Otrzymuję maile, aby się ujawnić, napisać coś więcej o sobie, zdradzić więcej szczegółów dotyczących biografii. To co napisałem w moim blogu absolutnie nie wystarcza. Podejmuję więc jeszcze jedną próbę napisania mojego curriculum vitae, ale czy mi się to uda, czy to wystarczy dla pełnego zaspokojenia ciekawości? Urodziłem się tak dawno, że już tego nie pamiętam. Wydaje mi się, że chodziłem do szkoły, gdzie uczyli czytać z „Elementarza” Falskiego i pisać rysikiem na tabliczkach ebonitowych. Nieco później rodzice ufundowali mi posrebrzaną stalówkę, obsadkę i sążnisty kałamarz z czarnym atramentem. Miał on to do siebie, że lubił się rozchlapywać po ławie szkolnej i podłodze, ale na lawie nie robiło to żadnego wrażenia, a podłoga w wiejskiej szkole była pokrywana czarną mazią, zwaną pyłochłonem. Szkoła była kochana, w niej można było poszaleć na przerwach i podokazywać na lekcjach.Na jednej ze szkolnych akademii recytowałem z pasją wiersz chilijskiego poety Pablo Nerudy: "W trzech pokojach starego Kremla, mieszka człowiek, którego imię - Stalin, światło późno gaśnie w jego pokoju, świat i ojczyzna nie dają mu spocząć..." Największe brawa otrzymałem od ważnego gościa, który przyszedł do szkoły w sowieckim mundurze obwieszonym medalami. Na ogół spełniały się moje marzenia. Byłem ministrantem, kościelnym listonoszem, nauczycielem. Na koniec postanowiłem być pisarzem i kiedy już zwątpiłem, że tak się stanie,okazało się, że i to się spełniło. Zostałem pisarzem takim o jakim Sienkiewicz pisał w "Szkicach węglem" - pisarzem prewentowym. Najlepiej wychodziły mi protokóły z zebrań, sprawozdania i okolicznościowe mowy, n. p. z okazji rewolucji październikowej w dniu 7 listopada. Ten dar posiadam do dziś. Każdy protokół zaczynam od porządku obrad, a potem Ad.1, Ad.2, Ad.3, itd. Każdą zaś mowę zaczynam od słów: chciałbym złożyć Wam jak najserdeczniejsze życzenia (gratulacje, kondolencje), wszystko zależy od okoliczności. Wam też, którzy z uwagą czytacie mój życiorys, chciałbym życzyć, byście wytrwali do końca, choć tyle w nim kwiecistego stylu i poufałości, ale zawsze byłem wylewny, szczery i bezpośredni aż do bólu. Dlatego nie owijam nic w bawełnę, zwłaszcza że z tej bawełny, która przepełniała magazyny bliskich mi Zakładów Bawełnianych "Piast" w Głuszycy nie tylko nie pozostało już nic, ale nawet całą fabrykę zrównano z ziemią. Mimo wszystko życzę Wam pogody ducha, bo Polska to potęga gospodarcza i się rozwija. Tak zresztą było od kiedy tylko zacząłem chodzić do szkoły średniej. Polska zawsze się rozwijała i biła rekordy, n.p. w kampanii cukrowniczej za Gomułki w latach 1960 -1965. A za Gierka, to Polska rosła nawet w siłę, a ludzie żyli dostatniej. I żyli na kredyt, aż do czasów Solidarności i Wielkiego Lecha, który dla niepoznaki podawał się za elektryka, aby mieć w życiorysie pochodzenie robotnicze. A przecież to urodzony inteligent, zresztą Noblista, a honorów causa ma coś chyba z dziesięć. I jeździł z wykładami po uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych, ale teraz mu się nie chce, ma już dość splendorów i zaszczytów, wystarczy że tak jak ja od czasu do czasu coś napisze do „GW”(nie piszę pełnymi słowami by nie obrażać uczuć religijnych wrażliwych na ten tytuł Czytelników). Polska za „Kwasa”, to była jak za Sasa, 10 lat jedz, pij i popuszczaj pasa, bo przecież znaleźliśmy się we Wspólnym Rynku i Wspólnocie Europejskiej. więc nic nam nie groziło. Gdyby brakło pieniędzy w naszych bankach, to poszlibyśmy do Brukseli, najwyżej z workiem pokutnym jak cesarz Henryk IV do Canossy. Teraz za Tuska, to Polska miała być drugą Irlandią, ale zaletą Tuska jest to, że jego obiecanki się nie spełniają. Dzisiaj Irlandia ogarnięta kryzysem marzy o tym by być drugą Polską, o której się mówi w Europie, że jest potęgą gospodarczą. Być może, że jest, być też może że się skompromituje na cały świat, gdy nie dojadą w porę na Euro2012 sportowcy i kibice, bo nowe autostrady tego nie wytrzymają. Ale Polska jest w budowie, a jeśli tak, to drobne uchybienia i niedoróbki muszą być wybaczalne. Goście Euro w piłce kopanej będą wyrozumiali. Lecz przepraszam, miałem pisać własny życiorys, a pognałem w politykę. To zresztą symptomatyczne, najlepiej się pisze o sprawach ogólnych, znacznie trudniej o sobie. Z wrodzonej skromności nie mogę się wychwalać, a tu okazuje się, że mój życiorys to pasmo sukcesów. Gdybym dobrze pogrzebał na strychu, to znalazłoby się dobrych kilkadziesiąt dyplomów, listów gratulacyjnych, wyrazów uznania. Mam też w dorobku odznaczenia państwowe i oznaki z OSP, PCK, PTTK i Ligi Obrony Kraju. O krzyżach zasługi nie wspominam, zostały w nowej III Rzeczpospolitej unieważnione, bo je przyznawała nie ta władza. Mam też podziękowania z Kościoła i one się liczą, bo Kościół jak we fraszce Sztaudyngera: „on był stały, tylko one się zmieniały”, one - to znaczy władze. Oczywiście wszystkie wyróżnienia i dowody zaufania władz są efektem mojej wiernej służby dla dobra kraju. Pracowałem w pocie czoła, w myśl leninowskiej wskazówki wyniesionej ze szkoły, kto nie pracuje, ten nie je. Moja postawa zasługuje na podziw i uznanie, bo przecież wytrzymałem prawie 30 lat w złudnym przekonaniu, że idee Marksa, Engelsa i Lenina są wiecznie żywe, a socjalizm najwyższym dobrem ludzkości. Gdy się okazało, że byłem w błędzie, postanowiłem to odpokutować, rzuciłem się więc z impetem w wir działalności samorządowej. Wierzyłem, że to jest miejsce do spełnienia marzeń i samorealizacji. Wierzyłem, do czasu, potem przyszło opamiętanie, znalazłem się na „bocznym torze”. I tak już jest i pozostanie. . A poza tym nie mam więcej o sobie nic ciekawego do napisania. No chyba tylko to, że jak już mieli mnie dość jako urzędowego manuskrypta, to dali mi papierek jubileuszu 45-lecia pracy "zawodowej" i odesłali na zasłużony odpoczynek. Odtąd każdego dnia, gdy wstaję rano, to myślę - znowu niedziela? Ale na tym się kończą moje swobodne medytacje, bo potem zaczyna się kręcić z impetem kierat życia emeryta, a kręci się z każdym rokiem coraz żwawiej, odwrotnie proporcjonalnie do upadających sił witalnych. Ale to wcale nie znaczy, że upadam na duchu, czego dowodem jest moja wnuczka, Lenka, dla której dziadzio jest autorytetem, a także ten optymistyczny życiorys. Tym którzy wytrwali do końca - słowa uznania ! Zdjęcia z domowego albumu . |
Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.
niedziela, 18 września 2011
Moje curriculum vitae
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Gratuluję życia, szczerości i odwagi. Życzę zdrowia i wytrwałości.
OdpowiedzUsuńGratuluję blogu oraz lekkiego pióra. Od dziś będę stałym czytelnikiem. Życzę dużo zdrowia!
OdpowiedzUsuńDziękuję za gratulacje i życzenia zdrowia, od razu czuję się lepiej po tak miłych komentarzach.
OdpowiedzUsuńJesteście bardzo życzliwi,kłaniam się Kacprowi, bo wiem że mam dla kogo pisać. Pozdrawiam również, wszystkiego miłego !
Jestem fanką U2 a teraz jeszcze Pana wpisów. Podziwiam lekkość pióra i optymistyczne podejście do życia w tak dziwnych czasach.
OdpowiedzUsuńŻyczę wszelkiej pomyślności...
Bunia
Witam Panie Stanisławie!
OdpowiedzUsuńOgromne brawa za aktywność na emeryturze, szczególnie w dziedzinie kultury!!! Ostatnio coś drgnęło w tej dziedzinie nawet na najwyższym szczeblu, wysnuwam te wnioski po Kongresie Kultury Europejskiej, którego byłam aktywnym uczestnikiem.Gratuluję wywiadu w GW.Jeżeli będzie więcej takich ludzi jak Pan i Wioletka to zobaczę światełko w tunelu prowincjonalnej kultury, która ma ogromne i wciąż nieodkryte pokłady artystycznych dusz i pomysłów. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia! Zofia Markiewicz
Buni dziękuję za komplementy, podoba mi się to określnie -"żyjemy w dziwnych czasach", rzeczywiście "Dziwny jest ten świat", ale sympatyczny, gdy ma się takich interlokutorów. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńZosi dziękuję za słowa nadziei, że będzie lepiej w kulturze, a wtedy i w całym bytowaniu! Wszystkiego miłego !