Już któryś raz zachęcam wspaniałomyślnych
Czytelników mojego blogu do bliższego
kontaktu z dobrą książką. Użyłem tutaj epitetu -”wspaniałomyślnych” - i nie
jest to żaden komplement. Jeśli są jeszcze tacy wyjątkowi pasjonaci czytania,
których stać na kliknięcie strony „tu jest mój dom”, dowodzi to trafności tego
sformułowania. W dzisiejszym wirtualnym świecie
dominacji mediów foto i fono
-wizyjnych wszystko co pisane schodzi na plan dalszy. Wiem, że większość z Czytelników, to moi bliscy znajomi, dawne i
teraźniejsze przyjazne dusze. Czytają teksty blogowe, bo mają to we krwi. A to
że mnie znają pozwala im coraz częściej przycisnąć na facebooku pod linkiem
postu - „to lubię”. I wtedy moja dusza rwie się w obłoki na skrzydłach głuszca.
Ale tak było dotąd. Dziś właśnie
coś we mnie zadrżało, poczułem sygnał ostrzegawczy, czy robię dobrze agitując
moich bliskich do czytania mojego blogu, zamiast klasyków.
A wszystko to z powodu Marka Hłaski (1934-1969) i jego kontrowersyjnej książki „Piękni dwudziestoletni”. Myślę, że o
Marku i jego książce nie muszę wiele pisać. „Piękni dwudziestoletni” od dawna
znajdują się w gronie najwybitniejszych bestsellerów naszej literatury
powojennej, a jej autor stał się postacią legendarną, bo rzadko się zdarza by
przeżywszy zaledwie 35 lat odegrać tak ważną rolę w historii literatury
polskiej. „Piękni dwudziestoletni” (1966 r.), to rodzaj autobiografii, a
zarazem manifestu pokolenia młodzieży z połowy lat pięćdziesiątych. Pokolenia
październikowego, do którego też mam powody się zaliczać. Rok 1956, kiedy to
byłem uczniem IV klasy Liceum Pedagogicznego w Brzegu nad Odrą, zakotwiczył się
w mojej pamięci, choć patrzę dziś po wielu latach na to wszystko z
przymrużeniem oka. Chyba warto będzie o tym napisać, ale to innym razem.
Oto co pisze Marek Hłasko o swym
nadzwyczajnym wyjeździe do Wrocławia w 1954 roku, wkrótce po ukazaniu się jego
głośnej książki „Baza Sokołowska” (miał wtedy 20 lat), a tuż przed awansem na
redaktora pisma „Po prostu”, które w październikowych wydarzeniach 1956 roku w Warszawie odegrało tak wielką
rolę:
„Wyjechałem więc do Wrocławia,
gdzie zamieszkałem u wuja. Miałem trzymiesięczne stypendium i trochę pieniędzy,
które dostałem ze „Sztandaru Młodych” za moje opowiadanie „Baza Sokołowska”.
Był to piękny czas, byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do
teatru – ale nie wiedziałem co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać -
zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu, kiedy
czytałem, zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem
podglądać ludzi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a
przecież powinienem pisać - Chryste Panie, myślałem że zwariuję. Czytałem
jednego dnia Misia Czeszkę; drugiego
- Balzaka; potem odrywałem się do
Dostojewskiego, aby czytać słownik Lindego; nocami szukałem wuja i znów
wracałem do moich książek. Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku we
Wrocławiu; przypuszczam że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z
każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego co powinienem
przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem
zupełnie”.
Boję się, że coś podobnego może
spotkać tych, którzy poważnie potraktują moją zachętę do czytania wielkich
dzieł literatury polskiej i światowej. Takie spontaniczne, żarłoczne rzucenie
się w świat literackiej fikcji i fantasmagorii może przynieść nieodwracalne
skutki. Odlecimy z euforią w krainę
imaginacji i fantazji, gdy tymczasem
trzeba w domu posprzątać, pozmywać naczynia, pomyśleć o zakupach, nie mówiąc o
innych obowiązkach rodzinnych i służbowych. Przeczytanie „Chłopów” Reymonta,
albo też „Wojny i pokoju” Tołstoja, albo wszystkich trzech części trylogii
Sienkiewicza, nie mówiąc o „Księgach Jakubowych” Olgi Tokarczuk owszem jest
potrzebne, ale róbmy to rozsądnie i z umiarem. A jeśli już, to zalecam by nie
czynić tak jak Hłasko, to znaczy skakać z kwiatka na kwiatek, dziś Balzac, a
jutro Dostojewski, a do tego jeszcze Linde z alfabetycznym indeksem języka
polskiego. I nie należy wtedy myśleć o problemach dnia powszedniego. Oddajemy
się fabularnej treści książki i jej
artystycznej oprawie całą swą osobowością.
Póki co proponuję na rozgrzewkę
Marka Hłaskę i jego epos „Piękni dwudziestoletni”. Przeniesie on nas w krainę
równie magiczną i mistyczną, choć przecież
nie tak odległą, ale dla wielu z Państwa zupełnie nieprawdopodobną, bo
rozgrywającą się w egzotycznym dziś dla nas kraju nad Wisłą i Odrą. Nie do
wiary, że działo się to niespełna sześćdziesiąt lat temu i że w tej fałszywej,
zakłamanej, absurdalnej grze zwanej demokracją ludową uczestniczyła elita życia
kulturalnego i literackiego stolicy. Marek Hłasko był jednym z pierwszych
pisarzy, którzy potrafili dostrzec niedorzeczność propagandy ówczesnych mediów
i mieli odwagę o tym napisać. Zapłacił
za to wysoką cenę, jaką stało się życie na emigracji. Nie trwało ono zbyt
długo, o pierwszych latach tułaczki czytamy w jego książce. Warto do niej
zajrzeć do czego zachęcam w przeświadczeniu, że jej przeczytanie nie zabierze
nam zbyt wiele czasu i nie spowoduje takiej reakcji, jak u Hłaski „Ferdydurke”
Gombrowicza.
Proponuję też dla odprężenia moją
książkę „Wałbrzyskie powaby”. Ma ona tę zaletę, że można ją czytać na wyrywki.
Każdy rozdział jest zamkniętą całością, a w sumie poznajemy lepiej nie tylko
Wałbrzych, ale całą naszą urodziwą ziemię wałbrzyską, jej historię i walory
krajobrazowe. Niestety, książki tej nie można kupić w księgarni, bo nie
znalazła się na rynku, traktowana przez wydawców (prezydenta Wałbrzycha i
starostę powiatu wałbrzyskiego) jako gadżet promocyjny i udostępniona tylko w
formie e-booku na stronie internetowej powiatu wałbrzyskiego. Można ją
wypożyczyć w bibliotekach lub prywatnie od tych, którym udało się ja „zdobyć”
tak zwanym „psim swędem”.
Może uda się jeszcze wznowić
wydanie tej książki tak, by się mogła znaleźć na rynku, ale to jest na razie
„łabędzi śpiew”.
Witam Staszku! Na początku informacja.Impreza,którą zorganizowałem na cześć Jubilata udała się - taką ocenę usłyszałem od wszystkich biorących udział. Część z nich napisała do mnie list gratulacyjny wysłany na moją pocztę internetową
OdpowiedzUsuńWracając do M.Hłaski i jego utworu "Piękni dwudziestoletni" pragnę podzielić Twoją opinię bo była to pozycja wyjątkowa,opisująca mroczną demokrację ludową lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.Jak wiesz historia lubi się powtarzać.Są dzisiaj mędrcy,którzy uważają,że to co robią musi się wszystkim podobać.Dobrze,że przypomniałeś o tej pozycji bo chętnie do niej wrócę.Natomiast na codzienne czytanie mam Twoje książki w tym "Wałbrzyskie powaby",która leży na stole i w każdej wolnej chwili ktoś z domowników do niej zagląda.Jak kiedyś napisałem jest to piękna promocja Ziemi Wałbrzyskiej.Pozdrawiam
Bronku, myślę że po tak światobliwej posłudze jak spotkanie na cześć Twojego kolegi z ławy szkolnej, księdza jubilata, zyskałeś pełne odpuszczenie grzechów i możesz teraz ze spokojem pofolgować sobie przy okazji jak spojrzysz na poczynania naszej super- katolickiej władzy. Cieszę się, że chcesz powrócić do Hłaski, wspomnisz chyba jak to było, gdy i my byliśmy "piękni dwudziestoletni". Ale czas biegnie do przodu, mógłby trochę zwolnić, żebyś mógł się pocieszyć moimi "Wałbrzyskimi powabami", czego i Tobie i sobie życzę. Pozdrawiam przy niedzieli !
Usuń