Postawiłem sobie zadnie, które obawiam się, mnie przerasta. Odkładałem je przez parę dni, ale ileż można. Co się odwlecze, to nie uciecze, głosi staropolskie przysłowie. Fakt, nie uciecze. I trzeba się za nie wziąć.
Renata S., nasza uczynna kierownik Biblioteki Miejskiej, słysząc o moich zachwytach nad twórczością Normana Daviesa, podsunęła mi jego sztandarowe dzieło „Boże Igrzysko”. Dobrze, że byłem samochodem, bo książeczka liczy sobie 1184 strony i waży co najmniej jak dobra cegła. Wytaszczyłem ją do mojego pokoju na drugim piętrze i myślę, kiedy ja ją przeczytam. Miałem już w ręku kilka książek Normana Daviesa dzięki szczodrobliwości Piotra, mojego najbliższego sąsiada, żadnej z nich nie można było oskarżać o szczupłość, ale całościowe wydanie historii Polski krakowskiego Wydawnictwa „Znak” z 2001 roku, to prawdziwa „kobyła”.
Okazało się, że moja pierwotna troska o to, czy zdołam ją przeczytać jest niczym w porównaniu do piramidalnego zadania, jak o niej napisać w miniaturowym poście mojego blogu, by oddać wszystkie wartości dzieła, jego ducha, ideę przewodnią, no i rzecz najtrudniejsza, sprostać talentowi wybitnego historyka, a zarazem znakomitego pisarza. Bo przecież nie można o takiej książce pisać tak sobie przeciętnym językiem lidera dyskusji panelowej warsztatów szkoleniowych w urzędzie pracy. A ja chciałbym w dobrym stylu zainteresować moich przyjaciół internautów tą książką.
Ale rozterki złagodziła świadomość, że dzięki Świętu Niepodległości mamy w domu trzy „dni bez dziecka”. To jest komfort dość rzadki w ostatnim czasie, w którym z żoną jako dziadkowie pełnimy funkcję opiekuńczo-wychowawczą nad naszą małą, prawie trzyletnią wnusią, w czasie gdy jej rodzice czynią wszystko by nie pogarszać wskaźnika osób bezrobotnych.
Trzy dni to dużo, by z należytą starannością skupić się nad tekstem notatki zarówno pod względem jej treści jak i stylu, choć zadanie jest niezwykle trudne, bo nie tylko całej książki, ale nawet jednego jej rozdziału nie da się streścić lub powiedzieć własnymi słowami. W niej każde nieomal zdanie jest niepowtarzalne.
Co z tego wszystkiego wyniknie, okaże się w kolejnym poście, bo przecież nie mogę w jednym rozpisaniu zadręczać moich Czytelników wręcz zawrotną ilością walorów wielkiego dzieła historyczno-literackiego jakim okazuje się „Boże Igrzysko”.
Wszystkich wspaniałych moich Czytelników zainteresowanych tym, gdzie i dlaczego nasz Wielki Stwórca zdecydował się urządzać swoje igraszki, zapraszam do jutrzejszego posta.
A teraz o sprawach bieżących.
Mam nadzieję, że wszyscy będziemy pod wrażeniem igrzysk, jakie urządził nam Wielki Prezydent Wrocławia z okazji Święta Niepodległości w nowo zbudowanym stadionie piłkarskim Euro 2012, choć zmagania białoczerwonych bez białego orła w koronie z piłkarską reprezentacją słonecznej Italii wymagać będą pełnej kondycji psychicznej. Zapewniam jednak, że „boże igrzysko”, o których pisze Norman Davies są o wiele mniej stresogenne. Zapraszam więc do jutrzejszej lektury z pełnym przekonaniem, że pozwoli ona uspokoić nerwy i zdecydowanie podnieść na duchu
Zupełne wyciszenie znalazłem wczoraj w sali widowiskowej miejskiego Centrum Kultury w Głuszycy. Spowodowała je strojna grupa dzieci szkoły podstawowej w Głuszycy Górnej w programie artystycznym z okazji Święta Niepodległości. Dzieci śpiewały z przejęciem patriotyczne pieśni i recytowały wiersze przypominając w ten sposób naszą heroiczną przeszłość od czasów rozbiorowych do odzyskanie niepodległości w 1918 roku, a także czasy współczesne. Przemyślany montaż słowno-muzyczny, ujmujące dzieci, przyjazna atmosfera świąteczna, to wszystko wywoływało zadumę i wzruszenie widoczne na wielu twarzach osób zebranych dość licznie na sali.
Po maleńkiej przerwie była jeszcze orkiestra górnicza z Wałbrzycha. Był gorący barszczyk dla wszystkich chętnych. Można było odczuć smak święta. Szkoda, że wciąż jeszcze tak mało mieszkańców miasta chce w tym uczestniczyć.
Niestety czar prysł po obejrzeniu wiadomości telewizyjnych z Warszawy i Wrocławia. Takich "patriotów," którzy idą na uliczną demonstrację tylko po to, by wszczynać burdy chuligańskie z policją, wypadałoby jak najszybciej wywieźć na Antarktydę. Jestem szczęśliwy, że nie mieszkam w Warszawie lub Wrocławiu. U nas w Głuszycy było wczoraj cicho jak makiem siał:
Głuszyca, Głuszyca,
wszystkich pięknem zachwyca,
lepsza niźli stolica,
Głuszyca...
.
I tym optymistycznym akcentem żegnam. Do jutra.
Fot. Viola Torbacka, Robert Janusz i inne.
Fot. Viola Torbacka, Robert Janusz i inne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz