W Wigilię przed Euro
Odkładam na jakiś czas „hasanie”
po Wałbrzychu. Już widzę, że spada zainteresowanie moim blogiem, a to dopiero
początek euforii, zwanej Euro 2012. Jeżeli mam coś pisać, to krótko i na
„luźne” tematy, nie wymagające głębszej refleksji.
Gorączka futbolowa zawładnęła
mediami, czego można się było spodziewać, a to z kolei udziela się wszystkim.
Nie da się uciec od mediów, nawet jeśli tego chcemy. Nie wielu ludzi może
zrobić tak jak pewien osobnik z Gdańska, który przyjechał do Głuszycy, „zaszył”
się na wsi w gospodarstwie agroturystycznym i mówi, że chce w ten sposób uciec
od szaleństwa piłkarskiego, które owładnęło Gdańsk. Gościnny gospodarz obiecał,
że wyniesie telewizor na strych i tam będzie oglądał mecze, aby nie zmącić
spokoju.
Czytam na stronie internetowej
„gazeta pl”:
„Stonka Euro wleje się na całą
Polskę, nikt nie będzie pewny dnia ani godziny, na drodze, w miasteczku, w
dużym mieście, w knajpie, czy gdziekolwiek indziej. Ok. miliona obcokrajowców
nas odwiedzi. To będzie jak podbój Ameryki - mówi prof. Janusz Czapiński,
psycholog i antykibic. Nawet mój ulubiony batonik czekoladowy został w Euro
uwikłany!”
A dalej prof. Czapliński dodaje:
”Nieszczęście polega na tym, że mam zajęcia do końca czerwca. Liczyłem, że uda mi się wyemigrować z Warszawy na czas Euro, zaszyć się na wsi, ale jestem przyblokowany w miejscu rozgrywek. I jakoś będę musiał to znieść. Na szczęście nie mieszkam na Saskiej Kępie ani w okolicach stadionu, więc mam nadzieję, że te hordy do mnie nie dotrą.
”Nieszczęście polega na tym, że mam zajęcia do końca czerwca. Liczyłem, że uda mi się wyemigrować z Warszawy na czas Euro, zaszyć się na wsi, ale jestem przyblokowany w miejscu rozgrywek. I jakoś będę musiał to znieść. Na szczęście nie mieszkam na Saskiej Kępie ani w okolicach stadionu, więc mam nadzieję, że te hordy do mnie nie dotrą.
Rada jest taka jak w przypadku coca-coli: trzeba to polubić”.
Pocieszam się, ze mną nie jest tak źle, bo podobnie jak coca colę już dawno polubiłem piłkę kopaną. Interesuję się wynikami najważniejszych meczy, oglądam je od czasu do czasu w telewizji. Najczęściej z wyłączeniem komentatorów, bo to co oni wyczyniają, to przechodzi ludzkie pojęcie. Ci panowie dostają „hopla” na punkcie gadania. Zapominają, że to nie jest radio i nie trzeba bez przerwy mówić o tym co się dzieje na boisku, bo przecież to widać. Nie każdego też interesują szczegóły dotyczące „kariery” poszczególnych piłkarzy i wszelkiego rodzaju plotki i dywagacje o ich przyszłości. A w ogóle zamiast pomóc, to przeszkadzają w uważnym oglądaniu meczu.
Obawiam się, że tak samo będzie i tym razem na Euro 2012, a nawet ze zdwojoną prędkością relacji. Na szczęście mam w ręku pilota.
Przeczytałem w Internecie wiadomość o tym, kto będzie śpiewał hymn przed meczem Polska-Grecja, inaugurującym Euro 2012. I to jest najbardziej optymistyczna informacja. Gdyby to miały być „Jarzębinki” to chyba musiałbym wcześniej popełnić seppuku.
Na szczęście ktoś mądry zdecydował, by uratować nas przed blamażem. Wykonawcą hymnu będzie Chór Akademicki Uniwersytetu Warszawskiego pod batutą Iriny Bogdanovich. Bardzo się cieszę z tego powodu i już wiem, że przynajmniej początek meczu obejrzę w spokoju i z dumą, że jestem Polakiem.
Piłką nożną interesowałam się przelotnie, jakoś tak około 1971-2 roku, ale też wtedy było czym!
OdpowiedzUsuńteraz mnie ani ziębi, ani grzeje, trochę mnie drażni ten cały 'eurozachwyt', ale że też trochę rozumiem, to odpuszczam.
No i na szczęście mój mąż zachowuje umiar:)
A widział Pan film "Skrzydlate świnie"?
Niestety, nie widziałem tego filmu. Ostatnio jestem pod wrażeniem "skrzydlatych serc" z koncertu w Opolu. Ale dowiem się co to za świnki, które usiłują konkurować z Pegazem. Cieszę się Ewo, że jesteśmy wraz z Twoim mężem w tej samej drużynie, powiedziałbym - umiarkowanie podatnych na euforię mass-mediów.
OdpowiedzUsuń