Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 31 grudnia 2017

W ostatni dzień roku 2017



Dziś niedziela, dzień jak co dzień, ale jednak inny, podwójnie świąteczny. Bo to jest niedziela sylwestrowa. Za oknami bielusieńko, posypało pierwszym śniegiem. W bliskości las, niezliczona ilość iglaków pokrytych śnieżnymi czapami. I srebrzący się w poświacie księżycowej, tonący w czeluści drzew dukt leśny. W takim dniu warto się dać unieść wodzom fantazji.

Jeśli znajdzie się pod ręką, tak jak w moim przypadku, tomik poezji K.I. Gałczyńskiego, to podróż ta może się okazać równie  bajeczna co i pożyteczna.

Zapraszam wraz ze mną na pierwszy, wirtualny, zimowy kulig. Ale nie taki standardowy z jakim spotykamy się obecnie. To ma być sanna jak za dawnych dworskich czasów. Duże drewniane sanie bogato zdobione, wyścielone wołową skórą, trójka koni w złoconej uprzęży,  na przedzie woźnica w czapie baranicy i bojarskim kożuchu sięgającym ziemi,  na tylnym siedzeniu … to już zostawiam własnej fantazji. Wyruszamy z lśniącego światłami dworku pod lasem:

„Noc jak bas.
Księżyc wysoko jak sopran,
gość u chmur ośnieżających drzewa  -
zima, zima,
jaka tam zima,
skoro jak majowy słowik śpiewa.

Gdzieś wysoko ciemny wiatr przeleciał,
księżyc wszystkie drogi porozświecał,
wszystkie czernie w chmurach, szparach, wronach,
a tu droga przez las, przez noc, przez księżyc
i trzy dzwonki z końskiej uprzęży
dzwonią jak zapomniane imiona.

Srebrną drogę przebiegł srebrny zając,
srebrny promień podkradł się pod sowę
sowa patrzy  -  a tu płatki śniegowe
z nieba na ziemię spadają…

Twarz. Cienie. Oczy. Z moimi zgasną.
To moja ręka. To twoja.
Rozłąka  -  ciemność. Twarz  -  jasność.
Twarz  -  twoja.

Twarz twoja. Dzwonki. Ze srebrnych łez.
Dzwonią. Daleko. Ciężko.
Twarz twoja mała. Twarz twoja jest,
Twarz twoja jest jak słoneczko. . .

Atramentem z serca mojego,
literą rzymską i grecką
wypiszę trzciną na śniegu:
twarz twoja jest jak słoneczko.

A wiosną  -  jaskrem wzdłuż drogi,
a w lecie  -  chmurami w lecie.
Przeczytają pisanie ptaki.
I rozniosą po całym świecie.

A może w inny czas,
w inne serca i w inne okna,
w czyjąś noc sierpniową brzmiącą jak bas,
w księżyc, w księżyc, rozśpiewany jak sopran.”

To koniec wiersza, ale nie koniec tej sanny wyśnionej, wymarzonej, pięknej. Sanna może jeszcze trwać znacznie dłużej, najlepiej aż do najważniejszego momentu nocy sylwestrowej. Bo wtedy „twarz twoja” zaświeci nowym blaskiem, już nie księżycowym, lecz domowym, blaskiem świeczek choinkowych, migających światełek i kolorowych bombek. W wielu domach święta są spełnieniem tych nadziei, które pokładał w nich ten co je wymyślił. Ale nie było to zwykły człowiek. Nikt nie jest w stanie wymyślić coś tak niezwykłego. Na całym świecie, już setki lat w te dni świąteczne Bożego Narodzenia rozpala się w sercach milionów ludzi płomyk dobroci, serdeczności, miłości. Czy znamy lepszy, bardziej genialny wynalazek?

Tę ostatnią w roku noc lubimy spędzić na  upojnych balach sylwestrowych, w gronie przyjaciół lub znajomych. Bardzo wielu z nas spędza ją po prostu w domowym zaciszu.
Cieszymy się Nowym Rokiem, obiecujemy sobie powitać go z należytym szacunkiem, a nawet entuzjazmem, zgodnie z powszechnie przyjętą tradycją, oczywiście w Noc Sylwestrową.

I pamiętajmy, że po Sylwestrze może być tak, jak w poniższym epigramacie:

Wracamy z Sylwestra, na ulicach dnieje,
w uszach gra orkiestra, cały świat szaleje !
W domu czeka łóżko i wygodne spanie,
tak się kończy zatem to nocne hasanie.

Nowy rok zagościł, a w głowie coś pęka
i z nadmiaru szczęścia, opadła nam szczęka …

Niestety, takie są nieuchronne prawa egzystencjalne, każda przyjemność kosztuje. Im więcej szampana i balowania w noc sylwestrową, tym ciężej dojść do siebie pierwszego dnia Nowego Roku.
Ale nawet pełna świadomość skutków sylwestrowego biesiadowania nie powstrzyma nas, by w dobrym nastroju z lampką szampana powitać Nowy Rok i złożyć sobie szczególnie serdecznie życzenia noworoczne.



Czynię to również z należną atencją wobec Czytelników mojego blogu, czując już na czole aurę zbliżającej się Nocy Sylwestrowej i niezwykłej godziny zerowej 1 stycznia 2018.

Więc dołączam poniższe życzenia jak przystało wierszem:

Lekkości, uroku w Nowym Roku!
Niech się dobrze dzieje, bo nam dowcip zaśniedzieje,
bez uśmiechu zwiędnie dusza, zmienisz się w kaktusa.
Niech więc radość nas ogarnia jak morska latarnia,
wprawdzie los nas nie rozczula, wciąż „zgaduj zgadula”,
choć nie wiemy co przed nami, żyjmy marzeniami!

Wszystkiego miłego w Nowym Roku !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

sobota, 30 grudnia 2017

Święta, święta - i po świętach




Kolejne święta Bożego Narodzenia już za nami. Trzy dni jakże różne od innych. Zapewne żyją jeszcze w naszej pamięci jako wydarzenie niezwykłe pod każdym względem. Tak właśnie zapisało się Boże Narodzenie na kartach naszej literatury. Warto do nich powracać by tą nadzwyczajną aurę świąteczną zachować na długo w pamięci i corocznie pielęgnować.


„A gwiazda olbrzymiała, niosła się już niby kula ognista, błękitne smugi szły od niej, niby szprychy świętego koła, i skrzyły się po śniegach, i świetlistymi drzazgami rozdzierały ciemności, a za nią jak te służki wierne, wychylały się z nieba inne, a liczne, nieprzeliczoną, nieprzejrzaną gęstwą, że niebo pokryło się rosą świetlistą i rozwijało się nad światem modrą płachtą, poprzebijaną srebrnymi gwoździami.

- Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało! – rzekł Roch.

Weszli do domu i zaraz też obsiedli wysoką i długą ławę.
Siadł Boryna najpierwszy, siadła Dominikowa z synami, bo się dołożyła, aby razem wieczerzać, siadł Rocho w pośrodku, siadł Pietrek, siadł Witek kole Józki, tylko Jagusia przysiadła na krotko, bo trzeba było o jadle i przykładaniu pamiętać.
Uroczysta cichość zaległa izbę.
Boryna się przeżegnał i podzielił opłatek pomiędzy wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chleb Pański.

- Chrystus się w onej godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym chlebem świętym! – powiedział Rocho.

A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym gardle, a pojadali wolno i godnie.

Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprażone, a przegryzali to wszystko prostym chlebkiem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego…”

Tak o przygotowaniach świątecznych i samej wieczerzy wigilijnej pisał w niezwykłej powieści „Chłopi” nasz znakomity Noblista, Władysław Stanisław Reymont. To oczywiście wyrwane z obszernej narracji maleńkie fragmenty obchodów najważniejszych świąt we wsi  Lipce.

Boże Narodzenie, bogate w wielowiekową tradycję, bardzo mocno i z szacunkiem pielęgnowaną na ziemiach polskich, znajduje w naszej literaturze szczególne miejsce.

„Wigilia  Bożego Narodzenia była wielką uroczystością  -  pisze we wspomnieniach swych z lat dzieciństwa Julian Ursyn Niemcewicz  -  Od świtu wychodzili domowi słudzy na ryby, robiono na rzece i toniach przeręby i zapuszczano niewód: niecierpliwie oczekiwano powrotu rybaków… Dnia tego jednakowy po całej Polsce był obiad. Trzy zupy, migdałowa z rodzynkami, barszcz z uszkami, grzybami i śledziem, kucja dla służących, krążki z chrzanem, karp do podlewy, szczupak z szafranem, placuszki z makiem i miodem, okonie z posiekanymi jajami i oliwą itd. Obrus koniecznie zasłany być musiał na sianie, w czterech kątach izby jadalnej stały cztery snopy jakiegoś nie młóconego zboża. Niecierpliwie czekano pierwszej gwiazdy; gdy ta zajaśniała, zbierali się goście i dzieci, rodzice wychodzili z opłatkiem na talerzu, a każdy z obecnych, biorąc opłatek, obchodził wszystkich zebranych, nawet służących i łamiąc go powtarzał: „bodaj byśmy na przyszły rok łamali go z sobą”.

O świątecznych zwyczajach i obyczajach napisał obszerną rozprawkę Lucjan Siemieński, poeta, krytyk literacki i publicysta z XIX wieku:

„Wigilia Bożego Narodzenia w wiejskim dworze, w tym kole serc zbliżonych do siebie, upojonych szczęściem widzenia się po długim rozstaniu, może pogodzonych przy opłatku, wyciska się w pamięci serca i należy do najrzewniejszych wspomnień późnej starości… Na wsi, jeśli gdzie nie ma kościoła, gromadzi się grono domowe, tak państwo jak czeladź, i do późnej nocy wyśpiewują kolędy. Jeżeli zaś jest kościół, wszystko śpieszy na mszę pasterską, odbywaną o północy lub nad ranem. Mnóstwem świateł goreją świątynie pańskie, miliony ust śpiewają nad żłobkiem Nowonarodzonego.”

Pomysł nocnej pasterki i jasełek wyszedł od jednego z największych świętych – Św. Franciszka z Asyżu. Pisze o tym o. Franciszek M. Rosiński w pięknie wydanej przez wrocławską Kolonię Limited „Księdze Bożonarodzeniowej”.

Już w X i XI wieku urządzano w kościołach bożonarodzeniowe misteria. Do tradycji tej nawiązał św. Franciszek, postanowił jednak odprawiać mszę w nocy, pod otwartym niebem, w naturalnej scenerii górsko-leśnej. Uzyskawszy zgodę papieża Honoriusza III w 1223 r. na stokach góry w Greccio miała miejsce pierwsza pasterka z udziałem okolicznej ludności z płonącymi pochodniami. Od XV w., szczególnie pod wpływem franciszkanów, stawiano w kościołach szopki, ale największy rozkwit tej tradycji nastąpił w XVIII w.

Zwyczaj budowania szopki przynieśli do nas franciszkanie z Włoch. Pierwsze szopki były bardzo skromne, stawiano je we wnęce kościoła. Wewnątrz stajenki stał żłobek lub kolebka z dzieciątkiem spoczywającym na słomie lub sianie, obok Maryja z Józefem. Nie brakowało też wołu i osła. Nad żłobkiem unosiły się skrzydlate aniołki, a obok stajenki pasterze przynoszący dary i strzegący trzody. Figurki były niewielkie, z nietrwałego materiału – wosku, glinki, drewna. Z czasem dostawiano figurki trzech króli.

Jednakże szopka nieruchoma  stała się mało atrakcyjna. Toteż pod wpływem neapolitańskim starano się ją ożywić, wprowadzając figurki ruchome. Tak jak w teatrze kukiełkowym poruszali je ukryci aktorzy, zazwyczaj bracia zakonni. Przedstawiano sceny biblijne przeplatane wstawkami obyczajowymi. Na przykład w widowiskowej scenie śmierci Heroda tyran ten na próżno usiłuje wykupić się kostusze skarbami, władzą, koroną i berłem. Ona chce tylko i wyłącznie jego głowy. Coraz częściej wprowadzano do szopki elementy humorystyczne, rubaszne. Spowodowało to usunięcie ruchomych szopek z kościołów. Szybko przekształciły się one w ludowy teatr jasełkowy. Kukiełki zostały zastąpione przez kolędników, zwłaszcza biedaków, którzy w ten sposób dorabiali sobie na życie. Często grupki pasterzy z Herodem, śmiercią , diabłem, krążyły od domu do domu odgrywając jasełka, śpiewając kolędy, deklamując okolicznościowe teksty. Dobrą tradycją cieszyli się kolędnicy z gwiazdą betlejemską, szopką lub turoniem.

Szkoda więc, że tradycja ruchomych szopek w kościołach zanikła. Dawnych szopek ruchomych zachowało się w Polsce niewiele. Możemy je jednak wciąż podziwiać w nieodległych Wambierzycach czy Bardzie Śląskim.
Warto się tam wybrać przy okazji świąt, zwłaszcza z dziećmi, dla których ruchome figurki, scenki rodzajowe i  orientalne obrazki są zazwyczaj bardzo atrakcyjne.

Zanika też zwyczaj kolędowania,  jak też wystawiania jasełek na deskach scenicznych w okresie świątecznym. W mojej pamięci zachowały się do dziś przeurocze jasełka w małej wsi nad Jeziorem Otmuchowskim, zagrane tuż po wojnie przez amatorską grupę wiejskiego domu kultury. Byłem wtedy w drugiej, może w trzeciej klasie podstawówki, a jasełka stanowiły pierwszy kontakt z teatrem. Nie zapomnę wrażenia jakie wywarł na mnie okrutny Herod i aplauzu z jakim przyjmowana była przez salę obleczona w białe prześcieradło Śmierć i demoniczny Diabeł z widłami, wypowiadający do Heroda słowa: Za twe zbytki, za twe zbytki, pójdź do piekła, boś ty brzydki ! Słowa te jak i inne rymowanki z barwnych jasełek towarzyszą mi do dziś. I do dziś nie zapomnę melodyjnej kolędy „Wśród nocnej ciszy”, śpiewanej na koniec dramy jasełkowej początkowo przez aktorów na scenie, a potem przez całą salę.

Jakże ciekawą i emocjonującą jest możliwość bezpośredniego uczestnictwa w misterium „miasteczka betlejemskiego”. Możemy się o tym przekonać w parafii Chrystusa Króla w Głuszycy. Niezwykle proste w swej formie nawiązanie do średniowiecznych misteriów Bożonarodzeniowych przyciąga tłumy zwiedzających. Dotąd mogliśmy tworzyć obrazy dalekiego Betlejem tylko oczami wyobraźni. Teraz oglądamy je na własne oczy. To nic, że cała ta inscenizacja jest nieprawdziwa, że aktorami są zwykli parafianie. To właśnie bezpośredni kontakt z mistycznym wydarzeniem, które leży u podłoża naszej wiary, wyzwala ukryte emocje i wzruszenia. Można się spodziewać, że tegoroczne „Żywe Betlejem” okaże się równie bogate w wewnętrzne przeżycia i refleksje.

Bożonarodzeniowa tradycja świąteczna w Polsce jest tak bogata i urozmaicona, że można by o niej pisać książki.
Ma ona swą ciekawą historię  i znajduje się w ustawicznym rozwoju. We współczesnym świecie niebywałego rozwoju techniki i komunikacji podlega wpływom różnych kultur i cywilizacji. Ale  nie są to wpływy tak wielkie, by zerwać z korzeniami i utracić własne, katolickie i staropolskie wartości. Postarajmy się w kolejnych latach  uczynić te Święta godnymi naszej narodowej tożsamości.


piątek, 29 grudnia 2017

Głuszyca - bike'owe miasto



Od razu spróbuję wytłumaczyć skąd się wziął ten tytuł. Wiadomo, w oczach władzy chcę być trendy. Miło mi będzie usłyszeć od burmistrza, że jestem coll. Chcę opowiedzieć o hitowych wydarzeniach w mieście, w którym polszczyzna w nazwach kolejnych imprez sportowych należy do przeszłości. Jesteśmy przecież Europejczykami. Gdy kolorowe plakaty zaproszą na Waligóra Run Cross, albo MTB Challange, albo   Uphill Rogowiec o którym możemy się dowiedzieć więcej na funpage’u, to od razu nam się zrobi miękko na sercu.

Przed nami Nowy Rok 2018. Zadajmy sobie pytanie, co nas czeka w tym roku w mieście, które pozwoliłem sobie nazwać miastem bike’owym?

Z tytułu Głuszyca – bike’owe miasto możemy konstatować, że Głuszyca to miasto bajkowe, albo też biegowe, a znawcy języka Anglosasów powiedzą, że rowerowe. I wszyscy jak się za chwilę okaże będą mieli rację.

Dzieje się w Głuszycy tak wiele, że to już nie są żarty i nie jest to zabawa w kotka i myszkę, zabawa w której i kotek, i myszka udają, że są prawdziwe. Wszystko, co dotąd było tylko grą pozorów, bądź też wydawało się niemożliwe do osiągnięcia, spełnia się na naszych oczach w tempie galopującym.
 
Zacznę od rowerów górskich. To co się udało osiągnąć w Głuszycy dla promocji jazdy na rowerze po górach, to krok milowy w rozwoju cieszącej się coraz większym rozmachem gałęzi ruchu turystycznego. Głuszyca weszła od 2014 roku w skład Strefy MTB Sudety jako jeden z jej filarów.

Strefa MTB Sudety to produkt turystyczny, który swoim zasięgiem obejmuje tereny od Mieroszowa aż do Srebrnej Góry. Przebiega przez całe pasmo Gór Sowich, części Gór Kamiennych i Wałbrzyskich. Ma na celu wpływać na rozwój regionu oraz zbudować trwałe przekonanie, że jest to „najlepsze miejsce dla fanów kolarstwa górskiego”. Strefa MTB Sudety to 500 km tras, doskonale przygotowanych, różnorodnych pod względem długości i skali trudności, na terenach których znajduje się mnóstwo atrakcji turystycznych oraz miejsc do aktywnego wypoczynku. Nie mam wątpliwości że jest to duży sukces w rozwoju  gminy Głuszyca, a także całego regionu.

Od roku 2004 jesteśmy oficjalnie członkiem tej strefy, organizujemy corocznie wyścigi na rowerach górskich pod nazwą MTB Challange - Głuszyca, a nasze dobrze oznakowane szlaki górskie cieszą się ogromnym zainteresowaniem jako jedne z najatrakcyjniejszych w Polsce. Przyciągają one amatorów kolarstwa górskiego przez cały rok. Co roku latem jesteśmy gospodarzem jednego z etapów parudniowego wyścigu. Już wcześniej prowadzone są prace związane z oznakowaniem tras, postawieniem dużych tablic w punktach dostępu z mapą, regulaminem i profilami tras, wydaniem map papierowych w skali 1:25 000. Coroczne głuszyckie etapy MTB Challange, to także znakomita zabawa dla osób interesujących się sportem, to zarazem skuteczna promocja miasta.

Nieco wcześniej, bo w maju w Głuszycy ma miejsce Wyścig MTB – „Podziemia Osówki” o Puchar Strefy MTB Sudety. Celem imprezy jest popularyzacja kolarstwa górskiego, turystyki rowerowej i promocja „Osówki”, a zarazem całej gminy Głuszyca. Organizatorem zawodów cieszących się z roku na rok coraz to większym rozgłosem  jest działające coraz prężniej Stowarzyszenie Przyjaciół Głuszycy. Warto być na Osówce, by zdumieć się ilością uczestników wyścigu, a zarazem znakomitą organizacją tej imprezy.

No dobrze, jeździmy na rowerach górskich podziwiając przy okazji nasze piękne okolice. Okazuje się, że to nie wszystko.

Rowery górskie, to tylko jedna z form uprawiania kultury fizycznej , ale na tym się nie kończy. Z coraz większym rozmachem rozwijamy i popularyzujemy biegi szlakami górskimi.

Kilkaset biegaczy gromadzi corocznie organizowany maraton górski Waligóra Run Cross Głuszyca. Startują w nim zawodnicy ultramaratonu na dystansie 53 km, a także zawodnicy półmaratonu o długości 25 km. Niezwykle trudny charakter biegu nie wszystkim zawodnikom pozwoliła bieg ukończyć, ale liczy się próba swych sił i udział w rywalizacji sportowej.

Zawody cieszą się dużym zainteresowanie mieszkańców miasta, a trwający nieprzerwanie do wieczora festyn w pobliżu Osiedla Mieszkaniowego przy szkole podstawowej nr 3 przyciąga nie tylko amatorów sportu, ale też smacznego ciasta i innych smakołyków. Podczas trwania maratonu dla najmłodszych przygotowany jest specjalny tor przeszkód, po pokonaniu którego dzieci otrzymują medale, dyplomy i słodycze.

Morderczy maraton w czasie którego trzeba „zaliczyć”  m. in. szczytowe partie Rogowca i Waligóry odbija się szerokim echem w lokalnych środkach przekazu. Do organizacji wyścigu włącza się tak wiele instytucji, organizacji i osób, że aż ciśnie się na usta hasło: Cała gmina promuje swoją Głuszycę !

Ale maraton górski to nie wszystko. Mamy co roku jeszcze inną atrakcyjną imprezę biegową. Burmistrz Głuszycy Roman Głód oraz Stowarzyszenie Przyjaciół Głuszycy zapraszają biegaczy do udziału w kolejnej edycji biegu górskiego Uphill Rogowiec. Jest to bieg w stylu anglosaskim na szczyt góry Rogowiec, na której znajdują się położone najwyżej w Polsce ruiny średniowiecznego zamku.

Zawodnicy mają do pokonania morderczą trasę o długości 5860 m z przewyższeniami dochodzącymi do 550 m. Ze względu na stopień trudności góra ta nazywana jest  „Małym Kasprowym”. Warto się z nią zmierzyć, by mieć osobistą satysfakcję i zaszczytne fotki do domowego albumu.

Biuro zawodów mieści się  na Łowisku Pstrąga „Złota Woda” w Łomnicy.  Meta znajduje się  na szczycie góry Rogowiec, gdzie odbywa się końcowa ceremonia z wręczeniem nagród i upominków.

No właśnie  - „Łowisko Pstrąga” w Łomnicy, to kolejny przykład rozwoju turystycznego Głuszycy. Są tacy, co nazywają to miejsce  -  bajkowym. Tam właśnie pod koniec września, odbywa się impreza rozrywkowa pod nazwą Festiwal Pstrąga. Gwoździem programu jest konkurs na najsmaczniejszego pstrąga, ale także parada postaci bajkowych z konkursem na najładniejsze bajkowe przebranie, teatrzyk dla dzieci, zabawy dla najmłodszych oraz  występy zespołów muzycznych i tanecznych. To atrakcje, które przyciągają całe rodziny na zakończenie lata.

Przed nami Nowy Rok 2018. Musi być dobry, bo parzysty. Będzie dobry jeśli uda się podtrzymać tradycję, dzięki której możemy nasze miasto nazwać zgodnie z obecną modą językową – bike’owym miastem !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

czwartek, 28 grudnia 2017

Nauki płynące z historii


miejsce  do refleksji historycznej w Krzyżowej


Znamy wszyscy łacińską sentencję - historia jest nauczycielką życia. Byłoby dobrze, gdybyśmy z doświadczeń przeszłości potrafili wyciągać logiczne wnioski i starali się wykorzystać je w kształtowaniu współczesności.

Ale nim przejdę do historii, zacznę od wiersza:

„Dom chyli się do końca, dąb schnie od wierzchołka,
Ogród w las się zamienił, a woda w szuwary,
Gdzie dawniej staw szeroki, dziś wilgotna łąka,
Każdy kąt teraz cichszy, obcy, bardziej szary.

Woda płynąca rzeczki uniosła widoki
Dawniejsze na swej szklistej powłoce odbite,
Nic nie zostało z tego  -  tylko te obłoki
Zawsze w stado pierzaste i pierzchliwe zbite.”

Tak oto wyraził swe wrażenia Jarosław Iwaszkiewicz w wierszu „Odwiedziny miejsc ulubionych w młodości”, kiedy przyszło mu po latach zobaczyć utracony swój kraj lat dziecięcych na dalekich kresach wschodnich.

Pamiętamy to z historii. Nie powiodła się akcja zbrojna Naczelnika rodzącego się państwa polskiego, Jozefa Piłsudskiego w 1920 roku, której celem było przyłączenie do Polski rubieży wschodnich, niegdyś przed rozbiorami stanowiących integralną część Rzeczpospolitej. W wynegocjowanym z Rosją Bolszewicką traktacie ryskim, Polska musiała się zadowolić tylko częścią tych ziem. Podpisanie 18 marca 1921 roku pokoju ryskiego, acz przyjętego w Polsce przez większą część społeczeństwa z euforią, oznaczało jednak rezygnację z odzyskania Kresów w ich dawnym, historycznym wymiarze. To co jawiło się korzystne dla polskiej racji stanu, oznaczało jednak tragedię dla Polaków, którzy stali się wbrew ich woli mieszkańcami radzieckiej Rosji. „Uczestnicy wyprawy kijowskiej w 1920 roku byli, jak pisał Stanisław Uliasz, ostatnimi Polakami, którym dane było oglądać ziemie Polski Jagiellońskiej” Obszar państwa polskiego skurczył się z 734 000 km2 przed rozbiorami do 388 000 km2 po traktacie ryskim i to głównie skutkiem utraty ziem wschodnich. Dla setek tysięcy Polaków oznaczało to zupełne oderwanie od ojczyzny.

Represje ze strony zaborców w okresie ponad wiekowej niewoli zaborczej nie likwidowały poczucia wspólnoty z całością. Choć nie istniało państwo polskie fizycznie, to pozostawało ono w świadomości Polaków jako idea.

Oto bardzo znamienny fragment wielkiego dramatu Stanisława Wyspiańskiego „Wesele”:

Poeta
- Po całym świecie
Możesz szukać Polski, panno młoda
I nigdzie jej nie najdziecie,

Panna Młoda
- To może i szukać szkoda.

Poeta
- A jest jedna mała klatka  - 
O, niech tak Jagusia przymknie
Rękę na pierś,

Panna Młoda
- To zakładka
Gorseta, zeszyta trochę przyciaśnie

Poeta
- A tam puka?

Panna Młoda
- I cóż za tako nauka?
Serce - ! - ?

Poeta
- A to Polska właśnie.


Z biegiem lat okazało się, że ta głęboko zakorzeniona idea, skryta w sercu, umierała, bo Polacy w Rosji Bolszewickiej stali się celem jeszcze większej eksterminacji, niż to miało miejsce pod zaborem rosyjskim. Dla nich Polska przepadła, coraz bardziej można się było o tym przekonać już na zawsze.

Dla polskich kresów wschodnich jak się potem okazało scalenie z ojczyzną okazało się krótkotrwałe. 17 września 1939 roku stały się one łupem stalinowskiej Rosji, która zawarła wcześniej z Niemcami Hitlerowskimi tajne porozumienie zwane w historii Paktem Ribbentrop - Mołotow. Po II wojnie światowej straciliśmy dalszą pokaźną część Kresów z  Wilnem i Lwowem do granicznej rzeki Bug. Jako rekompensatę darowano nam Ziemie Odzyskane, które jak nas zapewniała proradziecka propaganda  -  powróciły do Macierzy. Cieszymy się, że przynajmniej odzyskaliśmy niegdyś polski Śląsk i pozostałe ziemie zachodnie nad Odrą i  Nysą Łużycką. Ale musimy mieć tę świadomość, że tak samo jak Polacy nie mogą się do dziś pogodzić z utratą ziem wschodnich, gdzie znajdowała się ich kolebka rodzinna, tak samo Niemcy z nostalgią powracają do wspomnień z lat swego dzieciństwa i młodości na dawnych ziemiach przynależnych przed wojną do Rzeszy Niemieckiej.

Po co ja o tym wszystkim mówię? Dlaczego wybrałem właśnie ten fragment wiersza Jarosława Iwaszkiewicza? Otóż czytając o wrażeniach wywodzącego się z kresów wschodnich Polaka, który po latach odwiedził swoje rodzinne strony na wschodzie, pomyślałem, że takie same wrażenie, a może jeszcze gorsze, mogli mieć niemieccy przesiedleńcy, którzy przyjeżdżali do nas, by obejrzeć swoją ojcowiznę. Niestety, nie potrafiliśmy zagospodarować tych ziem tak, aby nie zniszczyć dorobku wielu pokoleń dawnych niemieckich gospodarzy. Mało tego. Naszą ambicją stało się zatarcie wszelkich śladów niemieckości tych ziem, poczynając od nazw geograficznych, szyldów i napisów -  na pomnikach i cmentarzach kończąc.

Wiadomo, nie da się odwrócić biegu wydarzeń. Mieliśmy w PRL-u taki, a nie inny ustrój, a politycznie pozostawaliśmy nadal, przez całe dziesięciolecia powojenne w „niewoli zaborczej”. W ten sposób możemy się tłumaczyć i rozgrzeszać własne zaniedbania na Ziemiach Odzyskanych.

Od ponad dwudziestu pięciu lat sytuacja się jednak zmieniła. Mamy obecnie warunki by powstrzymać proces degradacji tych ziem i przywrócić ich dawną świetność. I wiele dobrego w tym zakresie ma miejsce. Dolny Śląsk zmienia się jak w kalejdoskopie, to już nie jest „Dziki Zachód”, jak o tych ziemiach zwykło się mówić zaraz po wojnie.  Trzeba zrobić wszystko by nie było nam wstyd, że jesteśmy gorszymi gospodarzami niż nasi zachodni sąsiedzi. A Niemców odwiedzających te ziemie z powodów sentymentalnych ( obecnie już rzadko ze względu na upływ czasu) powinniśmy traktować tak samo jak chcielibyśmy być traktowani przez dzisiejszych gospodarzy na dawnych polskich kresach wschodnich.

Z dużym zainteresowaniem i podziwem obserwuję poczynania znakomitego Łukasza Kazka, walimskiego radnego, przewodnika górskiego, autora książek o podziemiach kompleksu „Riese” lub o polskich pionierach w zagospodarowaniu tych ziem zaraz po wojnie. To właśnie on patronuje akcji renowacji poniemieckich cmentarzy, zbiera i kolekcjonuje pamiątki z czasów wojny i powojennych,  a jako znawca podziemi w Górach Sowich udziela wielu wywiadów, zwłaszcza teraz w związku z zainteresowaniem światowych mediów „złotym pociągiem” Stać go też na to, by odszukać w Niemczech właścicieli cenniejszych pamiątek i przesłać je na ich adres.
 Łukasz stał się postacią medialną jako inspirator i organizator różnorodnych imprez sprzyjających poznawaniu najnowszej historii regionu wałbrzyskiego, a także współtwórca filmów o tych czasach, z których „Ludzie z Klisz” został nagrodzony w tym roku w Cannes. Dokument ten w reżyserii Matusza Kudły na podstawie fotografii Filipa Rozbickiego odnalezionych przez Łukasza Kazka w jednym z poniemieckich domów w Walimiu, otrzymał prestiżową nagrodę - Złotego Delfina.

Nic dziwnego, że Łukasz został zaproszony przez niemiecką reportażystkę Tagesspiegla na rozmowę, by opowiedzieć Niemcom o swoich pasjach i wyjaśnić, dlaczego to robi, skąd taki pomysł i jak to się zaczęło.

Mam nadzieję, że dzięki temu wielu Niemców spojrzy na nas inaczej niż dotąd bywało. A czas najwyższy ku temu skoro tworzymy razem z Niemcami wspólny organizm, który nosi nazwę – Unia Europejska.