Miałem okazję spotkać się z grupą
uczniów Szkoły Podstawowej nr 2 w
Głuszycy na zajęciach pozalekcyjnych kółka historycznego. Tematem głównym była
przeszłość naszego miasta, które dla większości z nich jest miejscem urodzenia.
Jak to często bywa to wydarzenie stało się dla mnie powodem do szerszych
refleksji na temat roli i znaczenia „kraju lat dziecięcych” w życiu dorosłego
człowieka.
By zaś było lirycznie, jak to
zapisałem w tytule tego postu, zaczynam słowami wiersza:
„Szczęśliwym ten, co jak Ulisses
z pięknej podróży,
Lub ten, kto złote runo zdobył,
Powraca w doświadczenie i mądrość
bogatszy
Żyć wśród bliskich do końca dni
swoich !
Kiedyż jednak ja powrócę do mojej
wioseczki,
By dym z komina ujrzeć, i kiedy
Zobaczę znów ubogą zagrodę,
Co dla mnie więcej od pałaców
znaczy?
Bardziej mnie cieszy chałupa
rosochata
Niż dumne fasady rzymskich
patrycjuszy,
Bardziej niż marmury cieszy mnie podłoga
z desek heblowanych.
Wolę moją galijską Loarę od
łacińskiego Tybru,
Wolę moją małą Lire, od wzgórz
Palatynu,
A od morskiej bryzy wolę
andegaweńską łagodność”.
Długo byśmy musieli się głowić
nad tym, kto jest autorem tego pięknego wiersza i dlaczego ni stąd, ni zowąd postanowiłem go
zaprezentować? Otóż nie będę trzymał moich Czytelników w napięciu. To wiersz francuskiego poety Joachima du Bellay, a przytaczam go z
książki wybitnego angielskiego historyka, Normana
Davisa.
Powiedziałem angielskiego historyka
i głoś mi zamarł. Jakiego angielskiego skoro większość jego dzieł pisanych w
języku polskim jest związana z dziejami Polski.
O osobie Normana Davisa, który
stanowi obok Pawła Jasienicy moją największą fascynację miałem okazję już pisać
w moim blogu. Mało jest takich
historyków, którzy pisząc dzieła naukowe potrafią zadbać o ich wartość
literacką, czyniąc poznawanie historii ucztą duchową. Norman Davis i Paweł
Jasienica w tej sztuce, to prawdziwe gwiazdy na firmamencie.
Dziś chcę mówić o związkach
uczuciowych każdego z nas z „krajem lat dziecięcych”. Pamięć o miejscu swoich
urodzin, lat dzieciństwa i młodości, to niezmiernie dziwne i wzruszające
uczucie. Jest ono udziałem nas wszystkich, niezależnie od tego jak jesteśmy
twardzi na liryczne wspomnienia i
sentymentalizm.
Przypominam sobie moje
wzruszenie, gdy po dziesięciu latach na Ziemiach Odzyskanych, znalazłem się w
Starym Sączu, miejscu urodzenia i najwcześniejszego dzieciństwa. Wprawdzie
opuściłem je mając sześć lat, ale w pamięci zachowało się wiele szczegółów i
jakaś dziwna, niezrozumiała tęsknota do miasteczka, gdzie ujrzałem światło
dzienne, a zarazem coś w rodzaju kultu domu, ulicy, rynku, kościoła farnego w
pobliżu którego znajdowało się skromniutkie nasze mieszkanko. Ojciec poszedł na
wojnę we wrześniu 1939 roku i wrócił po sześciu latach niewoli niemieckiej.
Byliśmy ze starszym o 3 lata bratem pod opieką matki, która stawała na głowie
by nam zapewnić byt w ciężkich latach okupacji.
Z sentymentem wspominam „sołdatów” w
kufajkach i walonkach, którzy zamieszkali w naszej kamienicy po wyzwoleniu
miasta, popijali gorzałę, grali na harmoszce, zawodzili rosyjskie pieśni i
częstowali nas tuszonką i rybkami z konserwy. Tego rodzaju smakołyków się nie
zapomina.
W mieście mojego dzieciństwa
znalazłem się potem jako piętnastoletni chłopiec i byłem w nim cały rok, bo
zostałem tam właśnie przyjęty do pierwszej klasy liceum pedagogicznego.
Mieszkałem w internacie, stołówkę mieliśmy w klasztorze klarysek, a dobre
kucharki dokarmiały nas resztkami z obiadów, kiedy nosiliśmy wodę z odległej
studni z żurawiem. Niezwykle sympatyczny ksiądz, a zarazem fotograf, znajomy
mojej mamy, zapraszał mnie do swojej
facjaty przy klasztorze, częstował słodkościami i tam pomagałem mu porządkować
zbiory fotograficzne, uczyłem się wywoływać zdjęcia.
Byłoby co powspominać, bo cały
rok w rodzinnym mieście dostarczył mnóstwo doznań. Dziś nad miastem mojego
dzieciństwa unosi się fala sentymentu,
czułości, wzruszenia, a także żalu, że rodzice zaraz po wojnie zdecydowali
się wyruszyć na Zachód, gdzie „płoty są kiełbasami grodzone”, jak głosiła nasza
powojenna propaganda. Skutkiem tego znalazłem się na ziemiach zachodnich. Teraz
tu jest mój dom, moja mała ojczyzna. Ale miejsce mojego urodzenia pozostanie na
zawsze zjawiskiem kultowym.
Myślę że udało mi się to wszystko
wyrazić w moim wierszu, który bardzo sobie cenię:
Modlitwa -song
Parafraza piosenki Edyty Geppert „Zamiast”
Pamiętam mój rodzinny dom,
gdzieś porzucony w wielkim świecie,
w małym miasteczku Stary Sącz,
chociaż minęło już półwiecze.
Do tego miejsca wracam wciąż
w wspomnieniach snutych nocą skrycie,
choć tamten dom daleko stąd,
lecz wciąż mi bliski jest nad życie.
Dziś mam w Sudetach własny świat,
radości, smutków nikt nie zliczy,
mam tu swój dom od wielu lat
u stóp Włodarza i Bystrzycy
I choć spokojnie płynie czas
w nocnych majakach chęć się kładzie,
by choć ten raz, ostatni raz
zamoczyć nogi tam w Popradzie.
By tak jak kiedyś pieszo iść
wraz z dunajcowym prądem wody
w gąszczu jabłoni łąckich śnić,
że jestem wciąż studentem młodym.
Słowa modlitwy zatem ślę,
nim w sen kamienny się położę,
daj mi nadzieje chociaż tę,
że to się spełni
- Dobry Boże!
Choć dręczy mnie niewiary splin,
taką potrzebę w sercu widzę,.
bym mógł jak marnotrawny syn
pokłonić się Klarysce Kindze.
To w jej ramionach
Bolko król
skruszał choć twardy był jak orzech,
więc daj mi szansę Boże mój
przed Jej ołtarzem się ukorzyć.
Słowa modlitwy zatem ślę
nim w sen kamienny się położę,
nie gaś nadziei, póki śnię,
że to się jeszcze spełnić może…
Nie chcę się skarżyć na swój los,
choć wiem jak będzie jutro rano…
Tyle powiedzieć chciałem wprost,
choć wiem jak będzie jutro rano…
Tyle powiedzieć chciałem wprost,
tyle zanucić - na
dobranoc. !
Czytając ten wiersz każdy z Państwa, jak
sądzę, pomyślał sobie o swoim gnieździe rodzinnym z równym jak ja sentymentem i
nostalgią, bo taka jest nasza natura, że tęsknimy za światem dzieciństwa i
młodości, światem ułudy i fantazji. I to
jest i piękne, i bardzo wartościowe.
Warto do tej pamięci powrócić przy opłatkowym, ciepłym , pachnącym
stole Wigilijnym.
Fot. Zbigniew Dawidowicz
Witam Staszku!Wzruszyłem się po przeczytaniu Twojego wspaniałego wiersza.Tak masz rację,że czytając ten wiersz z sentymentem przypominam sobie móje miasteczko dzieciństwa i młodości mianowicie Grabów nad Prosną.Och co to były za czasy.Łza się kręci w oku,było biednie ale pięknie.Kilka dni temu w rozmowie telefonicznej z moją siostrą właśnie wspominaliśmy tamten czas i nasz dom w rynku również blisko fary.Tam prawie codziennie służyłem do mszy świętej i innych nabożeństw a ponadto śpiewałem w chórze ministranckim.Ale nie czas na moje zwierzenia.Twój blog wspanialy.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Bronku za wzruszający komentarz. To dobrze, że wspomniałeś swój czarowny Grabów. Wiem, że takim zostanie nawet wtedy, gdy znajdziesz się w Cieszynie. Dzieciństwo i młodość są niepowtarzalne. Ja też byłem ministrantem, a nawet jakiś czas kościelnym. Szkoda, że nasze duchowiństwo odeszło tak daleko od tego, co stara się przekazać wiernym w słowie Bożym.
UsuńBardzo wzruszający wpis, też w grudniu, a zwłaszcza przed świętami nachodzi mnie czas nostalgii. Zawsze wracam pamięcią do kuchni mojej babci i do jej niezapomnianych pierogów.
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie P. Piotrowi zwłaszcza za to wspomnienie babcinych pierogów. Dziś nasza TV oszalała na punkcie forowania zagranicznych przysmaków, ale nikt i nic nie jest w stanie dorównać tamtej kuchni sprzed wielu lat. Serdecznie pozdrawiam !
Usuń