Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 2 września 2011

Kolej na pociąg




To nie jest post związany z rocznicą napaści Niemiec Hitlerowskich na Polskę, choć nasze dworce kolejowe i ich otoczenie wyglądają jakby to był skutek zawieruchy wojennej. Łukasz Biederman, laureat konkursu Blog Day 2011,twórca blogu „Rewiry paranormalne”, miałby tutaj szerokie pole do działania. Co się stało z dumą lat międzywojennych w Polsce, z naszą koleją - oto jest pytanie?

Parę lat temu znalazłem się z „wizytą przyjaźni” polsko-czeskiej w miasteczku Česka Trebova. To duży węzeł kolejowy, podobny jak Kamieniec Ząbkowicki. Kolej jest tam „oczkiem w głowie” władz miejskich i całej społeczności, bo daje pracę i jest fundamentem rozwoju miasta. Nic więc dziwnego, ze najważniejszym punktem programu była wycieczka na stację kolejową, ale nie po to, by oglądać dworzec i pociągi na peronach, ale centrum zarządzania ruchem pociągów. Pamiętam z jakim przejęciem i dumą opowiadali Czesi o rozbudowie i unowocześnieniu kolei nie tylko zresztą w ich mieście, ale w całym kraju. Patrzyliśmy na to z miną wyższości i pobłażania. U nas kolej odstawiało się do lamusa jako przeżytek. Była nierentowna, przynosiła straty, wymagała kolosalnych nakładów finansowych. Czesi argumentowali, że u nich też kolej jest dofinansowywana z budżetu państwa, ale to się opłaca, bo ogranicza się przewozy towarów ciężkimi samochodami, bo kolej usprawnia komunikację,  ułatwia tanie dojazdy do pracy i do szkoły, a ponadto daje zatrudnienie setkom tysięcy obywateli.  Bez sprawnej, nowoczesnej kolei nie wyobrażali sobie dalszego rozwoju kraju.
 Odbyłem właśnie podróż pociągiem kolei regionalnych  z Wałbrzycha Miasto do Wrocławia Głównego. Był taki czas, kiedy na tej trasie jeździłem często. Końcową stacją we Wrocławiu był wtedy Dworzec Świebodzki. Pociągi kursowały regularnie, na stacjach wisiały rozkłady jazdy z oznaczeniem godzin, peronów i torów. Pisanie o tym, że na dworcach były kasy biletowe, poczekalnie, bufety, kioski „Ruchu”, kwiaciarnie i wiele innych udogodnień, chyba nie ma sensu, tak samo jak o ogromnej popularności tego środka lokomocji w tamtych czasach
W Wałbrzychu nabyłem bilet w pawiloniku na peronie, bo dworzec Wałbrzych Miasto jest w remoncie. Jeśli dzieje się tak, że odbywa się remont jestem jako pasażer gotów ponieść wszystkie konsekwencje i czekać na pociąg na peronie.
Pociągiem do Wrocławia nie podróżowałem już od wielu lat. Czytałem tylko w prasie, że na kolei jest coraz to gorzej, nie ma jednego gospodarza, kolej bankrutuje, dworce kolejowe popadają w ruinę. I rzeczywiście, to co zobaczyłem z okien pociągu budzi przerażenie. Trasa kolejowa zarośnięta bujnymi trawami i krzewami nie ruszanymi od lat. Dworce kolejowe, dawne perełki architektoniczne w takich miastach, jak Wałbrzych-Szczawienko, Świebodzice, Jaworzyna, Żarów i dalej do Wrocławia, to obraz z filmów grozy. Można było się wszystkiemu napatrzeć, bo pociąg jechał znacznie wolniej niż pół wieku temu.
W wielkim Wrocławiu to samo. Dworzec Główny w remoncie. Podróżni podziemnym przejściem wychodzą „na miasto” i są zdani na własną intuicję. Gdzie się ruszyć? Ruch, rozgardiasz, hałas, jakieś podjeżdżające autobusy, taksówki. Okazuje się, że jesteśmy z drugiej strony dworca kolejowego. Do centrum trzeba szukać drogi. Policja ze swoimi samochodami chowa się w niszach pomiędzy budynkami po to by polować na osoby, które z pośpiechu i roztargnienia nie zważają na znaki drogowe. To w dalszym ciągu „chłopcy-radarowcy” jak w piosence Rosiewicza. A nam się marzyło, że wyjdą do ludzi, by im służyć pomocą, że będą zapobiegać, a nie tylko wypisywać mandaty.  Część ludzi z zadartymi głowami śledzi zawieszony na zewnątrz ściany rozkład jazdy pociągów. Są tam godziny przyjazdu i odjazdu, nie ma peronów i torów. Megafony ryczą tak przeraźliwie, że właściwie nic nie można zrozumieć. Nad wszystkim unosi się potężny huk spycharek i ładowarek „Budimexu” i komunikacji miejskiej.
W pewnym momencie poczułem się jak w zupełnie obcym, paranormalnym, egzotycznym świecie. Odżyły dawne ponure wspomnienia z radzieckiego Lwowa lub Bukaresztu, o które się otarłem w czasie pierwszych podróży zagranicznych pociągiem lub „maluchem” w latach siedemdziesiątych.
Nie będę więcej absorbował moich Czytelników opisem perypetii powrotnych. Pociągiem wracałem w późnych godzinach wieczornych, tylko dzięki temu, że cudem udało mi się go odnaleźć na ostatnim peronie. W samym pociągu nie było przepełnienia. Tu czułem się swojsko, bo tak samo podróżowałem kilkadziesiąt lat temu. Na kolei czas stanął w miejscu, albo począł cofać się do tyłu.
Jak to się stało, że koleje żelazne, dawna chluba i symptom nowoczesności zniknęły z pola widzenia władz państwowych i samorządów lokalnych? Kto dopuścił do tego, że w tym resorcie tak ważnym dla gospodarki kraju stały się rzeczy niepojęte, prywatyzacja w stylu barbarzyńskim, najgorsze co mogło się przydarzyć na drodze tak zwanej transformacji gospodarczej?
I jeszcze jedna konstatacja. Jak może tolerować to wszystko, co się dzieje w otoczeniu dworca głównego we Wrocławiu miasto aspirujące do unijnych standardów stolicy kultury? Czy jakikolwiek remont musi równać się z kompletnym chaosem, dezinformacją,  zagrożeniem bezpieczeństwa i narażaniem podróżnych na karkołomne gonitwy po peronach w poszukiwaniu pociągu?

Odpowiedź na to jest tylko jedna. Nasi samorządowcy nie jeżdżą pociągiem. Pociąg jest dla plebsu, który i tak przyjdzie na wybory z różnych innych powodów, a jak nie przyjdzie, to wybiorą się sami. Taka jest demokracja i nikt nie wymyślił nic lepszego – twierdzą w telewizji panowie – politycy w jedwabnych koszulkach.  Czy rzeczywiście?

3 komentarze:

  1. Dwa miesiące temu byłem w Norymberdze bo mam tam i rodzinę i przyjaciół tam tez wówczas dotarłem pociągiem i tam też remontowano haupt bahnhof Nurnberg i powiem ze żadnego chaosu,wszędzie czytelne informacje po niemiecku i angielsku.Pracownicy kolei z miłym uśmiechem rozdawali dwujęzyczne broszury z informacjami jak zorganizowany jest ruch aktualnie.Wszędzie wydzielone zadaszone korytarze do przejść dla pieszych komunikaty w dwu wspomnianych językach z megafonu.Ulotki dotyczące remontu jaki zmian w ruchu miły personel rozdawał już w pociągu.Piszę to dla tego by nie tyle pokazać niemiecką przysłowiową praktyczność ale by udowodnić że można inaczej.Tam obywateli nikt chyba nie ma w nosie.Paweł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem Panu bardzo wdzięczny za ten komentarz. Potwierdza on moje odczucia, ze można inaczej.było mi naprawdę wstyd za Wrocław, moje miasto z czasów studenckich, a teraz stolicę województwa. Niestety, jest to problem upadku kolei w całym kraju i braku zajęcia się tą sprawą przez władze państwowe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak p.Stanisławie miasto nie ma tu nic do rzeczy tak dzieje się niemal wszędzie.To klęska ogólna.To smutna konstatacja jednak taka jest prawda niestety.Uczmy się od innych to nie wstyd i bazujmy na sprawdzonych już rozwiązaniach nie tylko niemieckich ale europejskich ogólnie.Pozdrawiam miło.P.

    OdpowiedzUsuń