Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 27 lipca 2011

Wielcy i możni pałacu w Jedlince


Postanowiłem napisać jeszcze parę słów o historii pałacu, a sprawiła to Dorota. Jej pozytywny komentarz do wczorajszego postu stanowi dostateczną zachętę. To jest nobilitujące, jeśli mogę choć na chwilę zatrzymać taką osobę jak Dorota przy lekturze mojego blogu i powodować, że ma ochotę do niego zaglądać dalej. A dlaczego? Bo to jest tak, jakbym cukiernika zachęcał do skosztowania jeszcze jednej porcji drożdżówki, albo kwiaciarkę obdarował bukiecikiem fiołków. Dorota rosła od dziecka równo z książkami. Im była większa, tym pojawiało się ich na rynku księgarskim coraz to więcej. Gdy stała się bibliotekarką, książkami można było zapełnić kilka ścian regałów. Teraz kiedy ileś tam lat jest kierowniczką jedlińskiej biblioteki można powiedzieć, że książka jest jej chlebem powszednim. Mało tego obok stosów książek, gazet i czasopism w zasięgu jej ręki znajduje się komputer, drukarka,  kserokopiarka i coraz to obszerniejsza szuflada kaset video. Obok świata materialnego – świat wirtualny. Książek, które przeczytała nikt nie zliczy. Nie da się zmierzyć ilości odczytanych stron w okienku monitora. Jeżeli jeszcze otwiera jakąś tam stronę podrzędnego blogowicza by coś tam poczytać o jej rodzinnym mieście lub regionie, to jest to albo przejaw zwykłej kurtuazji w stosunku do znajomego, albo urzędniczej rutyny. O to drugie Dorotę nie mogę posądzić, pozostaje mi cieszyć się z tego pierwszego. Jako niepoprawny marzyciel  snuję fantazję, że ta drożdżówka okazała się jednak dość smakowita, a fiołki oczarowały wonnym zapachem świeżości, więc mogę liczyć na dalszą wzajemność. Zapraszam więc do pałacu w Jedlince na maleńki rekonesans z kartami jego historii, a czynię to również z tego powodu, ze mi coś jako historykowi we wczorajszej notatce brakowało. Ten pałac na to zasłużył, by sięgnąć troszkę głębiej do jego przeszłości. Jego gospodarzami byli przez jaki czas wielcy i możni arystokraci ówczesnych Niemiec.
Historia pałacu zaczyna się w roku 1605, kiedy to przystąpiono do przebudowy małego zamku na dwór będący centrum kompleksu ziemskiego. Jego pierwszym znanym nam właścicielem był Heinrich von Kuhl (1619 rok). Około 1648 roku dobra przejęli panowie von Seherr-Thoss i władali nimi do 1786 r. Kolejno byli to Hans von Seherr-Thoss; Hans Heinrich von Seherr-Thoss; Gotfried von Seherr-Thoss, Johann Christoph von Seherr-Thoss i Johann August von Seherr-Thoss. Szczególnie Johann Christoph von Seherr-Toss zasłużył się dla  rozwoju  okolicznych wsi, m. in. był założycielem  kopalń węgla kamiennego w Suliszowie i Glinicy, a także wraz z żoną stali się założycielami tutejszego zdroju.
Rok 1723, to najważniejsza data w historii miasta i zdroju. W tym to roku parcelę ze źródłem wykupił właściciel Jedlinki, Johann Christoph baron von Seherr-Thoss i rozpoczął budowę uzdrowiska. Prawdziwą spiritus movens inicjatywy leczniczego wykorzystania wód na szerszą skalę okazała się jego żona, Charlotta Maximiliana hrabina von Seherr-Thoss, która osobiście nadzorowała postępy budowy. Zleciła wykonanie nowej kamiennej obudowy źródła, a po przeprowadzeniu stosownych badań wody w Świdnicy i uzyskaniu pozytywnej opinii, przystąpiła do budowy stylowej pijalni, łazienek, domu zdrojowego i innych obiektów towarzyszących. Baronowa czerpała wzory od najbliższych sąsiadów, z wałbrzyskiego Starego Zdroju i Szczawna-Zdroju. W roku 1737 zakończono prace i uzdrowisko ruszyło pełną parą. Otrzymało ono od imienia założycielki nazwę Charlottenbrunn.
W 1744 roku jedliński pałac zaszczycił swoją obecnością król pruski Fryderyk II Wielki. Przyjęła go żona zmarłego rok wcześniej feldmarszałka austriackiego Johanna Christopha, Charlotta Maximiliana von Seherr-Thoss.
W 1786 roku po bezpotomnej śmierci Johanna Augusta von Seherr-Thoss (jego jedyny potomek, syn Sigismund zmarł po przeżyciu niespełna roku w 1751 roku) pałac i dobra Jedlinka przejął jego siostrzeniec (syn Charlotte II von Pückler-Schedlau), prawnie przy tym adoptowany Karl Franz Christoph Erdman hrabia von Pückler. Nowy właściciel w 1791 roku rozbudował rezydencję, prawdopodobnie według projektu Carla Gottharda Langhansa, twórcy m. in. Bramy Brandenburskiej w Berlinie.
Pałac barokowy długo jednak nie przetrwał. Możliwe, że przyczynił się do tego brak należytej troski o jego stan ze strony kolejnych właścicieli. Po śmierci w 1796 roku Karla Franza dobra odziedziczył jego kilkuletni syn Erdmann Silvius hrabia von Pückler. W okresie jego niepełnoletności dobrami zarządzali opiekunowie prawni von Czettritz. Erdmann osobiście zarządzał dobrami 13 lat, gdyż zmarł przedwcześnie i bezpotomnie w 1826 roku. Jedlinkę przejęli wtedy członkowie spokrewnionego rodu von Burgahuass auf Laasan (linii z Łażan). Po zakończeniu przewlekłego postępowania spadkowego Ludwig Hermann Friedrich Nikolas von Burghauss sprzedał w 1834 r. majętność rycerską Benjaminowi Rothenbach. Od tego momentu kończą się arystokratyczni właściciele Jedlinki, których zastępują osoby wywodzące się ze szlachty i mieszczaństwa. W ciągu następnych 27 lat kilkakrotnie zmieniali się właściciele pałacu w Jedlince. Kolejno byli nimi Juliane Rothenbach, Hermann Menzel, Paul Engels. W sierpniu 1861 roku od tego ostatniego odkupił rezydencję właściciel fabryk porcelany Carl Krister. Przystąpił on do kompletnej przebudowy pałacu. Barokowa budowla została rozebrana niemal do fundamentów. Na jej miejscu wzniesiono klasycystyczna budowlę szkoły berlińskiej, urządzoną z wyjątkowym przepychem. Przebudowano budynki gospodarcze okalające dziedziniec. Wzniesiono dwie oficyny mieszkalne, jedna z nich mieściła browar z dużą salą, wzorowaną na pałacowej sali lustrzanej z pięknym tarasem widokowym. Dodatkowo wybudowano wozownię i stajnię-oborę. Mleko z folwarku pałacowego wykorzystywane było do słynnych kąpieli mlecznych stosowanych w uzdrowisku. Miało to miejsce w roku 1862, na siedem lata przed śmiercią wybitnej osobowości, jaką w historii Wałbrzycha i Jedliny-Zdroju był Carl Krister. Jego spadkobiercy władali Jedlinką do 1880 roku, kiedy nabył ją Max von Klitzing. Po dziewięciu latach jego syn i spadkobierca Arthur von Klitzing sprzedał pałac i dobra ziemskie Gustawowi Böhm. Przez 44 lata starannie dbał o pałac, miejsce swojego zamieszkania. Przekształcił wystrój wnętrz, nadając im różne style, dziedziniec przed pałacem ozdobił fontanną w kształcie trefla. Dbał o budynki gospodarcze i dobre funkcjonowanie folwarku. Gustaw Böhm, emerytowany podpułkownik kawalerii Landwery i kawaler Krzyża Żelaznego zmarł w 1933 r. Dobra odziedziczyli jego krewni, którzy jednak nie byli w stanie spłacić zobowiązań spadkowych wobec państwa.
W 1938 roku, czyli jeszcze przed wybuchem II wojny światowej pałac przejęła organizacja zajmująca się przygotowaniem zaplecza sanitarno-socjalnego przyszłej wojny. W czasie wojny pałac był siedzibą oddziału Organizacji Todt, a następnie dyrekcji i komendantury budowy militarnej inwestycji w Górach Sowich, „Riese”, tzn. „Olbrzym”.
Co było po wojnie o tym już wspomniałem w poprzednim poście, a co jest dzisiaj, koniecznie zachęcam przyjść i zobaczyć. I pałac z lśniącą elewacją oraz bogatymi zbiorami genealogii niemieckich rodów arystokratycznych, i nowo zbudowany zajazd mogą zainteresować i zachwycić.

1 komentarz:

  1. Podobnie, jak nie można mnie posądzić o urzędniczą rutynę, nie może być też mowy o zwykłej kurtuazji w stosunku do znajomego. Nazwałabym to raczej przejawem uwielbienia dla talentu pisarskiego, popartego wielkimi pokładami wiedzy, z dużą dawką wrażliwości dla otaczającego świata, okraszonego niesamowitą skromnością.
    Rozpoczynając dzisiejszą lekturę jak zwykle nowego artykułu byłam od pierwszych słów coraz bardziej przerażona: tytuł wyraźnie sugerował, że mowa będzie o wielkich i możnych pałacu, a tymczasem... Każde następne zdanie wprowadzało mnie w coraz większą konsternację (choć po wczorajszym Pana komentarzu mogłam się raczej spodziewać sporych emocji!) W tym miejscu muszę zaoponować: "podrzędny blogowicz" pisząc o niezliczonej ilości przeczytanych książek miał na myśli pewnie siebie, gdyż moja skromna osoba, nawet z racji wykonywanego zawodu, jak i osobistej pasji nie jest w stanie stawać z Panem w rankingu na temat ilości przeczytanych książek!
    Jeśli chodzi o dalszą część artykułu, w zupełności się zgadzam - ta drożdżówka w atmosferze aromatu fiołków smakowała bardzo dobrze!
    Będę - jak dotychczas - stale zaglądać do tej romantycznej cukierenki :) !

    OdpowiedzUsuń