak bogata i urozmaicona, że można by o niej pisać książki.Ma ona swą ciekawą historię  i znajduje się w ustawicznym rozwoju. We współczesnym świecie niebywałego rozwoju techniki i komunikacji podlega wpływom różnych kultur i cywilizacji. Ale  nie są to wpływy tak wielkie, by zerwać z korzeniami i utracić własne, katolickie i staropolskie wartości. Postarajmy się  uczynić te Święta godnymi naszej narodowej tożsamości.


Dzisiejszy niedzielny post ozdobiłem obrazkami z kartek świątecznych. O znaczeniu tych kartek i tego co jest na nich własnoręcznie i od siebie napisane już pisałem. Zachęcam do czerpania ze wzorów naszej polskiej tradycji. Świta tuż, tuż. Nie zwlekajmy
Do tematu świątecznego  powrócę niebawem.