„To część tajemnicy „metody Kapuścińskiego”…żeby napisać jedno zdanie, trzeba przeczytać tysiąc innych” - Sławomir Popowski.
Podzielam zdanie wymienionego powyżej autora wstępu do książki Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium”. Ta książka zdumiewa ogromem wiedzy i nagromadzeniem trafnie dobranych szczegółów w każdym temacie, którego dotyka Ryszard Kapuściński. Książka uderza nieomal encyklopedyczną wiedzą i znajomością bogatej literatury, z czego pisarz potrafi korzystać pełnymi garściami Sławomir Popowski zdradza nam jeszcze drugą tajemnicę warsztatu pisarskiego autora „Imperium”. A mianowicie, swego rodzaju apolityczność, a może bardziej - unikanie komentarzy politycznych, olbrzymi dystans do tego wszystkiego co wiąże się bieżącą polityką. Kapuściński przyjmuje postawę obserwatora, który niczym XVIII-wieczny podróżnik, próbuje opisać nieznany świat, odnaleźć w nim to, co charakterystyczne. Dziś po latach okazuje się, że w ten sposób zapewnił sobie uniwersalność. I jeszcze jeden atut książki, którego nie można pominąć - talent pisarski jej autora. Na tym ostatnim walorze chcę się skupić w tej notatce blogowej, bo wynika to z mojej osobistej skłonności do apoteozy książek, które mogą zachwycić pięknem języka i stylu.
Jednym z etapów podróży Ryszarda Kapuścińskiego, o których wspominałem w poprzednim odcinku, było siedem południowych republik radzieckich: Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, Turkmenia, Tadżykistan, Kirgizja, Uzbekistan. Tempo tej podróży było mordercze, na poznanie każdej z republik przypadało kilka dni. Plon tej spontanicznej ekskursji jaki znajdujemy w książce może zaszokować nawet wytrawnych podróżników. Wszystkiemu co pisze Ryszard Kapuściński przyświecała idea przewodnia. Otóż stara się on pokazać specyfikę tych nie-rosyjskich republik ówczesnego Imperium. Od szarej, monotonnej Rosji wyróżniają się one bogactwem tradycji, oryginalnością zwyczajów, ubiorów, stylu życia i pogodą ducha mieszkańców.
Zastanawiałem się długo nad sposobem pokazania walorów tej książki, tak by wydobyć wszystkie jej zalety literackie. Nie czuję się władny by sprostać temu celowi własnymi słowami. Dlatego dokonałem wyboru paru fragmentów książki, które mnie szczególnie ujęły, a które mogą zilustrować sposób prowadzenia narracji i jej wartości artystyczne. Mam cichą nadzieję, że tym sposobem uda mi się najlepiej przekonać Czytelników blogu, że warto sięgnąć do twórczości Ryszarda Kapuścińskiego.
Oto co pisze Kapuściński na temat obrazu „gruzińskiego Nikifora” o imieniu Niko:
„Niko malował wieczerze jak Veronese. Tylko że wieczerze Niko są gruzińskie i świeckie. Na tle krajobrazu Gruzji - obfity stół, za stołem Gruzini piją i jedzą. Stół jest na pierwszym planie. Ten stół jest najważniejszy. Nika fascynują kulinaria… Niko pokaże, co chciałby zjeść i czego nie będzie jadł ani dzisiaj, ani może nigdy. Stoły zawalone żarciem. Pieczone barany. Tłuste prosiaki. Wino czerwone i ciężkie jak cielęca krew. Soczyste arbuzy. Pachnące granaty. Jest w tym malowaniu jakiś masochizm, jakieś wbijanie noża we własny brzuch, chociaż sztuka Nika jest pogodna, nawet zabawna”.
W innym miejscu znajdujemy artystyczny wykład na temat gruzińskiego koniaku:
„Nie każdy wie, jak powstaje koniak. Żeby zrobić koniak, potrzeba czterech rzeczy: wina, słońca, dębiny i czasu. A poza tym jak w każdej sztuce trzeba mieć smak. Reszta wygląda następująco: Jesienią po winobraniu robi się winogronowy spirytus. Ten spirytus wlewa się do beczek. Beczki muszą być dębowe…”
Darujmy sobie szerszy wywód na temat właściwości beczek dębowych., roli i znaczenia jakości i wieku drzewa dębowego oraz sztuki bednarskiej toczenia beczek i wreszcie samego procesu leżakowania. Przytoczę jeszcze końcowy fragment::
„Czy koniak jest młody, czy stary, to się poznaje po smaku. Młody koniak jest ostry, szybki, jakby impulsywny. Smak ma cierpki, chropowaty. A znowu stary wchodzi łagodnie, miękko. Dopiero potem zaczyna promieniować. W starym koniaku jest dużo ciepła i słońca. On pójdzie do głowy spokojnie, bez pośpiechu. A swoje zrobi.”
W Armenii odwiedził Ryszard Kapuściński miejsce kultu Ormian - muzeum w Matenadaranie. Tam można obejrzeć stare księgi Ormian. Leżą w gablotach za szkłem.
„W dziejach Ormian książka była ich narodową relikwią. Towarzyszka przewodniczka (jakaż piękna !) mówi ściszonym głosem, że wiele tych manuskryptów, które widzimy, uratowano za cenę ludzkiego życia. Są to stronice zaplamione krwią… Naród który nie ma państwa, szuka ocalenia w symbolach. Ochrona symboli jest dla niego tak ważna jak obrona granic…
Dzieje Ormian mierzy się tysiącami lat. Jesteśmy w tej części świata, którą przywykło się nazywać kolebką ludzkości.”
W Azerbejdżanie na Bulwarze Nafciarzy trafił Kapuściński do szczególnego gabinetu fitoterapii. Kwiaty stoją rzędem w szklanym domku. Aby poczuć ich zapach trzeba poruszyć łodygą. Kwiat nie pachnie sam z siebie, musi czuć zainteresowanie sobą, wtedy dopiero wysiewa swój zapach:
„Gulnara Guseinowa leczy ludzi zapachem kwiatów. Kto ma sklerozę wącha laurowe liście. Kto ma nadciśnienie – wącha geranie. Na astmę najlepszy jest rozmaryn. Ludzie przychodzą do Gulnary z kartką od profesora Gasanowa. Na kartce profesor przypisuje nazwę kwiatów, a także czas wąchania… Siedzimy z Gulinarą na Bulwarze Nafciarzy nad brzegiem morza. Od tego miejsca Baku wznosi się łagodnie kamiennymi tarasami. Miasto leży w zatoce, ma kształt amfiteatru i przez całe życie jest widoczne… Wszystkie style paradują tu obok siebie w wielkiej rewii mód i epok architektury.”
I jeszcze jeden interesujący passus;
„Światowej sławy poetą Azerbejdżanu był żyjący w II wieku Nezami Gandżewi. Podobnie jak Kant nie opuścił on nigdy swojego rodzinnego miasta. Była nim Gandża, dzisiejszy Kirowabad. Hegel mówił o poezji Nezami, że jest miękka i słodka. „Nocami – pisze Nezami- wydobywam świecące perły wierszy, w stu ogniach spalając swój mózg”. Mądra jest jego uwaga, że przestrzeń słowa powinna być rozległa”. Nezami był epikiem i filozofem, zajmował się logiką, gramatyką, a nawet kosmogonią”.
W Baku mógł Kapuściński przeżyć niezwykłą przygodę. Było nią oglądanie nocą z wysokiej wieży jak świecą Naftowe Kamienie, czyli miasto zawieszone na słupach kamiennych na pełnym morzu. Takiej iluminacji świetlnej na morzu sztormującym nie zapomni się do końca życia.
Aszchabad w Turkmenii, to miasto spokojne. Czasem ulicami przejedzie wołga, czasami osiołek postuka kopytami o asfalt. Na ruskim rynku sprzedają gorącą herbatę. Tutaj herbata, to życie:
„Stary Turkmen bierze czajnik, nalewa dwie miseczki, jedną dla siebie, drugą podsuwa małemu blondasowi… Taki Turkmen, który dożył siwej brody, wie wszystko. Jego głowa jest pełna mądrości, jego oczy czytają księgę życia. Kiedy dostał pierwszego wielbłąda, poznał smak bogactwa. Kiedy zdechło mu stado owiec, poznał nieszczęście. Widział wyschnięte studnie, a więc wie co to rozpacz i widział studnie z wodą, więc wie o to radość. On wie, że słońce przynosi życie, ale wie również, że słońce przynosi śmierć, z czego nie zdaje sobie sprawy żaden Europejczyk. Wie co to jest pragnienie i co to jest nasycenie.
Wie, że jak jest upal, trzeba się ciepło ubrać, w chałat i baranią czapę, a nie rozbierać do skory, jak to robią biali. Człowiek ubrany myśli, a rozebrany – nie. Człowiek nago może popełnić każde głupstwo. Ci, którzy tworzyli wielkie dzieła, byli zawsze ubrani.”
O Turkmenii widzianej oczyma Ryszarda Kapuścińskiego pisałem nieco szerzej w jednym z moich postów. Nie wykluczam tego, że do „Imperium” Kapuścińskiego, jak również do innych jego książek jeszcze nie raz powrócę. Mam nadzieję, że tym co napisałem i zacytowałem bezpośrednio z jego książki zdołałem zachęcić Państwa do jej poszukania na rynku księgarskim lub w bibliotece.
Zapewniam też, że pisząc te słowa jestem dobrze ubrany i opatulony od stóp do głów, nie tylko dlatego, że wyciągam nauki z doświadczeń mądrego Turkmena, ale także ze względów oszczędnościowych, bo znów podrożała energia elektryczna, a nasz swojski, tani gaz łupkowy, to marzenie przyszłości.
P.S.
Wielkie dzieło wymaga odpowiedniej oprawy ilustracyjnej. W moim blogu skorzystałem znów z fototeki Violetty Torbackiej. Fotografie świeże jak wczorajsze bułeczki, jeszcze nigdzie nie publikowane, jak zresztą większość fotografii Roberta Janusza i Violi Torbackiej z Koła Foto CK w Głuszycy.
Piękne i opisy R.Kapuścińskiego i zobrazowanie tematyczne.Cudnie się to czyta.Czułem że niemal tam jestem bo byłem zmysłami.To jest taki rodzaj pisania że widzi i czuje go dusza.To dobry moment na przeczytanie tej książki bo Rosja Kapuścińskiego jest jakaś zaczarowana,ukazana niezwykle bo też chyba jest nie zwykła w wielu znaczeniach tego słowa i wielowymiarowa o czym się przekonuję ja osobiście ciągle na nowo.Jest rzeczywiście tyglem narodowości które stanowią jej zbiorowość ale jest też miejscem cudów natury i to w połączeniu z różnorodnością etniczną jest niesamowite i frapujące.Pozdrawiam slicznie P.
OdpowiedzUsuńDziękuję Pawle za ten głęboko refleksyjny komentarz. Czuję, że mam w Tobie bratnią duszę, że jesteśmy osobami o podobnej wrażliwości. Nie pierwszy raz odnoszę takie wrażenie i jest mi bardzo przyjemnie, ze nie opuszczasz ani na moment mojego blogu. A co do Rosji, to temat jest tak samo bezkresny jak ten konglomerat języków ras, narodowości, wyznań, kultur i tak samo niepojęty, nawet dla takich wielkich pisarzy jak Ryszard Kapuściński. Miłego weekendu !
OdpowiedzUsuńWspaniała zachęta do sięgnięcia po lekturę! Zdjęcia fantastyczne! Gratuluję! R.
OdpowiedzUsuń