Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 22 listopada 2017

Kraj lat dziecięcych jak pierwszw kochanie




Jeśli ma być idyllicznie o kraju lat dziecięcych, zacznę  lirycznym wierszem:

„Szczęśliwym ten, co jak Ulisses z pięknej podróży,
Lub ten, kto złote runo zdobył,
Powraca w doświadczenie i mądrość bogatszy
Żyć wśród bliskich do końca dni swoich !

Kiedyż jednak ja powrócę do mojej wioseczki,
By dym z komina ujrzeć, i kiedy
Zobaczę znów ubogą zagrodę,
Co dla mnie więcej od pałaców znaczy?

Bardziej mnie cieszy chałupa rosochata
Niż dumne fasady rzymskich patrycjuszy,
Bardziej niż marmury cieszy mnie podłoga z desek heblowanych.

Wolę moją galijską Loarę od łacińskiego Tybru,
Wolę moją małą Lire, od wzgórz Palatynu,
A od morskiej bryzy wolę andegaweńską łagodność”.

Długo byśmy musieli się głowić nad tym, kto jest autorem tego pięknego wiersza i dlaczego  ni stąd, ni zowąd postanowiłem go zaprezentować? Otóż nie będę trzymał moich Czytelników w  napięciu. To wiersz francuskiego poety Joachima du Bellay, a przytaczam go z książki wybitnego angielskiego historyka, Normana Davisa.

O osobie Normana Davisa, który stanowi obok Pawła Jasienicy moją największą fascynację miałem okazję już pisać w moim blogu. Mało jest  takich historyków, którzy pisząc dzieła naukowe potrafią zadbać o ich wartość literacką, czyniąc poznawanie historii ucztą duchową. Norman Davis i Paweł Jasienica w tej sztuce, to prawdziwe gwiazdy na firmamencie.

Ale dziś chcę mówić o związkach uczuciowych każdego z nas z „krajem lat dziecięcych”. Pamięć o miejscu swoich urodzin, latach dzieciństwa i młodości, to niezmiernie dziwne i znamienne uczucie. Jest ono udziałem nas wszystkich, niezależnie od tego jak jesteśmy twardzi na  liryczne wspomnienia i sentymentalizm.

Przypominam sobie moje wzruszenie, gdy po dziesięciu latach na Ziemiach Odzyskanych, znalazłem się w Starym Sączu, miejscu urodzenia i najwcześniejszego dzieciństwa. Wprawdzie opuściłem je tuż po wojnie mając sześć lat, ale w pamięci zachowało się wiele szczegółów i jakaś dziwna, niezrozumiała tęsknota do miasteczka, gdzie ujrzałem światło dzienne, a zarazem coś w rodzaju kultu domu, ulicy, rynku, kościoła farnego w pobliżu którego znajdowało się skromniutkie nasze mieszkanko. Ojciec poszedł na wojnę we wrześniu 1939 roku i wrócił po sześciu latach niewoli niemieckiej. Byliśmy ze starszym o 3 lata bratem pod opieką matki, która stawała na głowie by nam zapewnić byt w ciężkich latach okupacji. Pamiętam, jak pod koniec wojny znalazłem się na przyjęciu dla dzieci z całego miasta, które zorganizowało niemieckie gestapo na dziedzińcu dawnego gimnazjum, w którym znajdowała się ich siedziba. Miałem wtedy pięć lat. Pierwszy raz w życiu piłem kakao i jadłem smakowitą drożdżówkę. Dziś wiem, że propagandowa impreza z okazji jakiegoś święta, miała na celu pokazać światu, z jaką dobrodusznością odnosili się Niemcy do ludności w okupowanej Polsce. Takich drobnych zdarzeń zachowałem w pamięci jeszcze kilka. Pamiętam też „sołdatów” w kufajkach i walonkach, którzy zamieszkali w naszej kamienicy po wyzwoleniu miasta, popijali gorzałę, grali na harmoszce, zawodzili rosyjskie pieśni i częstowali nas tuszonką i rybkami z konserwy. Tego rodzaju smakołyków się nie zapomina.


W mieście mojego dzieciństwa znalazłem się potem jako piętnastoletni chłopiec i byłem w nim cały rok, bo zostałem tam właśnie przyjęty do pierwszej klasy liceum pedagogicznego. Mieszkałem w internacie, stołówkę mieliśmy w klasztorze klarysek, a dobre kucharki dokarmiały nas resztkami z obiadów, kiedy nosiliśmy wodę z odległej studni z żurawiem. Dobry ksiądz, a zarazem fotograf, znajomy mojej mamy,  zapraszał mnie do swojej facjaty przy klasztorze, częstował słodkościami i tam pomagałem mu porządkować zbiory fotograficzne, uczyłem się wywoływać zdjęcia.

Byłoby co powspominać, bo cały rok młokosa w rodzinnym mieście dostarczył mnóstwo doznań. Dziś nad miastem mojego dzieciństwa unosi się fala sentymentu, czułości, wzruszenia, a także żalu, że rodzice zaraz po wojnie zdecydowali się wyruszyć na Zachód, gdzie „płoty są kiełbasami grodzone”, jak głosiła nasza powojenna propaganda.

Dałem temu wyraz w moim, najlepszym jak sądzę, sentymentalnym wierszu:

Modlitwa -song
Parafraza piosenki Edyty Geppert „Zamiast”

Pamiętam mój rodzinny dom,
gdzieś porzucony w wielkim świecie,
w małym miasteczku Stary Sącz,
chociaż minęło już półwiecze.
Do tego miejsca wracam wciąż
w wspomnieniach snutych nocą skrycie,
choć tamten dom daleko stąd,
lecz wciąż mi bliski jest nad życie.
Dziś mam w Sudetach własny świat,
radości, smutków nikt nie zliczy,
mam tu swój dom od wielu lat
u stóp Włodarza i Bystrzycy

I choć spokojnie płynie czas
w nocnych majakach chęć się kładzie,
by choć ten raz, ostatni raz
zamoczyć nogi tam w Popradzie.
By tak jak kiedyś pieszo iść
wraz z dunajcowym prądem wody
w gąszczu jabłoni łąckich śnić,
że jestem wciąż studentem młodym.
Słowa modlitwy zatem ślę,
nim w sen kamienny się położę,
daj mi nadzieje chociaż tę,
że to się spełni  -  Dobry Boże!

Choć dręczy mnie niewiary splin,
taką potrzebę w sercu widzę,.
bym mógł jak marnotrawny syn
pokłonić się Klarysce Kindze.
To w jej ramionach  Bolko król
skruszał choć twardy był jak orzech,
więc daj mi szansę Boże mój
przed Jej ołtarzem się ukorzyć.
Słowa modlitwy zatem ślę
nim w sen kamienny się położę,
nie gaś nadziei, póki śnię,
że to się jeszcze spełnić może…

Nie chcę się skarżyć na swój los,
choć wiem jak będzie jutro rano…
Tyle powiedzieć chciałem wprost, 
tyle zanucić  -   na dobranoc. !


Teraz mój dom, moja mała ojczyzna, znajduje się na ziemi wałbrzyskiej, w Głuszycy, również w górach, u stóp tajemniczych Gór Sowich i atrakcyjnych Gór Kamiennych. Ale miejsce dzieciństwa, tam nad Dunajcem i Popradem pozostanie na zawsze zjawiskiem kultowym, tak samo, jak u urodzonego w Głuszycy Marka Juszczaka, sztygara kopalni Szczygłowice w Knurowie kultowym jest miasto jego dzieciństwa i młodości, o czym pisze w swoich wierszach:

                  ***

Nie wiedziałem, że można o niej
pisać wiersze i rymy układać,
nie wiedziałem, że można tęsknić,
że nie można pamięci zakazać.

Nie wiedziałem, że można widzieć
takie piękno w niej, taki spokój,
nie wiedziałem, że można się dziwić
małej łzie, co błyszczy w oku.

Nie wiedziałem jak można zachwycać
się górami, chmurami i deszczem,
przecież to tylko Głuszyca,
ale już wiem, gdy odszedłem…


                  ***

Tu zostawiłem swoje serce
między górami a dolina,
łapałem wiatr jak czyjeś serce
- może to Twoje były dziewczyno?

Puszczałem łódki do rwącej wody,
by z marzeniami płynęły w dal,
Bystrzyco – rzeko ciągłej przygody,
czy je zaniosłaś tam gdziem chciał ?

Nocą gdy księżyc oświetla rowy,
a w rowach świerszcze cykają dysząc
na góry spływa cień Wielkiej Sowy
jak sen nad uśpioną Głuszycą.

Na stawach raki i gwiazdy w wodzie,
strumień, wodospad i słodka cisza,
lubiłem tam przychodzić co dzień,
czasem płakałem, gdy nikt nie słyszał.

Szumiące świerki, dzwony kościoła,
od tego świata nie chcę więcej.                                                                                                                                                                                       
Znad  gór tęsknota do mnie woła:
tu zostawiłeś swoje serce.      

Myślę, że słuchając tych wierszy każdy z Państwa pomyślał sobie o swoim gnieździe rodzinnym z równym jak ja sentymentem i nostalgią, bo taka jest nasza natura, że tęsknimy za światem dzieciństwa i młodości, światem ułudy i fantazji. I to jest i piękne.  Warto do tej pamięci powracać przy każdej okazji jak Odyseusz do swej Itaki, bo nie ma nic cenniejszego w człowieku jak krystaliczność duszy i serca, jak fascynujący świat wspomnień małego dziecka.

Napisał o tym Adam Mickiewicz w Epilogu „Pana Tadeusza”:

Kraj lat dziecinnych ! On zawsze zostanie,
Święty i czysty,  jak pierwsze  kochanie…

Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Te kraje rad bym myślami powitał,
Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie
Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie…

Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny,
Jak świat jest boży, tak i on był własny…

U wielu z nas był i jest własny, jeśli los nas nie pognał w inne strony, zaś u tych co zmienili miejsce zamieszkania pozostaje w pamięci i w sercu jak relikwie święte. I niech tak się dzieje za każdym razem w chwilach refleksji.

Fot. Zbigniew Dawidowicz

4 komentarze:

  1. Miałam i mam to szczęście, że żyłam i nadal żyję w "Kraju lat dziecinnych". I zdaję sobie sprawę, że otrzymałam od losu wielki dar.
    A Tobie z całego serca dziękuję za wzruszający tekst.
    Pozdrawiam najserdeczniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak wczesnoranne odczytanie, za pozytywny komentarz i pozdrowienia. Akurat tak jakbyśmy się zmówili, bo piszesz na swoim blogu o toskańskiej willi, z której roztacza się wspaniały widok na położone nad Wisłą piękne, zabytkowe miasto Kazimierz, też związane z Twoimi latami dzieciństwa. Warto do tego od czasu do czasu powracać.

      Usuń
  2. Piękny i z łezką w oku czytałem ten tekst.Przypomniał mi moje gniazdo rodzinne oraz zdarzenia z lat dziecięcych i młodzieńczych. Bywało różnie dobrze i żle ale w pamięci pozostały głownie te dobre. Dzisiaj jestem podobnie jak Ty rozdarty i często jak tylko jest możliwe przyjeżdżam do Grabowa. Ostatnio byłem aż dwa dni.Więcej nie piszę,bo wzruszyłem się.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bronku, powiem tylko jedno - dziękuję za Twoje wzruszenie. Pozdrawiam !

      Usuń