miejsce z Głuszycy, które musiało utkwić w pamięci Artura |
Znamy to biblijne
wskazanie: Szukajcie, a znajdziecie!
Zastrzegam się od razu. Póki co nie będę pisał o dalszych poszukiwaniach
„złotego pociągu”, ani o tym, co zajaśniało nową nadzieją odnalezienia ukrytych skarbów w świeżo co
odkrytym tunelu pod zamkiem Książ w Wałbrzychu. Pożyjemy, zobaczymy. „Złoty
pociąg” ostudził nieco gorącość naszego zapotrzebowania na sensację.
Moja rewelacja jest
nico mniejszej wagi i nie dotyczy
wielkiego Wałbrzycha, nie wiąże się z odnalezieniem czegoś ukrytego lub po
prostu zguby. Dla mnie, patrioty lokalnego, za jakiego się uważam, jest to po
prostu kolejny powód do dumy i satysfakcji. Nie tylko dla mnie, ale dla mojej
„małej ojczyzny” – Głuszycy.
Poczytuję sobie za
zasługę, że udało mi się swego czasu odnaleźć i wypromować trzy wyjątkowe
osoby, które wywodząc się z naszego
gniazda swymi dokonaniami twórczymi wyrosły ponad przeciętność i dziś przynoszą
nam chlubę. Pisałem już wiele razy o poecie krajowej sławy, Natanie Tannebaumie, o cieszącej się coraz to większą renomą w
Brzegu nad Odrą i na całej Opolszczyźnie
– poetce, Romanie Więczaszek
i o sztygarze z knurowskiej kopalni „Szczygłowice”, a zarazem rowerowym podróżniku
po Europie, a do tego autorze trzech tomików wierszy, Marku Juszczaku. Okazuje się, że to wcale nie koniec.
Jurka
Solarza, znanego w Głuszycy artysty-grawera napisów
nagrobkowych, ale i znakomitych obrazów sławiących urok naszego miasta, nie muszę
specjalnie rekomendować. To dzięki jego uprzejmości znalazła się w moich
rękach ciekawa i wzruszająca książka, której autorem jest kolejny Głuszczyczanin
– Artur Nichthauser, a nosi ona tytuł „Znalezione w biurku”.
Starsi mieszkańcy
Głuszycy, do których się zaliczam, pamiętają niewątpliwie osobę długoletniego mieszkańca Głuszycy Bernarda Nichthausera, zmarłego w 1969
roku i pochowanego na naszym Cmentarzu Komunalnym. Ten zacny i ceniony
buchalter lokalnej Polskiej Spółdzielni Spożywców, dzięki swej pracowitości i
życzliwości ciszył się autorytetem wśród mieszkańców miasta.
Niewątpliwie są wśród
nas osoby pamiętające zarówno seniora, Bernarda, jak i jego syna, juniora,
Artura, który podobnie jak Natan Tannebaum spędził w Głuszycy dzieciństwo i
młodość. Oto co czytam w goglach o naszym kolejnym Krajanie:
Urodził się w 1935 roku w Krakowie,
choć według metryki miejscem urodzenia jest Krosno nad Wisłokiem. W roku 1940
został wraz z rodziną wywieziony z Lwowa do Maryjskiej Autonomicznej Republiki
Radzieckiej, skąd w 1942 roku trafił do Uzbekistanu, a stamtąd (w 1944 roku) w
okolice Zaporoża na Ukrainie. Do Polski powrócił w 1946 roku i zamieszkał w
Głuszycy niedaleko Wałbrzycha. Tam też ukończył Technikum Górnicze. W 1962 roku
uzyskał dyplom Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (w pracowni Aleksandra
Kobzdeja). W Olsztynie zamieszkał od 1962 roku, by po dwóch latach przenieść
się do Elbląga, gdzie do 1968 roku pracował jako dyrektor domu kultury. Po tym
dyrektorskim epizodzie powrócił już do Olsztyna na stałe, gdzie zajął się
twórczością plastyczną i literacką.
Artysta obok klasycznego malarstwa uprawia także
sztukę będącą swoistym kolażem różnorodnych materiałów (metal, tkanina, skóra).
Od 1962 roku jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków (w latach
1974-1977 pełnił funkcję prezesa olsztyńskiego oddziału ZAPP), a od 2002 roku
jest członkiem Olsztyńskiego
Oddziału Związku Literatów Polskich. Jako literat zadebiutował w 1994 roku „Opowieściami przy kufelku”, a dalej
kolejnymi opowieściami „Rozmowy przy kufelku, czyli mój kochany Olsztyn oraz
„Artur Nichthauser przy kufelku”
Jak sam o sobie pisze
należy do wielbicieli pienistego napoju, o czym świadczą tytuły jego trzech
olsztyńskich książek. Ale ta ostatnia, „Znalezione w biurku” z roku 2010,
dedykowana pamięci kochanego Ojca, już tego kufelka w tytule nie ma. Może
dlatego, że jest to książka – pamiętnik, będąca odtworzeniem prowadzonych przez
autora dzienników z dwóch czasokresów jego dzieciństwa i dojrzałego życia.
Pierwszy rozpoczyna się 8 stycznia 1942 roku, gdy siedmioletni Arturek z rodziną został wywieziony z Galicji do
Uzbekistanu, a jego Ojciec kazał mu pisać do sztambucha, by w ten sposób ćwiczył
i doskonalił swój język ojczysty, polski. Drugi brulion zapisków rozpoczyna się
16 grudnia 1980 roku, a więc jest pisany w burzliwym okresie transformacji
ustrojowej w Polsce, w kwiecie wieku autora (45 lat), gdy cieszył się już sławą
olsztyńskiego artysty i działacza na niwie kultury. Uwieńczenie tych
odnalezionych w biurku wcześniejszych brulionów stanowią refleksje z roku 2005,
kiedy to sędziwy już autor zdecydował się by swoje dzienniki umieścić w książce.
I była to doniosła decyzja,
bowiem nic nie pozwoli nam tak interesująco i wnikliwie odzwierciedlić
burzliwych losów polskich wygnańców z kresów wschodnich jak bezpośrednia
relacja ich uczestnika zapisana na bieżąco w omszałym kajecie. Poznajemy też
dość wyraziście czas rewolucji „Solidarnościowej” w 1980 i 1981 roku, a także w
latach następnych, a na koniec próbę podsumowania tego wszystkiego przez
dojrzałego już autora.
Jest to książka
specyficzna, swego rodzaju majstersztyk, którego kunszt polega na precyzyjnej
paraboli przeplatających się notatek z
dzienników w latach czterdziestych i osiemdziesiątych, okraszonych odautorskimi komentarzami z roku 2005.
W książce znajdziemy
mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i refleksji, swego rodzaju „złotych myśli”
pisarza, artysty-plastyka i intelektualisty, a przede wszystkim człowieka z
bogatym doświadczeniem życiowym.
Nie jestem w stanie ich
streścić lub opisać, ale po to jest książka. Trzeba ją po prostu wziąć do ręki
i przeczytać. Dla ilustracji jej walorów przytoczę trzy wybrane cytaty:
- „17 stycznia 2005 roku
Miejsce pisania niniejszego to miasto Olsztyn, kraj –
Polska Lustracyjna, do niedawna Polska Ludowa. Kraj, który rok temu był w
centrum Europy, a obecnie przesunął się na skraj Europy unijnej. Z miejsca,
gdzie wystukuję niniejsze, do granicy Europy europejskiej z Europą geograficzną
mam w linii prostej niecałe 100 kilometrów”.
- „Komunizm od nazizmu różnił się jedynie położeniem
geograficznym. Gdyby naziści mieli Sybir, to nie musieliby budować komór
gazowych i ślady ich zbrodni rozsiane by były na przestrzeni kilkuset tysięcy
kilometrów kwadratowych, a nie w kilkuset katowniach. Widok zwałów wychudzonych
zwłok robi wrażenie. Widok kilku tysięcy ekshumowanych, zabitych strzałami w
tył głowy oficerów robi wstrząsające wrażenie. Natomiast półtora miliona, w tym
jedna trzecia dzieci najmniej odpornych na głód i mróz, to tylko słowa.”
- „Przed wojną mawiano „klnie jak szewc”. Obecnie ten
zwód jest w zaniku. Również określenie „furman” poszło do lamusa, tak jak i
powiedzenie – „zachowuje się jak furman”.
Niestety, dziś kursuje powiedzenie „klnie i zachowuje się jak poseł”. W
Wysokiej Izbie z ust wybrańca narodu padają słowa pod adresem opozycji –
„walcie się”. Nie wydarzyło się to w okresie ostrej walki :Solidarności” z
ówczesnymi obrońcami komunizmu, a w europejskiej Polsce w 2005 roku”
W książce jest rozdział
poświęcony latom szkolnym w Głuszycy i w Wałbrzychu, a także pierwszym próbom
pracy zarobkowej, zanim Artur nie dostał się na studia we Wrocławiu, a
następnie już w Warszawie. Jest to krótka, telegraficzna wzmianka, bo książka
nie jest autobiografią pisarza, lecz próbą określenia jego stosunku do tego, co
się działo w jego życiu i w jego ojczyźnie. Interesujące są wspomnienia młodocianego
Arturka z dalekiego Uzbekistanu, a następnie uciążliwa, wlokąca się nieomal bez
końca peregrynacja powojenna do kraju ojczystego. A to wszystko przeplatane
współczesnymi refleksjami i aforyzmami z czasów początku „Solidarności” i po upływie nieomal ćwierćwiecza w 2005 roku.
Ważną rolę w tym wszystkim odgrywa osoba papieża, Jana Pawła II. A dlaczego?
Odpowiedz na to pytanie znajdziecie Państwo w książce Artura Nichthausera
„Znalezione w biurku”.
Myślę, że to rzecz dużej
wagi, iż udało nam się odkryć kolejną osobę „wysokich lotów”, której korzenie
sięgają naszej maleńkiej Głuszycy. Mamy czym się szczycić i satysfakcjonować,
że z tego miejsca na ziemi wywodzą się tak znakomici koryfeusze kultury.Może się zdarzyć, że
wybitny Olsztynianin zatęskni kiedyś za „krajem lat dziecięcych” i odwiedzi
Głuszycę. Będzie na pewno naszym zacnym i mile widzianym gościem.
Fot. Wiesław Jarantowski
Zgadzam się z Twoimi otatnimi zdaniami odnośnie znakomitych i sławnych Głuszyczan.Do tego Panteonu sławnych należy dopisać jeszcze jedno nazwisko.Chodzi mi o Ciebie.Nikt tak pięknie nie pisze i mówi o swojej "małej ojczyżnie"jak Ty.Zresztą Twoje zasługi są dużo większe a do nich należy Osówka.Tak więc pisząc o innych robisz dobrą robotę ale nie zapominaj,że również Tobie należą się słowa uznania.I tym optymistycznym akcentem kończę,bo znowu jeden komentarz mi nie opublikowali/dlatego będę mało pisał o politykach i w tym przypadku zgadzam się z p.Arturem Nichthauserem/Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Bronku za dobre słowo. I to cenię sobie najbardziej, że mam dobrych takich jak Ty Przyjaciół i Czytelnikow. Gdybym ich nie miał dałbym sobie spokój z pisaniem. Natomiast zżyłem się z miastem, w którym mieszkam już ponad pół wieku i z całą ziemią wałbrzyską, staram się odwdzięczyć jak umiem za to, że znalazłem tutaj swoje miejsce na ziemi. I to wszystko. Serdecznie pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńStaszku! Nie masz za co dziękować Głuszycy,bo to był Twój wybór.Natomiast Głuszyca ma Tobie naprawdę bardzo dużo do zawdzięczenia,a przede wszystkim mieszkańcy.Nie będę wyliczał Twoich zasług i osiągnięć dla mieszkańców i miasta bo wszystko doskonale pmiętasz,a jak Twoja pamięć zacznie szwankować to ja jestem do dyspozycji.Pozdrawiam i DOBRANOC.
OdpowiedzUsuń