Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 2 listopada 2011

Bezsens wojny


Klęska wrześniowa a następnie ponure lata okupacji niemieckiej pokazują jak tragiczne są skutki wojny, ile przyniosła ona  ze sobą zniszczeń, strat materialnych i osobowych, nieszczęść i cierpień prostych ludzi. W tej wojnie okazało się, że wojna jest bezsensowna zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony konfliktu zbrojnego.
Wspominając wojnę chcę zwrócić uwagę Czytelników na to, co się działo w tym czasie w niemieckiej Głuszycy. W jakim stopniu losy wojny odbiły się na dalszym rozwoju tego prężnego ośrodka włókienniczego i życiu jego mieszkańców. Bardzo pomocną w tym temacie okazuje się książka Łukasza Kazka i Bartosza Rdułtowskiego „W kręgu tajemnic Riese”. Znajdują się w niej interesujące relacje przesiedleńców niemieckich, byłych mieszkańców Głuszycy, którzy zgodzili się przekazać swoje wspomnienia z czasów wojny.
Wojna oszczędziła Głuszycę. Nie było w niej nalotów bombowych i ataków artyleryjskich. Zajęcie miasta przez wojska rosyjskie odbyło się bez jednego wystrzału. Być może odegrała tu rolę niemiecka inwestycja militarna w Górach Sowich pod kryptonimem „Riese”, którą Niemcy starali się ukryć przed światem, a Rosjanie odkryć jej tajemnicę. Rozpoczęcie tej budowy pod koniec 1943 roku zmieniło jednak w sposób wyraźny stosunkowo spokojny tryb życia miasta. Przede wszystkim wstrzymano produkcję włókienniczą, a tkalnie i przędzalnie dostosowano do potrzeb przemysłu zbrojeniowego. W Głuszycy pojawiło się wojsko, grupy SS i policji, a następnie duże ilości jeńców wojennych różnych narodowości, potem zaś więźniów obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Zbudowano dla nich w różnych punktach miasta i na jego obrzeżach drewniane baraki otoczone kolczastymi drutami, zabroniono miejscowej ludności pod karą śmierci wstępu do lasu, gdzie prowadzono dziwne roboty. Zjawiskiem codziennym były olbrzymie transporty materiałów budowlanych, maszyn, urządzeń. Często można było zaobserwować prowadzone pod eskortą kolumny wynędzniałych, obdartych i brudnych niewolników. Napisał o tym w swoich wspomnieniach Reinhard Hausmann, który w czasie wojny był małym chłopcem mieszkającym w Głuszycy na dzisiejszej ul. Dąbrowskiego:
„Z baraków wyskakiwali czasem nadzy ludzie, ale my nie pozwalaliśmy sobie na to, żeby tam podejść i dokładnie się przyjrzeć. Ja w każdym razie nie. Mówiono, że to Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi, poddawani odwszawieniu. Pod koniec wojny przybywało obcych robotników w uniformach lub bez. Ale były też kobiety, które miały na ubraniu wyszytą niebieską literę „P”. Kiedy nie pracowali, wielu z nich mogło się swobodnie poruszać. Niektórzy szukali na polu ziemniaków. Głód był wtedy wielki… Bardzo złym i niezapomnianym dla mnie przeżyciem było spotkanie z Żydami, w drodze powrotnej z lekcji religii. Ich pochód szedł główną ulicą. Wędrowali ze spuszczonymi głowami w więziennych ubraniach i drewnianych chodakach na owiniętych słomą stopach. Pilnowali ich uzbrojeni strażnicy. Wracali z pracy. Na końcu pochodu pchano wóz, na którym leżała jakaś postać – martwy czy żywy? Przez wielką propagandę nacjonalistyczną byliśmy otępiali na tragedię i nędzę ludzi. Ale ten obraz utkwił w mojej głowie. Wiedziałem, że Żydzi pracowali w nieludzkich warunkach, ale że ich zabijano w obozach koncentracyjnych wtedy nie wiedzieliśmy. Po wojnie doszedłem do wniosku, że lepiej było dla mnie stracić ojczyznę i wszystkie dobra, niż może samemu, jako potwór w czarnym uniformie oficera SS, przynosić innym strach i cierpienie…”
To bardzo mądra refleksja Niemca, który utracił swoje gniazdo rodzinne, ale zachował spokój sumienia i rozsądną ocenę niemieckiego nazizmu.
 Wielu Niemców po wybuchu wojny dochodziło do podobnych wniosków, doświadczając bardzo ciężko jej skutków na własnej skórze.
Początek wojny nie spowodował większych zmian w życiu mieszkańców Wüstegiersdorf poza tym, że część mężczyzn, w tym pracowników fabryk włókienniczych, została powołana do wojska. Prasa i radio informowały na bieżąco o sukcesach armii niemieckiej. Wydawało się, że wojna skończy się szybko i na święta wrócą już wszyscy do domu. Wspomina o tym Hildegarda Fischer-Eicher wywodząca się z Głuszycy Górnej, ale przebywająca często u swoich dziadków zamieszkałych na ulicy Kolejowej w trzydziestodwurodzinnym budynku z czerwonej cegły, nazywanym „Zamkiem na górze”. Jej dziadek miał skromną rentę, roznosił więc „Głuszyckiego Gońca Granicznego”, lokalną gazetę po całej gminie. Dziadkowie mieli obok budynku ogród. Kwitły tam piękne kwiaty, rosły ziemniaki i warzywa, no i owoce – truskawki, maliny, porzeczki. Dla nich warto było małej dziewczynce pokonywać szmat drogi z Głuszycy Górnej. O wojnie mówi ona, co następuje:
„Także pierwsze lata wojny były dla nas znośne, chociaż wielu ojców i braci musiało wstąpić do armii i wiele rzeczy było reglamentowanych: żywność, ubrania, węgiel i inne. Od kwietnia 1940 do kwietnia 1941 roku musiałam jak wszystkie inne uczennice kończące szkołę odbyć obowiązkową roczną praktykę u rolnika. Potem rozpoczęłam naukę w banku w Głuszycy. Ten budynek jest naprzeciwko szkoły (gimnazjum) w Głuszycy. Jako praktykantka musiałam rano przynosić pocztę. Dyrektorem banku był żołnierz, a bank prowadziła jego żona. Mieli czwórkę dzieci i było jej ciężko pogodzić wszystkie obowiązki. Od 1942 roku byłam jedyną fachową siłą roboczą…
Pod koniec wojny mój ojciec został ponownie powołany do wojska. Ponad rok nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości.
8 maja 1945 roku musieliśmy dostarczyć pieniądze banku do kasy wojskowej, a następnego dnia przyszła armia radziecka. Niemcy skapitulowały! Nadszedł dla nas zły rok ciężkich prac ulicznych. A przede wszystkim brakowało jedzenia. Moja mama ważyła 42 kilogramy. W naszym mieszkaniu został zakwaterowany polski urzędnik, ten jednak traktował nas dobrze. Jego syn, który go odwiedzał, otwierał wszystkie skrzynki i zabierał wszystko co nam jeszcze pozostało. Na początku 1946 roku nasze piękne mieszkanie na pierwszym piętrze zajęła Polka. My musieliśmy się wyprowadzić do klitki w tym samym domu… Ciężko było przechodzić codziennie obok drzwi naszego mieszkania… Prawie normalne życie wróciło do nas od czerwca 1946 roku. Moja koleżanka ze szkoły wyprowadziła się z rodzicami do Niemiec i nowy polski właściciel ich gospodarstwa zatrudnił mnie jako pomoc domową. Chociaż praca była ciężka, byłam bardzo dobrze traktowana, siedziałam z nimi przy stole i dobrze mnie karmili. Moja mama zarabiała robiąc na drutach i szyjąc. Dzięki lepszemu jedzeniu ważyła 50 kilogramów. 6 czerwca 1947 roku i my zostaliśmy wypędzeni…”
To tylko dwa wspomnienia niemieckich prześledleńców z Głuszycy. W książce „W kręgu tajemnic Riese” znajdziemy ich więcej. Pokazują one tragedie ludzkie, które przyniosła za sobą bezsensowna wojna. Dobrze że z tej tragicznej lekcji potrafimy wyciągać wnioski pozwalające budować wspólną Europę bez konfliktów i  wojen. Czy jednak na długo?

Fot. z archiwum Grzegorza Czepila

1 komentarz:

  1. Zacytuję tak jak usłyszałem od frau Hedwig Holzgang.Na początku czyli w 1939 wcale nie odczuwaliśmy wojny,wielu nawet się nią pasjonowało.Pamiętam jak wołano w domu "Cisza! meldunek specjalny" a potem w radio triumfalnie ogłaszano nazwy miast zajętych przez naszych żołnierzy w Polsce,Holandii,Francji,Jugosławii itd.Był entuzjazm ale szybko mijał ludzie zajmowali się swoimi sprawami.Ja musiałam wstąpić do BDM (Związek Dziewcząt Niemieckich).Pamiętam jak szykowałyśmy paczki na "pomoc zimową dla żołnierzy w Rosji".I nagle w 1943 podano w całych Niemczech że 6 armia polowa uległa siłom bolszewickim i ogłoszono trzy dniową żałobę także u nas,ludzie płakali na ulicach pod głośnikami.Mój nauczyciel pan Zweig został powołany.Było coraz mniej mężczyzn a Ci co byli chodzili w mundurach.Potem było jeszcze gorzej,wszystko niemal było na kartki.W 1945 gdy miała być kapitulacja ludzie się nawet cieszyli tzn.moja mama bo ojciec był w niewoli u Anglików i wiedziała że żyje i wróci".Tyle jeej wspomnień bo potem się rozpłakała a ja miałem poczucie winy.Pozdrawiam serdecznie.P.

    OdpowiedzUsuń