Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 28 września 2017

Być internautą !




Przeglądam codziennie portale internetowe, bądź też korzystam z  dobrodziejstwa  niczym nieskrępowanej wymiany myśli i poglądów na  -  facebooku. Wiem, że jestem już nałogowcem, działa to na mnie jak narkotyk.  Nie potrafię wyzwolić się od nawyku rannego wstawania i pierwsze co robię, to otwieram internet.

A w internecie prawdziwy raj na ziemi. Wszystko co dusza zapragnie do wyboru, do koloru. Czuję się jak boss firmy naftowej lub turystycznej, albo „ojciec chrzestny”  włoskiej mafii.  Mogę podróżować najlepszymi liniami lotniczymi, gościć w najlepszych hotelach, zabawiać się w lokalach nocnych. Mogę podróżować do woli po kraju i po całym świecie. Mało tego, mogę zastępować szefów każdego rządu, bądź czuć się partnerem wszystkich najważniejszych potentatów tego świata. Mogę wyrażać swoje poglądy i opinie, udzielać  rad i uwag, bądź też  strofować, zbesztać, wyśmiać i zohydzić kogo mi się dowolnie podoba. Bliskimi mi osobami są możni tego świata, ale też najzwyklejsi „zjadacze chleba”. Nie obce mi życie osobiste celebrytów, od plotek na ich temat głowa boli. Oglądam aktorki filmu i teatru, najczęściej w dezabilu lub bez, jestem na bieżąco zorientowany w życiu osobistym moich znajomych.

Ja, szary robaczek, na tej miniaturowej planecie kosmicznej, zwanej ziemią,  zawieszonej w genialnej  konstrukcji ogromnego wszechświata, mam coś do powiedzenia, liczy się mój głos, mogę wypowiadać wszystko co mi ślina na język przyniesie, nie muszę, zanim coś powiem upewniać się, czy język jest podłączony do mózgu.

Korzystam więc pełną garścią z tej zdobyczy techniki i nie powiem, żeby mi to nie sprawiało przyjemności. Spróbuję na paru przykładach pokazać jak mądre i  interesujące mogą być linki zamieszczane na forum facebooku, jak trafnie i sensownie opisują zjawiska naszego bieżącego życia internetowi komentatorzy.

Któryś komentator zgorszony debatą poselską w naszym sejmie napisał: każdy człowiek ma prawo być głupi, ale niektórzy posłowie nadużywają tego przywileju. Niestety, jedyne co na świecie nie ma granic, to ludzka głupota – dodaje inny.

Okazuje się, że zbyt często, zwłaszcza w tej kadencji sejmowej znajdujemy potwierdzenie tych lapidarnych sentencji.

Czytam mądrą maksymę nieznanego mi bliźniego internauty: byś zupełnie był mądrym – trzeba sprawdzić, czy nalałeś do pełna rozumu do głowy. Inny zaś  internauta przestrzega: cymbał im bardziej pusty w środku, tym głośniej dzwoni, albo też : człowiek jest wielki nie przez to co mówi, ale przez to kim jest.

No więc sprawa jest jasna jak słońce w zenicie nie zasnute czeluścią czarnych obłoków na niebie. We własnym przekonaniu  jest się zawsze  kimś, a więc jest się wielkim, możemy więc mówić  i pisać co nam się podoba.

Jak to możliwe pyta wnikliwy komentator, żeby tak gorliwie praktykujący katolicy, za jakich podają się PiS-owcy, potrafili tak bezczelnie kłamać, a chodziło o TVP Info.  W swoich wiadomościach obwieściła sukces opolskiego festiwalu. Być może w uszach Jacka Kurskiego, który zresztą nie dotrwał do końca występu „artysty” Jana Pietrzaka, nawet puste ławki klaskały. Okazuje się, że „głupkowaty Pieprzak” błyszczał jak gwiazda na kremlowskiej wieży dowcipami powojennego aktywisty partyjnego z czasów Bieruta, a jego koncert oglądała garstka załogi opolskich wodociągów obdarowana bezpłatnymi biletami.

Był już taki polityk, który głosił, że każde kłamstwo jest dobre, nawet to najbardziej nieprawdopodobne, bo zawsze jakiś ślad po nim zostaje. Ten polityk nazywał się Josepf Goebbels.

W internecie można się dowiedzieć, że polityka obecnego rządu przypomina utwór Mikołaja Reja z Nagłowic, „Krótką rozprawę pomiędzy trzema osobami panem, wójtem, a plebanem” (pan z Żoliborza, wójt z Brzeszcz, pleban z Torunia). Przy następnych wyborach parlamentarnych głosujmy na Ali Babę, przynajmniej będziemy mieli pewność, ze rozbójników będzie tylko 40.

Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski ratuje świat ogłosiły prawicowe gazety po tym jak  oświadczył publicznie w Telewizji „Trwam” : Wstaliśmy z kolan! Udało się ! I to jest jedyna prawda, którą usłyszeliśmy z jego ust. Ale zapomniano dodać, że stało się to po wspólnej z rządem modlitwie na klęczkach w kolegiacie Ojca Rydzyka.

Moją uwagę zwróciło też pismo  doktorów psychiatrów następującej treści:

Szanowna Redakcjo TVP Info !

Proszę bardzo abyście Państwo przestali wysyłać zaproszenia do udziału w programach publicystycznych dla naszych pacjentów. Z powodu takich działań pacjenci opuszczają zajęcia. A dzieje się to ze szkodą dla nich i dla tych, co Was oglądają w telewizji.

List podpisali dwaj lekarze: dr Jerzy Targalski i dr Rafał Chwedoruk

Nie mam wątpliwości, że Redaktorzy TVP Info nie przejęli się bardzo tym ostrzeżeniem, bo wśród psycholi istnieje solidarność.

Pod koniec lata prezes zachorował. Cieszący się aplauzem milionów widzów kabaret „Ucho prezesa” przerwał nadawanie. Wścibscy dziennikarze donieśli, że widzieli prezesa w towarzystwie rosłych ochraniarzy w jednej z warszawskich klinik. Odkryli nawet chorobę, która go dopadała, to dna moczowa. Znalazł się od razu dowcipny komentator, który napisał, ze obserwując zachowanie  prezesa na sali sejmowej, widać że jest to odziedziczona po rodzicach dna Moczarowa. Ale prezes jest stale pod skrzydłami opiekuńczymi „łaski pańskiej”,  która na pstrym koniu jeździ, a jest on uosobieniem sentencji filozoficznej Kanta: „prawo moralne we mnie, niebo gwiaździste nade mną". Powrócił więc czym prędzej na Nowogrodzkią. I do kraju   wróciło normalne życie. Widać to zresztą po „Uchu prezesa”. Dojrzało ono już do tego by nie pokazywać się za darmo.

Ale w internetowej „gazecie pl” pojawiła się silna konkurencja. To cotygodniowe wiadomości z kraju i ze świata dwójki spikerów Makle Poland Great Afgan. Można nie tylko boki zrywać, ale pokusić się o mądrą refleksję.

Przejdę teraz na podwórko lokalne.

Odkąd zaczął swych gości z niemieckiej rodziny Hohbergów  wozić rikszą po Parku Książańskim Prezes Fundacji Księżnej Daisy, Mateusz Mykytyszyn, życie pałacowe na zamku Książ nabrało orientalnych rumieńców. W ten oto sposób inspirujący Wałbrzych zamienił „złoty pociąg” na nie mniej intrygujący środek lokomocji. Ale to tylko na chwilę.
Wciąż trwają prace wykopaliskowe w poszukiwaniu pociągu, który daje z podziemi sygnały, że jednak istnieje i czeka na swego odkrywcę.
Zawsze mówiłem, że to wszystko co najlepsze, to właśnie pod Wałbrzychem.

Na koniec lata błękitne niebo nad Wałbrzychem zalało się rzęsistymi łzami. To chyba skutkiem tego, ze nasz „szalejący reporter” i odkrywca, Łukasz Kazek, przeniósł się ze swym filmem z Walimia do Cannes i poprosił, aby uszanować jego absencję i nie atakować go internetowymi mailami. Kiedy już przywiezie stamtąd atrakcyjną nagrodę będzie gotów ponownie przeszukiwać strychy lub piwnice poniemieckich domów, bo wiadomo, gdzie powinno się liczyć na odkrycie prawdziwych skarbów.

I to byłoby na tyle. Myślę, że udało mi się przekonać moich Czytelników, że to właśnie internet jest prawdziwą skarbnicą wiedzy o świecie i jego tajemnicach.

Fot. Zbigniew Dawidowicz




środa, 27 września 2017

Kto z nas smakował szczodraki?

 


Ilekroć zajrzę do książki „Piękno użyteczne czy piękno ginące” wydanej w 1997 roku przez Polskie Towarzystwo Ludoznawcze zadaję sobie to pytanie: czy się cieszyć, czy płakać? W książce jest mowa o ginącej sztuce ludowej, o umarłych zawodach, o tradycji staropolskiej, wiejskiej, której szczątki przetrwały jeszcze do dziś w muzeach i skansenach. Większość z nas, Polaków, nie ma o tym wszystkim najmniejszego pojęcia.

Wymienię tylko niektóre z rodzajów tej sztuki, by sobie uzmysłowić jej rozmaitość. Tak więc zacznijmy od krawiectwa strojów ludowych i tkactwa, a dalej hafciarstwo, koronkarstwo, garncarstwo, plecionkarstwo, kowalstwo, snycerstwo, zabawkarstwo, wycinankarstwo, malowanie i plastyka obrzędowa, instrumenty muzyczne.

To wszystko jest częścią kultury ludowej, która we wczesnych początkach dziejów narodu była jedyną kulturą, świadczącą o wspólnocie narodowościowej Polaków. W XX wieku kultura masowa wyparła kulturę ludową z życia rodzin chłopskich, podtrzymywali ją nieliczni twórcy, a odbiorcą  był rynek Cepelii. W XXI wieku staje się przeżytkiem skupiającym wokół siebie nielicznych hobbystów i pasjonatów. Co najgorsze zanika o niej wiedza oraz tradycyjne umiejętności i techniki wytwarzania
.
Żyjemy dziś w świecie rozwoju techniki, która zabija sztukę ludową. Kultura masowa wychowuje konsumenta, a nie twórcę i aktywnego współuczestnika. W hipermarketach mamy podaną w atrakcyjnej szacie masową tandetę. Wybieramy z tego to, co wydaje się nam niezbędne by cieszyć oko i ozdobić dom, a także stworzyć nastrój dobrego świętowania. Mamy dziś wszystko, czego dusza zapragnie, ale czy rzeczywiście ma to jakąś prawdziwą wartość ?

Dlatego też gdy poczytamy o dawnych wytworach sztuki ludowej, obrzędach i zwyczajach, gdy pooglądamy to na obrazkach, robi nam się przykro i smutno na duszy.

Podam tylko kilka przykładów, bo w książce jest ich tysiące w każdej z wymienionych powyżej dziedzin sztuki ludowej.

Zacznijmy więc od plastyki obrzędowej. Kto z nas wie, co oznacza słowo – korowaj, w Polsce centralnej zwany kołaczem? Otóż jest to duży bochen chleba ozdobiony różnymi dekoracjami z ciasta( ptaszkami, królikami, zajączkami), kwiatami, czy jagodami. Często dekorowano go rozetami, motywem słońca lub księżyca. W Białostockiem wtykano weń gałązki umoczone w cieście, co po upieczeniu dawało dodatkowy efekt. Na Kurpiach znane były specjalne deseczki do odciskania na powierzchni placka rózgi wyobrażającej drzewo życia. W upieczone ciasto wtykano zielone gałązki jarzębiny lub jemioły, owies lub liście trzcin. Do pieczenia korowaja używano mąki pszennej lub żytniej, dokładnie zmielonej, do ciasta na zakwasie dodawano mleko i jaja. Korowaj piekły kobiety zamężne, przy jego wypieku nie mogli być obecni mężczyźni. Był on pieczony ostatniego dnia przed ślubem. Kawałkami korowaja ułożonymi na przetaku częstował gości weselnych starszy drużba, po czym  składali oni dary nowożeńcom.


Na Wigilię, Nowy Rok lub Trzech Króli wykonywano szczodraki, drobne chlebki w kształcie podkowy, rogale lub podłużne bułeczki z najlepszej mąki, nadziewane kapustą, serem lub burakami cukrowymi. Otrzymywali je kolędnicy, którzy sypiąc zbożem na gospodarzy składali im życzenia pomyślności.
Oczywiście to tylko dwa drobne przykłady obfitej rozmaitości pieczywa obrzędowego na różne okoliczności, takiego jak bocianie łapy, paski z mąki razowej, barany z ciasta, nie mówiąc o zajączkach, kogutach, kukiełkach, itp.

Ogromne bogactwo rodzajów i wzorów stanowią instrumenty muzyczne. Należą do nich proste zabawki dziecięce, poczynając od fujarek, piszczałek, stroików typu klarnetowego i obojowego, gwizdki z drewna, gliny, a także terkotki lub kołatki sygnalizacyjne. Z instrumentów używanych przez dorosłych największy zasięg miały skrzypce, stosowane w całej Polsce. Obok nich dudy, a także basy o specjalnej budowie, a do tego bębenki z brzękadłami oraz talerzami. Od schyłku XIX wieku pojawiły się harmonie i akordeony. Ale największym zainteresowaniem cieszą się specyficznie wiejskie instrumenty, takie jak trąby pasterskie, albo też na Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej piszczałki ze stroikiem typu klarnetowego, zwane siesieńki. Także różnego rodzaju kozły, np. zbąszyński lub doślubny. To odmiana dud wielkopolskich o zwiększonych wymiarach. Wszystkie one były dziełami sztuki stosowanej, bogato rzeźbione i zdobione na różne sposoby.


A już do zenitu uwiodły mnie kolorowe cudeńka na ścianach domków podtarnowskiej wsi -  Zalipie. Tradycja malowania domów najprawdopodobniej sięga czasów, kiedy pojawiły się na wsiach tzw. chaty kurne. Wprowadzenie kominów uwolniło izby od dymu, a zdobienie ścian nabrało odtąd sensu. Zwyczaj malowania domów rozpowszechnił się na całym Powiślu. Malowano nie tylko ściany czy powały, ale także piece, a na zewnątrz chaty przed Zielonymi Świątkami lub Bożym Narodzeniem. Zajmowały się tym głównie młode dziewczęta i młode mężatki. W Zalipiu tradycja ta przetrwała do dziś i dalej zajmują się tym kobiety, obecnie już w starszym wieku, a jest to robota na zamówienie różnych instytucji. Jej wykonawczynie otrzymują tzw. renty twórcze. Tradycyjne motywy, to kolorowe bukiety w wazonach czy dzbankach. Kwiaty i liście są cieniowane, motywy kwiatowe nawiązują do natury. Pojawiają się motywy geometryczne i figuralne: papugi, koty, pawie. Wzorów nauczyły się artystki od matek lub innych członków rodziny. Dużą rolę  w Zalipiu odegrała szkoła pod kierunkiem Marii i Tadeusza Wnęków, gdzie funkcjonował zespół młodych twórców. Malarki z Zalipia sprzedają swe wyroby w kraju i za granicą na targach i kiermaszach, a są to malowanki na papierze, płótnie oraz innych przedmiotach.


Nie podejmuję się pisać o sztuce koronkarstwa, czy hafciarstwa, a także innych wymienionych na wstępie dziedzinach sztuki ludowej, bo nie da się tego streścić w krótkiej formule blogowej. Trudno się więc dziwić, ze na ten temat powstała książka, która zresztą jest też swego rodzaju skrótową formą zasygnalizowania trudnego do ogarnięcia obszaru bogactwa sztuki ludowej.


Myślę, że warto od czasu do czasu oderwać się od często bardzo ponurej rzeczywistości telewizyjno - internetowej i zanurzyć się w zdumiewającej swą rozmaitością i naturalnym pięknem sztuce i obyczajach naszej polskiej wsi. Zachęcam do tego gorąco!

poniedziałek, 25 września 2017

Konstytucja ważna lecz martwa




To był strzał w dziesiątkę. Uderzenie w Trybunał Konstytucyjny. Unicestwienie jego niezawisłości. Trybunał, którego najważniejszym celem jest obrona praw konstytucyjnych został ubezwłasnowolniony. Tym sposobem konstytucja stała się martwa. Martwa jest jej idea określona w preambule, a także szczegółowe zapisy. Władza może czynić co zechce, nikt nie jest w stanie jej powstrzymać.

Demontaż Trybunału Konstytucyjnego, to zarazem destrukcja całego systemu ustrojowego państwa.

Czy PiS pytał o taką zgodę suwerena, czyli naród polski?  Oczywiście, nic takiego nie miało miejsca.

W obronie Trybunału, a tym samym Konstytucji nie stanął prezydent państwa, który jeszcze niedawno składał uroczystą przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym, przyrzekając, że będzie bronił Konstytucji ze wszystkich sił.

Zgadza się na to wszystko Marszałek Sejmu, druga osoba w państwie po prezydencie, ubezwłasnowolniony tak samo jak prezydent, bo jest z tego samego obozu partyjnego, co rządzący Polską prezes PiS-u.

Wystarczy teraz uderzyć w Sąd Najwyższy ograniczając jego niezawisłość, a następnie w cały
wymiar sprawiedliwości i cel, który sobie postawił opętany manią zdobycia nieograniczonej władzy, mały człowieczek o słowiańskim imieniu Jarosław, zostanie osiągnięty. Będziemy mieli polskiego Oktawiana. Nic tylko zbudować lektykę, pobudować setki pomników i wynieść go na ołtarze.

Tak sobie myślę, co są warte wielkie historyczne akty prawne, ich wiekopomne deklaracje i postanowienia, gdy znajdzie się despotyczny uzurpator, który potrafi to albo zlekceważyć, albo też zręcznie spreparować dla własnych, egoistycznych celów. Ten cel w zasadzie jest jeden – zdobycie lub utrzymanie nieograniczonej władzy za wszelką cenę.

Żaden z dyktatorów w przeszłości Europy, czy to był Benito Mussolini, czy gen. Francisko
Franco, czy Adolf Hitler dla pozoru nie negowali wagi i znaczenia słynnej Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych z 4 lipca 1776 roku, przyjętej na Kongresie Kontynentalnym w Filadelfii. Nie przeszkodziło im to we wprowadzeniu w swoich krajach systemu autokratycznego.

Przypomnę, jak brzmiały pierwsze słowa Deklaracji :

Uważamy te prawdy za oczywiste, że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że są obdarzeni przez Stwórcę pewnymi niezbywalnymi prawami, że wśród nich jest życie, wolność i dążenie do szczęścia.

Deklaracja Niepodległościowa Stanów Zjednoczonych była impulsem dla naszego obozu patriotycznego skupionego wokół Stanisława Augusta Poniatowskiego, by 3 maja 1791 roku w czasie obrad Sejmu Wielkiego przeforsować uchwalenie Konstytucji, która w istocie nawiązywała do amerykańskiej Deklaracji i była drugim na świecie tego rodzaju aktem prawnym zmieniającym monarchię w republikę.

Do dziś odnosimy się do tej Konstytucji 3-go Maja z najwyższym szacunkiem, stała się ona przesłanką do ustanowienia w dniu 3 maja każdego roku święta państwowego.

Wiemy o tym, że ta Konstytucja nie została wprowadzona do życia, bo przeciw niej zawiązała się już wcześniej, w kwietniu tegoż samego roku konfederacja w Targowicy na kresach wschodnich, gdzie grupa magnatów uzyskując wsparcie militarne rosyjskiej carowej Katarzyny II wystąpiła zbrojnie przeciw królowi, co w konsekwencji doprowadziło do drugiego rozbioru Polski.

Fakt uchwalenia Konstytucji 3-go Maja, która mogła wzmocnić i uratować Polskę przed rozbiorami (m.in. uchwalenie 100 tysięcznej armii) przetrwał w świadomości  przez długi czas rozbiorowy, a jej idea została wskrzeszona po odzyskaniu niepodległości przez Polskę.

W okresie międzywojennym mieliśmy najpierw „małą konstytucję” z 1919 roku, a następnie konstytucję kwietniową z 1935 roku podpisaną uroczyście przez prezydenta Ignacego Mościckiego.

Do tej właśnie konstytucji nawiązaliśmy po przemianach ustrojowych w 1989 skutkiem  ruchu Solidarności. Efektem prac komisji sejmowej była  Konstytucja RP z  2 kwietnia 1997 roku, przyjęta przez naród większością głosów w ogólnokrajowym referendum.

Warto przypomnieć najważniejszy zapis tej konstytucji:


W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski

wszyscy obywatele Rzeczypospolitej,
zarówno wierzący w Boga
będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna,

jak i nie podzielający tej wiary,
a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł,

równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego Polski,

wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu  społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.

Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali,
wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka.

Czytam te słowa i czuję, że niewielka już ilość włosów na głowie staje mi dęba. Jak wiele z tego zapisu konstytucyjnego jest tylko pobożnym życzeniem. Gdzie się podziała pięknie brzmiąca idea współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej.  Czy możemy mówić o równości praw w kraju podzielonym na dwa obozy gotowe skoczyć sobie do gardła, w kraju w którym rozdział kościoła od państwa, a także zasada równości religii i tolerancji dla niewierzących jest czystą fikcją. Czy możemy liczyć na rzetelność w działaniu instytucji publicznych przejętych i uzależnionych od jednej rządzącej partii. Kto z nas słyszał o współdziałaniu władz, dialogu społecznym, o jakichkolwiek uprawnieniach obywateli i ich wspólnot ( najbardziej jaskrawy przykład – zawieszenie referendum w sprawie reformy edukacji narodowej, a także to co się dzieje z Trybunałem Konstytucyjnym i reformą wymiaru sprawiedliwości). Jaskrawe przykłady dbałości o przyrodzoną godność człowieka możemy obserwować na co dzień w czasie debat sejmowych. Najważniejszy poseł, prezes partii rządzącej pozwala sobie z trybuny sejmowej wyzywać posłów opozycji twierdząc bezpodstawnie, że są zdrajcami ojczyzny i zbrodniarzami. I co – i nic. Trudno dochodzić praw w prokuraturze i sądach i żądać zadośćuczynienia, skoro  już są  one w rękach prezesa PiS, choć nie uchwalono jeszcze wszystkich ustaw sądowych.

Boję się, że wciąż jeszcze nie wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, czym to grozi. Ani historia Polski, nasza matka, ani historia powszechna niewiele nas nauczyły. Żaden podręcznik historii, ani też najlepszy artykuł prasowy, czy audycja radiowa lub telewizyjna nie potrafią dotrzeć do świadomości, by pokazać na przykładach wziętych z historii, że każdy taki system totalitarny, jaki mamy obecnie w Polsce, kończył się fiaskiem, najczęściej tragicznie i makabrycznie, tylko że odbywało się to kosztem niewyobrażalnych zniszczeń i kosztem życia milionów ludzi.

Martwa Konstytucja jest zapowiedzią chaosu, który może nas sporo kosztować.



PIS traktuje Polskę jak własność - jeżeli ktoś wystąpi przeciwko nim nie bojąc się uzewnętrznić tego będą go niszczyć i użyją do tego wszelkich dostępnych środków wliczając finanse państwa, organy państwa itd. PiS miał walczyć z rzekomym "układem" stworzonym po odzyskaniu przez Polskę kompletnej niepodległości w 1990r (jakoby partie liberalne umówiły się i zagarnęły władzę).
 
Zamiast tego stworzył własny układ, polegający na opanowaniu wszystkich instytucji, likwidując niezależność instancji władzy - wykonawczej, sądowniczej i ustawodawczej. Działania te osłabiają Kraj. Dodatkowo PIS stosuje przy tym środki niezgodne z jakimikolwiek normami prawa. Ustanawianie czegoś na siłę, bez zgody Społeczeństwa to typowe dla władzy totalitarnej. Obyśmy nigdy więcej nie musieli tego doświadczać - czując zagrożenie dla demokracji i wolności i oby PIS był ostatnią taką partią w Polsce. Obawiam się, że Polak na pewno będzie mądry, ale po po szkodzie.








sobota, 23 września 2017

Myślenie ma przyszłość




A jednak jeszcze żyjemy, świat się nie zawalił, warto więc zająć się sprawami ziemskimi.

Już wkrótce przed nami jesienny miesiąc – październik. Kto mógł wymyślić taką ponurą nazwę dla miesiąca, który bardzo często okazuje się być jednym z najpiękniejszych miesięcy w roku?  Próbuję odgadnąć  źródłosłów słowa październik. Zaglądam  do słownika,  paździerz    zdrętwiałe części suchych łodyg lnu lub konopi odpadające z włókien przy międleniu. I to niestety stanowi  o nazwie miesiąca?
Październik bywa miesiącem kapryśnym, od czasu do czasu czaruje pięknem słonecznej pogody, co daje się odczuć zwłaszcza w otoczeniu lasów i gór, a zdarza się, że zasmuca ponurym, mglistym niebem, zasnutym czarnymi chmurami.

Z październikiem u nas w kraju wiąże się nieodłącznie określenie „złotej polskiej jesieni”. Bywa, że przesuwa się ono w czasie sięgając połowy listopada. To jest czas, kiedy w obszarach górskich doświadczamy tego, co moglibyśmy sobie  wyobrazić jako niebiańskie rozkosze raju. Świat wokół nas staje się przecudowną mozaiką kolorów. W blasku słońca lub wieczornych zórz staje się on niepojęty, olśniewający. 

Na temat tego. co dzieje się wokół nas jesienią mamy wiele egzystencjonalnych lub filozoficznych  dywagacji. I właśnie dlatego myśl o Bogu, stwórcy tego wszystkiego co nas otacza  jest absolutnie w tym czasie na miejscu. Ktoś przecież stworzył te niepojęte dziwy przyrody. Próby wytłumaczenia, że stało się to w drodze ewolucji są tak samo abstrakcyjne jak zapisy Pisma Świętego mówiące o tym, że Wielki Bóg jest twórcą świata, że zrobił to w ciągu sześciu dni, a siódmy przeznaczył na odpoczynek.

Powinniśmy traktować poważnie wytwory żydowskich mędrców, rzekomo natchnionych przez Boga, którzy spisali dzieje narodu żydowskiego w Starym Testamencie, a  przy okazji postarali się  wytłumaczyć, skąd się wziął świat  i człowiek na ziemi, komu  i czemu ma służyć. Czyta się to wszystkim jak bajki z tysiąca i jednej nocy, napotykając liczne wątpliwości. Trudno przecież pogodzić z logiką opowieść o grzechu Adama i Ewy, którzy pokusili się mimo zakazu Stwórcy zerwać jabłko z drzewa  mądrości.  Skutkiem tego zostali oni ukarani zesłaniem z niebiańskiego raju  na ziemię. Stali się pierwszymi ludźmi na tym padole płaczu, a na ich potomstwie, czyli całej ludzkości  aż do dziś ciąży grzech pierworodny, za który musimy pokutować. Nawet będąc człowiekiem dobrej wiary nie jesteśmy w stanie tego pojąć.

Wciąż nurtuje nas zasadnicze pytanie  -  po co człowiek żyje na ziemi, skoro to wszystko co doświadczymy i osiągniemy kończy się tak samo, nieodwracalnie  - śmiercią . Czy żyjemy tylko po to, by oddawać cześć Bogu, a jeśli będziemy żyli zgodnie z jego przykazaniami, to możemy sobie zasłużyć na powrót do raju? A gdzie jest ten raj, wiadomo że w niebie, chyba więc gdzieś tam w kosmosie. A kim to jest ten Bóg i po co mu to było, ten świat i wszystkie niegodziwości życia ludzkiego ? 
  
Rodzi się tych pytań tysiące i trudno znaleźć na nie logiczne odpowiedzi.  Dla wielu z nas wiara w Boga jest ratunkiem, ona pozwala ominąć wszystkie wieloznaczności Pisma Świętego, bo przecież wiara nie potrzebuje żadnych logicznych uzasadnień. Po prostu, to czego nie potrafimy zrozumieć przyjmujemy na wiarę.

Przypominam sobie anegdotę z książki młodopolskiego pisarza Tadeusza  Boya Żeleńskiego „Obiad literacki. Proust”:  spotkali się nad jeziorem dwaj wędkarze, wierzący i ateista. Ten pierwszy zarzucił wędkę i po chwili wyciągnął ją, ale zamiast ryby na haczyku wisiała kartka z napisem: Nie istnieję. Bóg. A na to ateista mówi: A widzisz ! Zapamiętał się ateista w przeświadczeniu, że znalazł argument namacalny dla swoich przekonań. Ale przecież kartkę podpisał Bóg.  Kiedy niedowiarstwo staje się wiarą, głupsze jest od religii.

W dalszej części dyskusji  przy literackim, stole z udziałem kilku wybitnych paryskich pisarzy i myślicieli, jeden z braci Goncourt oświadcza: Największa siła religii chrześcijańskiej tkwi w tym, że ona jest religią smutków, nieszczęść, zgryzot, chorób, wszystkiego, co utrapia duszę, serce, ciało… Zwraca się do tych, co cierpią. Przyrzeka pociechę tym , co jej potrzebują, nadzieję tym, co są zrozpaczeni. Religie starożytne to były religie radości człowieka, uczty życia. To jest różnica taka, jak między wieńcem z róż, a chustką do nosa.  Dlaczego więc najbardziej religijne są kobiety. A dlatego, że religia jest u kobiety częścią płci.

Religia dowartościowuje kobiety, jest dla nich miejscem spełniania się ukrytych, mistycznych ciągot.

 Nie znam nic piękniejszego, mówi Saint Victor, niż wielkie święto w Katedrze Św. Piotra w Rzymie : kardynałowie czytający swe brewiarze, rozwaleni w fotelach. Tak, religia katolicka to w gruncie rzeczy bajeczna mitologia. Spektakl teatralny najwyższej wody. Aktorzy – doświadczeni mistrzowie sceny. W świetle jupiterów stanowią doskonałe uosobienie mądrości i pokory. A do tego poprzebierani ministranci, kadzidła, muzyka organowa, śpiew  i modlitwy. Nikt nie roztrząsa kim są w rzeczy samej kardynałowie. Dla nich dogmaty wiary, to jak reguły w wiście, trzeba im się poddać, ale nie przywiązują do nich wagi. Dogmaty są dla wiernych, a rolą kardynałów jest umieć przekonać wiernych do ich przestrzegania.

Zapędziłem się trochę w tym październikowym rozmyślaniu. Ktoś może się zadziwić dlaczego akurat teraz. Za miesiąc będzie lepsza okazja - 1 listopada. Prawie wszyscy będziemy obchodzić uroczyście radosny Dzień Wszystkich Świętych -  na cmentarzu. Niestety, taką mamy tradycję. Trudno pojąć dlaczego na cmentarzu już pierwszego listopada, a nie drugiego w Dzień Zmarłych, ale nie jest to najważniejsze. Idziemy tam z zupełnie innych powodów. I przy tej okazji skupiamy się mimo woli nad sensem (lub bezsensem) życia ludzkiego.

Nasuwające się skojarzenie nazwy października od paździerzy, czyli jak wspomniałem na wstępie od „zdrętwiałych części suchych łodyg, odpadających przy międleniu” ma w sobie znaczenie symboliczne. Przypomina, że wszystko co może nam się wydawać najważniejsze i najwartościowsze ulegnie z czasem zmiędleniu. Nie przywiązujmy więc uwagi tylko do rzeczy materialnych, zapominając o duchowych. Uwierzmy, że śmierć nie jest końcem wszystkiego. Jak dobrze jest pomyśleć, że dusza jest nieśmiertelna i gdzieś tam daleko spotkamy się wszyscy w kosmosie.

I tym optymistycznym akcentem zakończę tę przed październikową dywagację, jak się okazało dającą dużo do myślenia. Warto od czasu do czasu pomyśleć, bo przecież myślenie ma kolosalną przyszłość !

Fot. Zbigniew Dawidowicz

piątek, 22 września 2017

Koniec świata bliski



Przeczytałem na stronie internetowej wiadomość, która zamroziła mnie do szpiku kości. To nie żarty. Trzeba by się jak najszybciej pakować, tylko gdzie można uciec. Ani na księżyc, ani na Marsa. Wciąż jeszcze nie wiadomo, czy tam jest możliwe życie, a poza tym ruch rakietowy w tamtą stronę jest słabo rozwinięty.
Powodowany uczuciami humanitarnymi mogę zrobić tylko jedno, powiadomić o tym moich wiernych Czytelników. Lepiej być  przygotowanym na wszystko.

Proponuję ten czas, który nam jeszcze pozostał wykorzystać maksymalnie. Koniecznie pożegnać się ze wszystkimi najbliższymi. Zjeść dobrą kolację. Usiąść i na wszelki wypadek napisać testament, aby mieć czyste sumienie. Wieczorem zapalić świeczki obok łóżka, ubrać się w porządne ciuchy, niczym nie krępujące swobodę ruchów, uzbroić się w cierpliwość i czekać. Jeśli ktoś ma lunetę, to warto obserwować ruchy meteorów. Jeśli tylko dostrzeżemy w kosmosie asteroidę Florence, to znak że Apokalipsa jest nieunikniona. Nie pozostaje nam już nic innego, tylko modlić się i płakać.

Stare proroctwa wiele mówią o różnego rodzaju kataklizmach i innych nieszczęściach, jakie spotkają ludzkość przed końcem świata.

Zwracając się do swoich uczniów, Jezus mówił, że przed końcem świata "wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów, z powodu mego imienia" (Mat. 24:9).


Z raportu przedstawionego przez grupę Open Doors USA wynika, że liczba zdarzeń uznawanych za prześladowania chrześcijan alarmująco wzrasta. W 2016 roku 90 tys. chrześcijan zostało zabitych z powodu wiary, a 600 mln nie mogło praktykować swojej wiary na skutek zastraszania, wymuszonej konwersji, uszkodzenia ciała lub nawet utraty życia. 

W ostatnim czasie mieszkańcy Karaibów i Florydy musieli zmierzyć się z niezwykle niszczycielską mocą huraganu Irma. Po nim spustoszenie sieje z kolei huragan Maria. Potężne trzęsienia ziemi nawiedziły w ostatnich dniach także Meksyk.

Z doniesień wojskowego wywiadu wynika, że Kim Dzong Un posiada już zminiaturyzowaną głowicę nuklearną. Jednocześnie Pjongjang nie łagodzi swojej konfrontacyjnej postawy względem USA. Ale to nie wojna nukrealna stanie się przyczyną końca swiata.

Zgodnie ze słowami Apokalipsy św. Jana przed końcem świata ma się ukazać "Niewiasta przyobleczona w Słońce, z Księżycem pod stopami, w koronie z dwunastu gwiazd". Ma się pojawić także Smok będący ucieleśnieniem szatana i niemniej złowieszcza Bestia. Wielki znak Kobiety opisany w Księdze Objawienia powstaje i trwa tylko przez kilka godzin. Zgodnie z wygenerowanymi komputerowo modelami astronomicznymi ten symbol nie pojawił się nigdy przedtem w historii ludzkości - wyjaśnia autor nazywający się "biblijnym numerologiem". Pojawi się tylko raz 23 września 2017 roku.

Numerolog nie określa  wyraźnie wyglądu tej kobiety, ale ma to być niewiasta klęcząca, rozmodlona, ubrana dostatnio ale z umiarem, z oczu ma jej patrzeć dobrze, a obok Słońca nad jej głową przyobleczoną w koronę z dwunastoma gwiazdami i Księżyca u stóp, w ręku jej ma się znajdować artystyczne szydło. W tle objawionego obrazka można będzie ujrzeć postać jasnogłowego człowieczka przyobleczonego w biało-czerwoną nieprzemakalną pelerynę sięgającą do ziemi i jeszcze jego duchowego opiekuna w szacie zakonnej z włosami rudymi jak rydz.

Gdy to się stanie, Ziemia znajdzie się bezpośrednio przed momentem złamania Szóstej Pieczęci. W zderzeniu z ziemią potężna asteroida Florence, której średnica wynosi ponad 4 km. wywoła niewyobrażalny kataklizm.

Ułożenie gwiazd przewidziane w Księdze Objawienia wskazuje na to, że koniec świata nastąpi 23 września 2017 roku.
  
To właśnie z tego powodu miało miejsce w Belwederze dzisiejsze spotkanie męzów stanu - prezesa i prezydenta. Można się domyślić, że obaj schronią się w najmocniej strzeżonym miejscu w tym kraju przy Ul. Nowogrodzkiej (dokladny adres zastrzeżony z wiadomych względów).

Na wszelki wypadek żegnam się z moimi wiernymi Czytelnikami nie tracąc już czasu na rozleglejsze epitafium. Oczywiście życzę dobrego zdrowia! Sto lat! Trzymajcie się! Nie upadajcie na duchu. W razie czego głowa do góry. Chciałoby się żyć, nie umierać, ale nizbadane są wyroki niebios!
Przecież spotkamy się na tamtym świecie! Ari vederci !