Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Podróż sentymentalana


W ostatnim poście starałem się zachęcić wszystkich  do czytania książek. Wiem, że ta zachęta nie dotyczy Czytelników mojego blogu, bo jestem przekonany, że oni to czynią na bieżąco. Mam więc nadzieję, że z zainteresowaniem przeczytają trochę dłuższy niż zwykle tekst wyróżniony w konkursie „Moja pierwsza praca zawodowa. Wspomnienia Dolnośląskich Seniorów”, ogłoszonym w 2012 roku przez Bibliotekę Wojewódzką we Wrocławiu. A ponieważ rzecz dotyczy bliskiej nam ziemi wałbrzyskiej, tudzież mojej skromnej osoby, może się to okazać interesujące

Drogę z Głuszycy przez Rybnicę Małą i Leśną, Unisław Śląski, Kowalową do Mieroszowa, mogę powiedzieć, znam jak własną kieszeń. Zjeździłem ją wzdłuż i wszerz powoli utwierdzając się w miarę upływu czasu, że jest to jedna z najpiękniejszych dróg w powiecie. Oczywiście, myślę o tym, co można zobaczyć po drodze, a nie o samej drodze. O stanie jezdni lepiej nie wspominać. Na szczęście część drogi jest wyremontowana, więc i podróżowanie nią stało się bezpieczniejsze.

Tą drogą jechałem nie tak dawno temu modląc się w duchu, by nie było wielkiego ruchu. I na szczęście nie było. Mogłem więc kątem oka obserwować co się dzieje w przyrodzie, gdy nastąpi gwałtowna odwilż, jak zmieniają się przydrożne potoki w rozszalałe żywioły. W Unisławiu spojrzałem na pędzącą z zawrotną szybkością, wzburzoną wodę wiosennej Ścinawki i uzmysłowiłem sobie, że tu właśnie, nieco wyżej w kierunku Wałbrzycha, znajdują się źródła Leśnej Wody, która później zamienia się w Lesk. Ta sama rzeka płynie dalej przez Kuźnice Świdnickie, Stary Lesieniec, gdzie kiedyś moczyłem w niej nogi, bo płynęła w bezpośredniej bliskości mojego ówczesnego miejsca zakwaterowania w lesienieckiej starej szkole. Nie wiedziałem wtedy, że jej źródła znajdują się w pobliżu Unisławia Śląskiego, o którym myślałem, że jest zupełnie na  końcu świata. Nie miałem też zielonego pojęcia o tym, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie mi przez parę lat cotygodniowo dojeżdżać niezawodną „ładą” z Głuszycy do Mieroszowa, mijając po drodze tajemnicze Pasmo Lesistej w Unisławiu. Kto mógł przewidzieć, że kiedyś będę dodatkowo zatrudnionym nauczycielem w mieroszowskiej szkole dla dorosłych, filii Zespołu Szkół Rolniczych w Mokrzeszowie k. Świdnicy.

„Rzeka tak samo jak obłoki przepływa przez miejsce, gdzie kiedyś było nam dobrze” – napisał w swej książce „Śmierć pięknych saren” czeski pisarz Ota Pavel. Zapamiętałem tę sentencję tak samo, jak dowcipną dedykację jego książki: „Mamusi, która miała za męża mojego tatusia”, a także parę innych znakomitych stylistycznie i myślowo paradoksów.

Właśnie Lesk jest tą rzeką, którą wspominam dobrze. W górnym biegu rozdziela ona Pasmo Lesistej od Gór Wałbrzyskich, a dalej płynie przez Stary Lesieniec, Czarny Bór, Witków, Jaczków w  Kotlinie Kamiennogórskiej, topiąc swe wody w rzece Bóbr w Dębrzniku koło Sędzisławia. Rzeka ma 23 kilometry długości. Odwadnia znaczną część Gór Kamiennych.

Dolina Lesku jest jednym ze starszych ciągów komunikacyjnych w Sudetach, prowadził nią trakt handlowy z Czech przez Kamienną Górę, Bolków, Jawor, Legnicę do Wrocławia. Prawie na całej jej długości rozpościerają się stare wsie z licznymi zabytkami, pozostałościami młynów wodnych, tartaków i innych urządzeń wodnych.

Podróż turystyczna doliną Lesku może dostarczyć wielu wrażeń, bo każda miejscowość wzdłuż jej biegu kryje w sobie atrakcje turystyczne, znajdujemy tu jednocześnie prawdziwe  bogactwo rozmaitości krajobrazów i przyrody.

To właśnie wyjazd do Mieroszowa przywołał wspomnienia z lat młodości i skłonił mnie do kolejnej eskapady, tym razem do Boguszowa-Gorc, a ściślej do małego przysiółku na jego peryferiach. Tam właśnie, gdzie płynie sobie beztrosko wzburzony w tym czasie Lesk. Okazało się, że była to moja wzruszająca podróż sentymentalna.

Jest takie miejsce pod Wałbrzychem, o którego istnieniu wie tylko garstka osób, a o którym może coś ciekawego powiedzieć jeszcze mniejsza garstka. Zresztą takich miejsc jest wszędzie sporo. Zdecydowałem się napisać o nim z bardzo ważnego powodu. Tam właśnie było moje pierwsze miejsce pracy w regionie wałbrzyskim, z którym związałem się na stałe aż do dziś, a podejrzewam, że już do końca życia. A od tego momentu minęło, bagatela, pół wieku. Na falach reminiscencji powracam więc do tego roku szkolnego, który przeżyłem tam jako młody nauczyciel.
To miejsce, to Stary Lesieniec, maleńkie osiedle mieszkaniowe po drugiej stronie trakcji kolejowej, u stóp Boguszowa-Gorc, odrębny przysiółek z własnym kościółkiem, szkołą, pałacem, włączony administracyjnie w 1973 roku do miasta Boguszów-Gorce. Wcześniej za Niemców i zaraz po wojnie był osobną wsią, przez jakiś czas w gromadzie Gorce. Z równym powodzeniem mógł przynależeć do Kuźnic Świdnickich, które jednak same przeżywały stan przejściowy nie mogąc odseparować się od prób wcielenia bądź do Wałbrzycha, bądź do Boguszowa.
Stary Lesieniec, ni to miasto, ni wieś, bez względu na formalne związki z tym, czy owym organizmem administracyjnym, żyje sobie własnym życiem. Położony w dolinie Lesku, pomiędzy Gorcami i Czarnym Borem na północy,  a Kuźnicami Świdnickimi na wschodzie, stanowi malowniczo położoną enklawę, otoczoną górami. Od północy góruje nad nim Mniszek w Górach Wałbrzyskich, a od południa Masyw Dzikowca w Paśmie Lesistej Gór Kamiennych. Wąskim przesmykiem u podnóża Dzikowca wzdłuż górskiego potoku prowadzi nad kolejno położonymi pięcioma stawami leśna dróżka do Grzęd. Możemy tu odszukać dawne sztolnie po kopalni srebra, a następnie ruiny zamku Konradów i dotrzeć do pięknie położonego ośrodka rekreacyjnego nad leśnym jeziorkiem w Grzędach. To jeden z najbliżej położonych od Wałbrzycha akwenów wodnych.

Stary Lesieniec to nic innego jak typowe osiedle górnicze. Pokłady węgla kamiennego w jego rejonie należą do najlepszych w zagłębiu wałbrzyskim. Zawartość węgla koksującego sięga w nich 40%, a najlepszy zalega w górnych warstwach ziemi. Eksploatowane były przez kopalnię Victoria w pobliskich Kuźnicach Świdnickich. W okresie intensywnego rozwoju kopalni węgla, na początku XIX wieku, wybudowano we wsi ciąg domków jednorodzinnych zasiedlonych przez górników. Stary Lesieniec, wbrew temu co sugeruje nazwa, nie należy do najstarszych w tym rejonie. Wieś powstała w dobrach von Czettritzów dopiero w początkach XVI wieku, co miało związek z rozwijającym się górnictwem rud srebra. Prawdopodobnie w 1586 roku St. Lesieniec stał się własnością hrabiego von Hochberga z Książa. Eksploatacja rud srebra upadła pod koniec XVI wieku, gdyż stała się nieopłacalna. Na to miejsce wkroczyło górnictwo węgla kamiennego. Ale wyraźny postęp w jego rozwoju nastąpił w II połowie XVIII wieku, gdy właścicielem tych ziem stał się baron von Seheer-Thoss, pan z pałacu w Jedlince, ogromnie zasłużony dla rozwoju kopalnictwa węgla w regionie wałbrzyskim i noworudzkim, założyciel uzdrowiska w Jedlinie-Zdroju. Połączone kopalnie „Neue Gemeindegrube” w Starym Lesieńcu i „Gemeindegrube” w Gorcach, ok. 1770 roku dawały średnio 900 ton węgla rocznie. Ale dopiero początek XIX wieku przyniósł poważny i trwały rozwój górnictwa węgla. W 1838 roku uruchomiono kopalnię „Elise”, która potem połączyła się z kopalnią „Abendröthe” w Gorcach (po wojnie szyb „Klara”).

W 1825 roku wieś liczyła już 80 domów, w tym pałac, 2 folwarki, wolne sołectwo, szkołę ewangelicką, browar, bielnik, folusz, młyn wodny, wapiennik i gorzelnię. Miała więc wszystko, co pozwala na samodzielny byt.
Rozwój kopalń spowodował, że z początkiem XX wieku wieś przekroczyła 2 tys. mieszkańców. Równocześnie w jej otoczeniu zachodziły daleko idące zmiany w krajobrazie. Pojawiły się hałdy, przełożono koryto Lesku na długości około pół kilometra, pojawiły się zapadliska terenu.
W 1827 roku wzniesiono kościółek Św. Barbary z monumentalną wieżą nad bramą wejściową. Potwierdził on znaczenie Starego Lesieńca jako odrębnej jednostki administracyjnej.

Po II wojnie światowej wieś zachowała swój charakter osiedla mieszkaniowego górników pracujących w pobliskich szybach kopalni „Victoria” w Kuźnicach Świdnickich, w Boguszowie i w Gorcach. W folwarku funkcjonowała spółdzielnia rolnicza, a w dawnym pałacu umieszczono archiwum.

Stary Lesieniec przez wszystkie lata PRL-u nie znalazł dróg rozwoju, żył własnym życiem podmiejskiej wsi, skazanej na stagnację. Nie wybudowano nowych domów, nie powstały nowe zakłady przemysłowe, rzemieślnicze lub usługowe. Ktoś napisał o nim, że jest to miejsce z lekka senne. Ożywienie nastąpiło po przemianach sierpniowych, kiedy dawna wieś jako część Boguszowa-Gorc zaczęła się liczyć w planach rozwojowych miasta, a upadek przemysłu węglowego spowodował konieczność poszukiwania przez mieszkańców osiedla nowych form zarobkowania.

W Starym Lesieńcu pod koniec lat 50-tych przeżyłem jeden piękny rok jako początkujący nauczyciel polonista. Mieszkałem w starym budynki szkolnym. Bezpośrednio z okna oglądałem Mniszka, osamotnione wzgórze, na które robiłem piesze spacery, by usiąść na skalnej półce i rozkoszować się widokami, jak Mickiewicz na Judahu skale. Nowy budynek szkoły w pobliżu górniczego osiedla domków jednorodzinnych wystarczał na zapewnienie nauki w siedmiu klasach szkoły podstawowej. W Lesieńcu czułem się dobrze, ceniłem sobie swoją pracę z młodzieżą, a także kontakty z dorosłymi. Dziś patrzę na ten przysiółek innymi oczyma. Nie dostrzegałem wtedy uroków przyrody i krajobrazów tak mocno jak obecnie. A Stary Lesieniec, dzięki swemu położeniu w otoczeniu górskim, może dostarczać wielu estetycznych wrażeń. Jest też znakomitą bazą wypadową na wycieczki w góry. Im więcej upływa lat, tym bardziej żal mi Starego Lesieńca, żal że nie zdążyłem poznać dokładniej okolicznych terenów górskich. A może właśnie to także żal minionych, młodych lat.

Stary Lesieniec – moje pierwsze miejsce pracy. Jaka szkoda, że tak wiele szczegółów zatarło się w pamięci. Pozostało ogólne wrażenie udanego startu w dorosłe życie. Szkoła była dla mnie wszystkim. Więź z dziećmi, ich rodzicami stała się wartością ponad wszystko. W szkole tej pracowało kilka starszych ode mnie nauczycielek, na czele z panią dyrektor. Byli bardzo uczynni i mili, ale każdy miał swoje rodzinne problemy. Ja byłem wolny, miałem dużo czasu. Mogłem z dziećmi spotykać się po lekcjach. I tak się działo. Graliśmy w piłkę na boisku szkolnym, bawiliśmy się w harcerskie podchody, chodziliśmy na wycieczki. Utworzyłem kółko teatralne. Na deskach Wiejskiego Domu Kultury, rzadko zresztą uruchamianego, wystawiliśmy wesołą sztukę Benedykta Hertza „Trzewiczki szczęścia”. Było to rzadkie wydarzenie, ogromnie ważne dla dzieci przemienionych w aktorów i dla ich rodziców. 

Pani dyrektor załatwiła mi obiady w pobliskim domu. Gospodyni, wdowa po niedawno zmarłym górniku była bardzo gościnna. Mówiła, że przez całe lata gotowała mężowi i we Francji i teraz w Polsce, bo byli typową rodziną górniczych przesiedleńców. Takich rodzin było tu więcej. To określenie – przesiedleńców – bardzo mi pasuje, bo przecież wcześniej Polacy w poszukiwaniu pracy wyemigrowali do Francji, a teraz przesiedlili się, ale już w inne strony, na Ziemie Odzyskane, tutaj w region wałbrzyski, bo tu były poniemieckie kopalnie i miejsca pracy. Obiady jadałem w towarzystwie jej córki, pracującej w biurze dyrektora kopalni „Victoria”, ale często się spóźniała, albo wracała do domu wieczorem, bo jak mówiła, musiała być dla szefów dyspozycyjna. Dziewczyna była bardzo wesoła, pozytywnie nastawiona do życia, dobrze się ubierała, pachniała francuskimi perfumami. Nie przypadliśmy sobie do gustu, byłem dla niej młokosem, ale lubiła się ze mną przekomarzać. Bardziej chyba polubiła mnie jej Mama, miała się przed kim użalić i ponarzekać na niezbyt udane życie.

W Starym Lesieńcu poznałem inne rodziny górnicze. Późną jesienią i w zimowe wieczory spotykaliśmy się w jednym z domów jednorodzinnych górniczej rodziny z Francji. Były to wieczory muzyczne. Gospodarz i jego synowie grali na akordeonie, trąbce i perkusji, ja wtórowałem na skrzypcach, bo tę umiejętność wyniosłem z liceum pedagogicznego. Graliśmy znane piosenki górnicze, „Starzyk”, „Szła dzieweczka”, „Od Siewierza”, „Poszła Karolinka do Gogolina”, „Gdybym to ja miała”, ale pani domu najlepiej lubiła piosenkę o Karliku:

„Karliku, Karliku, co tam niesiesz w koszyku,
Karliku, Karliku, co w koszyku masz?
Mam tam pyrlik stalowy, stalowy,
Do roboty gotowy, hej, hej, gotowy…”

Bardzo jej się podobał ten pyrlik gotowy do roboty, więc zawsze włączała się do muzyki ze śpiewem. Wtórowali jej inni uczestnicy wieczorów z sąsiednich domów. Córka gospodarzy, uczennica czwartej klasy, patrzyła we mnie jak w obraz, a jej mama żartowała, że chyba się zakochała w swoim nauczycielu.
Te wieczory utkwiły mi w pamięci także z innego powodu. Podawano tam znakomitą, prawdziwą kawę. Dotąd nie doświadczyłem takiego luksusu. Czarna kawa była trudno dostępna na rynku i wtedy jeszcze mało popularna. Ale to byli polscy górnicy z Francji i w dodatku mieli kawę francuską, przysyłaną paczkami przez znajomych. Pani domu przynosiła ją na posrebrzanej tacy, tak gorącej, że musiała ją otoczyć ściereczką. Kawa była „po turecku” w dużych szklankach przykrytych podstawkami. Do kawy podawano słodkości: ciasta, pączki, racuchy.

Któregoś wieczoru rozmowa dotyczyła pobliskich stawów. Znajdowały się one przy leśnej dróżce na szlaku turystycznym do Czarnego Boru. To piękne miejsce na wycieczkę. Umawialiśmy się, że pójdziemy tam jesienią, rozpalimy ognisko, przysmażymy kiełbaski i zrobimy piknik. Cieszyłem się na samą myśl o tym pikniku.

Niestety, jesienią nie było mnie już w Starym Lesieńcu. Z nowym rokiem szkolnym zostałem przeniesiony do „jedynki” w Głuszycy. Był to dla mnie pewnego rodzaju awans, praca w dużej, miejskiej szkole podstawowej. Pozostawiłem Stary Lesieniec jak niegodziwiec, który nie potrafił docenić wdzięczności mieszkańców maleńkiego osiedla. Żal było stąd odjeżdżać, ale stało się. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę z tego, że przez cały rok szkolny nie znalazłem czasu, by się wybrać nad lesienieckie stawy.

O tamtych stawach przypomniałem sobie w Głuszycy, bo tu też są kaskadowo położone pod górę, w otoczeniu leśnym, cudowne stawy. Podobnie jak w Lesieńcu jest ich pięć. Stanowiły rezerwuar wodny dla miejscowych zakładów bawełnianych. Piszę w czasie przeszłym, bo po wielkiej fabryce o czysto słowiańskiej nazwie „Piast” już nie ma śladu. Nad stawami spacerowałem z moją przyszłą żoną, a potem wiele razy sam i z dziećmi, bo stawy są blisko centrum miasta, w dodatku owiane tajemnicą i zawsze, o każdej porze roku, stanowią okazję do zachwytów nad pięknem przyrody.

Wspomnienia z lat młodości mają swą siłę potęgującą się w miarę upływu lat. Wtedy dopiero dostrzega się, jak wiele można było zrobić, aby lepiej poznać i docenić miejsce pracy. Po latach człowiek uświadamia sobie, jak wiele rzeczy zaniedbał, jak mało wiedział o istocie młodości i potrzebie jej pożytecznego wykorzystania.

„Nie wiedziałem wtedy, że te zioła,
będą w wierszach słowami po latach,
i że kwiaty z daleka po imieniu przywołam,
zamiast leżeć zwyczajnie nad wodą na kwiatach.

Nie wiedziałem, że się będę tak męczył,
słów szukając dla żywego świata,
nie wiedziałem, że gdy się tak nad wodą klęczy,
to potem trzeba cierpieć długie lata…”

(Julian Tuwim, „Sitowie”)

Nie wiedziałem wielu jeszcze innych rzeczy. Dziś mogę śmiało powtórzyć za starożytnymi greckimi myślicielami: Sokratesem – „wiem, że nic nie wiem”, i Heraklitem – „panta rei” (wszystko płynie… mija). Stoję w Starym Lesieńcu nad bystrym strumieniem Lesku. Niestety… już nie mogę wejść do tej samej wody, tamta woda popłynęła. Panta rei…

4 komentarze:

  1. Staszku!.Muszę się przyznać,że wzruszyłem się czytając Twoją "Podróż Sentymentalną".Piszesz pięknie o swojej pierwszej pracy,a była podobna do mojej.Podobnie jak Ty rozpocząłem tu,gdzie jest mój dom,tylko nie miałem takich spotkań z mieszkańcami jak Ty.A wogóle przy najbliższej okazji trzeba trochę powspominać dawne czasy.Chociaż może nie bo są to tak osobiste,że trzeba je zachować dla siebie.Nie narzekam ale mogłem postępować inaczej szczególnie w latach osiemdziesiątych.Ty nie miałeś takich problemów jak ja.Ale mam wypowiedzieć się na temat zamieszczonego tekstu.Czytającgo mam wrażenia jakbym tam był i razem z Tobą przechadzał się Tobie znanymi ścieżkami.Piszesz barwnie i to jest piękne. Nie tylko opisywana przyroda ale Twoje porównania do Wielkiego Adama i jego "Stepów Akermańskich" jest fascynujące.Cóż więcej mogę napisać pisz tak dalej bo Twoje teksty są interesujące a ponadto jak w tym przypadku przywołują wspomnienia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się wzruszyłem czytając Twój komentarz, bo pozwolił mi wspomnieć nasze wspólne przeżycia. Też byłoby co napisać, zwłaszcza o naszej eskapadzie "maluchem" do Aten. Bardzo Ci dziękuję za dobre słowo 1 Pozdrawiam !

      Usuń
  2. Pięknie, kwieciście, wzruszająco. Jednocześnie smutno a wręcz boleśnie. Nie pozostawia odbiorcy obojętnym. Dziękuję.

    P z W!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję i za ten tak miły dla mnie komentarz i za to, że nadal zagląda Pan do mojego blogu. Serdecznie pozdrawiam !

      Usuń