Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 8 września 2016

Panegiryk na cześć Artura !


miejsce z Głuszycy, które musiało utkwić w pamięci Artura



Znamy to biblijne wskazanie: Szukajcie, a znajdziecie! Zastrzegam się od razu. Póki co nie będę pisał o dalszych poszukiwaniach „złotego pociągu”, ani o tym, co zajaśniało nową nadzieją  odnalezienia ukrytych skarbów w świeżo co odkrytym tunelu pod zamkiem Książ w Wałbrzychu. Pożyjemy, zobaczymy. „Złoty pociąg” ostudził nieco gorącość naszego zapotrzebowania na sensację.

Moja rewelacja jest nico mniejszej wagi i nie  dotyczy wielkiego Wałbrzycha, nie wiąże się z odnalezieniem czegoś ukrytego lub po prostu zguby. Dla mnie, patrioty lokalnego, za jakiego się uważam, jest to po prostu kolejny powód do dumy i satysfakcji. Nie tylko dla mnie, ale dla mojej „małej ojczyzny” – Głuszycy.

Poczytuję sobie za zasługę, że udało mi się swego czasu odnaleźć i wypromować trzy wyjątkowe osoby, które wywodząc  się z naszego gniazda swymi dokonaniami twórczymi wyrosły ponad przeciętność i dziś przynoszą nam chlubę. Pisałem już wiele razy o poecie krajowej sławy, Natanie Tannebaumie, o cieszącej się coraz to większą renomą w Brzegu nad Odrą i na całej Opolszczyźnie  – poetce, Romanie Więczaszek i o sztygarze z knurowskiej kopalni „Szczygłowice”, a zarazem rowerowym podróżniku po Europie, a do tego autorze trzech tomików wierszy, Marku Juszczaku. Okazuje się, że to wcale nie koniec.

Jurka Solarza, znanego w Głuszycy artysty-grawera napisów nagrobkowych, ale i znakomitych obrazów sławiących urok naszego miasta,  nie muszę  specjalnie rekomendować. To dzięki jego uprzejmości znalazła się w moich rękach ciekawa i  wzruszająca  książka, której  autorem jest kolejny Głuszczyczanin – Artur Nichthauser, a nosi ona tytuł „Znalezione w biurku”.

Starsi mieszkańcy Głuszycy, do których się zaliczam, pamiętają niewątpliwie osobę  długoletniego mieszkańca Głuszycy Bernarda Nichthausera, zmarłego w 1969 roku i pochowanego na naszym Cmentarzu Komunalnym. Ten zacny i ceniony buchalter lokalnej Polskiej Spółdzielni Spożywców, dzięki swej pracowitości i życzliwości ciszył się autorytetem wśród mieszkańców miasta.

Niewątpliwie są wśród nas osoby pamiętające zarówno seniora, Bernarda, jak i jego syna, juniora, Artura, który podobnie jak Natan Tannebaum spędził w Głuszycy dzieciństwo i młodość. Oto co czytam w goglach o naszym kolejnym Krajanie:

Urodził się w 1935 roku w Krakowie, choć według metryki miejscem urodzenia jest Krosno nad Wisłokiem. W roku 1940 został wraz z rodziną wywieziony z Lwowa do Maryjskiej Autonomicznej Republiki Radzieckiej, skąd w 1942 roku trafił do Uzbekistanu, a stamtąd (w 1944 roku) w okolice Zaporoża na Ukrainie. Do Polski powrócił w 1946 roku i zamieszkał w Głuszycy niedaleko Wałbrzycha. Tam też ukończył Technikum Górnicze. W 1962 roku uzyskał dyplom Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (w pracowni Aleksandra Kobzdeja). W Olsztynie zamieszkał od 1962 roku, by po dwóch latach przenieść się do Elbląga, gdzie do 1968 roku pracował jako dyrektor domu kultury. Po tym dyrektorskim epizodzie powrócił już do Olsztyna na stałe, gdzie zajął się twórczością plastyczną i literacką.

Artysta obok klasycznego malarstwa uprawia także sztukę będącą swoistym kolażem różnorodnych materiałów (metal, tkanina, skóra). Od 1962 roku jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków (w latach 1974-1977 pełnił funkcję prezesa olsztyńskiego oddziału ZAPP), a od 2002 roku jest członkiem Olsztyńskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Jako literat zadebiutował w 1994 roku „Opowieściami przy kufelku”, a dalej kolejnymi opowieściami „Rozmowy przy kufelku, czyli mój kochany Olsztyn oraz „Artur Nichthauser przy kufelku”

Jak sam o sobie pisze należy do wielbicieli pienistego napoju, o czym świadczą tytuły jego trzech olsztyńskich książek. Ale ta ostatnia, „Znalezione w biurku” z roku 2010, dedykowana pamięci kochanego Ojca, już tego kufelka w tytule nie ma. Może dlatego, że jest to książka – pamiętnik, będąca odtworzeniem prowadzonych przez autora dzienników z dwóch czasokresów jego dzieciństwa i dojrzałego życia. Pierwszy rozpoczyna się 8 stycznia 1942 roku, gdy siedmioletni Arturek  z rodziną został wywieziony z Galicji do Uzbekistanu, a jego Ojciec kazał mu pisać do sztambucha, by w ten sposób ćwiczył i doskonalił swój język ojczysty, polski. Drugi brulion zapisków rozpoczyna się 16 grudnia 1980 roku, a więc jest pisany w burzliwym okresie transformacji ustrojowej w Polsce, w kwiecie wieku autora (45 lat), gdy cieszył się już sławą olsztyńskiego artysty i działacza na niwie kultury. Uwieńczenie tych odnalezionych w biurku wcześniejszych brulionów stanowią refleksje z roku 2005, kiedy to sędziwy już autor zdecydował się by swoje dzienniki umieścić w książce.

I była to doniosła decyzja, bowiem nic nie pozwoli nam tak interesująco i wnikliwie odzwierciedlić burzliwych losów polskich wygnańców z kresów wschodnich jak bezpośrednia relacja ich uczestnika zapisana na bieżąco w omszałym kajecie. Poznajemy też dość wyraziście czas rewolucji „Solidarnościowej” w 1980 i 1981 roku, a także w latach następnych, a na koniec próbę podsumowania tego wszystkiego przez dojrzałego już autora.

Jest to książka specyficzna, swego rodzaju majstersztyk, którego kunszt polega na precyzyjnej paraboli przeplatających się notatek z  dzienników w latach czterdziestych i osiemdziesiątych, okraszonych  odautorskimi komentarzami z roku 2005.

W książce znajdziemy mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i refleksji, swego rodzaju „złotych myśli” pisarza, artysty-plastyka i intelektualisty, a przede wszystkim człowieka z bogatym doświadczeniem życiowym.
Nie jestem w stanie ich streścić lub opisać, ale po to jest książka. Trzeba ją po prostu wziąć do ręki i przeczytać. Dla ilustracji jej walorów przytoczę trzy wybrane cytaty:

- „17 stycznia 2005 roku
Miejsce pisania niniejszego to miasto Olsztyn, kraj – Polska Lustracyjna, do niedawna Polska Ludowa. Kraj, który rok temu był w centrum Europy, a obecnie przesunął się na skraj Europy unijnej. Z miejsca, gdzie wystukuję niniejsze, do granicy Europy europejskiej z Europą geograficzną mam w linii prostej niecałe 100 kilometrów”.

- „Komunizm od nazizmu różnił się jedynie położeniem geograficznym. Gdyby naziści mieli Sybir, to nie musieliby budować komór gazowych i ślady ich zbrodni rozsiane by były na przestrzeni kilkuset tysięcy kilometrów kwadratowych, a nie w kilkuset katowniach. Widok zwałów wychudzonych zwłok robi wrażenie. Widok kilku tysięcy ekshumowanych, zabitych strzałami w tył głowy oficerów robi wstrząsające wrażenie. Natomiast półtora miliona, w tym jedna trzecia dzieci najmniej odpornych na głód i mróz, to tylko słowa.”

- „Przed wojną mawiano „klnie jak szewc”. Obecnie ten zwód jest w zaniku. Również określenie „furman” poszło do lamusa, tak jak i powiedzenie – „zachowuje się jak furman”.  Niestety, dziś kursuje powiedzenie „klnie i zachowuje się jak poseł”. W Wysokiej Izbie z ust wybrańca narodu padają słowa pod adresem opozycji – „walcie się”. Nie wydarzyło się to w okresie ostrej walki :Solidarności” z ówczesnymi obrońcami komunizmu, a w europejskiej Polsce w 2005 roku”


W książce jest rozdział poświęcony latom szkolnym w Głuszycy i w Wałbrzychu, a także pierwszym próbom pracy zarobkowej, zanim Artur nie dostał się na studia we Wrocławiu, a następnie już w Warszawie. Jest to krótka, telegraficzna wzmianka, bo książka nie jest autobiografią pisarza, lecz próbą określenia jego stosunku do tego, co się działo w jego życiu i w jego ojczyźnie. Interesujące są wspomnienia młodocianego Arturka z dalekiego Uzbekistanu, a następnie uciążliwa, wlokąca się nieomal bez końca peregrynacja powojenna do kraju ojczystego. A to wszystko przeplatane współczesnymi refleksjami i aforyzmami z czasów początku „Solidarności” i  po upływie nieomal ćwierćwiecza w 2005 roku. Ważną rolę w tym wszystkim odgrywa osoba papieża, Jana Pawła II. A dlaczego? Odpowiedz na to pytanie znajdziecie Państwo w książce Artura Nichthausera „Znalezione w biurku”.


Myślę, że to rzecz dużej wagi, iż udało nam się odkryć kolejną osobę „wysokich lotów”, której korzenie sięgają naszej maleńkiej Głuszycy. Mamy czym się szczycić i satysfakcjonować, że z tego miejsca na ziemi wywodzą się tak znakomici koryfeusze kultury.Może się zdarzyć, że wybitny Olsztynianin zatęskni kiedyś za „krajem lat dziecięcych” i odwiedzi Głuszycę. Będzie na pewno naszym zacnym i mile widzianym gościem.

Fot. Wiesław Jarantowski

3 komentarze:

  1. Zgadzam się z Twoimi otatnimi zdaniami odnośnie znakomitych i sławnych Głuszyczan.Do tego Panteonu sławnych należy dopisać jeszcze jedno nazwisko.Chodzi mi o Ciebie.Nikt tak pięknie nie pisze i mówi o swojej "małej ojczyżnie"jak Ty.Zresztą Twoje zasługi są dużo większe a do nich należy Osówka.Tak więc pisząc o innych robisz dobrą robotę ale nie zapominaj,że również Tobie należą się słowa uznania.I tym optymistycznym akcentem kończę,bo znowu jeden komentarz mi nie opublikowali/dlatego będę mało pisał o politykach i w tym przypadku zgadzam się z p.Arturem Nichthauserem/Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Bronku za dobre słowo. I to cenię sobie najbardziej, że mam dobrych takich jak Ty Przyjaciół i Czytelnikow. Gdybym ich nie miał dałbym sobie spokój z pisaniem. Natomiast zżyłem się z miastem, w którym mieszkam już ponad pół wieku i z całą ziemią wałbrzyską, staram się odwdzięczyć jak umiem za to, że znalazłem tutaj swoje miejsce na ziemi. I to wszystko. Serdecznie pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Staszku! Nie masz za co dziękować Głuszycy,bo to był Twój wybór.Natomiast Głuszyca ma Tobie naprawdę bardzo dużo do zawdzięczenia,a przede wszystkim mieszkańcy.Nie będę wyliczał Twoich zasług i osiągnięć dla mieszkańców i miasta bo wszystko doskonale pmiętasz,a jak Twoja pamięć zacznie szwankować to ja jestem do dyspozycji.Pozdrawiam i DOBRANOC.

    OdpowiedzUsuń