Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 31 października 2015

Kraj lat dziecięcych



Jeżeli kiedykolwiek pojawiają się w mojej głowie wątpliwości, czy sentymentalny związek człowieka ze stronami rodzinnymi to uczucie bardzo powszechne, bliskie zdecydowanej większości zwykłych zjadaczy chleba, a nie tylko garstce wysublimowanych romantyków, to odpowiedź na te rozterki znajduję w komentarzach Czytelników moich książek. Nie sądzę, aby wszyscy jak jeden mąż byli spadkobiercami nostalgicznej nuty tęsknoty za ojczyzną znanej z Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, bądź też „Hymnu o zachodzie słońca” Juliusza Słowackiego. Nie wszyscy też mieli okazję trafić w latach dziecięcych i młodości na rodziców, bądź nauczycieli przejętych do szpiku kości przesłaniem z „Roty” Marii Konopnickiej  -   „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród” , albo też słynnej pieśni religijnej „Boże coś Polskę przez tak liczne wieki ochraniał tarczą potęgi i chwały…” Zarówno ten duży, do ojczyzny jak i ten mały patriotyzm, do stron rodzinnych, są cechą immanentną naszej tożsamości, wyniesioną „z mlekiem matki”, są częścią naszej osobowości i to dotyczy większości z nas.

Powyższa konstatacja nasunęła mi się w trakcie czytania niezwykłej książki. Jest nią „Pamiętnik” Pawła Jasienicy, który na naszym rynku wydawniczym pojawił się dopiero w 2007 roku. „Pamiętnik” jest ostatnia książką pisaną tuż przed nagłym zgonem pisarza w 1970 roku. Miał on wtedy 61 lat i wcale się nie spodziewał tak wczesnej śmierci.

Co było powodem, że w poniedziałek 5 stycznia 1970 roku zasiadł  Jasienica do pisania dwudziestej piątej swojej książki. Odpowiada na to pytanie sam jej autor: „Cóż bardziej normalnego u literata, który od najwcześniejszego dzieciństwa przejawiał nałogowe zainteresowanie historią, w jej zakresie odbył studia uniwersyteckie, poświęcił jej większość swoich książek i był świadkiem interesujących zjawisk dziejowych? W pewnych okolicznościach postępowanie logiczne może się okazać karygodną lekkomyślnością. Nie wiem, nikt nie może mi zaręczyć, jaki będzie los tych pokrytych pismem kartek, czemu i komu one posłużą. Mój dom wcale nie jest moją twierdzą. Nie jestem panem szuflady swego biurka”.

Te smutne spostrzeżenia stają się zrozumiałe, jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że w Polsce Ludowej do samego końca swego życia Paweł Jasienica nie zaznał spokoju, a funkcjonariusze SB mogli w każdym momencie przetrząsnąć jego dom i wydobyć z szuflad niezwykle groźną dla fundamentów ideologicznych PRL-u, utrwaloną na piśmie przez wybitnego historyka i świadka wydarzeń prawdę o iluzoryczności demokracji i wolności w tym zbudowanym rękami stalinowskich komisarzy państwie.
Jakoż książka okazuje się dziełem niezwykłym, wprawdzie nieukończonym, bo na jej ukończenie nie starczyło ośmiu miesięcy pracy przerywanych rozwijającą się chorobą, ale jest ona najlepszym epitafium, testamentem życia wypełnionego bezinteresowną służbą dla wolnej ojczyzny – Polski, ale także dla ziemi rodzinnej, podobnie jak u Mickiewicza, tam na Litwie, w jej sercu – pięknym, niepowtarzalnym mieście nad Wilią – Wilnie.

Z Wilnem związane są lata młodości i startu w dojrzałe życie młodego publicysty, radiowca, Lecha Beynara, który potem w PRL-u wydawał swoje książki pod nazwiskiem Paweł Jasienica. Czytając „Pamiętnik” zadawałem sobie pytanie, czy Litwini znają kogoś, kto potrafiłby tak pięknie, z taka nutą nostalgii i przywiązania pisać o mieście swych lat młodości. Paweł Jasienica całą swą twórczością historyczno-literacką starał się pokazać trwałe więzi łączące dwa sąsiadujące ze sobą narody, polski i litewski. Wyrosły one na trwałym gruncie użyźnionym rękami bliskiej obu narodom, niezwykle ważnej w historii Polski i Litwy, sławnej na świecie – dynastii Jagiellonów.
W swoim „Pamiętniku” przytacza Paweł Jasienica bardzo interesujący szczegół, potwierdzający ogromne uznanie, jakim cieszą się na świecie Jagiellonowie:
„Trudno mi zrozumieć, dlaczego pewien paryski zabytek mało jest u nas znany i podobizn jego nie warto nawet szukać w nadwiślańskich, czy nadniemeńskich wydawnictwach. Myślę o nagrobku Jana Kazimierza w kościele St Germain-des-Pres. Waza, rodowe, szwedzkie miano króla zostało wyryte takimi samymi literami jak cały tekst napisu, za to litewsko-polskie nazwisko Jagiellonów, jego od dawna wymarłych przodków po kądzieli  -  o połowę większymi. Tak zupełnie, jakby ono właśnie, stanowiło jedyny nieboszczyka tytuł do sławy”.

„Pamiętnik” Pawła Jasienicy obfituje w podobne „sensacje”. Jest to książka fenomenalna jeśli chodzi o niezwykłą pamięć i nagromadzenie szczegółów z własnego życia, zwłaszcza, że sam autor pisze, iż nie zachowały się żadne zapiski lub notatki czynione w latach młodości. Musiał je spalić, by nigdy  nie wpadły w łapy funkcjonariuszy stalinowskiej NKWD.

Książkę poprzedza znakomity esej przyjaciela pisarza, profesora Władysława Bartoszewskiego. To prawdziwa „sztuka dla sztuki”. Dawno nie czytałem tak wspaniałego wstępu. Nie jestem znawcą literatury, ani „broń Boże” krytykiem literackim. Może dlatego właśnie moja zachęta do przeczytania  „Pamiętników” Pawła Jasienicy będzie tym bardziej autentyczna. Przyznam się tylko, są w niej momenty, które czytałem ze łzami w oczach, może dlatego że też czuję się „spokrewniony” z historią. Podobne reakcje towarzyszyły mi, gdy czytałem „Rzeczpospolitą Obojga Narodów”. Nie wiem dlaczego tak mi żal, że nie znam Wilna (byłem w nim jeden jedyny raz bardzo krótko, by odwiedzić słynny obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, zobaczyć gmach Uniwersytetu, w którym spędził swą młodość Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki, teraz dowiedziałem się że także Paweł Jasienica, zaniosłem też kwiatek na Rossę, cmentarz z prochami matki i sercem Jozefa Piłsudskiego ). Teraz to miasto stało mi się szczególnie bliskie po przeczytaniu „Pamiętników”, tak samo jak bliska stała mi się wspólna historia Polski i Litwy po lekturze książek historycznych Jasienicy  i nie potrafię zrozumieć litewskich nacjonalistów, którzy burzą wbrew wszelkiej logice tę więź, która splata dzieje obu narodów i państw. A przecież nie da się jej wymazać z historii, tak samo jak nie dało się zatrzeć prawdy o zbrodni katyńskiej . Paweł Jasienica całym swym życiem i twórczością potwierdza, że ta przyjaźń przynosiła zawsze pożytki dla obu narodów.

piątek, 30 października 2015

Za cztery lata - Kanada


też myśli co ją czeka ?


Skoro nie da się wyjaśnić nawet przez największych uczonych po co człowiek żyje na tym świecie, to rzeczywiście wskazanym jest pokusić się przynajmniej o odnalezienie dla siebie sensownej drogi życiowej.
Okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Cóż z tego, że potrafimy odnaleźć w swoim życiu cele, które zamierzamy wcześniej czy później osiągnąć, n.p. ukończenie studiów, zdobycie zawodu, założenie rodziny, zbudowanie domu, dorobienie się majątku. Rzecz w tym, że życie ludzkie determinuje w znacznej mierze przypadkowość zdarzeń i sytuacji. Nie zdajemy sobie z tego sprawy na co dzień, jak kolosalną rolę w naszym bytowaniu ziemskim odgrywa element przypadkowości. Przypadek decyduje o życiu nie tylko jednostek, ale całych społeczeństw.
Mógłbym wynajdować i mnożyć przykłady z historii, ale także z biografii wielu znanych osobistości, w których jak na dłoni wyłania się rola przypadku w losach ludzkich. Z przypadkowością stykamy się również jakże często w życiu politycznym.

Refleksja o przypadkowości nasunęła mi się w kontekście tego, co się stało w naszej rzekomo demokratycznej Polsce. Ktoś wymyślił taką demokrację, w której głosowanie na partie decyduje o tym, kto będzie w nim rządził. Ktoś wymyślił  progi wyborcze. Gdyby nie to, w parlamencie znalazłyby miejsce i Zjednoczona Lewica, i ugrupowanie Korwina-Mikkego, ale wówczas PiS nie uzyskałby większości i musiał szukać koalicjanta. Ubarwiłoby to znacznie życie polityczne, a na pewno uczyniło je bardziej skomplikowanym. Przypadek sprawił, że tak się nie stało. Będziemy mieli rząd jednej partii i przynajmniej nie trzeba będzie gdzie indziej szukać winnego. A że szukać będziemy to oczywiste, bo zwycięzca wyborów naobiecywał w czasie jednej (prezydenckiej) i drugiej (parlamentarnej) kampanii tak niesamowicie wiele, że spełnienie nawet połowy z tych obiecanek graniczy z cudem albo rozłożeniem budżetu państwa na łopatki. 

Przypomnę, państwo nie ma żadnych innych pieniędzy jak te płynące z podatków. Żeby komuś  dać więcej z budżetu państwa niż dotąd to znaczy, że komuś innemu trzeba zabrać. Jest jeszcze drugie wyjście – pożyczyć, ale to robimy już od lat, a wysokość kredytu wciąż rośnie.

Idąc za skrzętnym zestawieniem tych obiecanek cacanek, które unaocznił jeden z internautów na facebooku, dopiero teraz po wyborach możemy sobie pluć w gębę – myślę tutaj o tych wszystkich, którzy dali się omamić polityczną propagandą wyborczą i uwierzyli, że PiS im nieba uchyli i z bicza wiatr ukręci, albo jak to miało miejsce w Kanie Galilejskiej wodę w wino przemieni.

Oto najkrótszy indeks obiecanek wyborczych pod tytułem „co nam PiS da”:

-  każdemu dziecku po 500 zł. na miesiąc,
- anuluje wiek emerytalny 67 lat i przywróci 65
- zlikwiduje VAT 8% na ubranka dla dzieci,
- obniży VAT do 22%,
- da pracę młodym i mieszkania socjalne na start,
- podwoi pensje pielęgniarkom i całej służbie zdrowia,
- podniesie najniższą krajową pensje do poziomu europejskiego,
- podwoi nakłady na polską naukę,
- zwiększy trzykrotnie kwoty wolne od podatku,
- podniesie renty i zwiększy emerytury,
-  zatrudni lekarza i dentystę w każdej szkole,
- przedszkola będą za friko,
- obniży CIT z 19 do 15% dla przedsiębiorców zatrudniających minimum 3 osoby
- wycofa Polskę z paktu klimatycznego,
- stworzy system obrony terytorialnej kraju,
- zlikwiduje NFZ a pieniądze przekaże wojewodom,
- zapewni wzrost lekarzy i pielęgniarek,
- ochroni lasy państwowe zapisem w konstytucji,
- będzie bronić złotówki przed euro,
- będzie bronić polskiej ziemi przed wykupem przez cudzoziemców,
- będzie aktywnie działać  na rzecz odbudowy polskiego nowoczesnego przemysłu,
- wyrówna dopłaty bezpośrednie dla rolników, zwiększy też rekompensaty związane z      embargiem rosyjskim,
- utworzy nowe województwa,
- dokona zmian dotyczących ustaw śmieciowych,
- zlikwiduje gimnazja, przywróci 8-klasową szkołę podstawową i 4-letnie licea,
- zlikwiduje bankowy tytuł egzekucyjny,
- opodatkuje hipermarkety i banki
- zrepolonizuje  banki,
- przewalutuje  frankowiczów,
- zapewni  bezpieczeństwo energetyczne,
- nie dopuści do zamknięcia ani jednej kopalni i nie zwolni ani jednego górnika,
-  reaktywuje stocznię w Szczecinie,
- uruchomi 1 bilion 400 miliardów zł. na inwestycje łącznie z funduszami europejskimi,
  
Oczywiście, to jeszcze nie wszystko, baczni obserwatorzy sceny politycznej mogą dołożyć do tego indeksu jeszcze sporo innych obiecanek w sferze polityki zagranicznej, moralności i religii, a także zmian w konstytucji.  Jednym słowem – czeka nas w Polsce prawdziwa lawina dobrodziejstw spadających na każdego Polaka jak manna z nieba, a w konsekwencji, spełnienie marzeń – aby Polska, aby Polska, aby Polska była  Kanadą (Japonią i Irlandią już była). Jednym słowem - cieszmy się z sukcesu PiS-u ! Sursum corda ! Po czterech latach będziemy żyli w kraju prawdziwego dobrobytu !
 

czwartek, 29 października 2015

O książce "Głuszyca - miastem włókniarzy"


komin kotlowni "Piasta" - to tyle co pozostalo po dawnej fabryce bawelnianej



Jest już do nabycia moja najnowsza książka – „Głuszyca – miasto włókniarzy”. Można ją kupić za jedyne 20 złotych w księgarni na ulicy Grunwaldzkiej (na przeciw poczty), albo też w miejskiej bibliotece. Rozprowadzeniem książki zajmuje się jej wydawca – Stowarzyszenie Przyjaciół Głuszycy, a dochody uzyskane ze sprzedaży posłużą na kolejne przedsięwzięcia służące promocji naszego miasta.

Zainteresowanym Czytelnikom gazety chcę pokrótce opowiedzieć o książce, by wiedzieli czego mogą się po niej spodziewać.

Jest to książka, z której możemy poznać najważniejsze wydarzenia z przeszłości tej osady, od czasów piastowskich do czasów współczesnych. Przeczytamy więc o jej słowiańskich korzeniach, trudnych początkach osadnictwa i ciążącym nad tym miejscem fatum, które przez kolejne stulecia przynosiło ze sobą wciąż nowe klęski żywiołowe, zniszczenia i pożogi wojenne, wyludnienia, by jednak z upływem czasu odradzać się od nowa jak feniks z popiołów i wreszcie w drugiej połowie XIX wieku przeżyć swój renesans gospodarczy, stając się jednym z liczących się ośrodków przemysłu włókienniczego w dużej Rzeszy Niemieckiej.

Dowiemy się też sporo o Głuszycy w ponurych czasach II wojny światowej i o zadziwiającej reinkarnacji przemysłowej po wojnie, która uczyniła z Głuszycy liczący się  na Dolnym Śląsku, a nawet w całym kraju ośrodek włókiennictwa bawełnianego i wełnianego. W tych rozdziałach książki znajdzie Czytelnik nieznane dotąd i nigdzie nie publikowane informacje o konstytuowaniu się w Głuszycy władzy ludowej w pierwszych latach powojennych, jej pierwszych przedstawicielach, problemach i sukcesach oraz pierwszych próbach uzyskania statusu miasta. Nastąpiło to dopiero w roku 1962, bowiem był to taki moment, kiedy Głuszyca stała się znaczącym w kraju ośrodkiem przemysłu lekkiego, a liczba jej mieszkańców przekroczyła 7 tysięcy, a z okolicznymi wsiami ponad 10 tysięcy.

O tej potędze przemysłowej Głuszycy znajdziemy w książce osobny rozdział. Może on zaskoczyć zupełnie młodych Czytelników, którzy dowiedzą się, że w latach siedemdziesiątych w przemyśle głuszyckim zatrudnionych było 5015 osób, w tym 3099 kobiet, czyli mniej więcej dziesięć razy więcej niż obecnie.
Ogromnie interesującą częścią książki są zamieszczone w niej trzy kroniki zakładowe:  Głuszyckiej Przędzalni Czesankowej, „Indriany”, Technikum i Zasadniczej Szkoły Włókienniczej Przyzakładowej w Głuszycy, bowiem są w nich zasygnalizowane ważne wydarzenia i nazwiska osób, które odegrały doniosłą rolę w ich historii. Szkoda, że nie udało się odnaleźć dużej kroniki największej fabryki  ZPB „Piast” napisanej przez mnie z początkiem lat 70-tych, która zaginęła gdzieś w Zespole Szkół w Głuszycy. Kroniki są lustrzanym odbiciem tego co stanowiło jeszcze nie tak dawno treść życia Głuszycy, miasta włókienniczego, o którym już dzisiaj niestety, możemy mówić w czasie przeszłym.

Aby jednak nie popaść w kompleksy warto na koniec przeczytać rozdziały o Głuszycy współczesnej, o tym czym Głuszyca może dzisiaj zadziwić i jakie rozpościerają się przed nią perspektywy. Miasto mimo tak dotkliwej rany jeszcze nie umarło. Dźwiga się z letargu i z coraz to większą determinacją walczy o swoje miejsce w rozwoju gospodarczym i  turystyczno – rekreacyjno – sportowym. Świadczy o tym ożywiony ruch inwestycyjny w budownictwie mieszkaniowym, w agroturystyce, w kolarstwie górskim, nie mówiąc o atrakcyjności „miasta podziemnego Osówka”, nie tylko w kraju, ale już na całym świecie.

Sprawom tym poświęciłem sporo miejsca w moich wcześniejszych książkach, w I-ej i II-ej części „Głuszyckich kontemplacji”.

W książce „Głuszyca – miasto włókniarzy” na szczególną uwagę zasługują jej ilustracje: „Głuszyca na dawnej pocztówce i fotografii”, ze zbiorów Grzegorza Czepila oraz „Głuszyca we współczesnej fotografii”, Roberta Janusza, Wiesława Jaranowskiego, Pawła Fesyka, Marzeny Michalik. Pozostaną one na długo w naszej pamięci, bo pokazuję miasto i jego otoczenie  jakiego na co dzień nie znamy. Warto do nich powracać przy każdej okazji, by dostrzec uroki Głuszycy dawnej i  powaby miasta obecnie, które bardzo często umykają naszej uwadze.
Pozostaje mi tylko zaprosić Państwa do wzbogacenia swej biblioteczki w cenną książkę o niebanalnym miasteczku – Głuszycy.
                                                                                                                   

środa, 28 października 2015

Głuszyca coraz piękniejsza




to tylko kawałek miasta


Być może zaskoczę moich Czytelników tym stwierdzeniem – Głuszyca coraz piękniejsza. Zapytacie, co się stało, że tak wypiękniała, gdzie to widać ? Odpowiadam – na fotografiach.
Mamy prawdziwy run fotograficzny, a jego odbiciem jest to, co możemy zobaczyć na portalu społecznościowym – facebooku. Co rusz pojawiają się tam nowe obrazki z miasta i jego okolic, które powodują to, że nasze zainteresowanie przyrodą i krajobrazami wokół  staje się żywsze.
Oczywiście, jest to skutkiem rozwoju techniki, która fotografowanie uczyniła łatwym i przyjemnym, a zarazem pozwala publikować bez ograniczeń na facebooku, by w ten sposób dzielić się z innymi efektami swojej twórczości.
Powtórzę więc to, co napisałem we wstępie. Głuszyca wypiękniała. Nigdy dotąd nie dostrzegaliśmy tak jak obecnie uroków jej położenia górskiego, a także architektury miasta wtopionego w przyrodę lasów i gór.

Głuszycę uczynił piękną Robert Janusz, pokazując swe prace w moich książkach I i II części „Głuszyckich kontemplacji”, a także w blogu „tu jest mój dom” i corocznie wydawanych przepięknych kalendarzach. Zrobiła to samo Viola Torbacka, wywodząca się z tego samego co Robert kręgu Koła Foto przy miejskim CK MBP w Głuszycy.

Na facebooku od dłuższego czaruje nas artystycznymi fotkami Wiesław Jaranowski. Wiele z nich, to nie są zwykle fotografie, ale prawdziwe dzieła sztuki. Idzie mu sukurs Paweł Fesyk, pokazując Głuszycę z własnego punktu widzenia.

Sztuką dla sztuki jest rowerzysta- fotoamator Andrzej Kieda. zasypujący nas od dłuższego czasu jak ze złotodajnego rękawa coraz to piękniejszymi fotkami z Głuszycy i rozległego obszaru ziemi wałbrzyskiej.

Z daleka, spoza Głuszycy, obdarza nas ślicznymi fotkami swego niegdyś rodzinnego miasta, Henryka Śnieżka Michalak Kolber.

Oczywiście, to nie jest kompletny indeks fotoamatorów, którzy czarują nas pięknymi fotografiami Głuszycy, jest ich znacznie, znacznie więcej.

bliżej centrum


W mojej niedawno wydanej książce „Głuszyca – miasto włókniarzy” są dwa zestawy fotografii: „Głuszyca na dawnej pocztówce i fotografii” ze zbiorów Grzegorza Czepila oraz „Głuszyca współczesna”  z fotografiami Roberta Janusza, Wiesława Jaranowskiego, Pawła Fesyka oraz mojej córki, Marzeny. Im częściej zaglądam do tej książki, tym bardziej dostrzegam, że obydwa zestawy fotograficzne mówią znacznie więcej i wymowniej o historii i współczesności naszego miasteczka, niż słowo pisane.

Już przy okazji uroczystej promocji książki o Głuszycy pojawił się zamysł, by w dalszej kolejności zdobyć się wreszcie na wydanie dużego albumu. Takie albumy mają inne miasta, często bardzo okazałe. To najlepszy sposób promocji, ale także powód do dumy dla mieszkańców, bo przecież wszyscy lubimy się czymś pochwalić wobec innych, pokazać że nie jesteśmy gorsi.

Taki album – „Głuszyca – moja Itaka” był przygotowany do druku za czasów burmistrzowania Wojciecha Duraka, pokazywany na specjalnych wieczorach promocyjnych na ekranie i jest do dziś w komputerze ówczesnego drukarza, Leopolda Krysińskiego. Niestety, na tym się skończyło. Nie było sposobu ( a także determinacji), by zdobyć pieniądze na druk albumu. Od tamtej chwili czas poszedł do przodu. Dziś mamy znacznie większy zasób fotografii, które z albumu mogłyby uczynić prawdziwe arcydzieło. Burmistrz Roman Głód z własnej inicjatywy zapowiedział, że będzie to dla niego kolejne zadanie.

Bardzo się cieszę, że znajduję w moich blogowych zachwytach nad Głuszycą wielu sojuszników, ich pozytywne komentarze, rozwinięcia i uzupełnienia, sprzyjają lepszemu poznaniu otaczającej nas przyrody i krajobrazów, służą poprawie nastroju i optymistycznemu podejściu do życia.

O tym, że jest się czym zachwycić i że wcale nie muszą to być miejsca widokowe w górach, ale wystarczą nasze polany leśne, pola i łąki pod lasami, świadczy moje niezapomniane przeżycie, z którym chcę się podzielić z moimi Czytelnikami. Pamiętam, że było to na wiosnę 1996 roku, kiedy oddawaliśmy do użytku zagospodarowaną turystycznie część głuszyckich podziemi pod Osówką. Ponieważ zadanie to było realizowane w części ze środków unijnych przyjechał do nas na inspekcję brukselski urzędnik, Anglik, w towarzystwie tłumaczki z naszego świdnickiego WOPR-u. Kiedy podjeżdżaliśmy pod Osówkę duże połacie przydrożnych łąk pod lasami pokryte były dywanami polnych  różnokolorowych kwiatów. Normalnie nie zwrócilibyśmy na to uwagi. Tymczasem baczny obserwator z Londynu dostrzegł rzeczywiście niezwykłe piękno tego miejsca i począł dokładnie wypytywać o nazwy i  szczegóły uprawy tych kwiatów, kto się tym zajmuje, gdzie można nabyć nasiona. Nasza tłumaczka nie wiedziała co ma powiedzieć. Aby zrobić dobre wrażenie poprosiłem tłumaczkę by przekazała Anglikowi, że jest to zastrzeżona tajemnica naszych ogrodników, a nasiona można nabyć w każdym sklepie ogrodniczym. Faktem jest, że kwitnąca łąka robiła rzeczywiście duże wrażenie i trudno uwierzyć, że była samoistnym tworem przyrody bez jakiegokolwiek udziału człowieka. Po wizycie Anglik powiedział, że Osówka wywarła na nim duże wrażenie, ale największe  -  nasze kobierce kwiatowe.

A że jest się czym zachwycić, świadczyć mogą kolejne, świeże jak bułeczki wprost z piekarnika, tegoroczne fotki z naszych łąk i pól sypiące się jak z rękawa obfitości na gościnnej stronie facebooku, do oglądania ktorej gorąco zachęcam !

poniedziałek, 26 października 2015

Dekalog współczesnego polityka




Swego czasu sformułowałem wierszem współczesny świecki dekalog polityka. Byłem przekonany, że zastosowanie się bezwzględne tym przykazaniom gwarantuje sukces wyborczy. Czy miałem rację?  Oceńcie sami. Właśnie jesteśmy po wyborach. Sursum corda !


Dziejową rolę by odegrać dzisiaj
trzeba:
po pierwsze  -  powołać rzecznika,
po drugie  -  gremium doradców – lektorów,
by z profesją ośmieszać interlokutorów.

Duch pluralizmu ponieważ jest w cenie
trzeba:
po trzecie  -  utworzyć partię lub stowarzyszenie,
po czwarte  -  program, nie można inaczej,
najlepiej w obronie świata pracy.

Kiedy już mamy program masowy, to zakładamy organ prasowy,

po piąte  -  by niczego nie narzucać z góry
formujemy poziome struktury.

Jeżeli mamy formację gotową,
po szóste  -  zwołujemy konferencję prasową
(tu pamiętajmy, to zrobi wrażenie,
wywiad z Olejnik w TVN-ie,
totalną krytykę prowadzimy rządu,
który nie sprostał konstruktywnym prądom),

po siódme  -  wywiady w TV, dla radia i prasy,

po ósme  -  wsparcie protestów robotniczej klasy.

Tam na czele pochodów idziemy z hasłami,
wołamy głośno: Polsko! Obudź się, chodź z nami!

po dziewiąte  -  niech z oczu nam nigdy nie znika
zdobycie łask hierarchów i Ojca Rydzyka,

po dziesiąte  -  banery,  tabloidy, spoty
co rusz jakaś sensacja, w mediach „siódme poty”.

Niczym wilcza watacha wygłodniałej sfory,
Ruszamy z impetem   -  na wybory !