Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 16 września 2011

Tragedia walimska


 Gdy deliberowałem nad tytułem dzisiejszego walimskiego postu przyszła mi na myśl głośna powieść amerykańska z I połowy XX wieku, która wywarła na mnie w czasach młodości ogromne wrażenie. Chodzi o książkę Theodora Dreisera, „Tragedia amerykańska”. Zapamiętałem z niej koszmarne obrazy bankructw wielkich fortun potentatów przemysłowych na skutek zawirowań na nowojorskiej giełdzie. To przerażające zjawisko powracające jak przypływy morskie jest nieodłączną, immanentną cechą świata kapitalistycznego.
Okazuje się, że niezbyt fortunne skojarzenie wielkiego świata amerykańskiego biznesu z mikro wydarzeniem, które miało miejsce w latach 90-tych XX wieku w niewielkim Walimiu jest tylko na pozór niedorzeczne. A już bezdyskusyjną może się okazać transpozycja tytułu książki do tej opowieści. W miejsce „Tragedia amerykańska” - „Tragedia walimska”. Sądzę, że wielu słuchaczy domyśla się o co chodzi, a ci którzy nie znają Walimia wystarczy by tu przejechali. Oczom ich ukaże się monstrualny obraz ruin olbrzymiej budowli, z której pozostały resztki murów i gruzu. To materialny i ponury ślad po Walimskich Zakładach Przemysłu Lniarskiego, prężnym i cieszącym się uznaniem przedsiębiorstwie włókienniczym, jeszcze ćwierć wieku temu eksportującym swoje wyroby do wielu krajów Europy i świata.
Obecność w naszym krajobrazie nieczynnych, opuszczonych zakładów przemysłowych stała się po przemianach gospodarczych tzw. restrukturyzacji zjawiskiem powszechnym. Jeszcze do niedawna włókiennictwo stanowiło najbardziej rozwiniętą gałąź przemysłu  terenów podgórskich Dolnego Śląska. Dziś po dawnych przedsiębiorstwach i fabrykach lniarskich, bawełnianych, wełnianych, pozostały tylko problemy. Co robić z niepotrzebną nikomu masą spadkową? Nie wszędzie jest tak jak w Głuszycy, gdzie nieomal w oka mgnieniu potężne zabudowania jednego z największych przedsiębiorstw włókienniczych, ZPB „Piast”, zostały rozebrane do fundamentów i zrównane z ziemią. W Walimiu stało się znacznie gorzej, bo zawirowania własnościowe po zamknięciu fabryki doprowadziły do tego, że popadła ona w ruinę i dziś straszy rozbebeszonymi resztkami murów jak po eksplozji tony dynamitu. Na naszych oczach niszczeją, często giną bezpowrotnie, obiekty przemysłowe dużej wartości zabytkowej, świadczące o ważnym etapie rozwoju techniki. Nie do końca potrafimy docenić ich wartość, uszanować znaczenia i historycznej roli. Pojawiające się próby rewitalizacji zespołów i obiektów ze strony środowisk naukowych napotykają na barierę nie do pokonania – brak pieniędzy.
Fabryka walimska była niezwykle ważnym, interesującym zespołem urbanistycznym, o czytelnym układzie budynków cennych ze względów historycznych i architektonicznych. Dotyczy to również innych budynków zakładowych, publicznych i socjalnych, jak również pałacyków i kamienic właścicieli fabryki, kadry inżynieryjno-technicznej. Upadek ZPL w Walimiu okazał się tragiczny nie tylko ze względów zabytkowych. Fabryka była fundamentem istnienia i rozwoju miejscowości. To było jedyne wielkie miejsce pracy dla mieszkańców stłoczonych w kotlinie śródgórskiej, stanowiącej swego rodzaju samoistną enklawę Konsekwencje krachu fabryki walimskiej ciągną się nieprzerwanie do dziś, mimo że upłynęło już sporo czasu. Bieda i bezrobocie odciskają swoje piętno, ograniczając możliwości rozwoju. To co się stało w Walimiu odbiło się szerokim echem w środowiskach niemieckich przesiedleńców i  świadczy niedobrze o kulturze i zaradności polskich gospodarzy. Trzeba się z tą opinią pogodzić, jeśli popatrzymy w przeszłość i potrafimy sobie wyobrazić, jakim kosztem, z jakim trudem i poświęceniem, z jakim emocjonalnym zaangażowaniem budowali niemieccy przedsiębiorcy tę fabrykę przez długie lata, ile przynosiła ona utrapień, a ile satysfakcji i radości.

W 1945 roku objęliśmy w posiadanie świetnie prosperującą przed wojną, nowoczesną, dobrze zorganizowaną, dużą fabrykę lniarską i nie trzeba było wielkiego wysiłku, aby przy pomocy zresztą specjalistów niemieckich, zanim zostali objęci akcją przesiedleńczą, uruchomić produkcję i ruszyć pełną parą na rynek krajowy, a następnie zagraniczny.
W poprzednim  historycznym poście pisałem o tym jak cesja dwóch walimskich spółek w 1883 roku pozwoliła połączyć ich działalność i w rezultacie utworzyć prężne przedsiębiorstwo „Websky,Hartmann,Wiesen AG”, oferujące kompleksową produkcję i obróbkę tkanin lniarskich i bawełnianych
To był zarazem początek prosperity zakładu, który w efekcie prac inwestycyjnych i modernizacyjnych z roku na rok stawał się coraz to większy i nowocześniejszy  Walim stał się centrum przemysłu włókienniczego na D. Śląsku, z powodzeniem konkurującym z Pieszycami, Bielawą, Głuszycą. Nad wjazdem do fabryki umieszczono logo nowej firmy – sowę na tle gwiazdy Dawida. Wieś przekształciła się oficjalnie w osiedle, które liczyło 312 domów. O tym jak piękne było to osiedle, misternie wkomponowane w otaczającą je konfigurację górską i bujną przyrodę, świadczą liczne fotografie i kolorowe pocztówki, które przetrwały do naszych czasów i cieszą oczy lokalnych patriotów. Właściciele fabryk nie poprzestali na tym. W miarę upływu lat fabryka zmieniała swoje oblicze. Na wysokości drugiej i trzeciej kondygnacji wybudowano łącznik pomiędzy dwoma obiektami, gdzie znalazły miejsce pomieszczenia administracyjne. Poza częścią produkcyjną zakład posiadał pełne zaplecze socjalne – budynki mieszkalne wyższego personelu technicznego, stołówkę, żłobek, przedszkole, szkołę zakładową, remizę strażacką, kasyno oraz okazałe rezydencje właścicieli. W miarę wzrostu zamożności firmy dobudowywano nowe obiekty, modernizowano stare, wymieniano park maszyn na bardziej nowoczesny, zdobywano nowe rynki zbytu, nie tylko w Europie, ale i na innych kontynentach. Na starych zdjęciach i w pamięci starszych osób zachował się obraz potężnej bryły fabryki, ceglanej elewacji od strony ul. Kościuszki, masywnego budynku dawnej tkalni przy ul. 3-go Maja, wysokiego, górującego nad fabryką komina – symbolu potęgi przemysłowej Walimia.

Powróćmy teraz jeszcze na chwilę do losów wojennych i powojennych walimskiej fabryki.
W czasie wojny ograniczono produkcję tkanin, zdemontowano wiele maszyn. W latach 1943-45 część obiektów fabrycznych przekształcono w siedzibę jednej z filii obozu pracy Gross-Rosen dla ok. 1000 jeńców wojennych. Pracowali oni przy budowie tajemniczej inwestycji militarnej III Rzeszy w podziemiach Włodarza w Górach Sowich, znanej pod pseudonimem „Riese”, czyli „Olbrzym”.
Po wojnie miała miejsce reorganizacja ze zmianą struktury produkcji. Obiekty fabryczne zmodernizowano, niektóre przebudowano. Oryginalny wygląd zabudowań został jednak zachowany. W latach 70-tych ZPL Walim należały do największych w branży pod względem ilości produkcji i eksportu. W połowie lat 80-tych rozpoczął się głęboki kryzys, który doprowadził w 1992 roku do postawienia przedsiębiorstwa w stan likwidacji. Fabryka stała się własnością prywatną. Jej wyposażenie wewnętrzne, maszyny i urządzenia zostały wywiezione na sprzedaż, opustoszałe zabudowania nie były chronione i uległy dewastacji. Sam proces prywatyzacyjny budził i budzi nadal wiele zastrzeżeń. Audycja telewizyjna w programie „Sprawa dla reportera” E. Jaworowicz  nie wiele tu zmieniła.
 Szkoda, że po monumentalnej fabryce, która przez nieomal półwiecze PRL-u dawała pracę i cenioną wszędzie produkcję lnianą i bawełnianą nie ma już dzisiaj ani śladu, że to wszystko przepadło, że mozolny dorobek kilku pokoleń niemieckich, a po wojnie polskich przemysłowców, zamienił się w gruzy. Nie powiodły się próby ratowania zabytkowej fabryki włókienniczej w Walimiu czynione przez Wrocławską Fundację Otwartego Muzeum Techniki w porozumieniu z władzami gminnymi. Nie minęło wiele czasu, a pozostawione same sobie budynki fabryczne stały się łupem zbieraczy złomu i wandali - podpalaczy,  zaczęły się sypać i walić. Po walimskim potentacie włókienniczym pozostały już tylko wspomnienia osób żyjących, czaro-białe fotografie i dzieje spisane w różnych książkach. Są jeszcze ruiny, które straszą i wołają o pomstę do nieba.
Tak się przedstawia w największym skrócie smutna historia Walimskich Zakładów Lniarskich. Czy tytułując tę opowieść  - „tragedia walimska” nie posunąłem się za daleko ? Oceńcie Państwo sami.

Zdjęcia archiwalne z kolekcji 700-lecia Walimia.

2 komentarze:

  1. Fundacja Otwartego Muzeum Techniki niestety jest coraz częściej podkopywana przez media i władze PWr, a to za sprawą lustracji jej prezesa, prof. Januszewskiego. Szkoda, bo uratowali już sporo takich obiektów, z parowozownią na czele.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, wielka szkoda, czemu tak się stało?
    To jest ważne pytanie, ale jeszcze ważniejsze jest co dalej? Czy ratować te ruiny, czy rozbierać, potrzebne są odważne decyzje, a sprawa chyba utknęła w przepychankach biurokratycznych...

    OdpowiedzUsuń