Było, minęło…
Jak rodziła się i
umierała Sowa ?.
Wieża widokowa na Wielkiej Sowie |
Można by przejść nad tym do
porządku dziennego. Po co rozdzierać szaty, skoro to co było już nie wróci.
Było, minęło. Nie mniej sądzę, że trzeba o tym wiedzieć. Może ta wiedza czegoś
nas i naszych następców nauczy. Wobec kilku pokoleń byłych niemieckich
gospodarzy tych ziem, którzy pozostawili tu dorobek swojego życia jesteśmy im
winni by przynajmniej o tym wiedzieć i pamiętać.
Pisałem niedawno w moim blogu o
doprowadzonych przez nas do ruiny dziesiątkach poniemieckich pałaców i dworków
rozsianych jak grzyby po deszczu na całym Dolnym Śląsku. Temat ten dopiero
teraz po tylu latach milczenia wydobywa się na światło dzienne i znajduje
szerokie odbicie w literaturze i w środkach masowego przekazu. W moim regionie wałbrzyskim
szczycimy się tym, że udało się uratować zamek Książ, który nie tak dawno
wisiał nad przepaścią dosłownie i przenośnie, zwłaszcza, gdy znalazł się w
rękach „dziedziczki” Pejčinović, a pamięć o knowaniach wałbrzyskiej lewicy, tej
samej, która później kupczyła grodzkością Wałbrzycha, by zapewnić sobie ciepłe
stołki w powiecie, z chwilą ich utraty w mieście, ta pamięć dla wielu
„bohaterów” przeszłości lepiej by odeszła w niepamięć. Znów można by rzec, po
co rozdzierać szaty. Było, minęło.
Cieszymy się z tego, co się stało
w Jedlinie-Zdroju, gdzie udało się uratować śliczny pałac, wyrwany w ostatniej
chwili z rąk Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, która w nim suszyła zboże. Być
może uda się jeszcze uratować sypiący się pałac w Strudze, w gminie Stare
Bogaczowice. Dużo dobrego się dzieje na zamku Grodno w gminie Walim. Oczywiście
podaję tylko te najbliższe przykłady.
Pałace pałacami, tymczasem wokół
nas miały miejsce jeszcze inne agonie nie tylko pojedynczych budynków, ale
większych skupisk ludzkich. Nie będę już wspominał Miedzianki, o której głośno
w całej Polsce, skutkiem artykułu w „Polityce”, a potem książki Filipa
Springera „Historia znikania” (o czym pisałem w moim blogu 7 lipca 2011 –
„Jeszcze jedna zagadka”).
Dziś chcę napisać o niezwykle
atrakcyjnej przed wojną, a jeszcze
kilkanaście lat po wojnie tętniącej życiem osadzie, po której dziś pozostało
niewiele śladów. Jej nazwa nie jest już oficjalnie stosowana, zachowała się
jeszcze w pamięci starszych mieszkańców Sokolca i w kręgach turystycznych.
Znajdziemy ją na bardziej szczegółowych mapach. Ta nazwa, to Sowa, była wieś, oczywiście w Górach
Sowich, a jeszcze dokładniej w północnej
części Sokolca.
Wieś Sowa powstała ok. 1770 roku w dobrach barona von Stillfrieda z
Nowej Rudy (dobrze znanego w historii tego miasta) jako typowa osada tkacka.
Rozrosła się dość szybko nad górnym biegiem Sowiego Potoku, na południowym
zboczu Wielkiej Sowy, w wąskiej przełęczy rozdzielającej Sokolicę od zachodu i
Końskie Stopnie od wschodu. Nie wiadomo co było powodem lokalizacji wsi w dość
trudnych warunkach górskich, na wysokości sięgającej ok. 890 m. npm., Okazało się, że była to najwyżej położona wieś w Górach
Sowich. Faktem jest, że już w 1840 roku liczyła 44 domy i młyn wodny, a pracowały
aż 92 krosna bawełniane i 12 lnianych. Był to okres szczytowego rozwoju osady,
aż trudno uwierzyć, gdzie się mieściła taka liczba zagród.
W II połowie XIX wieku wieś
podupadła w związku z upadkiem chałupnictwa tkackiego, ale ratunkiem dla niej
stała się turystyka. Prowadził tędy najczęściej uczęszczany szlak turystyczny
na Wielką Sowę. Walory krajobrazowe połączone z rosnącym zainteresowaniem
turystyką górską spowodowały, że stała się wsią letniskową. Część domów
zamieniono na pensjonaty, zbudowano duże schroniska i gospody. W górze wsi
wzniesiono nowoczesne schronisko „Eulenbaude” o 12 miejscach noclegowych, a w
dole ”Műllermaxbaude” o 25 miejscach. W górnej części wsi powstało schronisko „Bismackbaude”
( dzisiejszy ”Orzeł”) oraz schronisko młodzieżowe „Hohe Eule”. Zimą nastawiono
się na narciarstwo. Sowa stała się więc
popularnym na Dolnym Śląsku miejscem turystyczno - wypoczynkowym i ośrodkiem
sportów zimowych.
schronisko "Orzeł" |
Ale po wojnie nastali tu nowi
polscy gospodarze. Istniejące gospody i schroniska zlikwidowano. Po 1949 roku
dawne obiekty turystyczne przejął Fundusz Wczasów Pracowniczych i łącznie z
Sokolcem dysponował 11 obiektami wczasowymi. Wypoczywało w nich 2500 osób
rocznie. Szczególnym powodzeniem ciszyły się wczasy zimowe zewzględu na doskonałe warunki
śniegowe.
schronisko "Sowa" |
Z końcem lat 50-tych poszczególne
obiekty przejęły zakłady pracy na obiekty kolonijno-wczasowe. W samej Sowie
istniał ośrodek dla dzieci w 7-miu budynkach. Jednak już w latach 70-tych część
domów została opuszczona i rozebrana. Pozostała tylko „Zosieńka” i „Marysieńka”
(dawne „Eulenbaude”). Z biegiem czasu i one użytkowane coraz rzadziej uległy dewastacji.
Kilka budynków mieszkalnych w dolnej części wsi włączono do Sokolca, wyżej
położone rozebrano. Dziś trudno znaleźć po nich ślady. Renomowany za Niemców
ośrodek turystyczny we wsi Sowa stał się legendą.
Czy potrzeba komentować to co
napisałem? Najłatwiej powiedzieć: było,
minęło. Mimo wszystko warto się tu zatrzymać jadąc samochodem z Rzeczki do
Sokolca. Już prawie na końcu dużej pętli drogowej jest takie charakterystyczne
miejsce po lewej stronie, którędy prowadzi szlak turystyczny na Wielką Sowę i
do wyciągu narciarskiego. Można się łatwo zatrzymać i zaparkować samochód. To
właśnie miejsce po dawnej wsi Sowa. Można się przespacerować wyżej,
porozglądać, poszukać śladów niezwykłej wsi, która umarła. Pomnikiem chwały nieistniejącej
już wsi jest oprócz schroniska „Orzeł” uruchomione po renowacji dawnej „Marysieńki”,
położone najwyżej w górach - schronisko
„Sowa”.
Zawsze, kiedykolwiek tam przechodzę, marzy mi się zamieszkać w którymś z tych budynków:
OdpowiedzUsuńhttp://tiny.pl/h4p21
Podobno oba są sprzedane, ale pomarzyć przecież wolno! To byłaby chyba najbardziej górska lokalizacja do mieszkania w całych Sudetach Środkowych.
Wzdłuż zielonego szlaku w dół jest bardzo dużo śladów po dawnej zabudowie a wiele ciekawych zdjęć historycznych można znaleźć w książce "Regionalna architektura zajazdów i schronisk na ziemi wałbrzyskiej".
PzW !
Nic dodać, nic ująć, niestety:(
OdpowiedzUsuńMoże tylko to, że odrestaurowano wieżę na szczycie w najgorszym z możliwych stylu, i trzeba się cieszyć, że w ogóle.
Panie Stanisławie, chylę czoła !
OdpowiedzUsuńZ wielkim entuzjazmem przeczytałam większość wpisów i aż zatęskniłam za domem ;)
I znów chcę podziękować PzW za ciekawy komentarz i informację o książce, którą może uda mi się znaleźć w bibliotece lub księgarni.Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńZgadzam się Ewo, że odnowa wieży na Wielkiej Sowie nie przyniosła jej splendoru, ale cieszyliśmy się, że się udało w ogóle coś zrobić, bo "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść". Wielka Sowa przynależna do Pieszyc ma wielu współgospodarzy. Trzeba więc szukać porozumienia i współpracy, a to zabiera dużo czasu i energii.
Mile zaskoczyła mnie Kamila, zerknąłem do Jej blogu i jestem oczarowany. Już to pierwsze wrażenie jest zachęcające do dłuższej lektury i podziwu nad zdjęciami, Miło mi, że znalazłem tak interesującą Koleżankę blogerkę. Dziękuję za sympatyczny komentarz. Pozdrawiam !