Dostałem pocztówkę z Istambułu. Dawniej skakałbym z radości, bo jest na niej oryginalny znaczek Turkiye Cumhuriyeti Posta za 1.30 türk (ras), a widoczek zabytkowej części miasta barwny, przejrzysty, egzotyczny. Dziś cieszy mnie bardziej niż znaczek właśnie fotografia części miasta nad Cieśniną Bosfor z monumentalną katedrą Hagia Sophia na pierwszym planie. Naczytałem się o tym zabytku sztuki bizantyjskiej, którego początki sięgają roku 325 n.e., czyli czasów Konstantyna Wielkiego, który jako pierwszy z cezarów rzymskich przyjął chrześcijaństwo i przeniósł stolicę Cesarstwa z Rzymu do Bizancjum, nazwanego później Konstantynopolem. Oglądałem w książkach zdjęcia świątyni przekształconej w 1453 roku przez sułtana Mehmeda II Zdobywcy w meczet, dobudowując minarety odchylone o 10 stopni w kierunku Mekki. Z czasem meczet otoczono kompleksem grobowców, bibliotek, fontann i innych obiektów, by w 1934 roku zamienić obiekt dotąd świątynny w muzeum.
Zawsze marzyłem by to cudo zobaczyć i doznać podobnych wrażeń jak wtedy, gdy z moim serdecznym druhem, Bronkiem z Piławy Górnej, wspinaliśmy się schodami Propyleje na ateńską górkę Akropol by podziwiać boską Atenę Promachos, Kariatydy dźwigające na barkach strop Erechtejonu i najważniejszą budowlę starożytną - światynię Partenon. Było to sporo lat temu, skoro naszą podróż odbyliśmy cudem ówczesnej techniki motoryzacyjnej, tyskim fiatem 126p, potocznie zwanym „maluchem”. Auto było po przeglądzie, toteż udało nam się po trzech dobach dojechać do Aten z kilkoma tylko przystankami remontowymi (wymiana łożyska, wyciek płynu hamulcowego). O drodze powrotnej nie będę wspominał, bo obiecałem sobie, że będę zawsze zapamiętywał rzeczy przyjemne. Przyjemną była satysfakcja, kiedy tubylcy w Atenach na widok naszej „maszyny” stukali się w czoło z podziwu, a może zdumienia. A najprzyjemniejsze to, że udało nam się dojechać do domu.
Istambuł widziałem na własne oczy, ale z okna samolotu. I było to nocą. Pilot obniżył znacznie pułap lotu i wtedy ujrzałem łuny świateł wielkiego miasta po obu stronach kanału, niekończące się girlandy oświetlonych ulic i placów, różnokolorowe neony i reklamy, poruszające się jak w mrowisku pojazdy, przycumowane do brzegu pudełka statków, coś czego się nigdy nie zapomni. Ale wtedy leciałem na „wyspę szczęścia”, gorący, olśniewający słońcem Cypr.
Kolorowa widokówka z Istambułu ożywiła wspomnienia z egzotycznych dla mnie podróży, których miałem niewiele i być może dlatego tak ważnych, pełnych podziwu i wzruszenia. Ale ta pocztówka budzi mój podziw jeszcze z innego powodu.
Przysłał mi ją nie kto inny, tylko Marek Juszczak, nasz rodzimy górnik – poeta, który swego czasu wyemigrował z Głuszycy do Knurowa, tam się zagnieździł na stałe, w kopalni Szczygłowice awansował na sztygara i wreszcie – dorobił się emerytury. Ma to tę zaletę, że teraz nie musi już czekać miesiącami na urlop, by realizować swoje uboczne „szaleństwo”. Taki właśnie epitet mi się nasunął, bo nazwanie tego co robi zwyczajnym hobby, to zdecydowanie za mało. Tak mógłbym nazwać inną jego pasję – pisanie wierszy. Natomiast Marek do Istambułu dotarł najtańszym, najbardziej ekologicznym, najzwyczajniejszym środkiem lokomocji, a mianowicie rowerem. I to właśnie budzi mój nieustający podziw.
„Tu zostawiłem swoje serce, między górami, a doliną,
Łapałem wiatr jak czyjeś ręce, może to twoje były dziewczyno ?
Nocą, gdy księżyc oświetla rowy, a w rowach świerszcze cykają dysząc,
Na lasy spływa cień Wielkiej Sowy, jak sen nad uśpioną Głuszycą”
Tak pisał w jednym ze swoich wierszy Marek Juszczak, który teraz wraca rowerem z Istambułu, przemierza bezdroża południowej Europy pełen wrażeń i nowych doświadczeń. Obiecał mi, ze po powrocie się odezwie. Może znajdzie czas, by wpaść do Głuszycy. Wtedy dowiem się więcej o tej podróży i o tym co najciekawsze napiszę.
Witam Staszku!Ja tą naszą eskapadę do Grecji wspominam bardzo sympatycznie.Dzięki Tobie udalo się zobaczyć na wlasne oczy najpiękniejszy zabytek Akropol.Z pewnością pamiętasz jak wielkie wrażenie zrobily na nas zewnętrzne kolumny Propylejów-glówna brama na Akropol.A ponadto starożytna Agora i pozostalości Teatru Dionizosa.Nie będę wyliczal wszystkich zwiedanych miejsc bo dobrze je pamiętasz.Mimo problemów z moim maluchem zaliczam ten wyjazd do najbardziej udanych.Bylo to na przelomie lipca i sierpnia 1980 r.Po naszym przyjeżdzie w Polsce powstala "Solidarność"Podziwiam p.Juszczaka bo ja do Istambulu na rowerze nie wybralbym się.Bylem tam dwukrotnie jest rzeczywiście co zwiedzać ale przejazd przez Rumunię pozostanie b.dlugo w mojej pamięci.Dzięki za przypomnienie naszej wspólnej eskapady.Pozdrawiam Bronek
OdpowiedzUsuń