Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 31 maja 2014

Dobrze o nas napiszą ?




Trudno przecenić wagę takiego przedsięwzięcia, jak wizyta kilkunastu dziennikarzy gazet i portali internetowych z różnych stron Polski, od Szczecina poprzez Poznań, Warszawę, Radom, Wrocław, którzy spenetrowali gościnną Ziemię Wałbrzyską w dniach 21-24 maja b.r. Inicjatorem tej sesji krajoznawczej był Prezes Podziemnego Miasta „Osówka” w Głuszycy, Zdzisław Łazanowski przy współpracy z Pałacem w Jedlince i Zamkiem Książ, a najważniejszym celem - bezpośredni kontakt z regionem wałbrzyskim, który sięga coraz wyżej w hierarchii miejsc turystycznych w Polsce wartych bliższego poznania.
Piętnastoosobowa grupa dziennikarzy została zakwaterowana w hotelu „Jedlinianka”, tam miała okazje poznać bezpośrednio walory pałacowego muzeum i nowo otwartego browaru. Duże wrażenie zrobiło na gościach nocne zwiedzanie zamku Książ, tak poruszające, że trzeba było dokonać drobnej korekty w programie, by powtórzyć wizytę w zamku, ale już w dzień, dając możliwość zrobienia zdjęć w świetle słonecznym.
Ważnym punktem sesji krajoznawczej było poznanie atrakcji turystycznych Gór Sowich, bo nosiła ona oficjalną nazwę: Odkrywanie tajemnic Gór Sowich i Ziemi Wałbrzyskiej. Goście spenetrowali więc dokładnie podziemia Osówki w Głuszycy i Rzeczki w Walimiu, byli też w podziemnym muzeum w Nowej Rudzie i w kopalni złota w Złotym Stoku, podziwiali zamek Grodno i niżej położone Jezioro Bystrzyckie.
 Duże zainteresowanie wzbudził Wałbrzych, zarówno jego zabytki, jak zamek Książ, Stadnina koni i Palmiarnia w Lubiechowie, jak również zaskakująca wielu Wałbrzyska Strefa Ekonomiczna, a także niezwykły rozmach inwestycyjny widoczny na każdym kroku. Ale największe wrażenie zrobiła „Stara Kopalnia” z jej muzeum i znajdującymi się w toku pracami budowlanymi, których celem jest nowoczesny Park Rekreacji i Wypoczynku.
Gospodarzem sesji był Zdzisław Łazanowski, były przewodnik na Osówce znający doskonale walory turystyczne naszej ziemi. Starał się więc jak najwięcej opowiedzieć i pokazać przybyłym dziennikarzom, nie ukrywając tego, że liczymy teraz na interesujące materiały, które ukażą się w gazetach i na portalach internetowych, na lokalnych falach eteru w różnych częściach kraju. Nasi goście nie ukrywali zaskoczenia i zdziwienia tym co zobaczyli, bo ta wizyta zmieniła diametralnie ich wyobrażenia o Wałbrzychu i całym regionie jako miejscu, które trzeba omijać z daleka. Czekamy więc teraz na to, co o nas napiszą, oczywiście z dużą nadzieją, że napiszą dobrze i że zachęcą Polaków do umieszczenia Ziemi Wałbrzyskiej w swoich planach turystycznych podróży.

czwartek, 29 maja 2014

Turystyka kulturowa duża i mała

uroki zamku Książ
Turystyka ma różne przesłanki. Wybieramy się w podróż, bo chcemy rozkoszować się pięknem krajobrazów, albo też odkrywać cuda natury. Naszym celem mogą być szczyty górskie, zwłaszcza jeśli lubimy piesze wycieczki. Ruszamy chętnie w miejsca nieznane, frapujące niezwykłością i zagadkowością. Mogą one być związane z historią lub zjawiskami przyrodniczymi. Lubimy poznawać nowe miejscowości, a także ich mieszkańców. W ogóle chcemy na własne oczy zobaczyć świat, jego niepojętą rozległość i rozmaitość. Jego fenomenalność.
Wśród motywów skłaniających nas do turystyki od dawien dawna poczesne miejsce zajmuje tzw. turystyka kulturowa. Bliski, bezpośredni kontakt z zabytkami architektury, zamkami, pałacami, muzeami, budowlami sakralnymi, skansenami, wszystkim tym, co uchodzi za wytwory kultury, jest nierozłącznym celem wszelkich wypraw turystycznych.
Wraz ze wzrostem ilości czasu wolnego oraz zasobności naszych portfeli, zmieniają się preferencje wyjazdowe turystów i wycieczkowiczów. Jest to związane z przemianami w stylu życia, z postępem i oddziaływaniem medialnym agend promocyjnych. To skutek przeobrażeń naszej świadomości.
Powyższe refleksje nasunęły mi się w niedzielne popołudnie, kiedy to dla zabicia czasu pojechałem z rodziną na wycieczkę do najbliższej, a zarazem najcenniejszej atrakcji turystycznej naszego regionu - zamku Książ. Książ przyciąga niedzielnych turystów zapierającą dech, zawieszoną nad przepaścią rezydencją sławetnej rodziny Hochbergów, a także nieprzemijającym urokiem wspaniałego parku ze starodrzewem. Na dodatek tuż obok zamku można się zachwycić architekturą zabudowań słynnej w kraju stadniny koni. W Książu miałem okazję być niezliczoną ilość razy. Pamiętam pierwsze wycieczki w głębokich czasach PRL-u, odbywane w spokoju i ciszy w otoczeniu nielicznych turystów. Doświadczyłem podobnie jak tysiące Wałbrzyszan i przyjezdnych z całego Dolnego Śląska „komfortu” goszczenia w zamku z okazji dorocznej wystawy kwiatów lub innych masowych imprez. Wiadomo, wtedy trudno uniknąć problemów z zaparkowaniem auta i trzeba liczyć się z prawdziwym oblężeniem przez zwiedzających zamku, tarasów zamkowych, alejek parkowych. Natomiast to, co ujrzałem tym razem w zwykłą niedzielę, bez żadnego festynu, mityngu, pokazu, wywołuje zdumienie. Do Książa zjechało setki osób, by pospacerować po parku, pooglądać gmaszysko zamkowe, obejrzeć tarasy, słowem spędzić weekend w bezpośrednim kontakcie z przyrodą i kulturą.
Niezwykłe tempo rozwoju człowieka zmieniło nasz stosunek do modelu spędzania czasu wolnego. Turystyka Anno Domini 2014 jest zjawiskiem na tyle uniwersalnym, że stało się prawie niemożliwym stosowanie dotychczasowych kryteriów i podziałów. Dawna turystyka kwalifikowana stanowi niewielki procent ogółu ruchu turystycznego. Pozostała część to najczęściej mariaż turystyki i wypoczynku, to najbardziej popularne, a tym samym masowe nurty spędzania wolnego czasu. Turystyka kulturowa pozostaje właściwie na usługach tych nurtów, zazwyczaj pełni rolę służebną, zapewniając intelektualne tło dla potrzeb indywidualnych.
To że Książ spełnia dzisiaj rolę o jakiej jeszcze niedawno można było tylko pomarzyć, jest zwiastunem nie tylko nowych trendów rekreacyjnych. To zasługa obecnych włodarzy miasta i zamku, którym udało się nie tylko wyrwać go z rąk angielskiej uzurpatorki, ale wykonać szereg niezbędnych prac remontowych, rozbudować bazę hotelową, zadbać o lepsza promocję. Mamy dziś na zamku siedzibę Fundacji Księżnej Daisy, która z powodzeniem zajęła się nowoczesną promocją kulturalną i turystyczną zamku Książ.

głuszycki pałacyk w Ogródku Jordanowskim

Z wysokiego pułapu podwałbrzyskiego monumentu trudno zejść do siermiężnej rzeczywistości małej Głuszycy. I nie chodzi tu o masowy ruch turystyczny na miarę Książa. Walorów zamku nad Pełcznicą nie jest w stanie zrównoważyć żaden zabytek w regionie. Warto się jednak zastanowić, czy napływającym na Osówkę wartkim strumieniem turystom może zaproponować coś z obszaru turystyki kulturowej takie miasteczko jak Głuszyca? Czy zwiedzaniu podziemnych sztolni z czasów II wojny światowej nie powinien towarzyszyć szerszy, uzupełniający, komplementarny pakiet. Czy Głuszyca ma do zaoferowania coś podobnego ?

siedziba Urzędu Miasta i Gminy Głuszyca

W centrum Głuszycy są zabytki godne zainteresowania ze względów architektonicznych. Zachowało się kilka okazałych pałacyków i willi fabrykanckich z II połowy XIX w., takich chociażby jak pałacyk w Parku Jordanowskim lub późnobarokowy pałac z końca XVIII wieku przy ul. Grunwaldzkiej 41. Tuż obok znajduje się zabytkowy gmach obecnego gimnazjum z salą gimnastyczną, a vis a vis willa słynnej rodziny niemieckich fabrykantów - Webskich. Nieopodal zaś najciekawszy budynek dawnego zajazdu „Pod Jeleniem” z 1784 roku. Warto też wymienić okazały gmach dawnego sądu przy ul. Grunwaldzkiej 55, dziś siedziba Urzędu Miasta i Gminy, a nieco dalej kościół parafialny MB Królowej Polski z 1741 roku. Podobnych zabytków jest więcej i powinny się one znaleźć w pakiecie turystycznym dla grup turystycznych zainteresowanych poznaniem miasta i jego historii. Niestety, większość z nich znajduje się w stanie opłakanym. Przez liczne lata powojenne niewiele zrobiono by uratować je przed zniszczeniem Cóż z tego, że są one objęte opieką konserwatora zabytków, skoro nie ma sił i środków by przywrócić im dawną świetność. Niektóre z nich znalazły się w rękach prywatnych, tak więc miasto nie ma już w tej sprawie wiele do powiedzenia. Ale o swoją siedzibę powinno zadbać. Zabytkowe gmaszysko przy ul. Grunwaldzkiej 55 też nie zaznało dotknięcia kielni i pędzla od czasów wojennych. A w ogóle to brakuje w mieście konkretnego programu gospodarczego gminy określającego kolejność zadań inwestycyjnych do realizacji w najbliższej przyszłości, mając na uwadze jej rozwój turystyczno-wypoczynkowy.

sobota, 24 maja 2014

Potrzeba autorytetów






„Usta odczuwają niezmierną słodycz przy całowaniu kamienia, tak iż chciałoby się całować go bez końca”, pisał w swojej książce Abu Abd Ajjah Mohammed ibn Abd Allah ibn Mohammed ibn Ibrahim al.-Lawati at-Tandżi, znany jako Ibn Batuta. Dla ludzi Uzboju kamień był istotą boską. Jest to typowe dla mieszkańców pustyni, którzy oddają cześć wszystkiemu, co ich otacza  -  drzewom, studniom, kamieniom. Całowanie kamienia dawało ludziom nieomal zmysłową rozkosz.
Uzboj to rzeka wymarła. Nie ma już po niej śladu w pustynnej Turkmenii. Dawniej brała wody z Amu-Darii, przecinała pustynię Kara-Kum i wpadała do Morza Kaspijskiego. Była to piękna rzeka, długa jak Sekwana. Brzegi Uzboju  stanowiły kwitnącą i ludną oazę. Były tu liczne faktorie, pojawiły się plantacje i ogrody. Oto co może sprawić woda. Jest początkiem wszystkiego, pierwszym pokarmem, krwią ziemi. W wodzie żyją ryby, wyśmienity pokarm wioślarzy i przemieszczających się wzdłuż rzeki karawan. Ryba była symbolem szczęścia. Każdy starał się żyć jak najbliżej Uzboju.
Agonia rzeki miała miejsce czterysta lat temu. Uzboj zaczął wysychać, jego energia słabła, a prąd utracił siłę. Stało się to samo, co w potokach górskich w czasie suszy.  W parę miesięcy życie na przestrzeni kilkuset kilometrów wzdłuż rzeki całkowicie umarło. Exodus tysięcy turkmeńskich plemion, które w panice porzuciły swój dobytek i szukały ratunku, rzucając się w podróż przez pustynię, to makabryczna wyprawa śmierci.
Pisze o tym wszystkim z przejęciem i wzruszeniem Ryszard Kapuściński w znakomitej książce „Imperium”. Jak łatwo się domyśleć treść książki dotyczy Wielkiej Rosji, olbrzymiego pod względem  obszaru imperium w czasach komunistycznych, kiedy nazywała się Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Jakie to było imperium, jak niezwykle przypadkowe, jak absurdalne pod każdym względem  - ustrojowym, cywilizacyjnym, narodowościowym, kulturalnym, religijnym, rasowym pokazuje nasz wybitny reporter i pisarz Ryszard Kapuściński, relacjonując swoje wielomiesięczne podróże po tej rozległej przestrzeni.
O paradoksach Turkmenii wspominałem już wcześniej w jednym z postów, pokazując przy okazji marionetkową postać dyktatora, Sapatmurata Nijazowa, wiernej kopii Józefa Stalina. Dziś chcę skupić uwagę Czytelników na niezwykle interesującej postaci wymienionego powyżej  Ibn Battuta, autora  najsłynniejszych w świecie arabskim dzienników, wielkiego podróżnika i geografa, drugiego po Marco Polo odkrywcy nieznanych ziem i ludów w Afryce i Azji.
Abu Abdullah Muhammad Ibn Battuta ( w takiej formie znajdujemy jego nazwisko w internetowych goglach),  urodzony w 1304, a zmarły w 1377 roku,  pochodził z Tangeru, dużego portowego miasta w Maroku. Tu odebrał wykształcenie z dziedziny prawa muzułmańskiego, stąd wyruszył zwiedzać świat, odbył kilka dalekich podróży, dzięki czemu zyskał sobie przydomek Rahhalat al.-asr (podróżnik epoki). W 1325 roku odbył pielgrzymkę do Mekki, w czasie której zwiedził Egipt, Syrię i Arabię. Następnie udał się do Zanzibaru i innych miejsc w Afryce, skąd drogą morską dotarł do Persji, a dalej przez Azję Mniejszą (Turcję) nad Morze Czarne. Ale to nie koniec jego podróży  po świecie. Dalsze miejsca, to rosyjskie stepy nad dolną Wołgą, Bułgaria, a dalej przez Bucharę, Samarkandę, Kabul do obecnej stolicy Indii, Delhi, gdzie przez pewien czas był sędzią (kadim). Następnie rok przebywał na Malediwach, gdzie chciał zostać sułtanem. Stąd udał się na Sumatrę, a dalej do Wietnamu, Chin, Cejlonu, Persji, i ponownie Egiptu. Tu zakończył na jakiś czas podróżowanie w roku 1349. Kolejny etap jego podróży prowadził do arabskiej Hiszpanii, na Sardynię, a dalej znów do Afryki, przez Saharę dotarł aż do Timbuktu, skąd powrócił do Fezu w Egipcie.
Jego wędrówki trwały w sumie ćwierć wieku (1325-1353), według współczesnych obliczeń przemierzył 750 000 mil, czyli 120 000 kilometrów jadąc i idąc. Owocem tych podróży była książka „Podarunek dla patrzących na osobliwości miast i dziwy podróży” zredagowana w 1355 roku. Dzieło daje pełny obraz społeczności muzułmańskiej XIV wieku. Zostało też przetłumaczone na język polski w 1962 roku pod tytułem „Osobliwości miast i dziwy podróży 1325-1354”.
Ale to nie wszystko, co wywołuje zdumienie. Drugą stronę medalu wypełnia jego sława w całym świecie arabskim, nie mająca sobie równej, nie licząc oczywiście Mahometa. Jest ona potwierdzeniem ogromnej potrzeby autorytetów we wszystkich społecznościach niezależnie od języka, kultury, religii. Ibn Battuta stał się arabskim idolem po wsze czasy. Jego imieniem nazywane są ulice i place. We wszystkich krajach arabskich, w większych miastach, można znaleźć jego pomniki. W bibliotekach znakomite wydania dzienników z podróży, dzieło jego życia. W Egipcie jest jednym z najwyższych autorytetów, czemu trudno się dziwić. W Dubaju wybudowano olbrzymi Hotel Ibn Battuta Gate by Mőrenpick, 10 minut od plaży, z siedmioma restauracjami w stylu marokańskim, z 20-metrowym basenem na dachu, zaś obok hotelu Centrum Handlowe Ibn Battuta. Jego imieniem nazwano krater na Księżycu.
To właśnie z jego książki pochodzi cytowane na wstępie zdanie na temat kultu kamienia u turkmeńskich osadników znad Uzboju..
O wszystkich tych  i wielu, wielu innych osobliwościach wielkiego świata możemy przeczytać w dziełach naszego polskiego Ibn Battuty  -  Ryszarda Kapuścińskiego. Zachęcam gorąco do skorzystania z jego książek w najbliższej bibliotece.

czwartek, 22 maja 2014

Czepianie się mediów


a może by tak do Parlamentu


Parę dni temu w moim blogu dotknąłem w poście „Świat stoi w miejscu” ważnej sprawy, a mianowicie - roli i znaczenia mediów w kształtowaniu opinii publicznej. Odniosłem się krytycznie do poczynań TVN 24 w doborze tematów i osób w wywiadach bezpośrednio po blokach informacyjnych. Mam wrażenie, że tej stacji chodzi głównie o kreowanie sensacji i prowokowanie gorącej polemiki, często przekraczającej granice przyzwoitości, bo wtedy wzrasta współczynnik oglądalności. Moim zdaniem nie świadczy to najlepiej o poziomie stacji telewizyjnej. Jak wspomniałem w poście nie jest to tylko i wyłącznie praktyka stosowana przez TVN 24.

Z satysfakcją stwierdzam, że zupełnie niespodziewanie przyszła mi w sukurs, Agnieszka Kubik w artykule „Czyją misją jest Korwin-Mikke, ten żałosny starszy pan? Oto, co pisze dziennikarka GW o bezkrytycznych praktykach stosowanych przez nasze media :

„W środę gabinet Cieni Kongresu Kobiet zaapelował do mediów, by nie zapraszały Korwin-Mikkego, bo to polityczny łobuz i cham. Apel media kompletnie zlekceważyły
Kilka godzin później Korwin-Mikke w studiu TVP 1 jak zwykle wykrzykiwał swoje bzdury (nie przytaczam szczegółów, bo to nie ma być prezentacja jego poglądów). A dziś rano wystąpił w radiowej Trójce.


Po co Korwin-Mikkego zaprasza się do studia? Efekt jest zawsze ten sam i za każdym razem równie żenujący dla widzów i słuchaczy: Korwin zakrzyczy każdego rozmówcę, poobraża tych, których zawsze obraża, powtórzy wszystkie kłamstwa, które plecie od lat.


Powstrzymanie tego to nie jest cenzura, to nasza odpowiedzialność za to, co dajemy naszym czytelnikom, widzom, słuchaczom. Ot, taka dziennikarska przyzwoitość, by politycznego pajaca nie oblekać w szaty poważnego polityka.


Rzecznik TVP Jacek Rakowiecki nie rozumie mojego zdziwienia tym, że telewizja publiczna traktuje Korwin-Mikkego jak każdego kandydata, choć gołym okiem widać, że zwyczajny to on nie jest. I tłumaczy mi to tak: "W debatach przedwyborczych w TVP biorą udział na równych prawach reprezentanci wszystkich komitetów wyborczych, które zarejestrowały listy. To jest demokratyczny standard telewizji publicznej w państwie prawa".


Po pierwsze: dlaczego nie można zaprosić jakiegoś innego członka Nowej Prawicy?


Po drugie: tylko ktoś pozbawiony zdolności słuchania, czytania i patrzenia może wmawiać innym, że państwo prawa sprowadza się do dawania równych praw także oczywistym politycznym łajdakom. W państwie prawa ludzie mają prawo mieć poglądy, nawet najdziksze i najgłupsze i nie siedzieć za to w celi. Ale z tego wcale nie wynika obowiązek telewizji publicznej, by takie poglądy propagować. Nawet jeśli posiadacz tych poglądów gdziekolwiek kandyduje.


Obowiązkiem mediów, nie tylko publicznych zresztą, jest krytyczna analiza takich poglądów. To rzecz jasna jest o niebo trudniejsze niż posadzenie łobuza przed kamerą czy mikrofonem.

Premier Tusk wprost mówi, że Korwin-Mikkego pragnie powstrzymać, nie da mu wygrać, by "tego typu ludzie nie rządzili w Polsce. I że to jest w jakimś sensie także jego zadanie i jego misja".

Nasza, dziennikarska misja, powinna być taka, by pokazać wyborcom, kim Korwin-Mikke jest naprawdę: żałosnym starszym panem.”

Osobiście sądzę, że powodem popularności Korwin-Mikkego stało się właśnie zbyt częste goszczenie go na antenach radia i telewizji, tak jakby to było nadzwyczajne odkrycie chwili, błyskotliwy polityk i myśliciel, a w gruncie rzeczy obskurant i facecjonista. Im większe paradoksy wygłasza z szybkością kulomiotu, tym lepiej. Wyobraźmy sobie jakie skutki może przynieść dla Polski jego obecność w Parlamencie Europejskim. Dotyczy to zresztą nie tylko Korwin- Mikkego.

Można się bawić w szermierkę słowną i kreować burzliwe spektakle w odniesieniu do spraw mniej ważnych i mniej poważnych, ale są granice, których nie należy przekraczać w trosce o dobro państwa polskiego, a więc nas wszystkich. Taką sprawą są wybory do Parlamentu Europejskiego.

środa, 21 maja 2014

Iść czy nie iść na wybory ?


Odszukać  w gąszczu źdźbło prawdy


Na stronie internetowej „gazeta.pl Piotr Osiński zamieszcza list pana Janusza, przedsiębiorcy, animatora kultury i działacza społecznego z Wielkopolski. Mogę powiedzieć, że czytałem ten list z przejęciem. Podobna frustracja ogarnia mnie przed każdymi wyborami. Okazuje się, że nie jestem wyjątkiem, a być może podobnie myślących Polaków jest zdecydowana większość. Cóż z tego, kiedy ta większość nie ma głosu, a w wyborach wciąż jeszcze funkcjonują znane z PRL-u zasady, że głosujemy na partie, a nie na ludzi, że o kandydatach do wyborów decydują liderzy partyjni, a o ostatecznym wyniku - miejsce na liście wyborczej. Ale oddaję głos autorowi niezwykle ciekawego listu:

"Do tej pory chodziłem na zdecydowaną większość wyborów i namawiałem do tego znajomych i bliskich. Jednocześnie przekonanie, że mam na kogo głosować, towarzyszyło mi bardzo rzadko, zazwyczaj wybierałem tzw. mniejsze zło. Uważałem, że powinniśmy współdecydować, żeby potem mieć prawo do ewentualnego marudzenia. Żeby nie wyszło na to, że to takie polskie bierne narzekanie.

Chciałbym od razu podkreślić, że moje wypowiedzi nie są podszyte żadną osobistą frustracją, bo bardzo doceniam wielkie zmiany, które nastąpiły w Polsce po '89 roku. W nowej Polsce mi się powiodło i mógłbym się skupić wyłącznie na swoich sprawach.


Zamiast tego jednak ze smutkiem patrzę na to, co będzie za kolejne pół wieku. Bo środków unijnych za kilka lat już nie będzie, wykształcona młodzież wyjeżdża, ZUS zmierza do bankructwa lub kosmicznej dotacji. Parafrazując Lecha Wałęsę: czy aby na pewno o taką Polskę walczyliśmy?

Jeśli w ostatnich latach nie brałem udziału w jakichś wyborach, decyzja o tym była spontaniczna. Teraz to jest mocno przemyślane. W dodatku namawiam również znajomych, aby nie szli głosować. Ludzie nie biorą dziś udziału w wyborach nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że rozumieją, że ich głosowanie nic nie zmienia.


Polityka stała się kiepskim teatrem z kiepskimi aktorami, którzy podkradają sobie teksty. Spory polityczne w Polsce są kompletnie pozorowane, kłócimy się o pierdoły, jakieś nieważne rzeczy napędzane przez media, które liczą na wysoką oglądalność. I nie jest ważne, kto jest u władzy, bo - ktokolwiek by to był - i tak w zasadzie niczego to nie zmienia. Kończąca się kampania: żenujące spoty, gorszące debaty po prostu obraża moją inteligencję.



Czasem słyszę w mediach narzekania polityków, że ludzie nie czytają programów ich partii. A co mają czytać, skoro wszystkie te programy są niemal identyczne? Skoro programy wyborcze do Parlamentu Europejskiego pisane są tak, jakby to były wybory samorządowe lub do Sejmu?

Mam wrażenie, że sami kandydaci na europosłów często nie wiedzą, czym się zajmuje Parlament Europejski. Do tego wystawiani są celebryci. Ogromnie szanuję ich osiągnięcia w wielu dziedzinach, ale przecież oni niejednokrotnie nie umieją nawet mówić po angielsku.

Do tego kampanie wyborcze składają się ze sztucznie napędzanych konfliktów, medialnych wydarzeń. A gdzie jest merytoryczna dyskusja o tym, jak ma wyglądać polska gospodarka czy dokąd ma zmierzać nasz kraj? Czy takie rozmowy można gdzieś usłyszeć? Czuję, że samo sformułowanie "troska o Polskę" jest passé, że stało się pustym frazesem. Dziękujemy ci, klaso polityczna.

Aby to naprawić, musiałaby ulec zmianie ordynacja wyborcza, musiałyby zostać wprowadzone okręgi jednomandatowe. A takie zmiany muszą wprowadzić przecież sami posłowie. A to tak, jakby oczekiwać od karpia przyspieszenia Bożego Narodzenia. Przecież obecny skład parlamentu, najważniejszego ciała ustawodawczego w Polsce, w zdecydowanej większości układa kilka osób - liderzy głównych partii, którzy decydują, kto na listach dostaje tzw. miejsca biorące.


Dlatego nie będę głosował. Na znak protestu. I myślę, że wiele osób postąpi tak samo. Może to da politykom do myślenia. Chociaż nawet teraz, kiedy to piszę, mam poczucie, że jestem chyba bardzo naiwny".

Zgadzam się z panem Januszem w każdym słowie za wyjątkiem ostatniego: nie będę głosował.

To prawda, że udział w naszych wyborach obraża inteligencję wielu osób mających poczucie własnej godności, ale problem polega na tym, że nieuczestniczenie w wyborach nic nie zmieni. Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, bo bez względu na ilość głosujących wyniki wyborów będą ważne, a wybrani europosłowie staną się reprezentantami naszego państwa w parlamencie europejskim. Czy jednak mimo wszystko nie lepiej będzie jeśli wśród kandydatów spróbujemy odnaleźć osobę naszym zdaniem godną tego zaszczytu.

Natomiast w wyborach parlamentarnych musimy postawić na partię, zapewniającą zmiany w ordynacji wyborczej, które pozwolą wyborcom, a nie układom partyjnym decydować o wyborze. Najwyższa pora by zmienić ordynację wyborczą, potrzebny jest zmasowany nacisk społeczny by tego dokonać jeśli już nie w tej kadencji, to jak najszybciej po wyborach parlamentarnych.

Zacytuję jeszcze na koniec lapidarny komentarz jednego z internautów:

Prawdziwe wybory odbędą się wtedy kiedy ludzie wyjdą na ulice i wezmą sprawy w swoje ręce. Niewyobrażalna skala korupcji i nepotyzmu która towarzyszy każdemu z tych złodziejskich rządów powinna zostać przerwana. Należy odsunąć od władzy byłych aparatczyków agentów Moskwy i innych, oraz resortowe szczenięta, zrobić w końcu porządek we wszystkich służbach i sądownictwie. Trzeba rozliczyć złodziei solidarnościowych, wprowadzić okręgi jednomandatowe, zakazać finansowania partii z naszym podatków, zerwać konkordat i opodatkować kościół jak każdą inną firmę. Znieść wszelkie przywileje pracownicze, zmienić prawo na przyjazne biznesowi, jednocześnie chroniące prawa obywatela, wprowadzić odpowiedzialność karną i materialną urzędników za swoje decyzje, zmniejszyć liczbę posłów, a diety sprowadzić do średniej krajowej. Zlikwidować Senat, zmniejszyć podatki i zwolnić armię niepotrzebnych urzędników. To by wystarczyło na początek drogi ku prawdziwej wolności.


sobota, 17 maja 2014

Tożsamość Dolnoślązaków


tu jest mój dom


Muszę się pochwalić. Znalazłem się na łamach piątkowego dodatku „Gazety Wyborczej” (16 maja b.r.), a uczyniła to wrocławska dziennikarka, Lucyna Róg, autorka artykułu „Z tego powinniśmy być dumni”, ostatniego już odcinka z cyklu „Tożsamość Dolnoślązaków – Unia Wielu Kultur”.
Zapytaliśmy kilku Dolnoślązaków, co nas, mieszkańców tego regionu, powinno napawać dumą – pisze we wstępie artykułu Lucyna Róg – i dalej zamieszcza odpowiedzi na te pytanie kilku osób: burmistrza Zgorzelca Rafała Gronicza, autorki blogu „Wrocławskie Kamienice” Eweliny Kodzis, prezesa Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej Zbigniewa Ładzińskiego, Prezesa Stowarzyszenia na rzecz Promocji Dolnego Ślaska Sławomira Najnigiera, dyrektora biura Dolnośląskiej Organizacji Turystycznej Rajmunda Papiernika, marszałka województwa dolnośląskiego Cezarego Przybylskiego, inicjatorki i koordynatorki projektów kulturalnych w Świdnicy Bożeny Pytel, prezesa wrocławskiej Fundacji Ekorozwoju Krzysztofa Smolińskiego.
W tym znakomitym towarzystwie zmieściłem się również i ja. Nie ukrywam, że z tego powodu jest mi bardzo miło.

A oto treść mojej wypowiedzi:

Urodziłem się na Podkarpaciu, w miasteczku Stary Sącz, a lata młodości spędziłem nad Jeziorem Otmuchowskim, ale nieomal całe moje dorosłe życie jest związane z Dolnym Śląskiem. Mogę więc z pełnym przekonaniem powiedzieć, że czuję się Dolnoślązakiem i jestem z tego dumny. Mieszkam w małym miasteczku Głuszyca, do niedawna znanym z przemysłu włókienniczego, dziś ze względu na atrakcyjne położenie krajobrazowe stawiającym na turystykę i wypoczynek. Od ponad pół wieku tu jest mój dom.
Mam stąd dwa kroki w przeurocze Góry Suche, część Gór Kamiennych, a po drugiej stronie w Góry Sowie. To właśnie tutaj znajdują się tajemnicze podziemne sztolnie Osówki budowane przez Niemców pod koniec wojny początkowo jako kwatera Hitlera, a potem jako fabryka broni.
Znaczna część mojej kariery zawodowej jest związana z sąsiednią Jedliną-Zdrój, miastem-uzdrowiskiem, które w ostatnich latach przeżywa swój ponowny renesans. Te wspaniałe, atrakcyjne historycznie i przyrodniczo miejsca, to według mnie powody do dumy nie tylko dla mieszkańców naszej okolicy, ale i całego Dolnego Śląska.
Czuję się po trochu wałbrzyszaninem, bo to w tym mieście miałem okazję rozwinąć skrzydła jako powiatowy samorządowiec. Wałbrzych, to jedno z najpiękniejszych pod względem krajobrazowym miast w Polsce. To miasto przyszłości, co widać coraz wyraźniej w postępie inwestycyjnym i przemianach społecznych i kulturalnych. Wierzę, że wkrótce będą z niego dumni nie tylko ja, ale i wszyscy Dolnoślązacy.
Najcudowniejsze wspomnienia łączą mnie z moim miastem uniwersyteckim – Wrocławiem. Każdy przyjazd do tego miasta, to dla mnie emocjonalne święto. Ale dziś Wrocław stał się metropolią i zaczynam się w nim gubić. Kocham kilka innych miast dolnośląskich: Szczawno-Zdrój, Świebodzice, Świdnicę, Kłodzko. A w ogóle to jestem przekonany, że Dolny Śląsk nie odbiega zbyt wiele od Zachodu i jest jednym z najpiękniejszych i najnowocześniejszych regionów Polski .


Wypowiedzi wszystkich wymienionych powyżej osób są w podobnym tonie. Jesteśmy dumni z naszych zabytków, przyrody, gospodarki i z nas samych. Cieszy nas także bycie częścią Unii Europejskiej i to, jak się rozwinęliśmy w ostatnich latach. Tak właśnie podsumowała nasze opinie Lucyna Róg i myślę, że tak ocenia nasz region zdecydowana większość Dolnoślązaków. Po prostu, mamy być z czego dumni.

piątek, 16 maja 2014

Świat stanął w miejscu



nasz eksport do Europejskiego Parlamentu


Napisalem dokladnie rok temu w polowie maja w moim blogu post pod tytułem "Złote myśli" . Przypadkowo trafilem na ten tekst i ze zdziwieniem pomyślałem, że są miejsca, gdzie świat stanął w miejscu. Zdecydowałem się przytoczyć ten post w całości jako mój głos w toczącej się kampanni wyborczej do europejskiego parlamentu . Mamy znów dylemat, albo wybrać mniejsze zło, albo wcale. Niestety, nasze skomercjonalizowane media nic nam w tej sprawie nie pomogą.
A oto treść ubiegłorocznych refleksji:

Przeglądając portale informacyjne znajduję co rusz „złote myśli”. To dobre określenie, bo mieści się w nim sedno celnej wypowiedzi, wyjątkowość treści i formy. Nie wystarczy powiedzieć coś mądrego, trzeba jeszcze zrobić to oryginalnie, inteligentnie.
Przytaczam więc jedną z  takich „złotych sentencji”: poziom mediów jest równie denny jak elit, które kreują. Zdanie to padło, jak sobie przypominam, głównie pod adresem TVN 24 i przyznam się, że przyjąłem je początkowo ze zdziwieniem. Tkwiłem jeszcze w przekonaniu, że TVN 24, to jest najlepszy kanał telewizyjny. Ale opinia ta, tak zręcznie sformułowana, spowodowała, że począłem baczniej przyglądać się poczynaniom ekipy telewizyjnej TVN-u. Faktem jest, że programy informacyjne prowadzą tuzy naszego dziennikarstwa: Justyna Pochanke, Kamil Durczok, Anita Werner i wielu innych. Wydaje się, że gwarantują oni wysoki poziom audycji, ale w miarę upływu czasu dostrzegam coraz wyraźniej, że tak nie jest. Po prostu nie czuję potrzeby oglądania i słuchania tych samych od lat, zgranych jak stary patefon, wysłużonych na wszystkich kanapach partyjnych, nieciekawych gości . Kogo więc ma do zaproponowania TVN 24? Otóż wciąż tych samych polityków: Leszek Miller, Józio Oleksy, Rycho Czarnecki, Stefek Niesiołowski, Kazio Marcinkiewicz, Romek Giertych (Niestety nie ma już wśród nas stałego gościa TVN-u, Andrzeja Leppera). Do tej znakomitej plejady dobija jeszcze od czasu do czasu prof. Jadwiga Staniszkis i na okrasę wyjątkowy koneser polityczny Joachim Brudziński, bądź też obdarzony szczodrze przez naturę Jerzy Hofman. Oczywiście wymieniłem tylko część śmietanki telewizyjnej, którą raczy nas częstować redakcja TVN, nie bacząc, że najczęściej te delicje pachną myszką.  Lata mijają, a w TVN-ie czas stoi w miejscu. Okazuje się , że według TVN-u ani w Warszawie, ani w innych częściach kraju nie ma w Polsce ludzi równie atrakcyjnych i telewizyjnych i co najważniejsze, ludzi mających coś nowego, mądrego do powiedzenia.

Redaktorom TVN-u  podsyłam kolejną „złotą myśl”: nie należy mylić inteligencji posłów z inteligencją ogólnie pojętą. I w tym właśnie tkwi prawdziwy szkopuł tej praktyki telewizyjnej. Zaproszeni goście prześcigają się w mydleniu oczu pryncypialnością swoich sądów i opinii, zapominając o tym, że przed ekranem TV jest jednak sporo myślących widzów, którzy potrafią odróżnić ziarno od plewy. Uważny odbiorca audycji wie z góry na co stać każdego z tych celebrytów, co może od nich usłyszeć, jakie będzie ich stanowisko w tej czy innej sprawie. Po co więc ta zabawa ? Ano chyba po to, abyśmy dali sobie spokój i poszukali w telewizji innego programu. Oczywiście nie informacyjnego, bo inne kanały telewizyjne nie odbiegają daleko od praktyki TVN-u.

Jeszcze więcej atrakcji czeka nas, gdy do rozmów zasiądą posłowie opozycyjnych partii. To jest dopiero autentyczny pokaz  inteligencji rozmówców i  kultury dyskusji. Obecni w studio sprawiają wrażenie  „zaciekłych trolli”, przekrzykują się jak na jarmarku, biją rekordy szybkości mowy, wyłączają umiejętność słuchania ze zrozumieniem swego interlokutora, bo przecież mają zaprogramowaną wcześniej, gotową  formułę propagandową, którą trzeba puścić na antenę bez względu na temat i czas programu. Wprawdzie nie skaczą sobie do gardeł, jak to zdarza się na Ukrainie, ale siła emocji, jakość inwektyw i pomówień, nie odbiegają w niczym kłótniom podpitych klientów baru piwnego. To są autorytety, z których powinniśmy brać wzory. Przecież zaprasza ich najlepszy kanał telewizyjny.
.
W Polsce istnieje miejscowość o interesującej nazwie -  Zaniemyśl. Doskonale uspakaja. Dobrze byłoby wysłać tam  na jakiś czas krewkich polityków po to, by nabrali dystansu do siebie i odnaleźli sens w dbałości o swój własny image, a tym samym swojej partii. To wcale nie był zły pomysł jednego z telewizyjnych seriali, w którym grupa najbardziej krewkich polityków została zesłana w pokutę do klasztoru. Niestety, to się zdarza tylko w filmach, a prawdziwe życie płynie swoją ścieżką. A później dziwimy się, że obywatele nie chcą korzystać z dobrodziejstw demokracji i po prostu nie idą na wybory.

poniedziałek, 12 maja 2014

Szlak Martyrologii - wciąż żywy !


Z Głuszycy do Sierpnicy  -  początek szlaku


Postanowiłem napisać parę słów o tym wydarzeniu, które było dla mnie niezwykle sympatyczne i wzruszające. Mam oczywiście osobiste powody by cieszyć się z tego, że na Osówce obok zwykłego ruchu turystycznego mają miejsce inne ważne imprezy promocyjne, bo czuję się jednym z inicjatorów zagospodarowania turystycznego podziemnych sztolni poniemieckich pod Osówką w Głuszycy. Dziś patrzę na to z nieukrywaną dumą i satysfakcją. Ale jest jeszcze inny powód, a wynika on z moich pozytywnych wspomnień z parokrotnego uczestnictwa w majowych rajdach organizowanych w Walimiu, szlakiem martyrologii. Była to szczególna okazja odkrywania coraz to innych śladów gigantycznej militarnej inwestycji w Górach Sowich znanej pod nazwą „Riese” czyli „Olbrzym”, a zarazem poznania nowych ludzi, nawiązywania koleżeńskich kontaktów i pogłębiania wiedzy o tym, co się tutaj działo pod koniec wojny. To właśnie na jednym z takich rajdów poznałem Piotra Kruszyńskiego, autora jednej z pierwszych książek o „Riese” pt. „Podziemia w Górach Sowich i zamku Książ”.


na Szlaku Martyrologii Włodarz jest najważniejszy



Wydarzeniem godnym uwagi okazał się II Zlot Martyrologii na „Osówce” jako kontynuacja niegdyś popularnego, majowego Rajdu Szlakiem Martyrologii w Górach Sowich. Przez wiele lat organizowała ten rajd gmina Walim przy współpracy z Wałbrzychem i innymi organizacjami powiatowymi, w tym PTTK.
Czasy się zmieniły, dawni aktywiści z różnych powodów odeszli, idea rajdu turystycznego ku czci pomordowanych więźniów obozu koncentracyjnego Gross Rosen w kompleksie „Riese” upadła. W ubiegłym roku postanowił ją wskrzesić Prezes Podziemnego Miasta „Osówka”, Zdzisław Łazanowski w porozumieniu z władzami gminnymi Głuszycy, a ciężar organizacyjny wziął na siebie głuszycki przewodnik sudecki, Mariusz Wojciechowski. Wtedy to właśnie miał miejsce I Zlot Martyrologii, o którym pisałem w majowym blogu 2013 roku.

W sobotę 10 maja tego roku odbył się II Zlot, a jego zakończenie miało miejsce pod Osówką. Uroczysty apel zgromadził kilkadziesiąt osób. Obok dzieci i młodzieży z głuszyckich szkół, a także osób dorosłych w rajdzie uczestniczyły grupy turystyczne z gmin sąsiednich, a także z Sobótki, Świdnicy i Legnicy. Niestety, zabrakło podobnie jak w ubiegłym roku uczestników z Wałbrzycha.


podziemia Osowki


Pogoda dopisała więc na placu przed obiektem turystycznym Osówki było rojno i gwarno. A przecież było to tuż po „zaliczeniu” tras rajdowych. Na apel przybyła Burmistrz Głuszycy, Alicja Ogorzelec, a także dyrektor wałbrzyskiego Muzeum Gross Rosen, Andrzej Gwiazda. Byli też inni goście, no i rzecz jasna, główny organizator, Zdzisław Łazanowski. 


siedziba CK  MBP  -  centrum miasta


Centrum Kultury z Miejską Biblioteką Publiczną w Głuszycy zorganizowały konkurs rysunkowy dla dzieci i młodzieży o losach więźniów hitlerowskich obozów pracy. Rysunki i kompozycje plastyczne można było obejrzeć na wystawie, a zwycięzcy konkursu otrzymali dyplomy i nagrody rzeczowe z rąk pani Burmistrz. A  dalej w marszu milczenia podziemiami Osówki mieliśmy okazję jeszcze raz uzmysłowić sobie okrucieństwo i grozę jakie niesie ze sobą wojna.

Komandor Zlotu, M. Wojciechowski dziękował wszystkim uczestnikom rajdu, bo w ten sposób oddaliśmy cześć tysiącom więźniów, którzy tu stracili życie, a zarazem mogliśmy osobiście poznać ślady przeszłości wojennej w bliskich nam górach. Wyraził też nadzieję, że przyszłoroczny Zlot zgromadzi co najmniej drugie tyle uczestników, bo przecież powstała Aglomeracja Wałbrzyska, więc można liczyć na jej włączenie się w organizację Zlotu i odpowiednią reprezentację takiego dużego miasta jak Wałbrzych.

niedziela, 11 maja 2014

To już blisko do celu



Taki obrazek pojawił się właśnie na facebooku, a jego nadawcą jest Mateusz Mykytyszyn, asystent Starosty Wałbrzyskiego, a zarazem redaktor naczelny tej książki. Oznacza to, że już wkrótce spełnią się moje sny. Bardzo mi zależało by książka mogła się ukazać jak najszybciej, bo życie gospodarcze i kulturalne Wałbrzycha i całej ziemi wałbrzyskiej nabrało takiego przyśpieszenia, że książka  z dnia na dzień traci na aktualności. Ale to dobrze, bo moje zachwyty nad urodą miasta i powiatu, ich bujną przeszłością i walorami turystyczno-krajobrazowymi, znajdują w żywiołowych przemianach jakich doświadczamy na codzień, swoje realne urzeczywistnienie.
Książka ma się ukazać jeszcze w tym miesiącu, a dostępna będzie dla każdego internauty także w formie e-booku. Mam nadzieję, że wzbudzi zainteresowanie i pozwoli docenić bardziej niż dotąd powaby naszego domu rodzinnego,  naszej "malej ojczyzny".

sobota, 10 maja 2014

Mała rzecz a cieszy

pałac w Jedlince, chluba Jedliny-Zdroju

8 maja 2014 roku, w kalendarzu zapisany jako dzień imienin Stanisława, to był dzień, który na zawsze pozostanie w mej pamięci, nawet gdyby spełniło się to życzenie imieninowe „sto lat” odśpiewane chóralnie przez wszystkich, w co wątpię. Ale miło było tego doświadczyć, niespodziewany, wzruszający toast przyjaciół w nadzwyczajnym miejscu, o czym mi się nie śniło. O miejscu tym pisałem w poprzednim poście.
Na wszystkich uczestników majowego spotkania w nowo otwartym browarze pałacowym w Jedlince czekała jeszcze inna, miła niespodzianka. A był nią najnowszy plan miasta w skali 1 : 10 000, czyli kolorowa mapka, wydana w trzech tysiącach egzemplarzy przez Stowarzyszenie Miłośników Jedliny-Zdroju z okazji jego dziesięciolecia.

Od dawna już wiadomo, że ambicje Jedlinian sięgają wysoko, ale to jest to, czego można im tylko pozazdrościć. Mało jest miasteczek na Dolnym Śląsku, które w tak krótkim czasie jak Jedlina-Zdrój zdołały wypracować nowy herb miasta, flagę i pieczęcie, a teraz przyszła kolej na własną mapę. Prezes i Wiceprezes Stowarzyszenia wręczyli mapkę wszystkim obecnym, poczynając od solenizanta. Okazuje się, że jest to rzecz, której nie da się przecenić. Oczywiście znamy to miasto z autopsji, z własnego wyobrażenia o nim, także z innych map nie tak szczegółowych i dokładnych. Dopiero to zbliżenie pozwala nam dostrzec jego specyfikę i wyjątkowość. Centrum miasta – uzdrowiska otoczone ze wszystkich stron zalesionymi zboczami gór i niżej położone poszczególne dzielnice – Suliszów, Glinicę i Kamieńsk, rozsiane wokół arterii prowadzącej do Wałbrzycha, to wszystko możemy na tej mapce zobaczyć w całkiem innym świetle. Warto poświęcić czas na dokładniejsze obejrzenie mapki. W ten sposób możemy się o nim dowiedzieć znacznie więcej niż dotąd, poznać jego granice, nazwy okolicznych gór, rozmieszczenie ulic, parków i placów.
Obok zaktualizowanej części geograficznej mapka na odwrotnej stronie została wzbogacona w znakomite fotografie najciekawszych budynków i miejsc wraz ze szczegółowymi informacjami na temat położenia geograficznego i historii, najciekawszych zabytków architektury i przyrody, walorów środowiska przyrodniczego oraz praktyczne wskazówki dla turysty, z wyszczególnieniem miejsc noclegowych i gastronomicznych. Mamy także mapkę plastyczną, ilustrującą ścieżki turystyczne, trasy narciarskie, saneczkowe, miejsca widokowe, itp.

Trudno przecenić rolę i znaczenie mapki, zarówno dla mieszkańców Jedliny-Zdroju, jak i osób przyjezdnych. To najłatwiejszy sposób poznania miasta, zdobycia informacji potrzebnych na co dzień i dla poszerzenia wiedzy o miasteczku. Jedlina-Zdrój staje się miejscem coraz ważniejszym w regionie wałbrzyskim i na całym Dolnym Śląsku. Być może, że w miarę upływu lat spełni się prognoza autorów mapki, którzy na stronie tytułowej pokazując część mapki Dolnego Śląska zaznaczyli Jedlinę-Zdrój na czerwono, rozmiarem koła większym od Wałbrzycha, a równym Wrocławiowi. I niech tak się stanie jak najszybciej, bo Jedlina-Zdrój jest tego warta.

Fot. Marzena Michalik

piątek, 9 maja 2014

Nektar boski - Czerwony Baron




Motto:

Najlepsi poeci, malarze, pisarze
znajdą wenę twórczą w jedlińskim browarze,
to miejsce niezwykłe, to spełnienie marzeń...




1 maja 2014 roku to data, która się zapisze złotymi zgłoskami w dziejach Jedliny-Zdroju. Tego dnia w samo południe miało miejsce uroczyste otwarcie nowo zbudowanego browaru piwnego. Powstał on jak feniks z popiołu obok zrekonstruowanego pałacu w Jedlince, nawiązując w ten sposób do historycznych korzeni tej posiadłości, ale jest to obiekt na miarę czasów. Zachwycić może i zewnętrzną architekturą i znakomitym pomysłem urządzenia olbrzymiej sali barowej bezpośrednio obok urządzeń produkcyjnych. Górną kondygnację wykorzystano na tanie pokoiki gościnne dla turystów i wycieczkowiczów, docelowo dla 50 osób. 


Właściciel pałacu, Radosław Leda, ma kolejny powód do dumy. Obok odnowionego budynku pałacowego i niedawno zbudowanej restauracji z hotelem „Jedlinianka” pojawił się nowy, atrakcyjny obiekt przyciągający turystów.





Browar serwuje cztery rodzaje niepasteryzowanego piwa: Jasne Książęce, Pszeniczny Pan, Marcowa Dama i Czerwony Baron. To ostatnie będzie dostępne na rynku, m.in. w Świdnicy. Nazwa piwa jest związana z postacią Czerwonego Barona, czyli Manfreda von Richthofena , asa myśliwskiego z okresu I wojny światowej. Replika jego słynnego samolotu - Fokkera Dr. I stoi przed pałacem Jedlinka.






Nowoczesne urządzenia do produkcji piwa w Jedlince, jak podaje redaktor Artur Szałkowski na wałbrzyskiej stronie internetowej „Nasze Miasto”, zostały dostarczone z Niemiec. Połączono w nich tradycję z nowoczesnością. Mimo, że są w pełni skomputeryzowane, piwo jest w nich warzone według tradycyjnych, starych receptur. Dba o to Krzysztof Ozdanowski, główny piwowar browaru.
Pan Krzysztof był gospodarzem obiektu, w którym spotkali się 8 maja b. r. członkowie Stowarzyszenia Miłośników Jedliny-Zdroju, by na miejscu poznać arkana procesu warzenia piwa, a także jego smaku.





I ja tam byłem i „Barona” piłem, smakowałem pitzę i oczy cieszyłem. A szczególnie wrażenie zrobiła na mnie salka konsumpcyjna połączona z browarem i z rozległym tarasem. A tam na tarasie w promieniach zachodzącego słońca można było się zachwycić koronami drzew parkowych wokół pałacu i widokami na świeżą zieleń łąk i lasów na zboczach pobliskich Gór Sowich.





To co się udało „na gorąco” utrwaliła na kliszy moja córka, Marzena i myślę, że kolorowe fotki zastąpią najlepsze opisy, a przede wszystkim zachęcą Czytelników by tu jak najszybciej zawitać i doświadczyć tego osobiście.






Fot. Marzena Michalik