Wśród wielu książek związanych z turystyką na Dolnym Śląsku poczesne miejsce na mojej półce zajmuje niewielka, nie rzucająca się w oczy książeczka: Julian Janczak, „Z kuferkiem i chlebakiem. Z przeszłości uzdrowisk i turystyki śląskiej”. Mam dwa wydania tej książki, pierwsze z 1982 roku przez Regionalną Pracownię Krajoznawczą PTTK w Wałbrzychu (Tak, tak, był taki czas kiedy wałbrzyski PTTK wydawał książki), druga z 1988 roku przez Wydawnictwo PTTK „Kraj” Warszawa-Kraków. Pierwsza z nich, co ciekawe, drukowana w Dzierżoniowie, a druga w Cieszynie.
Na pierwszy rzut oka książeczka wypełniona po brzegi drobniutkim drukiem, urozmaicona tylko gdzieniegdzie czarno-białymi ilustracjami, nie wygląda na zbyt atrakcyjną. Dopiero w trakcie czytania można się przekonać, że jest to książka o dużych walorach poznawczych i publicystycznych. Okazuje się, że napisał ją autentyczny podróżnik, turysta, który przemierzył obszar Śląska wzdłuż i wszerz z plecakiem i z towarzyszącą mu córką, Małgosią, a ponadto człowiek o dużej wiedzy historycznej i osobistym emocjonalnym stosunku do przedstawianego tematu.
Dowiadujemy się z tej książeczki dosyć sporo o początkach turystyki na Śląsku, o odległej praktyce leczniczego wykorzystywania źródeł mineralnych aż do ukształtowania się kurortów, o rozwoju masowego ruchu turystycznego na przełomie XIX i XX wieku. Autor książki dokonuje przeglądu uzdrowisk na Śląsku, prezentuje najważniejsze atrakcje turystyczne, w tym zabytki architektury i kultury, osobliwości krajoznawcze, zachęca też do bliższego kontaktu z bogatym piśmiennictwem turystycznym. W miarę czytania wyłania się niezwykle barwny i zróżnicowany obraz świadczący o bogactwie kulturalnym tego regionu.
Najwyżej cenię sobie w tej książce, że zrodziła się ona w wyniku osobistych wędrówek pisarza i dociekań naukowych, a jej autentyczność potwierdzają subiektywne wnioski i opinie. Są one ewidentnym potwierdzeniem bezpośredniej penetracji turystycznej Śląska oraz gruntownego zapoznania się z dostępną literaturą naukową i popularno-naukową. I dowodzą wymownie, że poznać, to nie znaczy tylko być, ale wiedzieć o przedmiocie poznania jak najwięcej.
Przyznam się, że interesowało mnie szczególnie w tej książce, co autor ma do powiedzenia o walorach zdrowotnych i turystycznych ziemi wałbrzyskiej. I nie ukrywam, że to co w niej znalazłem, zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Oto kilka cytatów na temat naszych uzdrowisk z książki Juliana Janeczki:
„Co najmniej od XIV stulecia wiedziano o istnieniu źródeł w Starym Zdroju, na terenie dzisiejszego Wałbrzycha. Ujęto je jednak dopiero w 1689 roku. Od tego czasu można miejscowość tę uważać za faktyczne zdrojowisko. Niestety, w późniejszym okresie przestało ono funkcjonować.”
„Również już od średniowiecza znane były walory zdrowotne źródeł mineralnych Szczawna- Zdroju. Uzdrowisko to leży przeciętnie na wysokości 410 m npm. Według pewnych – co prawda wątpliwych – podań, z głównego źródła Szczawna, które dziś nazywa się „Mieszko”, czerpano wodę mineralną już w VII stuleciu. Jako pamiątki po średniowieczu pozostały stare, drewniane ujęcia wód leczniczych. Źródła tutejsze po raz pierwszy zbadano i opisano w latach 1597-1599. Dokonał tego Kasper Schwenckfeld (1563-1609), wybitny uczony, a równocześnie lekarz nadworny rodziny Hochbergów, właścicieli zarówno samego Szczawna jak i okolicznych ziem. Miejscowość leży w malowniczej dolinie Szczawnika, tuż za rogatkami dzisiejszego, stołecznego Wałbrzycha” ( To określenie „stołecznego” bardzo mi przypadło do gustu).
„Od drugiej połowy XVI wieku znano także źródła mineralne Jedliny-Zdroju, położone na wysokości od 480 do 540 m. npm. Kurort rozbudował się w malowniczej, niewielkiej kotlinie u stóp Gór Wałbrzyskich. Szerszą eksploatację tutejszych wód zaczęto zaledwie od końca XVII stulecia. W 1649 roku wody te zbadał świdnicki lekarz miejski. Pierwsze zaś urządzenie zdrojowe uruchomiono w latach dwudziestych następnego stulecia.. Natomiast pierwszy dom zdrojowy wzniesiono po ponownym zbadaniu i ujęciu źródeł mineralnych w 1724 roku”.
Na temat atrakcji turystycznych regionu wałbrzyskiego warto odnotować jeszcze jeden przy tym bardzo miło brzmiący dla ucha fragment książeczki Juliana Janczaka:
„Ważnymi i atrakcyjnymi obiektami do zwiedzania na obszarze podgórskim i nizinnym Śląska zawsze były liczne – choć znajdujące się często w ruinie – stare zamczyska. Przykładowo wymieńmy tu trzynastowieczne Cisy (pierwsza wzmianka źródłowa pochodzi z roku 1242, w ruinie od początku XIX wieku), położone nad wąską, głęboką doliną Czyżyki, w pobliżu Szczawna-Zdroju, albo czternastowieczny zamek w Wałbrzychu, nazwany Nowym Dworem, bądź również czternastowieczne Radosno, wzniesione jako obiekt strażniczy na skalistym, izolowanym wzgórzu nad potokiem Sokołowiec (w roku 1497 zniszczono go jako siedzibę raubritterów); czy też jeszcze starszy Rogowiec, strzegący doliny rzeki Rybnej, w niedużym oddaleniu od Jedliny-Zdroju (zniszczono go w roku 1483, również jako siedzibę rycerzy-rozbójników).
Wszystkie te zamczyska znajdują się na ziemi wałbrzyskiej, posiadającej i tak wspaniałe walory krajobrazowe. Toteż nic dziwnego, ze już od ubiegłego stulecia stanowiła ona liczący się region turystyczny nie tylko dla najbliższej, sąsiedniej okolicy, bądź też niezbyt oddalonego od niej Wrocławia, lecz także dla całego rozległego Śląska, a nawet i innych dzielnic Polski.
Jednak bezsporną palmę pierwszeństwa wśród licznych podwałbrzyskich budowli zamkowych dzierżyło od wieków leżące tuż za opłotkami dzisiejszego wielkiego Wałbrzycha ogromne, monumentalne i sędziwe zamczysko Książ, wznoszące się na wysokim cyplu skalnym (395 m. npm.), wystającym nad głębokim, przepastnym, wilgotnym i mrocznym kanionem Pełcznicy. Malowniczy odcinek tej rzeki ciągnie się na przestrzeni jakichś czterech kilometrów. Okoliczne wzgórza porośnięte były ongiś naturalnym drzewostanem mieszanym, wśród którego rej wiodły wiekowe, liczące sobie po kilkaset lat buki i cisy. Kilkadziesiąt cisów dotrwało dumnie do naszych czasów. Najstarszy, zwany Bolkiem, posiada dziś w obwodzie 260 centymetrów i liczy sobie ponad 400, a może nawet 500 lat.
A jakież tu były wspaniale widoki, zwłaszcza podczas pięknej, śląskiej jesieni, gdy świeciło ciągle dość jaskrawe słońce. Cóż za bajeczna gra barw! Jaki nastrój… Wystarczyło choćby rozejrzeć się dookoła, przejść po szeleszczącym listowiu wyniosłej alei lipowej, zasadzonej w ksiąskim parku około 1725 roku, spocząć w wieczornej ciszy na skalnym występie vis a vis zamku. Doprawdy, takich chwil, takich przeżyć i widoków nie zapomina się nigdy:
„Tyś odpłynęła pełna marzeń,
Jakże los ludzki bywa zmienny…
W jesiennym błąkam się pożarze
Sam będąc również już jesienny”
I tym cytatem pełnym zachwytu nad urokami podwałbrzyskiego Książa wraz z sentymentalnym fragmentem wiersza Wiktora Szweda, „Wspomnienie”, kończę dzisiejszą notatkę, nie ukrywając satysfakcji z tego powodu, że moje osobiste odczucia związane z pięknem ziemi wałbrzyskiej znajdują potwierdzenie u innych i to nie byle jakich autorów.
Fot. V. Torbacka, R. Janusz i inne
Potwierdzam piękno Ziemi Wałbrzyskiej: wiosną, latem i jesienią...Dla mnie żródło życiodajnego natchnienia...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dzięki stronie TU JEST MÓJ DOM wędruję po uroczych zakątkach, i nie tylko, Głuszycy.
Pozdrawia nie byle jaka autorka (poetka):głuszyczanka Romana Więczaszek (Duda)
Pewnie, że nie byle jaka, przecież wiadomo, ze herbu Rawicz, a ja mam na półeczce już trzy tomiki Jej wierszy i wiem że to nie koniec, bo talent się rozwija, a po wojażach do Wrocławia i Poznania pewnikiem coś nowego znów urośnie. Póki co urozmaicam sobie czas wierszami Romany no i obiecuję, że wkrótce coś więcej o nich napiszę w moim skromnym blogu. Dziękuję za miłe słowa wprost z piastowskiego Brzegu nad Odrą
OdpowiedzUsuń