Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 3 lipca 2016

Niezwyczajne rozterki młodego Hłaski




Już któryś raz zachęcam wspaniałomyślnych Czytelników mojego blogu  do bliższego kontaktu z dobrą książką. Użyłem tutaj epitetu -”wspaniałomyślnych” - i nie jest to żaden komplement. Jeśli są jeszcze tacy wyjątkowi pasjonaci czytania, których stać na kliknięcie strony „tu jest mój dom”, dowodzi to trafności tego sformułowania. W dzisiejszym wirtualnym świecie  dominacji mediów  foto i fono -wizyjnych wszystko co pisane schodzi na plan dalszy. Wiem, że większość  z Czytelników, to moi bliscy znajomi, dawne i teraźniejsze przyjazne dusze. Czytają teksty blogowe, bo mają to we krwi. A to że mnie znają pozwala im coraz częściej przycisnąć na facebooku pod linkiem postu - „to lubię”. I wtedy moja dusza rwie się w obłoki na skrzydłach głuszca.

Ale tak było dotąd. Dziś właśnie coś we mnie zadrżało, poczułem sygnał ostrzegawczy, czy robię dobrze agitując moich bliskich do czytania mojego blogu, zamiast klasyków.

A wszystko to z powodu Marka Hłaski (1934-1969)  i jego kontrowersyjnej książki „Piękni dwudziestoletni”. Myślę, że o Marku i jego książce nie muszę wiele pisać. „Piękni dwudziestoletni” od dawna znajdują się w gronie najwybitniejszych bestsellerów naszej literatury powojennej, a jej autor stał się postacią legendarną, bo rzadko się zdarza by przeżywszy zaledwie 35 lat odegrać tak ważną rolę w historii literatury polskiej. „Piękni dwudziestoletni” (1966 r.), to rodzaj autobiografii, a zarazem manifestu pokolenia młodzieży z połowy lat pięćdziesiątych. Pokolenia październikowego, do którego też mam powody się zaliczać. Rok 1956, kiedy to byłem uczniem IV klasy Liceum Pedagogicznego w Brzegu nad Odrą, zakotwiczył się w mojej pamięci, choć patrzę dziś po wielu latach na to wszystko z przymrużeniem oka. Chyba warto będzie o tym napisać, ale to innym razem.

Oto co pisze Marek Hłasko o swym nadzwyczajnym wyjeździe do Wrocławia w 1954 roku, wkrótce po ukazaniu się jego głośnej książki „Baza Sokołowska” (miał wtedy 20 lat), a tuż przed awansem na redaktora pisma „Po prostu”, które w październikowych wydarzeniach  1956 roku w Warszawie odegrało tak wielką rolę:

„Wyjechałem więc do Wrocławia, gdzie zamieszkałem u wuja. Miałem trzymiesięczne stypendium i trochę pieniędzy, które dostałem ze „Sztandaru Młodych” za moje opowiadanie „Baza Sokołowska”. Był to piękny czas, byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do teatru – ale nie wiedziałem co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać - zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu, kiedy czytałem, zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem podglądać ludzi i wtedy znów wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać  -  Chryste Panie, myślałem że zwariuję. Czytałem jednego dnia Misia Czeszkę; drugiego  -  Balzaka; potem odrywałem się do Dostojewskiego, aby czytać słownik Lindego; nocami szukałem wuja i znów wracałem do moich książek. Nie wiem, ile książek przeczytałem tego roku we Wrocławiu; przypuszczam że kilkaset. I z każdym dniem wiedziałem mniej; i z każdym dniem popadałem w rozpacz, że nigdy nie przeczytam tego co powinienem przeczytać. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy już oszalałem zupełnie”.

Boję się, że coś podobnego może spotkać tych, którzy poważnie potraktują moją zachętę do czytania wielkich dzieł literatury polskiej i światowej. Takie spontaniczne, żarłoczne rzucenie się w świat literackiej fikcji i fantasmagorii może przynieść nieodwracalne skutki. Odlecimy z euforią w  krainę imaginacji  i fantazji, gdy tymczasem trzeba w domu posprzątać, pozmywać naczynia, pomyśleć o zakupach, nie mówiąc o innych obowiązkach rodzinnych i służbowych. Przeczytanie „Chłopów” Reymonta, albo też „Wojny i pokoju” Tołstoja, albo wszystkich trzech części trylogii Sienkiewicza, nie mówiąc o „Księgach Jakubowych” Olgi Tokarczuk owszem jest potrzebne, ale róbmy to rozsądnie i z umiarem. A jeśli już, to zalecam by nie czynić tak jak Hłasko, to znaczy skakać z kwiatka na kwiatek, dziś Balzac, a jutro Dostojewski, a do tego jeszcze Linde z alfabetycznym indeksem języka polskiego. I nie należy wtedy myśleć o problemach dnia powszedniego. Oddajemy się fabularnej treści książki  i jej artystycznej oprawie całą swą osobowością.

Póki co proponuję na rozgrzewkę Marka Hłaskę i jego epos „Piękni dwudziestoletni”. Przeniesie on nas w krainę równie magiczną i  mistyczną, choć przecież nie tak odległą, ale dla wielu z Państwa zupełnie nieprawdopodobną, bo rozgrywającą się w egzotycznym dziś dla nas kraju nad Wisłą i Odrą. Nie do wiary, że działo się to niespełna sześćdziesiąt lat temu i że w tej fałszywej, zakłamanej, absurdalnej grze zwanej demokracją ludową uczestniczyła elita życia kulturalnego i literackiego stolicy. Marek Hłasko był jednym z pierwszych pisarzy, którzy potrafili dostrzec niedorzeczność propagandy ówczesnych mediów i mieli odwagę  o tym napisać. Zapłacił za to wysoką cenę, jaką stało się życie na emigracji. Nie trwało ono zbyt długo, o pierwszych latach tułaczki czytamy w jego książce. Warto do niej zajrzeć do czego zachęcam w przeświadczeniu, że jej przeczytanie nie zabierze nam zbyt wiele czasu i nie spowoduje takiej reakcji, jak u Hłaski „Ferdydurke” Gombrowicza.

Proponuję też dla odprężenia moją książkę „Wałbrzyskie powaby”. Ma ona tę zaletę, że można ją czytać na wyrywki. Każdy rozdział jest zamkniętą całością, a w sumie poznajemy lepiej nie tylko Wałbrzych, ale całą naszą urodziwą ziemię wałbrzyską, jej historię i walory krajobrazowe. Niestety, książki tej nie można kupić w księgarni, bo nie znalazła się na rynku, traktowana przez wydawców (prezydenta Wałbrzycha i starostę powiatu wałbrzyskiego) jako gadżet promocyjny i udostępniona tylko w formie e-booku na stronie internetowej powiatu wałbrzyskiego. Można ją wypożyczyć w bibliotekach lub prywatnie od tych, którym udało się ja „zdobyć” tak zwanym „psim swędem”.

Może uda się jeszcze wznowić wydanie tej książki tak, by się mogła znaleźć na rynku, ale to jest na razie „łabędzi śpiew”.




2 komentarze:

  1. Witam Staszku! Na początku informacja.Impreza,którą zorganizowałem na cześć Jubilata udała się - taką ocenę usłyszałem od wszystkich biorących udział. Część z nich napisała do mnie list gratulacyjny wysłany na moją pocztę internetową
    Wracając do M.Hłaski i jego utworu "Piękni dwudziestoletni" pragnę podzielić Twoją opinię bo była to pozycja wyjątkowa,opisująca mroczną demokrację ludową lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.Jak wiesz historia lubi się powtarzać.Są dzisiaj mędrcy,którzy uważają,że to co robią musi się wszystkim podobać.Dobrze,że przypomniałeś o tej pozycji bo chętnie do niej wrócę.Natomiast na codzienne czytanie mam Twoje książki w tym "Wałbrzyskie powaby",która leży na stole i w każdej wolnej chwili ktoś z domowników do niej zagląda.Jak kiedyś napisałem jest to piękna promocja Ziemi Wałbrzyskiej.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bronku, myślę że po tak światobliwej posłudze jak spotkanie na cześć Twojego kolegi z ławy szkolnej, księdza jubilata, zyskałeś pełne odpuszczenie grzechów i możesz teraz ze spokojem pofolgować sobie przy okazji jak spojrzysz na poczynania naszej super- katolickiej władzy. Cieszę się, że chcesz powrócić do Hłaski, wspomnisz chyba jak to było, gdy i my byliśmy "piękni dwudziestoletni". Ale czas biegnie do przodu, mógłby trochę zwolnić, żebyś mógł się pocieszyć moimi "Wałbrzyskimi powabami", czego i Tobie i sobie życzę. Pozdrawiam przy niedzieli !

      Usuń