Działo się to wtedy, gdy nikt
jeszcze nie słyszał o Wolkmenach Sony, przenośnych odtwarzaczach kaset
magnetofonowych, które biją na łeb i szyję produkty Apple i Samsunga. Nikt nie
marzył wówczas o MP 3 lub 4, choć to dziś nie stanowi już prestiżu i
nobilitacji w konfrontacji z komórką Phone 5,
czy Google Nexus 4 lub HTC Windows Phone 8x. Wszystkie one zresztą nie
dają tyle satysfakcji, co wcześniejszy „sonik” wielkości cegły na cztery
paluszki z przewijaniem do przodu.
Ale pozostawmy na boku te cuda
współczesnej techniki, bo jak się za chwilę okaże, można bez nich było żyć
równie bujnie i komfortowo w takim chociażby miejscu, jak rzeczka Kłobia, prawy
dopływ Bystrzycy, znajdująca swoje rozliczne źródła m. in. na zboczach Osówki. A cuda mają to do siebie,
że trafiają się wszędzie.
To tutaj w poniemieckim
przysiółku zagubionym w lasach, o polskiej nazwie Modrzewki, w opuszczonej chałupie krytej gontem,
położonej na odkrytym wzgórku z rozległym widokiem na okoliczne wierzchołki,
zamieszkała rodzina polskich przesiedleńców zza Buga. Jakie wichry ją tu
przywiały, jakie siły nadprzyrodzone, trudno byłoby to opisać. Ale stało się. I
z biegiem czasu znalazła tu swoje miejsce na ziemi, wymarzone warunki do życia,
spokój, bezpieczeństwo i tak pożądany od
lat bliski kontakt z przyrodą.
Rodzinka była jak Bóg
przykazał - tato, mama i dwoje dzieci. Przeszli ciężką,
wojenną szkołę, tam daleko pod Drohobyczem. Cudem uszli z życiem i kiedy
pojawiła się sposobność, jak legendarni Argonauci wyruszyli w podróż po „złote
runo”. Znaleźli je tu właśnie na Ziemiach Odzyskanych. Kiedy decyzją wójta położonego nieopodal
miasteczka Gieszcze Puste stali się właścicielami poniemieckiego domostwa i leżących wokół łąk
i pól, wydawało im się, że to już koniec z tułaczką po świecie. Nie wiedzieli
wówczas, że czeka ich jeszcze jedna tajemnicza podróż. Tym razem w świat
niepojęty, magiczny, demoniczny. Wyprawa
do wnętrza Osówki.
Zdarzyło się, że pewnego
lipcowego ranka, syn i córka poszli do lasu na grzyby. Chłopak był jak na
schwał, liczył sobie już czternaście wiosen, a po ojcu, zabużańskim gospodarzu,
odziedziczył zainteresowanie przyrodą. Młodsza o dwa lata siostra chętnie mu
towarzyszyła, bo zawsze gdy wyprawili się gdzieś razem, odnajdywali różne dziwy
natury. Tego dnia zdarzyło się to samo. Na zboczu pnącej się wzwyż góry
dostrzegli zarośnięte gęstą krzewiną wejście do podziemnej jaskini. Nie sposób
było by z tego zaproszenia nie skorzystać.
Początkowo dość odważnie podążyli
w głąb czeluści, ale gdy zrobiło się ciemno i ponuro, ogarnął ich niepokój.
Wydrążony w litej skale kręty korytarz wydawał się nie mieć końca. Mało tego, miał
rozgałęzienia po obu stronach. Nie wiadomo było gdzie iść dalej i co się może
zdarzyć. Po pewnym czasie dziewczyna okazała się rozsądniejsza od brata.
Zawołała: Boję się! Nie idę dalej!
Wracamy!
Gdy jednak młodzi poszukiwacze
sensacji odwrócili się, nie było już widać nawet światełka od wejścia do tunelu. Wtedy ogarnęło ich
mrożące krew w żyłach przerażenie. Chłopak przypomniał sobie, że ma w kieszeni
zapałki. Było ich niewiele, ale pozwoliły rozjaśnić ciemności i odszukać kierunek
powrotu. Tylko dzięki temu udało się dotrzeć szczęśliwie na zewnątrz. Wtedy to
chłopak zwierzył się swej siostrze i opowiedział swój dziwny sen.
Śniło mu się, że zagubił się nocą
w lesie. Tato z mamą ruszyli na poszukiwania. Trzeba było dać sygnał, gdzie
jest. I wtedy zapalił ognisko. Jakim cudem? Po prostu jakiś duch wyłonił się z
wnętrza góry i podał mu ogień. Może to właśnie ten sam duch kazał mu dziś rano
zabrać ze sobą pudełko zapałek?
Wtedy jeszcze młodzi grzybiarze
nie wiedzieli, że podziemne miasto pod Osówką to fragment potężnej inwestycji
militarnej III Rzeszy Niemieckiej pod koniec wojny znanej pod kryptonimem –
„Riese”, to znaczy „Olbrzym”
Niestety, nie było jeszcze na
rynku księgarskim znakomitej książki
Jolanty Kalety „W cieniu Olbrzyma”, w której możemy przeczytać o mrożących
krew w żyłach przeżyciach bohaterki tej książki Antoniny. Znalazła się ona
podobnie jak dwójka bohaterów mojej legendy w tajemniczych podziemiach Osówki,
aby dotrzeć do kryjówki stabsfrontfuehrera SS Otto Hoffmana, dowódcy
grasującego w okolicy oddziału Wehrwolfu. O tym co ją tam spotkało i jakim
nadzwyczajnym sposobem udało się jej uratować życie możemy się dowiedzieć w
sensacyjnej książce.
Gdyby taka książka pojawiła się
wcześniej, nie byłoby mojej legendy, bo młodzi ludzie nie odważyliby się
penetrować podziemnych sztolni.
Ale dziś możemy już śmiało powędrować
trasą turystyczną „podziemnego miasta Osówka” pod opieką przewodnika, a jeśli
do tego jesteśmy po lekturze książki Jolanty Kalety, to zapewniam, że zrobimy
to z duszą na ramieniu. Ale przecież nie ma nic lepszego jak wycieczka
trzymająca w napięciu.
Gorąco zachęcam moich sympatyków
do jednego i drugiego, to znaczy – do przeczytania książki i zwiedzenia
podziemi Osówki. Kolejny weekend przed nami.
P.S.
1 - Książka jest do nabycia w księgarniach lub do
wypożyczenia w bibliotekach.
2 – Moje pisanie w porównaniu do
Jolanty Kalety, to jak dziesiąta woda po kisielu, ale zrobiłem to jak umiałem,
by zachęcić do Jej książek !
Fot. Robert Janusz
Dobrze,dobrze.Twoje pisanie jest najlepsze spośród tych które czytam.Nie masz lepszych tekstów od Twoich.Ale to co napisałeś jest promocją książki Pani Jolanty Kalety i dobrze,że w taki ładny sposób /swoją legendą/umiesz zachęcić do przeczytania wspomnianej książki.Ale nie napisałeś jeszcze jednego,że podziemia Osówki zostały udostępnione dzięki Twoim zabiegom kiedy byłeś Burmistrzem Głuszycy.Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, to prawda, dziś mam ogromną satysfakcję, że nam się udało to zrobić ( a opory były i ze strony radnych i paru urzędów). Przekonaliśmy z moim z-cą Józefem Piksą radnych, że to jest ogromna szansa dla Głuszycy i nie wolno jej zaprzepaścić. Przyznję, że wtedy jeszcze nie spodziewałem się tego, że uda się tak dobrze wypromować to miejsce, a następnie zagospodarować turystycznie, choć pamiętam że już pierwsze imprezy promocyjne w 1996 i 1997 roku były bardzo udane i robiły korzystne wrażenie. Dziś Osówka jest znana w kraju i na świecie.
UsuńCieszę się Staszku z Twojego sukcesu i gratuluję.Dobrze,że po wyjściu z podziemi Osówki jest tablica,której napis mówi za czyjej kadencji to podziemie zostało udostępnione dla turystów.Wielki szacunek dla Ciebie MISTRZU!!!
UsuńZa książką będę się rozglądał,bo przypomina mi moje przygody z dzieciństwa,kiedy to prowadziliśmy"eksplorację"sztolni Riese ze świeczkami,lampami naftowymi,później latarkami na płaskie baterie.Jedna latarka mi ocalała.
OdpowiedzUsuńArtykuły Zbigniewa Mosingiewicza zamieszczone w"Słowie Polskim"
z dn.24.10.1946 r.
"Gigantyczne miasto podziemne"i"Tam gdzie ginęli ludzie"-fragm.
"Prawie przy każdym zakładzie przemysłowym Dolnego Śląska znajdowały się obozy koncentracyjne-także w Głuszycy,gdzie budowano podziemne miasto dla Hitlera i jego sztabu.To miasto ciągnie się na przestrzeni 30 km:przebywanie w nim byłoby bezpieczne,kryją je bowiem kilkusetmetrowej wysokości góry.Nad jego budową pracowało przeszło 50.000 więźniów:30.000 Żydów węgierskich,poza tym Polacy,Rosjanie,Ukraińcy i Włosi.Ilu ich tam zostało zamordowanych,nie wiemy dokładnie,możemy tylko powiedzieć,że dużo,znamy bowiem postępowanie Niemców w innych obozach konc.,a tutaj doszedł do tego fakt budowania siedziby Hitlera w wielkiej tajemnicy nawet przed miejscową ludnością."
"Posłuchajmy co opowiada były więzień obozu Gross-Rosen i Głuszycy Ob.Stanisław Franczak korespondentowi"Ilustrowanego Kuriera Wrocławskiego,który oprowadzał go po obozach w październiku 1946 r.
"Przez obóz przeszło ponad 120.000 skazańców różnej narodowości.Kolczaste druty na betonowych słupach!Przepływał przez nie prąd wysokiego napięcia.Strażnice,gęsto usiane słupy z latarniami,szkielety baraków,rzędy koryt do mycia,brama śmierci,ściana śmierci i piec krematoryjny-to wszystko,co zostało obecnie
z"Vernichtungslager",jednego z najkrwawszych obozów,przeznaczonych na wymordowanie Słowian.Piach na"Appelplatzu"przesycony jest krwią i łzami męczenników...po upadku powstania warszawskiego na ten plac Niemcy przywieźli 4.000 warszawiaków:kobiet,dzieci i mężczyzn...
W baraku,obliczonym na 140 osób,było 700 stłoczonych nędzarzy...
Obok budki"kapo"skakał Radziwiłł w dół,pozostały po kamieniołomach...
Pięć razy skakał i za każdym razem do tego stopnia się potłukł,
że towarzysze niedoli wlekli go do pracy.Szósty skok samobójczy też nie przyniósł mu upragnionej śmierci.Połamał sobie ręce i nogi,dostał się do szpitala i dzięki temu pozostał przy życiu...Morderca Erich Tobek,pochodzący z Wrocławia,znany bokser,a w cywilu kowal,zamęczył na śmierć Rostworowskiego...
Tak eksploatował ludzi Niemiec baron Richthoffen,właściciel kamieniołomów w Rogoźnicy"...
"W dniu 2 listopada 1947 r.przeszło 30.000 osób oddało hołd męczennikom z Gross Rosen.
Obóz w Gross Rosen upamiętnił w swej powieści"Paweł"Wojciech Dzieduszycki.
W dn.16.11.1947 r.odbyło się w Kamiennej Górze w obecności premiera
Ob.J.Cyrankiewicza,poświęcenie pomnika ku czci pomordowanych w obozie kamiennogórskim Polaków.Pomnik ma 9 m wysokości.Na tablicy napis:
"Was ból tam wyniósł,
Gdzie się duch nie lęka.
Męczennikom obozu koncentracyjnego w Kamiennej Górze-społeczeństwo."
Pozdrawiam.
To są bardzo znamienne cytaty z artykułów prasowych z pierwszych lat powojennych. Kilka innych przytoczyłem w mojej książce "Głuszyckie kontemplacje" cz.I,a także w moim blogu i innych artykułach do prasy. Wciąż trudno pojąć, że po takich relacjach prasowych, jak Z. Mosingiewicza, nic się nie działo. Nadal kompleks Włodarza stanowił teren wydzielony, objęty zmową milczenia. Dopiero w II połowie lat 70-tych, pojawiły się pierwsze ekspedycje, mające na celu zbadanie podziemnych sztolni. Ale już wtedy było zbyt późno...Dziś jest zupełnie inny klimat i dzieje się coraz więcej w próbach odkrycia tajemnic wojennych.
UsuńWieczorem 4 maja 1886 roku...
Usuńwww.history.com/news/remembering-the-haymarket-riot
Zanurzona w leśnej kniei...
www.youtube.com/watch?v=JjDhQAGUQcE